środa, 20 sierpnia 2014

12. Unsound


         Shannon nalegał, by odwieźć dziewczynę do domu. Genevieve chciała jednak trochę poczekać, bo nie była pewna czy chłopak zdążył już wytrzeźwieć. Oglądała w salonie telewizję, podczas gdy on robił sobie śniadanie w kuchni. Dosiadł się do niej na kanapie jedząc płatki.
         - Naprawdę, mogę już prowadzić. – powiedział przekonywująco, choć na Gen za bardzo to nie działało. – Poza tym już nie raz jechałaś ze mną jak byłem po kilku głębszych i jakoś żyjesz.
         Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Miał rację. Przypomniała sobie o tych nieszczęsnych wyścigach i o tym, jak nie przeszkadzał jej stan Shannona ani prędkość z jaką jechali.
         - Okej, zjedz śniadanie i możemy jechać. Tylko musisz wysadzić mnie na przystanku autobusowym, bo powiedziałam mamie, że spałam u koleżanki. - Shannon spojrzał na nią niedowierzając. – No co? Gdybym jej nie okłamała to by tu po mnie przyjechała, a tak nawet nie podałam jej adresu.
         - Nie możesz powiedzieć, że się na mnie natknęłaś i cię podwiozłem?
         Genevieve nie wiedziała, jak delikatnie mu powiedzieć, że nie chce, aby jej rodzice wiedzieli z kim się zadaje. Shannon nie miał najlepszej opinii i pomimo tego, iż jej rodzina pomagała jego, Isabelle i Rhys życzyli by sobie innego towarzystwa dla swojej córki. Oczywiście co innego gdyby chodziło o Jareda, wtedy nie mieliby nic przeciwko.
         Gen spojrzała na Shannona niepewnie a on już domyślił się, o co chodzi.
         - Wiesz, ja nie chciałabym, żeby moi rodzice…
         - …Dowiedzieli się, że przyjaźnisz się z kryminalistą?
         Dziewczynę zaskoczyło, że Shannon użył słowa „przyjaźń”. Ucieszyła się, a chłopak trochę speszył, bo uświadomił sobie wagę tych słów. Pomyślał, że nie powinien tak określać Genevieve, ale z drugiej strony po tym, jak mu pomogła uznał, iż nie ma ochoty niczego odwoływać.
         - Nie o to chodzi…
         - A o co? – Shannon już nie nadążał.
         - No dobrze, o to. – Gen się poddała. To właśnie miała na myśli, ale pragnęła ująć to trochę łagodniej. – Mój tata jest policjantem i jest przewrażliwiony na tym punkcie.
         - Wiem. Aresztował mnie kiedyś. – Shannon się zaśmiał, a Gen spojrzała na niego z ukosa. Ojciec nigdy nie wspominał jej, że zatrzymał starszego z braci, a sam chłopak też nigdy nic nie napomknął.
         Shannon widząc zaskoczenie na twarzy Gen uśmiechnął się jeszcze szerzej. Rozśmieszyła go jej reakcja, myślał że Rhys się pochwalił takim bohaterskim aresztowaniem przed swoją rodziną. Dziewczyna nie miała o niczym pojęcia. Jej ojciec rzadko opowiadał o pracy, a zwłaszcza w jej towarzystwie. Isabelle była przekonania, iż przy stole nie rozmawia się o sprawach zawodowych, ponieważ nie chciała psuć sobie humoru. Genevieve zawsze myślała, że to niesprawiedliwe, ponieważ matka psuła jej nastrój pogawędkami na temat szkoły, ale nigdy nie napyskowała rodzicom i grzecznie odpowiadała na ich pytania.
         - Mój ojciec? – wydusiła z siebie w końcu.
         - Myślisz, że dlaczego nie jestem teraz w więzieniu albo nie mam zawiasów tylko muszę sprzątać w twojej szkole? Twój ojciec załatwił mi łagodniejszą karę po znajomościach.
         Gen miała już mętlik w głowie. Z jednej strony jej rodzice nie przepadali za Shannonem, a z drugiej ratowali mu tyłek. Oczywiście wiedziała, że mogli zrobić to ze względu na Constance, ale i tak to wszystko wydawało jej się strasznie dziwne i skomplikowane. Sama nie wiedziała już, czy powinna otwarcie przyznać przed rodzicami, iż przyjaźni się ze starszym Leto.
         Shannon umył po sobie naczynia i odłożył na swoje miejsce, by babcia Gen po powrocie nic nie zauważyła. Dziewczyna też się o to postarała, odkładając koc na swoje miejsce i czyszcząc kanapę. Później wsiadła z chłopakiem do jego jeepa i odjechali w kierunku Bossier City. Genevieve cieszyła się, że przez kolejne próbne egzaminy nie musiała iść dziś do szkoły i ominęły ją nieprzyjemności. No właśnie, nieprzyjemności, pomyślała. Z każdym kilometrem zaczęła czuć rosnące napięcie wiedząc, że jej matka nie będzie zadowolona z jej kolejnego wybryku. Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż obietnica pójścia z Shannonem na pogrzeb mogła nie zostać dotrzymana. Wciąż miała karę, którą i tak złamała, co jeszcze bardziej ją pogrążało. Póki co nie chciała mu jednak nic mówić, bo wiedziała, jak mu na tym zależało. Postanowiła, że chociażby miała poruszyć niebo i ziemię, to i tak tam pójdzie.
         - To mam się zatrzymać na tym przystanku? – zapytał Shannon kiedy zbliżali się już do Bossier City. Genevieve wciąż nie wiedziała, co robić. Miała już powiedzieć, by dał jej wysiąść, kiedy z wielką prędkością minęli przystanek autobusowy.
         - Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć! – wrzasnęła do Shannona, a on zignorował jej podniesiony ton.
         - No to pozostaje ci moja wersja. – chłopak spojrzał na nią z zawadiackim uśmiechem, od którego jej serce topniało i zapominała o jego występku. Opadła z powrotem na fotel i czekała, aż dojadą do domu wciąż mając nadzieję, że jej rodzice nie zauważą jak wróciła.
         Shannon zatrzymał się pod jej domem na ulicy, gdyż jak zwykle nie panował tu żaden ruch uliczny. Dziewczyna szybko wysiadła z auta rzucając mu zdawkowe „pa” i odwróciła się w stronę swojego domu. Przy samej bramie stała jej matka, która wyłoniła się zza wysokich krzewów jak duch. Podlewała rośliny rosnące przy furtce i przez to Genevieve jej nie zauważyła.
         Isabelle odprowadziła wzrokiem jeepa Shannona, po czym spojrzała na córkę niezadowolona. Jej chłodny wzrok powodował u Gen gęsią skórkę ponieważ wiedziała już, że szykują się kłopoty.
         - Cześć, mamo. – powiedziała dziewczyna skruszona, a matka nie zmieniła wyrazu twarzy i wyłączyła wąż ogrodowy.
         - Do domu. – rozkazała ostro, a Genevieve popędziła dróżką do środka.
***
         Shannon natychmiast poszedł pod prysznic i się przebrał. Jared chciał coś do niego powiedzieć, ale widział, że brat za wszelką cenę stara się go unikać. Postanowił zaatakować go pytaniami gdy tylko wyjdzie z łazienki. Ten jednak popędził szybko do ich wspólnego pokoju i rzucił się na łóżko, zasłaniając twarz poduszką. Jared poszedł za nim, siadając na niskim fotelu w rogu ich pokoju. Nie był on duży, znajdowały się w nim zaledwie dwa jednoosobowe łóżka, jedna duża szafa i komoda. W kącie stał też fotel, a na ścianach wisiały najróżniejsze plakaty i gitara Jareda, która zawieszona została nad jego łóżkiem.
         - Gdzie ty do cholery byłeś? – widać było, że Jaredowi przeszła już faza zamartwiania się o brata i teraz pozostała tylko złość, iż po raz kolejny był nieodpowiedzialny i nie pomyślał o swoich bliskich.
         - Mama coś mówiła? – Shannon zignorował pytanie i zadał własne tłumiąc nieco dźwięk poduszką.
         - Pytała się, gdzie jesteś. Powiedziałem, że na imprezie u kumpla.
         Bracia nie mogli już zliczyć, ile razy okłamywali matkę. Wmawiali sobie, że to dla jej dobra, byle tylko nie dokładała sobie zmartwień. Miała ich sporo po tym jak rozwiodła się z drugim mężem i znów sama musiała zarabiać na swoich synów. W dodatku cały czas przejmowała się losem swoich dzieci z drugiego małżeństwa, którzy żyli teraz ze swoim ojcem w innym stanie i rzadko je widywała. Jej najstarsi synowie nawet dobrze nie znali swojego przyrodniego rodzeństwa, ale zbytnio im to nie przeszkadzało. Przyzwyczaili się już, że zawsze byli tylko oni i matka, ewentualnie dziadkowie.
         - To dobrze. – rzucił Shannon i przewrócił się na brzuch, znów ukrywając twarz w poduszce.
         Zapadła cisza, a Jared wciąż czekał, aż jego brat powie mu, co robił poprzedniej nocy i tego ranka.
         - Odpowiesz mi w końcu?
         - Nie. – Shannon zdawał się całkowicie nie rozumieć powagi sytuacji.
         Jared rozłościł się jeszcze bardziej. Wstał i szarpnął za poduszkę, a twarz Shannona uderzyła o materac łóżka. On jednak nie dał się sprowokować i nawet nie drgnął, mruknął pod nosem tylko jakieś przekleństwo.
         - Genevieve nie była na noc w domu. Jej ojciec przyjechał koło drugiej, a jej wciąż nie było. Szukała ciebie i będzie miała teraz problemy, Rhys był nieźle wkurwiony. W ogóle cię znalazła?
         Shannon przypomniał sobie dotyk jej dłoni, odsunięcie się od niego brzydząc się tego, co robił z Carą. Potem jednak go przytuliła, tak jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Może dla innych nie było w tym nic wyjątkowego, ale on postrzegał to inaczej.
         - Znalazła.
         - I? – drążył uparcie Jared.
         - I spałem w domu jej babci, ona też.
         Jared zaczął zastanawiać się, dlaczego Shannon za wszelką cenę omija ten temat. Przeszło mu nawet przez myśl coś, co nawet jemu wydawało się mało prawdopodobne. Postanowił jednak zaryzykować, bo tylko zgadywaniem uzyskiwał jakiekolwiek odpowiedzi. Poza tym przypomniał sobie, jak Genevieve mówiła mu, że chłopak się naćpał przed wyjściem.
         - Musiałeś nieźle odlecieć, skoro nie mogłeś prowadzić i wrócić normalnie do domu. Co wy tam robiliście?
         Shannon natychmiast podniósł się z łóżka na to pytanie. Pomyślał, że jego brat oszalał podejrzewając, iż mógł robić tam cokolwiek innego, niż spanie samotnie, w oddzielnym pokoju. Od razu wiedział, co Jared miał na myśli i trochę pożałował, że zareagował tak gwałtownie, jakby faktycznie miał coś na sumieniu.
         - Chyba zgłupiałeś, jeśli myślisz, że mógłbym… - zaczął nerwowo, a Jared widząc jego reakcję natychmiast chciał go uspokoić. Cieszył się jednak, że wreszcie udało mu się przykuć jego uwagę.
         - No dobra, wyluzuj, upewniałem się tylko… Wiesz, że jakby jej starzy się dowiedzieli, to miałbym przesrane. – Shannon wyraźnie odetchnął widząc, że brat mu jednak uwierzył. Zastanowiło go jednak ostrzeżenie Jareda, jakby pouczał go na przyszłość. Nie mógł sobie wyobrazić tego, o czym myślał jego brat, ale postanowił nie drążyć dalej tego tematu. – Tak w ogóle to dzwonił Paul i powiedział, że jutro o ósmej jest msza w kościele przy Airline Drive, a potem jeszcze na Greenwood Cemetery.
         Shannon przyjął to do wiadomości i zaczął się zastanawiać, jak powie o tym Gen. Nie chciał do niej dzwonić w obawie, że jej matka lub ojciec odbierze, a tym bardziej zjawiać się w jej domu osobiście ponieważ zdawał sobie sprawę, że jej rodzice go nie lubią. W dodatku nie wiedział, czy Gen w ogóle powie im z kim tam idzie.
         - Idziesz dzisiaj opiekować się Leanne?
         Jared znów poczuł się ignorowany.
         - Znów to robisz, po co udajesz, że…
         - Idziesz czy nie? – Shannon spojrzał na niego naglącym wzrokiem, a Jared jak zwykle postanowił ustąpić.
         - Idę, bo co?
         - To przekażesz to Genevieve.
         Jared postanowił upewnić się, że dobrze zrozumiał.
         - Ona wybiera się tam z tobą?
         - Po prostu jej to przekaż, dobra?
         Chłopak wiedział już, że więcej nie wydobędzie z brata. Postanowił się zgodzić i nie denerwować go jeszcze bardziej, choć miał jeszcze wiele do powiedzenia. Normalnie pewnie nadal by go maglował, ale zważywszy na śmierć jego przyjaciela rozumiał, dlaczego Shannon był bardziej nerwowy, niż zazwyczaj.
         - Okej, przekażę jej.
***
         Tak jak było do przewidzenia, matka Gen nie była dla niej łaskawa. Zrobiła jej godzinną awanturę z ojcem, który po kilkunastu minutach sam miał już dość i poszedł na górę, zostawiając ją z Isabelle w kuchni. Genevieve nie miała już siły wysłuchiwać krzyków matki i sama chciała zaszyć się w pokoju ale wiedziała, że jeśli teraz odpyskuje matce, to w życiu nie pójdzie na pogrzeb z Shannonem. Przez cały czas wpatrywała się w swoje paznokcie umalowane błękitnym lakierem, który zaczynał już schodzić. Jej matka myślała, że córka wstydzi się swojego zachowania i ma spuszczoną głowę, by nie patrzeć jej w oczy. Genny jednak niczego nie żałowała i gdyby mogła, zrobiłaby to jeszcze raz. Cała ta kłótnia była warta tego, iż Shannon wreszcie się przed nią otworzył.
         - Nie wiem czego mam ci teraz zakazać, bo ty i tak mnie nie słuchasz! – Isabelle miała już nieco ochrypnięty głos. – Nie wiem, co się z tobą dzieje, Genny. Nigdy wcześniej nie sprawiałaś problemów, a teraz nagle zaczęłaś to robić regularnie. Wpadłaś w jakieś złe towarzystwo? To przez tego chłopaka?  Przyznaj się!
         Gen nie nazwałaby Shannona nieodpowiednim towarzystwem, tak samo jego znajomych. Jej zdaniem coś takiego w ogóle nie istniało. Każdy miał swój rozum i potrafił o sobie decydować, nie musiał dopasowywać się do innych. Kiedy jednak głębiej zastanowiła się nad słowami matki nie była już tego taka pewna. Faktycznie, jej problemy zaczęły się od Shannona i to pod jego wpływem sięgnęła po narkotyki, a ostatnio po alkohol. Przez niego wzięła udział w niebezpiecznych wyścigach, nie wracała na noc do domu. Nie widziała w tym jednak nic złego, nikomu przecież nie działa się przez to krzywda, może jedynie jej samej licząc zranioną nogę. Pomyślała, że każdy uczy się na błędach, a jeśli to mają być one, to przyniosą jej z tego jakąś lekcję.
         - Nie, mamo… - kłótnia z rodzicami ograniczała się zawsze do krótkich odpowiedzi, w których udawała skruchę i czasami wymuszała płacz, tak jak teraz.
         - Więc co się takiego stało? Dlaczego cię podwoził? – Isabelle zmieniła taktykę, mówiąc teraz kojąco chcąc zachęcić córkę do zwierzeń.
         Genevieve pomyślała, że to dobry moment na małe kłamstwo, które właśnie przyszło jej do głowy jak grom z jasnego nieba.
         - Dowiedziałam się, że umarł chłopak mojej koleżanki i dlatego do niej pojechałam. Musiałam ją podnieść na duchu. Kiedy stałam na przystanku Shannon się zatrzymał i zaproponował, że mnie podwiezie do domu. – Gen zastanowiła się, kiedy właściwie kłamanie zaczęło wchodzić jej w krew i przychodzić tak łatwo. Od kiedy znam Shannona, pomyślała.
         Isabelle spojrzała na zapłakaną córkę łaskawszym okiem, wręcz zaczęła jej współczuć. Genevieve wiele razy zastanawiała się, dlaczego to nie matka pracuje w policji, a ojciec. Zawsze lubiła dociekać prawdy i nie odpuszczała. Oczywiście Rhys był dobry w tym, co robił, ale po całym dniu pracy miał już dość i nie zamierzał robić tego samego w domu.
         - Skąd ich w ogóle znasz? Pierwsze słyszę, że masz znajomych w Shreveport.
         Genevieve poczuła, że musi szybko coś wymyśleć. Odetchnęła z ulgą, że matka nie czepiała się już Shannona.
         - Poznałam Monique kiedyś na zakupach z Tessą. Jak byłyśmy ostatnio w St Vincent Mall to minęłam się z jej przyjaciółką i wtedy powiedziała mi, co się stało. Chciałam od razu się z nią zobaczyć, ale chciała pobyć z rodziną. Wczoraj wieczorem zadzwoniła, że mnie potrzebuje i nie mogłam jej odmówić. Jutro jest pogrzeb i załamała się jeszcze bardziej.
         Gen wiedziała, że wzbudzając w swojej matce litość osiągnie to, co chce. Isabelle jako lekarka miała w sobie dużo empatii i zawsze poruszały ją takie rzeczy.
         - Wybierasz się na niego? – zapytała matka całkiem zmienionym tonem.
         Gen postanowiła kontynuować przedstawienie.
         - Bardzo bym chciała, ale wciąż mam przecież karę…
         Isabelle zrobiło się żal córki i jej koleżanki. Pomyślała, że musiałaby nie mieć serca, by zabronić jej pójścia na pogrzeb.
         - To jest wyjątkowa sytuacja. Możesz iść, ale masz wrócić od razu po stypie i później czeka cię normalny szlaban.
         - Dziękuję, mamo.
         - Jak się tam dostaniesz?
         Kolejne kłamstwo wymyślone na poczekaniu, chociaż nie do końca.
         - Zapytam brata Jareda czy mnie ze sobą zabierze, ponoć Luke był jego kolegą. Mówił mi o tym jak mnie podwoził.
         Isabelle zaczynała podejrzewać, że coś jest nie tak. A nawet jeśli tylko jej się wydawało, to nie zamierzała puścić swojej córki z tym wariatem drogowym. Jej mąż miał dostęp do wszystkich akt i dobrze wiedzieli, jakie Shannon miał na koncie występki.
         - Nie chcę żebyś z nim jechała. Sama cię zawiozę, albo tata.
         Genevieve żałowała, że to zaproponowała. Uświadomiła sobie, że mogła skłamać i jakoś zrobić tak, by po kryjomu i tak pojechać z Shannonem. Teraz to wydawało się niemalże niemożliwe. Dziewczyna zaczęła chwytać się ostatniej deski ratunku.
         - Ale to będzie z samego rana, nie będziecie w pracy? Pojadę autobusem, jeśli to dla ciebie taki problem.
         Isabelle zaczęła wpatrywać się w córkę doszukując się kłamstwa. Genevieve poczuła, że jeśli matka popatrzy na nią w ten sposób jeszcze minutę, to nie wytrzyma. Ona jednak nie widząc nic podejrzanego w końcu się odezwała.
         - Dobrze, idź już do siebie. Dzisiaj nigdzie nie wychodzisz.
         Gdy tylko dziewczyna zniknęła z zasięgu wzroku matki, uśmiechnęła się szeroko i otarła sztuczne łzy. Później jednak zdała sobie sprawę, że właściwie nie ma powodów do radości, bo pogrzeb to pogrzeb, nie było w tym nic radosnego. Nie znosiła tych smutnych ceremonii, oglądania cierpienia bliskich zmarłego, smutnych kościelnych piosenek i tej pogrzebowej melodii Chopina, od której miała ciarki na całym ciele.
         Jared przekazał jej wszystkie informacje dotyczące pogrzebu, gdy tylko jej rodzice wieczorem pojechali do pracy. Gen poprosiła go też, by powiedział Shannonowi, jaka jest jej wersja dotycząca znajomości z Lukiem, na wszelki wypadek. Kazała także przekazać, że ma się zjawić pod jej drzwiami o wpół do ósmej i nie musi się martwić o rodziców, bo ich nie będzie.
         - Od kiedy stałem się waszym posłańcem? – powiedział Jared na żarty, ale zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, co dzieje się między jego bratem a sąsiadką. Zdawał sobie sprawę, że Genevieve nie znała zmarłego, więc szła na ceremonię tylko z powodu Shannona, co wydawało mu się niespotykane, bo w życiu nie pomyślałby, że jego brat poprosi o coś takiego kogokolwiek, a co dopiero dziewczynę, którą ledwo znał.
         - Wiesz, że gdybym mogła, to bym mu powiedziała osobiście. Wolę się jednak nie narażać, bo jakieś sąsiadki mogą mnie podkablować, jeśli zobaczyłyby mnie gadającą z Shannonem po nocach.
         - Niczym Romeo i Julia. – parsknął Jared, a Genevieve trąciła go ramieniem z lekkim uśmiechem.
         - Ty też idziesz?
         - Chciałbym, ale muszę pracować. Nie mogę wziąć wolnego.
***
         Następnego ranka Shannon miał duże problemy z zawiązaniem krawata. Ostatecznie pomogła mu w tym matka, która wychodziła właśnie do pracy. Jared zniknął już dwie godziny temu, teraz i on został sam. Wziął ostatni głęboki oddech, przeczesał włosy i wyszedł na zewnątrz.
         Było ciepło, ale niebo przysłoniły ciemniejsze chmury. Z jednej strony było to plusem, bo w ciemnym garniturze chłopakowi nie było za gorąco. Patrząc na to z innej perspektywy ten widok sprawiał, że dzień stawał się jeszcze bardziej ponury. Shannon ruszył w kierunku domu Montgomerych z daleka upewniając się, że na podjeździe ani w jego pobliżu nie stoi żaden samochód. Nie musiał nawet pukać do drzwi, bo Genevieve siedziała już na ławce przywieszonej na werandzie. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę do kolan i delikatny makijaż. Włosy ułożyła w gładki kok na czubku głowy, przez co jej wydatne kości policzkowe były bardziej widoczne.
         Na widok Shannona tylko wstała i ruszyła w stronę auta. Bała się cokolwiek powiedzieć widząc jego pochmurny nastrój. Nie dziwiła mu się, ale też wolała nie odzywać się jako pierwsza. Shannon obserwował ją, jak idzie na obcasach. Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć ją w innych butach niż trampki czy martensy i podobał mu się ten widok, choć szybko wyparł tę myśl z głowy.
         Całą drogę do kościoła milczeli. Shannon pomyślał, że tak będzie najlepiej. Nie chciał rozmawiać o pogrzebie, bo i tak już o niczym innym nie potrafił zająć myśli. Pogawędka o pogodzie też nie miała sensu, dlatego podkręcił tylko głośniej radio i po raz pierwszy w życiu jechał ze stałą prędkością i bez chaosu. Genevieve postanowiła zapamiętać tę przejażdżkę, bo wiedziała, że to rzadkość która może się już nigdy nie powtórzyć.
         Kiedy się zatrzymali, Genevieve widziała przez okno mały kościółek wykonanym z pomarańczowej cegły i ozdobiony wysoką, białą wieżyczką oraz wysokimi kolumnami. Shannon nie wyglądał, jakby w ogóle zamierzał wysiąść. Do wnętrza kościoła co chwilę wchodzili ludzie poubierani na czarno, a pod budynkiem stał czarny samochód zakładu pogrzebowego i parę innych aut.
         - Nie dam rady. – wydukał nagle chłopak opierając głowę na rękach rzuconych na kierownicę.
         - Dasz. – powiedziała Gen dotykając jego ramienia. Nie mogła patrzeć na Shannona w takim stanie. – Hej, weź się w garść.
         - Nie rozumiesz… Nie mogę się tam rozpłakać a boję się, że to zrobię.
         Genevieve nie rozumiała, jak można było obawiać się płaczu na pogrzebie. Dla niej było to zupełnie naturalne, była już na niejednej ceremonii pogrzebowej i wiedziała, że sama ta atmosfera zmuszała do płaczu.
         - Shannon, to pogrzeb. Każdy będzie płakać. Nawet ja będę, zawsze płaczę na pogrzebach. Ten cały nastrój, wszyscy płaczący dookoła… Nikt nie będzie miał ci za złe, jak uronisz kilka łez.
         Shannon podniósł się do pozycji siedzącej i wyjął z marynarki piersiówkę. Gen spojrzała na to z pogardą, ale skoro miało mu to pomóc, to nie mogła zwrócić mu uwagi. Chłopak pociągnął kilka łyków i zapytał, czy i ona nie chce. Dziewczyna odmówiła, ale on nie poczuł się tym urażony.
         - Nie mogę się rozpłakać przed nimi wszystkimi, głupio bym się czuł. Ja nigdy nie płaczę, a tym bardziej przy ludziach. – powiedział trochę innym głosem.
         - Ja będę płakać za nas obu, może być? – Gen starała się jakoś poprawić mu humor choć wiedziała, że w tych okolicznościach to niemalże niemożliwe. Shannon spojrzał na nią z wdzięcznością, doceniając jej starania by poczuł się lepiej.
         - Może być. – odparł, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. Spojrzał na nią zmęczonymi, zielono-piwnymi oczami. Widać było, że dziś w nocy za dużo nie spał. – Dziękuję ci, że jesteś.
         - Nie ma sprawy, choć nie powiem, było ciężko wynegocjować dzisiejsze wyjście. – odparła Genevieve nie do końca rozumiejąc jego słowa.
         - Nie chodziło mi tylko o dzisiaj. Dziękuję ci, że w ogóle jesteś.
         Gen chciała już coś odpowiedzieć, ale Paul zapukał do szyby od strony pasażera ponaglając ich, ponieważ dochodziła już ósma. Shannon westchnął głęboko, a Genevieve pogładziła go delikatnie po dłoni, by podnieść go na duchu.

         - Będzie dobrze. – powiedziała, po czym obydwoje wysiedli z auta i ruszyli w stronę kościoła, idąc ramię w ramię. 

12 komentarzy:

  1. oj no ciebie nie da się nie kochać, wiesz? <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooowww, jak ty to robisz, ze czytanie tego bloga uzaleznia (: wspanialy rozdzial, fajnie, ze Shan zaczyna liczyc sie z jej zdaniem i ona tak fajnie klamie :D czekam na wiecej, BARDZO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak to robię, ale cieszę się że tak wychodzi (: dziękuję!

      Usuń
  3. Bardzo nie lubie pogrzebow...


    .
    Ale dzieki za rozpieszczanie i mam nadzieje ze predko sie to nie skonczy ♡♡♡ /S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Brak mi słów. Shannon mnie coraz bardziej zaskakuje, chociaż poniekąd spodziewałam się tego wszystkiego, że będzie smutny itp. Ale co innego myśleć sobie o tym, ot tak, a co innego czytać to i widzieć przed oczami. Jesteś niesamowita. Genevieve to przebiegła sztuka:) Mnóstwa weny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, bardzo mi miło. Dziękuję, wena się zawsze przyda <3

      Usuń
  5. Płaczę :( po raz setny powiem ze masz do tego talent i to najlepsze ff jakie czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziękuję bardzo i przepraszam za feelsy :c

      Usuń
  6. Jak mi było miło czytać tego bloga dziś wieczorem...
    Gratuluję, zyskałaś nowego czytelnika. Być może najdziwniejszego czytelnika pod słońcem, ale to zawsze coś, no nie?
    Wszystko pochłonęłam w dwie godzinki, przez które miałam co chwile atak niekontrolowanych feelsów, ale może to i dobrze? Opowiadanie jest cudowne, naprawdę!
    Od prologu, po ten rozdział - wszystko, dosłownie wszystko jest idealne. Oryginalny pomysł i dobrze zrealizowana fabuła, pięknie prowadzone dialogi, szczegółowe opisy... tylko się zachwycać, nic więcej.
    Wpadłam na tego bloga bo widziałam, że moja Anitka go czyta (pozdrawiam, kochana!) i po przeczytaniu prologu wiedziałam, że mi się spodoba.
    Jestem bardzo wymagająca, co do marsowych opowiadań bo większość jest bardzo słabych, niestety. Czytam mało blogów o tematyce ff właśnie z letosami, ale twój bardzo przypadł mi do gustu, więc tutaj zostanę, pewnie i do końca.
    Zauważyłam też, że piszesz drugiego bloga, więc już się za niego biorę (Amber na nagłówku jeszcze bardziej mnie zachęca).
    No nic, tylko trzymać kciuki za dalsze rozdziały mi zostało...
    Czekam na dalszą historię z niecierpliwością na mym dzikim ryjku. :)
    Pozdrawiam.

    A, jakbyś chciała poczytać moje marsowe wypociny, to zapraszam tutaj: cant-control.blogspot.com (nie, nie spodoba ci się...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy czytelnik jest na miarę złota :)
      Cieszy mnie fakt, że ktoś przeżywa to, co ja gdy piszę to ff. Przyznam, że sama rzadko czytam fanfiction, jest naprawdę mały zbiór takich, którym poświęcam czas, dlatego rozumiem, o co Ci chodzi i bardzo mi miło, że moje fanfiction nie jest jednym z tych słabych ;) Również pozdrawiam Anitkę!
      Drugi blog łączy się z tym, także z góry przepraszam na ogromny spoiler, który odnosi się do tego opowiadania. W każdym bądź razie życzę miłej lektury.
      Akurat po opublikowaniu tego komentarza dodałam nowy rozdział, więc to chyba jakieś przeznaczenie :D

      Chętnie zajrzę do Ciebie w wolnej chwili, może akurat mi się spodoba.
      Dziękuję za taki piękny komentarz :)

      Usuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)