poniedziałek, 18 sierpnia 2014

11. Spark


         Genevieve miała ochotę rzucić się na ich obu. Sama nie wiedziała, komu ma większą ochotę wszystko wygarnąć, ewentualnie przyłożyć, choć nigdy wcześniej się nie biła, nie licząc polika wymierzonego Shannonowi po aferze z Tessą. Pomyślała jednak, że tego właśnie chciałaby Caralyn. Postanowiła nie dać jej tej satysfakcji i nie dać po sobie poznać, że to wszystko ją w jakikolwiek sposób rusza.
         - Shannon, twój brat cię szukał. – powiedziała lekko łamiącym się głosem, ale starała się nie wyglądać na złą czy zdenerwowaną. Nie chciała zdradzać, że ona także się martwiła. Chłopak był zupełnie zamroczony, nie docierały do niego już żadne słowa.
         Cara spojrzała na Shannona, który nagle pobladł i mrużył oczy jeszcze bardziej. Jego ręce zaczęły niepokojąco drżeć, a po chwili całe jego ciało. Rudowłosa dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona, a Gen zaczęła się denerwować, że nastało to, czego się spodziewała i Shannon przedawkował. Chłopak w końcu padł na ziemię, tracąc całkowicie przytomność.
         Blake znalazł się obok niego jako pierwszy, gdy tylko usłyszał wołanie Genevieve i Caralyn. Obie dziewczyny pochylały się nad nim, a rudowłosa nawet teraz starała się przegonić młodszą dziewczynę. Gen jednak nie odpuszczała, odsunęła się od niego dopiero gdy odciągnął ją ciemnowłosy chłopak z rękoma pokrytymi tatuażami i jego kolega, którego twarzy nawet nie widziała. Nie odwracała wzroku od nieprzytomnego Shannona, który z trudem oddychał. Choć była na niego wściekła, to tak czy inaczej nie chciała dla niego takiej nauczki. Cara została odciągnięta przez innych dwóch facetów i Sloan, która uspokajała ją, nieskutecznie.
         - Zabieramy go do szpitala? – zapytała Haydee, patrząc zaniepokojona na bladego chłopaka leżącego na ziemi.
         - Nie możemy, zrobią mu testy. – rzucił Blake, który przyglądał mu się bliżej i sprawdzał czy równomiernie oddycha. – Nic mu nie będzie, wziął po prostu za dużo, ale nie aż tyle, żeby nam tu umrzeć. Prześpi się i jutro będzie jak nowonarodzony.
         Gen odetchnęła z ulgą i oderwała od siebie dwóch mężczyzn obiecując, że nie podejdzie już do Shannona.
         - Nie możemy zawieźć go do domu, po drodze zatrzyma nas policja i dopiero będzie afera. – rzucił beznamiętnie Sage, chłopak z tatuażami.
         Wszyscy przytaknęli. Nikt nie chciał mieć kłopotów z powodu Shannona.
         - W takim razie co zrobimy? – zapytała Genevieve.
         Przez chwilę nikt się nie odzywał, ale gdy Sage spojrzał wymownie na Huntera, ten się odezwał.
         - Nie wezmę go do akademika, nie mogę. U Skye też nie zostanie, bo Monique tego nie przeżyje. Może Cara?
         Cara spojrzała z troską na Shannona i zrobiła bezradną minę.
         - Moi starzy w życiu na to nie pozwolą, mój ojciec od razu go wyrzuci za drzwi.
         Wszyscy po kolei zaczęli się tłumaczyć, wymyślając kolejne powody dlaczego nie mogą przenocować Shannona. Niektórzy mówili to szczerze, inni najzwyczajniej w świecie nie chcieli sobie robić kłopotów. Genevieve pomyślała, że Shannon ma niezłych znajomych. Kiedy był w potrzebie nikt nie chciał mu pomóc, wszyscy umywali ręce. Był dla nich dobry tylko wtedy, gdy przynosił narkotyki albo wykładał pieniądze na wyścigach.
         Gen poczuła na sobie spojrzenia. Wypadła kolej na nią. Nie chciała wykręcać się jak inni, ale także nie miała wiele do zaoferowania. Poza tym wciąż była na niego wściekła, przypominając sobie jak się zachował.
         - Mieszkam obok niego. Nawet gdybym miała wolną chatę i tak nikt z was by go tam nie zawiózł.
         Kilka westchnięć, większość udawanych. Ludzie zaczęli się zbierać, zostali tylko nieliczni. Cara, Sloan, Sage, Hunter i kilku znajomych. Nikt nawet nie pofatygował się, by zgasić ognisko czy wyłączyć muzykę. Genevieve zaczęła się zastanawiać, dlaczego i ona nie potrafi stąd po prostu wyjść i zostawić tu Shannona. Tego samego chłopaka, przez którego ciągle ma jakieś nieprzyjemności i musi znosić przeróżne upokorzenia. Tego samego, który dobrze się bawił, podczas gdy ona i jego brat zamartwiali się o jego życie.
         - W takim bądź razie wychodzi na to, że Shannon pośpi sobie na pomoście. – powiedział Sage niezbyt zmartwiony, wręcz rozbawiony. Gen nie mogła pojąć jak można cieszyć się z cudzego nieszczęścia i w ogóle pomyśleć o tym, by zostawić go tu samego. Może i noc nie była chłodna, ale spać tak blisko lasu nie było dobrym pomysłem.
         - Ja z nim zostanę. – zaproponowała ucieszona Cara, a Sloan przewróciła oczami.
         Gdy tylko ruda dziewczyna znów się odezwała, Genevieve nagle przyszedł do głowy pewien pomysł.
         - Moja babcia mieszka tu niedaleko. Mogę go tam przenocować.
         Babcia Genevieve dwa dni temu wyjechała w odwiedziny do swojej córki Elizabeth mieszkającej w Anglii. Dała wnuczce klucze, gdyby w jakimś nagłym wypadku potrzebowała dostać się do jej domu. Gen pomyślała, że oto właśnie pojawiła się taka konieczność. Caralyn nie była zadowolona z tego pomysłu, za wszelką cenę starała się obronić pomysł ze spaniem na pomoście. Wszyscy jednak ją wyśmiali i zgodnie stwierdzili, że najlepszym wyjściem będzie zabranie Shannona do domu babci Genevieve.
         Blake i Hunter pomogli przenieść nadal nieprzytomnego Shannona do jego srebrnego jeepa. Paul zabrał mu kluczyki i postanowił zawieźć jego i Genevieve autem chłopaka. Sam przyszedł nad jezioro na piechotę, ponieważ mieszkał w pobliżu. Zadeklarował, iż zostawi jeepa pod domem babci Gen i wróci do siebie tak, jak przyszedł na ognisko. Hunter dał Genevieve numer Skye, by w razie czego się z nimi skontaktowała.
         - Nieźle się urządził. – skomentował szczupły blondyn o chłopięcych rysach twarzy zerkając podczas jazdy na Shannona leżącego na tylnich siedzeniach. Prowadził trochę za szybko i gwałtownie hamował, ale Gen było już wszystko jedno. Nie była do końca przekonana, czy dobrze robi, ale wiedziała, że nigdy by sobie nie wybaczyła gdyby chłopakowi coś się stało tego wieczoru. Nie ufała Carze i jej dobrym chęciom.
         Paul zaparkował na podjeździe małego domku w kolorze jasnej zieleni. Razem z Gen wyciągnął chłopaka z jeepa i zaczął prowadzić go do drzwi. Podtrzymywali go z obu stron opierając sobie jego ręce na ich ramionach, a Genevieve wyraźnie czuła od Shannona zapach alkoholu i papierosów. Ciężko oddychał, ale cieszyło ją, że w ogóle. Mocowała się chwilę z kluczem, ale w końcu udało jej się otworzyć drzwi i zapalić światło. Razem z Paulem rzucili Shannona na kanapę w salonie.
         - No, to by było na tyle. – uśmiechnął się Paul do Gen, a ona odwzajemniła to słabym uśmiechem.
         - Dzięki za pomoc. Dalej już sobie poradzę. – Genevieve nie była tego pewna, ale starała się przekonać sama siebie, że będzie dobrze.
         - Na pewno? – chłopak zerknął niepewnie na śpiącego Shannona. Wyglądał bardzo młodo, choć miał już dziewiętnaście lat. Jego zmierzwione włosy i pogodna twarz sprawiały, że trudno było odgadnąć jego wiek. Gen była mu wdzięczna za to, że jako jeden z nielicznych udzielił jej pomocy.
         - Tak, dziękuję.
         Paul pożegnał się z nią przyjaźnie i wyszedł. Gen zakluczyła za nim drzwi i pobiegła do telefonu. Zadzwoniła do mamy mówiąc, że pojechała do koleżanki do Shreveport i u niej przenocuje. Oczywiście Isabelle nakrzyczała na nią i od razu powiedziała, że po pracy po nią przyjedzie. Genevieve zaczęła przekonywać ją, że nie powinna budzić wszystkich domowników w środku nocy i wróci sama wcześnie rano, autobusem. Wiedziała, że po raz kolejny będzie mieć nie lada kłopoty w domu, ale obiecała sobie, że to już ostatni raz. Przysięgła sama przed sobą, że po raz ostatni pomogła Shannonowi i przez niego się pogrążyła.
         Poszła spać do góry, do sypialni babci. Wcześniej nakryła Shannona cienkim kocem, bo znów zaczynał drżeć. Obawiała się, że chłopak tam odleci, ale i tak była bezradna. Poza tym strasznie chciało jej się spać, wystarczyła chwila w wielkim łóżku babci i już nie chciała z niego wychodzić. Przed zaśnięciem zastanawiała się, jak to będzie rano. W jej głowie kłębiło się tysiące myśli, nie wiedziała jak rozmawiać z nim po tym wszystkim. Chciałaby powiedzieć mu, jak bardzo się zawiodła, ale wiedziała, że jego nie będzie to obchodzić. Postanowiła po prostu się z nim pożegnać i zapowiedzieć mu, iż to ich ostatnie takie spotkanie.
         Kiedy zeszła rano na dół, Shannon jeszcze spał. Usiadła na bujanym fotelu w kącie i zaczęła wpatrywać się w śpiącego chłopaka. Wyglądał tak młodo i niewinnie, oddychał wreszcie głęboko i naturalnie. Gdy tak na niego patrzyła zaczęła się zastanawiać, jak ktoś wyglądający tak niepozornie może być takim łajdakiem i tak bardzo ją ranić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Postanowiła nie przyglądać mu się ani chwili dłużej i wyszła na chwilę do sklepu spożywczego znajdującego się niemalże po drugiej stronie ulicy. Gdy wróciła, Shannon nadal drzemał. Zadzwoniła do Skye by powiedzieć jej, że wszystko w porządku i podziękować Hunterowi za pomoc. Znów usiadła na bujanym fotelu i zaczęła jeść płatki, które sobie przygotowała.
         Shannon otworzył zielone oczy i spojrzał na nią zaspany. Genevieve szybko wbiła wzrok w jedzenie, starając się wyglądać na niewzruszoną i obojętną. Zaczęła mocniej bujać się na lekko skrzypiącym fotelu.
         - Genny? Gdzie ja jestem? – zapytał chłopak podnosząc się lekko na kanapie i rozglądając wokół. Głowa mu pękała, a światło wpadające przez nie do końca zasłonięte rolety raziło go w oczy, jeszcze bardziej pogłębiając ból głowy.
         - W domu mojej babci w Shreveport. – odparła Gen patrząc teraz na ścianę za nim obitą we wzorzystą tapetę.
         Shannon powoli zaczął sobie przypominać poprzedni dzień. Przychodziło mu to z trudem i sprawiało, że jeszcze bardziej rozrywało mu czaszkę, ale zaczynał pamiętać ognisko i wspólne narkotyzowanie się z Carą. No właśnie, Cara, pomyślał. Co ja z nią potem robiłem? Kiedy przypomniało mu się, jak dziewczyna chwyciła go za rękę i poprowadziła w głąb lasu sam nie mógł uwierzyć, że dał się jej omamić. Zaczął się zastanawiać, czy Genevieve była tego świadkiem. Miał głęboką nadzieję, że o niczym nie wiedziała. Sam nie wiedział dlaczego, może po prostu się tego wstydził.
         - Boże, głowa mi pęka.
         - Na stole zostawiłam ci aspirynę.
         Shannon spojrzał na niski drewniany stolik. Faktycznie, leżała na nim biała okrągła tabletka i szklanka wody. Szybko wypił lekarstwo i opadł na oparcie sofy.
         - Jak się tu w ogóle znalazłem? – zapytał, bo akurat tego nie był sobie w stanie przypomnieć. Zauważył na swojej ręce ogromnego siniaka, którego pochodzenia nie mógł wytłumaczyć.
         Genevieve z trudem starała się utrzymać kamienną twarz.
         - Straciłeś przytomność na ognisku. Nikt nie chciał zawieźć cię przez pół miasta do domu ani przenocować u siebie. Wypadło na mnie, bo moja babcia akurat wyjechała.
         - Jak w ogóle znalazłaś się na tym ognisku? Nie pamiętam żebyś tam w ogóle była. – naprawdę ciężko było mu wszystko poskładać w całość.
         Gen westchnęła i odstawiła płatki na komodę obok fotela. Na samo wspomnienie Cary robiło jej się niedobrze i odechciewało jeść.
         - Jared martwił się o ciebie, ale nie mógł pojechać cię poszukać. Poprosił o to mnie. Pojechałam do Skye i zapytałam czy wie, gdzie możesz być. Hunter powiedział, że zaproszono go na ognisko i pewnie tam jesteś. Zawiózł mnie tam, ale ciebie nigdzie nie było. Potem nagle się pojawiłeś, wyszedłeś z lasu… - Gen się zawahała. Zamknęła na chwilę oczy by nie zdemaskować swoich prawdziwych uczuć. Cała ta zazdrość, rozczarowanie, złość… wszystko teraz do niej wróciło i chciało wyjść na powierzchnię.
         Shannon domyślił się, o czym mówi. Zrobiło mu się strasznie głupio, nie wiedział co powiedzieć. Przypomniał sobie moment, gdy wychodził z Carą z lasu, strasznie rozbawiony, choć nie było w tym nic zabawnego. Miał ochotę zapaść się pod ziemię ale wiedział, że musi to wyjaśnić. Poczuł, że tak będzie w porządku wobec Genevieve, która jako jedyna się o niego zatroszczyła.
         - Jeśli chodzi o to… - zaczął nieśmiało, nie patrząc jej w oczy. – Gen, byłem naćpany i pijany. Wszystko dla mnie wyglądało tak, jakbym obserwował to wszystko co się ze mną działo, ale nie mógł tego kontrolować. To nie byłem ja, nie byłem sobą. Szczerze mówiąc, gdyby do tego lasu zaciągnął mnie Blake, to nawet nie zauważyłbym różnicy.
         Genevieve spojrzała na niego. Po raz pierwszy widziała u niego szczerość i skruchę.
         - Jeśli to są przeprosiny, to trochę kiepskie. – odparła jeszcze obrażona i zła, a Shannon dopiero teraz spojrzał jej w oczy.
         - Masz rację. – przyznał z trudem. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio kogoś przepraszał. Zazwyczaj nie przejmował się takimi rzeczami, ale tym razem nie mógł przejść wobec tej dziewczyny obojętnie. Zrobiła dla niego tyle dobrego pomimo, że on był dla niej tak okrutny. – Wiem, że byłem dla ciebie niczym więcej niż dupkiem. Nie zasługujesz na takie traktowanie, przepraszam.
         Gen widziała, że to dla niego ciężkie. Utwierdzało ją to jednak w przekonaniu, że nie rzucał słów na wiatr i mówił to z głębi serca, myślał tak naprawdę. Wciąż miała mu za złe jego zachowanie, ale patrzyła na to trochę łaskawszym okiem. Pomimo, że była to wina narkotyków, nie było wystarczającym usprawiedliwieniem. W końcu wziął je na własne życzenie.
         - Nie wiem po co mnie przepraszasz, skoro za chwilę znów zrobisz to samo. Znów się naćpasz i zaczniesz traktować mnie jak śmiecia. – dziewczyna sama nie wiedziała, skąd u niej ta bezpośredniość. Mówiła jednak to, co myślała. Wiedziała, że nic się nie zmieni i jeśli tak po prostu mu wybaczy, on niczego nie zrozumie.
         Shannon nie dziwił się, że tak pomyślała. Kiedy ćpał nie zastanawiał się nad tym, ile osób tym skrzywdzi. Myślał tylko o sobie i o tym, jak świetnie będzie się po tym czuł. Wokół niego było niewiele osób, wobec których nie był obojętny. Nawet nie zauważył kiedy zaczęło zależeć mu na tym, by nie urazić Genevieve. Jeszcze nigdy nie zostawiła go w potrzebie. Nigdy nie odmówiła pomocy. Poczuł nawet wyrzuty sumienia, że tyle razy traktował ją bez szacunku i z obojętnością. Nie chciał tego przyznać, ale czuł że ta dziewczyna stała się jego słabością, choć zazwyczaj ich nie miał i robił wszystko, by ich nie zyskać.
         - Nie, naprawdę mi przykro. – słowa trudno przechodziły mu przez gardło, nie lubił mówić o uczuciach. Czuł jednak, że musi to z siebie wydusić, choćby miał złamać wszystkie swoje zasady. – Ja już tak mam… Kiedy coś się dzieje, wolę to utopić w alkoholu i zapomnieć dzięki dragom. Nie potrafię inaczej. – chłopak pożałował, że poruszył ten temat.
         Nigdy wcześniej nie rozmawiał o takich rzeczach z ludźmi, których dobrze nie znał. Właściwie mógł szczerze pogadać tylko ze swoim bratem, którego znał całe życie lub z przyjacielem, który towarzyszył mu od podstawówki. Genevieve poznał stosunkowo niedawno i gdyby ktoś mu powiedział, że po tak krótkim czasie uzewnętrzni się przed nią, w życiu by w to nie uwierzył.
         Gen zdziwiła się, że Shannon zaczął się przed nią tak otwierać. Postanowiła jednak nie odpuszczać, bo druga taka okazja mogła się już nigdy nie nadarzyć.
         - Może najwyższy czas otworzyć się przed kimś i wpuścić go do środka, żeby pomógł ci inaczej sobie poradzić z pewnymi rzeczami. Nie musisz się ukrywać za tą maską.
         Shannon spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach ciepło, którym była cała wypełniona. Przypominała mu trochę zmarłego przyjaciela. Tak jak on była gotowa go ratować z opresji, stanąć zawsze przy nim, chociaż nie postępował słusznie. Przejrzała go. Inni dawali się nabrać, uważali go za tyrana i twardziela, którym chciał być. Ona jednak zobaczyła w nim drugie dno, tak głęboko skrywane przed światem. Po raz pierwszy od dawna chłopak zaczął wierzyć w to, że nie jest jednak tak popaprany jak wszyscy, łącznie z nim, myśleli.
         Genevieve podniosła się z fotela, bo nie mogła znieść jego wzroku na sobie. Zaniosła miskę do zlewu w kuchni, a Shannon poszedł za nią. Stanął obok niej, rozczochrany i ze wyrazem twarzy, którego nigdy wcześniej nie widziała. Był tak naturalny, zwyczajny. Nie była to kamienna twarz bez wyrazu, której towarzyszył pusty wzrok.
         - Może masz rację. – powiedział niemalże szeptem, z twarzą tak blisko jej, że czuła na sobie jego oddech. – Może czas skończyć z tym udawaniem. Przynajmniej dla niektórych osób, które widzą we mnie kogoś więcej niż ćpuna bez serca. – chwycił jej rękę, a na samo uczucie jego dotyku Genevieve poczuła prąd przechodzący przez całe jej ciało.
         Gen czuła swoje przyspieszone bicie serca, które szalało zawsze, gdy był tak blisko niej. Miała ochotę się ruszyć, przybliżyć jeszcze bardziej niż teraz. Jej usta i Shannona dzielił już zaledwie centymetr. I właśnie wtedy zobaczył czerwoną poświatę przy jego wargach. Przypomniała sobie roześmianą rudą dziewczynę ze szminką rozmazaną na twarzy i momentalnie odsunęła się od chłopaka. Nie zamierzała się dać mu tak wykorzystać jak Cara.
         Shannon był widocznie zaskoczony jej zachowaniem, ale nic nie powiedział. Wyglądał na zawiedzionego, jednakże nie winił Genevieve za jej reakcję. Sam się siebie brzydził za to, co zrobił z Caralyn poprzedniego dnia. Wiedział, że będzie tego jeszcze długo żałował, ale postanowił nie odpuszczać. Chciał udowodnić Genevieve, że nie jest tą samą osobą, którą staje się po narkotykach.
         - Mam nadzieję, że tak zrobisz. Dzwoniłam dziś do Skye i kazała ci przekazać, że pogrzeb Luke’a odbędzie się jutro i Monique zgodziła się, byś przyszedł.
         Shannon natychmiast zmienił nastawienie. Odruchowo znów miał ochotę udawać, że go to nie rusza.
         - Dzięki. – odparł bez przekonania i odwrócił się, by uciąć ten temat.
         - Jeśli chcesz, to możesz o tym ze mną pogadać. – powiedziała nieśmiało Genevieve widząc, że znów się zamyka w sobie. – Nie udawaj, że Luke nie był ci bliski i cię to nie obchodzi.
         Shannon nagle zatrzymał się w salonie, ale nie odwrócił się do dziewczyny. Mówił do niej, ale patrzył gdzieś przed siebie.
         - Nic nie wiesz o nim i o naszej przyjaźni. – nie chciał zabrzmieć tak ostro, ale to był jego sposób na obronę. Liczył, że ten ton ją zniechęci. Pomylił się.
         Genevieve postanowiła zaryzykować. Za wszelką cenę postanowiła wyciągnąć od niego to, co w sobie dusił.
         - Możesz mi opowiedzieć, chętnie wysłucham. – rzuciła zachęcająco. – Rozumiem, że to dla ciebie trudne stracić najlepszego przyjaciela i nie musisz udawać, że jest inaczej.
         Shannona denerwowało, gdy wszyscy starali się postawić w jego miejscu, chociaż nie przeżyli tego co on i tak naprawdę nie byli w stanie poczuć się w ten sam sposób.
         - Nie Gen, nie wiesz jak to jest, nie rozumiesz tego. – zacisnął pięści by nie wybuchnąć.
         - Masz rację, nie wiem jak to jest. Ale pomimo ostatnich kłótni z Tessą nie wyobrażam sobie, bym mogła ją stracić. Nie mogę nawet pomyśleć, że jej nie ma. Dlatego potrafię choć trochę zrozumieć, jak musisz się teraz czuć. Ale Shannon, każdy ma prawo do żałoby.
         Shannon nie płakał od tak dawna. Ostatnim razem chyba na pogrzebie ojca. Tym razem musiał ze sobą mocno walczyć, by ani jedna łza nie popłynęła po jego policzku. Stał po środku salonu, odwrócony tyłem do Genevieve, z zaciśniętymi pięściami i nie potrafił odezwać się ani słowem. Wiedział, że dziewczyna ma rację i trafiła w jego słaby punkt. Nie mógł zaprzeczyć, że Luke był dla niego kimś wyjątkowym. Normalnie pewnie wybiegłby z domu i na czymś się wyładował, albo coś wziął. Teraz jednak poczuł się bezradny. Był w potrzasku, nie mógł nawet drgnąć.
         Genevieve ruszyła przez salon. Postała chwilę za nim w nadziei, że się obróci. Nic, zero ruchu. Słyszał, że za nim stoi. Słyszał jej cichy i miarowy oddech, chciał coś zrobić, ale nie mógł.
         - Spójrz na mnie. – powiedziała zachęcająco, a on zdawał się być głuchy na jej prośbę. – Shannon, proszę cię. Spójrz na mnie.
         Ostatni raz mocniej zamknął oczy i się odwrócił. Kiedy je otworzył, zobaczył przed sobą jej twarz. Miała oszklone oczy, choć to on czuł, jakby powinien je mieć. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo się przejmuje jego cierpieniem. Nie był w stanie pojąć, jak ta zwykła dziewczyna, która tak go irytowała nagle stała się kimś, kto płakał widząc jego ból. Jak w tak krótkim czasie był w stanie jej zaufać na tyle, by nie móc się ruszyć i wyjść, by czuć wyrzuty sumienia tak silne, że nie potrafił teraz sięgnąć po narkotyk, który mógł przynieść mu ukojenie? Co było w Genevieve takiego, że nie chciał jej zawieść? Czy to jej upór, dobroć, a może tak wiele podobieństw do jego zmarłego przyjaciela? Zaczął się zastanawiać co jeszcze mogło go wprawić w ten dziwny stan, kiedy Gen zrobiła coś niespodziewanego.
         Dziewczyna wspięła się na palcach i objęła go. Oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy w oczekiwaniu na jego ruch. Wiedziała, iż jest niekonsekwentna, bo obiecała, że da sobie z nim spokój. Było to także ryzykowne i pomyślała, że jeśli chłopak ją odepchnie, to tego nie zniesie. On jednak objął ją w pasie i przytulił do siebie jeszcze mocniej. Genevieve poczuła, że mogłaby tak trwać wiecznie i lekko uśmiechnęła się przez łzy. Shannon sam dziwił się sobie, że z taką łatwością przyszło mu ją objąć. Nigdy chyba nie przytulał się z dziewczyną tak przyjacielsko, bez żadnych podtekstów czy ukrytych motywów. Wreszcie zrozumiał, że źle ją ocenił. Teraz to on miał łzy w oczach, ale nie pozwalał im popłynąć po jego policzkach. Przy niej czuł się zaskakująco dobrze, czuł że jest wolny i nie musi dłużej się ukrywać, dzięki niej wszystko stawało się mniej skomplikowane i inne, lepsze. Łącznie z nim samym.
         - Genevieve… - zaczął, wciąż nie odrywając się od niej. – Pójdziesz ze mną na jego pogrzeb?
         Chłopak nie wiedział, czy może ją o to poprosić. Obawiał się, że to za dużo, ale postanowił zaryzykować, w końcu nie miał nic do stracenia. Gen uśmiechnęła się sama do siebie. Ucieszyła się, że osiągnęła to, co zamierzała. Skoro ją o to poprosił, musiał jej ufać i się przed nią otworzyć. Nie oczekiwała od Shannona niczego więcej.
         - Oczywiście, że pójdę.  
         Shannon odetchnął z ulgą, wciąż nie wypuszczając jej ze swoich ramion.

16 komentarzy:

  1. O JAK JA CIĘ KOCHAM. CASSIE SKARBIE ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
    MOLA 💕

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu ten rozdział jest cudowny ♥ kocham Cię Cass i juz nie mogę się doczekać następnego. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurcze, ale nas rozpieszczasz:) ciągle dodajesz nowe rozdziały i każdy lepszy od poprzedniego:) Po ostatnim chciałam się rzucić z pięściami na Shannona, a teraz chcę go przytulić:) Dziewczyno kocham to jak piszesz, jak przekazujesz emocje i uczucia jakie towarzyszą głównym bohaterom:) czuję normalnie jakbym przy tym była i to obserwowała:) Kurcze to już robi się nudne ciągle piszę same pozytywne komentarze;)
    Ps. Ciągle śmieję się jak głupia do monitora jak czytam to opowiadanie, ono zawsze wprawia mnie w lepszy humor:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba jakos spożytkować nadmiar czasu i weny :) mi się nigdy nie nudzą takie komentarze, także nie mam nic przeciwko. To miło, że moge poprawic komuś humor :3

      Usuń
  4. Jeju jakie to kochane. Uśmiecham się ze łzami w oczach. Masz to co powinien mieć każdy pisarz, twoje słowa chwytają za serduszko. Weny i wielkie brawa. :)
    Wait for more.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się jak moge, ale pisarz to chyba za wielkie słowo :) dziękuję!

      Usuń
  5. Bardzo fajny rozdzial, dobrze Ci idzie sklejanie serduszka (: weny i rychlego rozdzialu (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się cieszę, że moge je wreszcie naprawić :) dzięki!

      Usuń
  6. Jeeeeeeeeeeeeeeejć to było takie słodkie! Jak zwykle nas rozpieszczasz <3 Caralyn to na serio wredna suka.. Ciekawe tylko jak niby Geny pójdzie na pogrzeb kiedy złamała zakaz. Jeju mam tysiąc pytań! Najbardziej to wyczekuję ich pierwszego pocałunku :) Co mogę jeszcze powiedzieć? NADAL CIĘ KOCHAM ALE JAK JUŻ UŚMIERCISZ GEN TO NIE WIEM JAK TO BĘDZIE :CC Weny ;**/Mia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Was rozpieszczać jak widac (: chciałabym na wszystkie odpowiedzieć, ale po pierwsze - po co spoilerowac i niszczyć zabawę, a po drugie - sama jeszcze nie wiem jak to dalej bedzie, zazwyczaj wszystko wymyślam na poczekaniu :) dziękuję!

      Usuń
  7. Ej. Wzruszyłam się. Serio. A to mi się nigdy nie zdarza. To było takie... realistyczne. Czułam się, jakbym tam była. Gen taka troskliwa. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że Shannon się przed nią otworzył. Dobra. Nie będę się tu rozpisywać. Weny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że poruszyłam kogoś twardego w takim razie. Nie mam nic przeciwko rozpisywaniu się! Dziękuje :)

      Usuń
  8. A ja polubiłam tego Paula. Fajny chloptas haha Ogólnie rozdział bardzo wzruszający. Podoba mi się jak wszystko dokładnie opisujesz. Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)