Shannon
nalegał, by odwieźć dziewczynę do domu. Genevieve chciała jednak trochę
poczekać, bo nie była pewna czy chłopak zdążył już wytrzeźwieć. Oglądała w
salonie telewizję, podczas gdy on robił sobie śniadanie w kuchni. Dosiadł się
do niej na kanapie jedząc płatki.
-
Naprawdę, mogę już prowadzić. – powiedział przekonywująco, choć na Gen za
bardzo to nie działało. – Poza tym już nie raz jechałaś ze mną jak byłem po
kilku głębszych i jakoś żyjesz.
Dziewczyna
zastanowiła się chwilę. Miał rację. Przypomniała sobie o tych nieszczęsnych
wyścigach i o tym, jak nie przeszkadzał jej stan Shannona ani prędkość z jaką
jechali.
-
Okej, zjedz śniadanie i możemy jechać. Tylko musisz wysadzić mnie na przystanku
autobusowym, bo powiedziałam mamie, że spałam u koleżanki. - Shannon spojrzał
na nią niedowierzając. – No co? Gdybym jej nie okłamała to by tu po mnie
przyjechała, a tak nawet nie podałam jej adresu.
-
Nie możesz powiedzieć, że się na mnie natknęłaś i cię podwiozłem?
Genevieve
nie wiedziała, jak delikatnie mu powiedzieć, że nie chce, aby jej rodzice
wiedzieli z kim się zadaje. Shannon nie miał najlepszej opinii i pomimo tego,
iż jej rodzina pomagała jego, Isabelle i Rhys życzyli by sobie innego
towarzystwa dla swojej córki. Oczywiście co innego gdyby chodziło o Jareda,
wtedy nie mieliby nic przeciwko.
Gen
spojrzała na Shannona niepewnie a on już domyślił się, o co chodzi.
-
Wiesz, ja nie chciałabym, żeby moi rodzice…
-
…Dowiedzieli się, że przyjaźnisz się z kryminalistą?
Dziewczynę
zaskoczyło, że Shannon użył słowa „przyjaźń”. Ucieszyła się, a chłopak trochę
speszył, bo uświadomił sobie wagę tych słów. Pomyślał, że nie powinien tak
określać Genevieve, ale z drugiej strony po tym, jak mu pomogła uznał, iż nie
ma ochoty niczego odwoływać.
-
Nie o to chodzi…
-
A o co? – Shannon już nie nadążał.
-
No dobrze, o to. – Gen się poddała. To właśnie miała na myśli, ale pragnęła
ująć to trochę łagodniej. – Mój tata jest policjantem i jest przewrażliwiony na
tym punkcie.
-
Wiem. Aresztował mnie kiedyś. – Shannon się zaśmiał, a Gen spojrzała na niego z
ukosa. Ojciec nigdy nie wspominał jej, że zatrzymał starszego z braci, a sam
chłopak też nigdy nic nie napomknął.
Shannon
widząc zaskoczenie na twarzy Gen uśmiechnął się jeszcze szerzej. Rozśmieszyła
go jej reakcja, myślał że Rhys się pochwalił takim bohaterskim aresztowaniem
przed swoją rodziną. Dziewczyna nie miała o niczym pojęcia. Jej ojciec rzadko
opowiadał o pracy, a zwłaszcza w jej towarzystwie. Isabelle była przekonania,
iż przy stole nie rozmawia się o sprawach zawodowych, ponieważ nie chciała psuć
sobie humoru. Genevieve zawsze myślała, że to niesprawiedliwe, ponieważ matka
psuła jej nastrój pogawędkami na temat szkoły, ale nigdy nie napyskowała rodzicom
i grzecznie odpowiadała na ich pytania.
-
Mój ojciec? – wydusiła z siebie w końcu.
-
Myślisz, że dlaczego nie jestem teraz w więzieniu albo nie mam zawiasów tylko
muszę sprzątać w twojej szkole? Twój ojciec załatwił mi łagodniejszą karę po
znajomościach.
Gen
miała już mętlik w głowie. Z jednej strony jej rodzice nie przepadali za
Shannonem, a z drugiej ratowali mu tyłek. Oczywiście wiedziała, że mogli zrobić
to ze względu na Constance, ale i tak to wszystko wydawało jej się strasznie
dziwne i skomplikowane. Sama nie wiedziała już, czy powinna otwarcie przyznać
przed rodzicami, iż przyjaźni się ze starszym Leto.
Shannon
umył po sobie naczynia i odłożył na swoje miejsce, by babcia Gen po powrocie
nic nie zauważyła. Dziewczyna też się o to postarała, odkładając koc na swoje
miejsce i czyszcząc kanapę. Później wsiadła z chłopakiem do jego jeepa i
odjechali w kierunku Bossier City. Genevieve cieszyła się, że przez kolejne
próbne egzaminy nie musiała iść dziś do szkoły i ominęły ją nieprzyjemności. No
właśnie, nieprzyjemności, pomyślała. Z każdym kilometrem zaczęła czuć rosnące
napięcie wiedząc, że jej matka nie będzie zadowolona z jej kolejnego wybryku. Dopiero
teraz uświadomiła sobie, iż obietnica pójścia z Shannonem na pogrzeb mogła nie
zostać dotrzymana. Wciąż miała karę, którą i tak złamała, co jeszcze bardziej
ją pogrążało. Póki co nie chciała mu jednak nic mówić, bo wiedziała, jak mu na
tym zależało. Postanowiła, że chociażby miała poruszyć niebo i ziemię, to i tak
tam pójdzie.
-
To mam się zatrzymać na tym przystanku? – zapytał Shannon kiedy zbliżali się
już do Bossier City. Genevieve wciąż nie wiedziała, co robić. Miała już
powiedzieć, by dał jej wysiąść, kiedy z wielką prędkością minęli przystanek
autobusowy.
-
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć! – wrzasnęła do Shannona, a on zignorował jej
podniesiony ton.
-
No to pozostaje ci moja wersja. – chłopak spojrzał na nią z zawadiackim
uśmiechem, od którego jej serce topniało i zapominała o jego występku. Opadła z
powrotem na fotel i czekała, aż dojadą do domu wciąż mając nadzieję, że jej
rodzice nie zauważą jak wróciła.
Shannon
zatrzymał się pod jej domem na ulicy, gdyż jak zwykle nie panował tu żaden ruch
uliczny. Dziewczyna szybko wysiadła z auta rzucając mu zdawkowe „pa” i
odwróciła się w stronę swojego domu. Przy samej bramie stała jej matka, która
wyłoniła się zza wysokich krzewów jak duch. Podlewała rośliny rosnące przy
furtce i przez to Genevieve jej nie zauważyła.
Isabelle
odprowadziła wzrokiem jeepa Shannona, po czym spojrzała na córkę niezadowolona.
Jej chłodny wzrok powodował u Gen gęsią skórkę ponieważ wiedziała już, że
szykują się kłopoty.
-
Cześć, mamo. – powiedziała dziewczyna skruszona, a matka nie zmieniła wyrazu
twarzy i wyłączyła wąż ogrodowy.
-
Do domu. – rozkazała ostro, a Genevieve popędziła dróżką do środka.
***
Shannon
natychmiast poszedł pod prysznic i się przebrał. Jared chciał coś do niego
powiedzieć, ale widział, że brat za wszelką cenę stara się go unikać.
Postanowił zaatakować go pytaniami gdy tylko wyjdzie z łazienki. Ten jednak
popędził szybko do ich wspólnego pokoju i rzucił się na łóżko, zasłaniając
twarz poduszką. Jared poszedł za nim, siadając na niskim fotelu w rogu ich
pokoju. Nie był on duży, znajdowały się w nim zaledwie dwa jednoosobowe łóżka,
jedna duża szafa i komoda. W kącie stał też fotel, a na ścianach wisiały
najróżniejsze plakaty i gitara Jareda, która zawieszona została nad jego
łóżkiem.
-
Gdzie ty do cholery byłeś? – widać było, że Jaredowi przeszła już faza
zamartwiania się o brata i teraz pozostała tylko złość, iż po raz kolejny był
nieodpowiedzialny i nie pomyślał o swoich bliskich.
-
Mama coś mówiła? – Shannon zignorował pytanie i zadał własne tłumiąc nieco
dźwięk poduszką.
-
Pytała się, gdzie jesteś. Powiedziałem, że na imprezie u kumpla.
Bracia
nie mogli już zliczyć, ile razy okłamywali matkę. Wmawiali sobie, że to dla jej
dobra, byle tylko nie dokładała sobie zmartwień. Miała ich sporo po tym jak
rozwiodła się z drugim mężem i znów sama musiała zarabiać na swoich synów. W
dodatku cały czas przejmowała się losem swoich dzieci z drugiego małżeństwa,
którzy żyli teraz ze swoim ojcem w innym stanie i rzadko je widywała. Jej
najstarsi synowie nawet dobrze nie znali swojego przyrodniego rodzeństwa, ale
zbytnio im to nie przeszkadzało. Przyzwyczaili się już, że zawsze byli tylko
oni i matka, ewentualnie dziadkowie.
-
To dobrze. – rzucił Shannon i przewrócił się na brzuch, znów ukrywając twarz w
poduszce.
Zapadła
cisza, a Jared wciąż czekał, aż jego brat powie mu, co robił poprzedniej nocy i
tego ranka.
-
Odpowiesz mi w końcu?
-
Nie. – Shannon zdawał się całkowicie nie rozumieć powagi sytuacji.
Jared
rozłościł się jeszcze bardziej. Wstał i szarpnął za poduszkę, a twarz Shannona
uderzyła o materac łóżka. On jednak nie dał się sprowokować i nawet nie drgnął,
mruknął pod nosem tylko jakieś przekleństwo.
-
Genevieve nie była na noc w domu. Jej ojciec przyjechał koło drugiej, a jej
wciąż nie było. Szukała ciebie i będzie miała teraz problemy, Rhys był nieźle
wkurwiony. W ogóle cię znalazła?
Shannon
przypomniał sobie dotyk jej dłoni, odsunięcie się od niego brzydząc się tego,
co robił z Carą. Potem jednak go przytuliła, tak jakby była to
najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Może dla innych nie było w tym nic
wyjątkowego, ale on postrzegał to inaczej.
-
Znalazła.
-
I? – drążył uparcie Jared.
-
I spałem w domu jej babci, ona też.
Jared
zaczął zastanawiać się, dlaczego Shannon za wszelką cenę omija ten temat.
Przeszło mu nawet przez myśl coś, co nawet jemu wydawało się mało
prawdopodobne. Postanowił jednak zaryzykować, bo tylko zgadywaniem uzyskiwał
jakiekolwiek odpowiedzi. Poza tym przypomniał sobie, jak Genevieve mówiła mu,
że chłopak się naćpał przed wyjściem.
-
Musiałeś nieźle odlecieć, skoro nie mogłeś prowadzić i wrócić normalnie do
domu. Co wy tam robiliście?
Shannon
natychmiast podniósł się z łóżka na to pytanie. Pomyślał, że jego brat oszalał
podejrzewając, iż mógł robić tam cokolwiek innego, niż spanie samotnie, w
oddzielnym pokoju. Od razu wiedział, co Jared miał na myśli i trochę pożałował,
że zareagował tak gwałtownie, jakby faktycznie miał coś na sumieniu.
-
Chyba zgłupiałeś, jeśli myślisz, że mógłbym… - zaczął nerwowo, a Jared widząc
jego reakcję natychmiast chciał go uspokoić. Cieszył się jednak, że wreszcie
udało mu się przykuć jego uwagę.
-
No dobra, wyluzuj, upewniałem się tylko… Wiesz, że jakby jej starzy się
dowiedzieli, to miałbym przesrane. – Shannon wyraźnie odetchnął widząc, że brat
mu jednak uwierzył. Zastanowiło go jednak ostrzeżenie Jareda, jakby pouczał go
na przyszłość. Nie mógł sobie wyobrazić tego, o czym myślał jego brat, ale
postanowił nie drążyć dalej tego tematu. – Tak w ogóle to dzwonił Paul i
powiedział, że jutro o ósmej jest msza w kościele przy Airline Drive, a potem
jeszcze na Greenwood Cemetery.
Shannon
przyjął to do wiadomości i zaczął się zastanawiać, jak powie o tym Gen. Nie
chciał do niej dzwonić w obawie, że jej matka lub ojciec odbierze, a tym
bardziej zjawiać się w jej domu osobiście ponieważ zdawał sobie sprawę, że jej
rodzice go nie lubią. W dodatku nie wiedział, czy Gen w ogóle powie im z kim
tam idzie.
-
Idziesz dzisiaj opiekować się Leanne?
Jared
znów poczuł się ignorowany.
-
Znów to robisz, po co udajesz, że…
-
Idziesz czy nie? – Shannon spojrzał na niego naglącym wzrokiem, a Jared jak
zwykle postanowił ustąpić.
-
Idę, bo co?
-
To przekażesz to Genevieve.
Jared
postanowił upewnić się, że dobrze zrozumiał.
-
Ona wybiera się tam z tobą?
-
Po prostu jej to przekaż, dobra?
Chłopak
wiedział już, że więcej nie wydobędzie z brata. Postanowił się zgodzić i nie
denerwować go jeszcze bardziej, choć miał jeszcze wiele do powiedzenia.
Normalnie pewnie nadal by go maglował, ale zważywszy na śmierć jego przyjaciela
rozumiał, dlaczego Shannon był bardziej nerwowy, niż zazwyczaj.
-
Okej, przekażę jej.
***
Tak
jak było do przewidzenia, matka Gen nie była dla niej łaskawa. Zrobiła jej
godzinną awanturę z ojcem, który po kilkunastu minutach sam miał już dość i
poszedł na górę, zostawiając ją z Isabelle w kuchni. Genevieve nie miała już
siły wysłuchiwać krzyków matki i sama chciała zaszyć się w pokoju ale wiedziała,
że jeśli teraz odpyskuje matce, to w życiu nie pójdzie na pogrzeb z Shannonem. Przez
cały czas wpatrywała się w swoje paznokcie umalowane błękitnym lakierem, który
zaczynał już schodzić. Jej matka myślała, że córka wstydzi się swojego
zachowania i ma spuszczoną głowę, by nie patrzeć jej w oczy. Genny jednak
niczego nie żałowała i gdyby mogła, zrobiłaby to jeszcze raz. Cała ta kłótnia
była warta tego, iż Shannon wreszcie się przed nią otworzył.
-
Nie wiem czego mam ci teraz zakazać, bo ty i tak mnie nie słuchasz! – Isabelle miała
już nieco ochrypnięty głos. – Nie wiem, co się z tobą dzieje, Genny. Nigdy
wcześniej nie sprawiałaś problemów, a teraz nagle zaczęłaś to robić regularnie.
Wpadłaś w jakieś złe towarzystwo? To przez tego chłopaka? Przyznaj się!
Gen
nie nazwałaby Shannona nieodpowiednim towarzystwem, tak samo jego znajomych.
Jej zdaniem coś takiego w ogóle nie istniało. Każdy miał swój rozum i potrafił
o sobie decydować, nie musiał dopasowywać się do innych. Kiedy jednak głębiej
zastanowiła się nad słowami matki nie była już tego taka pewna. Faktycznie, jej
problemy zaczęły się od Shannona i to pod jego wpływem sięgnęła po narkotyki, a
ostatnio po alkohol. Przez niego wzięła udział w niebezpiecznych wyścigach, nie
wracała na noc do domu. Nie widziała w tym jednak nic złego, nikomu przecież
nie działa się przez to krzywda, może jedynie jej samej licząc zranioną nogę.
Pomyślała, że każdy uczy się na błędach, a jeśli to mają być one, to przyniosą
jej z tego jakąś lekcję.
-
Nie, mamo… - kłótnia z rodzicami ograniczała się zawsze do krótkich odpowiedzi,
w których udawała skruchę i czasami wymuszała płacz, tak jak teraz.
-
Więc co się takiego stało? Dlaczego cię podwoził? – Isabelle zmieniła taktykę,
mówiąc teraz kojąco chcąc zachęcić córkę do zwierzeń.
Genevieve
pomyślała, że to dobry moment na małe kłamstwo, które właśnie przyszło jej do
głowy jak grom z jasnego nieba.
-
Dowiedziałam się, że umarł chłopak mojej koleżanki i dlatego do niej pojechałam.
Musiałam ją podnieść na duchu. Kiedy stałam na przystanku Shannon się zatrzymał
i zaproponował, że mnie podwiezie do domu. – Gen zastanowiła się, kiedy
właściwie kłamanie zaczęło wchodzić jej w krew i przychodzić tak łatwo. Od
kiedy znam Shannona, pomyślała.
Isabelle
spojrzała na zapłakaną córkę łaskawszym okiem, wręcz zaczęła jej współczuć.
Genevieve wiele razy zastanawiała się, dlaczego to nie matka pracuje w policji,
a ojciec. Zawsze lubiła dociekać prawdy i nie odpuszczała. Oczywiście Rhys był
dobry w tym, co robił, ale po całym dniu pracy miał już dość i nie zamierzał
robić tego samego w domu.
-
Skąd ich w ogóle znasz? Pierwsze słyszę, że masz znajomych w Shreveport.
Genevieve
poczuła, że musi szybko coś wymyśleć. Odetchnęła z ulgą, że matka nie czepiała
się już Shannona.
-
Poznałam Monique kiedyś na zakupach z Tessą. Jak byłyśmy ostatnio w St Vincent
Mall to minęłam się z jej przyjaciółką i wtedy powiedziała mi, co się stało. Chciałam
od razu się z nią zobaczyć, ale chciała pobyć z rodziną. Wczoraj wieczorem
zadzwoniła, że mnie potrzebuje i nie mogłam jej odmówić. Jutro jest pogrzeb i
załamała się jeszcze bardziej.
Gen
wiedziała, że wzbudzając w swojej matce litość osiągnie to, co chce. Isabelle
jako lekarka miała w sobie dużo empatii i zawsze poruszały ją takie rzeczy.
-
Wybierasz się na niego? – zapytała matka całkiem zmienionym tonem.
Gen
postanowiła kontynuować przedstawienie.
-
Bardzo bym chciała, ale wciąż mam przecież karę…
Isabelle
zrobiło się żal córki i jej koleżanki. Pomyślała, że musiałaby nie mieć serca,
by zabronić jej pójścia na pogrzeb.
-
To jest wyjątkowa sytuacja. Możesz iść, ale masz wrócić od razu po stypie i
później czeka cię normalny szlaban.
-
Dziękuję, mamo.
-
Jak się tam dostaniesz?
Kolejne
kłamstwo wymyślone na poczekaniu, chociaż nie do końca.
-
Zapytam brata Jareda czy mnie ze sobą zabierze, ponoć Luke był jego kolegą. Mówił
mi o tym jak mnie podwoził.
Isabelle
zaczynała podejrzewać, że coś jest nie tak. A nawet jeśli tylko jej się
wydawało, to nie zamierzała puścić swojej córki z tym wariatem drogowym. Jej
mąż miał dostęp do wszystkich akt i dobrze wiedzieli, jakie Shannon miał na
koncie występki.
-
Nie chcę żebyś z nim jechała. Sama cię zawiozę, albo tata.
Genevieve
żałowała, że to zaproponowała. Uświadomiła sobie, że mogła skłamać i jakoś
zrobić tak, by po kryjomu i tak pojechać z Shannonem. Teraz to wydawało się
niemalże niemożliwe. Dziewczyna zaczęła chwytać się ostatniej deski ratunku.
-
Ale to będzie z samego rana, nie będziecie w pracy? Pojadę autobusem, jeśli to
dla ciebie taki problem.
Isabelle
zaczęła wpatrywać się w córkę doszukując się kłamstwa. Genevieve poczuła, że
jeśli matka popatrzy na nią w ten sposób jeszcze minutę, to nie wytrzyma. Ona
jednak nie widząc nic podejrzanego w końcu się odezwała.
-
Dobrze, idź już do siebie. Dzisiaj nigdzie nie wychodzisz.
Gdy
tylko dziewczyna zniknęła z zasięgu wzroku matki, uśmiechnęła się szeroko i
otarła sztuczne łzy. Później jednak zdała sobie sprawę, że właściwie nie ma
powodów do radości, bo pogrzeb to pogrzeb, nie było w tym nic radosnego. Nie
znosiła tych smutnych ceremonii, oglądania cierpienia bliskich zmarłego,
smutnych kościelnych piosenek i tej pogrzebowej melodii Chopina, od której miała
ciarki na całym ciele.
Jared
przekazał jej wszystkie informacje dotyczące pogrzebu, gdy tylko jej rodzice
wieczorem pojechali do pracy. Gen poprosiła go też, by powiedział Shannonowi,
jaka jest jej wersja dotycząca znajomości z Lukiem, na wszelki wypadek. Kazała
także przekazać, że ma się zjawić pod jej drzwiami o wpół do ósmej i nie musi
się martwić o rodziców, bo ich nie będzie.
-
Od kiedy stałem się waszym posłańcem? – powiedział Jared na żarty, ale zaczął
poważnie zastanawiać się nad tym, co dzieje się między jego bratem a sąsiadką.
Zdawał sobie sprawę, że Genevieve nie znała zmarłego, więc szła na ceremonię tylko
z powodu Shannona, co wydawało mu się niespotykane, bo w życiu nie pomyślałby, że
jego brat poprosi o coś takiego kogokolwiek, a co dopiero dziewczynę, którą
ledwo znał.
-
Wiesz, że gdybym mogła, to bym mu powiedziała osobiście. Wolę się jednak nie
narażać, bo jakieś sąsiadki mogą mnie podkablować, jeśli zobaczyłyby mnie
gadającą z Shannonem po nocach.
-
Niczym Romeo i Julia. – parsknął Jared, a Genevieve trąciła go ramieniem z
lekkim uśmiechem.
-
Ty też idziesz?
-
Chciałbym, ale muszę pracować. Nie mogę wziąć wolnego.
***
Następnego
ranka Shannon miał duże problemy z zawiązaniem krawata. Ostatecznie pomogła mu
w tym matka, która wychodziła właśnie do pracy. Jared zniknął już dwie godziny
temu, teraz i on został sam. Wziął ostatni głęboki oddech, przeczesał włosy i
wyszedł na zewnątrz.
Było
ciepło, ale niebo przysłoniły ciemniejsze chmury. Z jednej strony było to
plusem, bo w ciemnym garniturze chłopakowi nie było za gorąco. Patrząc na to z
innej perspektywy ten widok sprawiał, że dzień stawał się jeszcze bardziej
ponury. Shannon ruszył w kierunku domu Montgomerych z daleka upewniając się, że
na podjeździe ani w jego pobliżu nie stoi żaden samochód. Nie musiał nawet
pukać do drzwi, bo Genevieve siedziała już na ławce przywieszonej na werandzie.
Miała na sobie prostą, czarną sukienkę do kolan i delikatny makijaż. Włosy
ułożyła w gładki kok na czubku głowy, przez co jej wydatne kości policzkowe
były bardziej widoczne.
Na
widok Shannona tylko wstała i ruszyła w stronę auta. Bała się cokolwiek
powiedzieć widząc jego pochmurny nastrój. Nie dziwiła mu się, ale też wolała
nie odzywać się jako pierwsza. Shannon obserwował ją, jak idzie na obcasach. Po
raz pierwszy miał okazję zobaczyć ją w innych butach niż trampki czy martensy i
podobał mu się ten widok, choć szybko wyparł tę myśl z głowy.
Całą
drogę do kościoła milczeli. Shannon pomyślał, że tak będzie najlepiej. Nie
chciał rozmawiać o pogrzebie, bo i tak już o niczym innym nie potrafił zająć
myśli. Pogawędka o pogodzie też nie miała sensu, dlatego podkręcił tylko
głośniej radio i po raz pierwszy w życiu jechał ze stałą prędkością i bez
chaosu. Genevieve postanowiła zapamiętać tę przejażdżkę, bo wiedziała, że to
rzadkość która może się już nigdy nie powtórzyć.
Kiedy
się zatrzymali, Genevieve widziała przez okno mały kościółek wykonanym z
pomarańczowej cegły i ozdobiony wysoką, białą wieżyczką oraz wysokimi kolumnami.
Shannon nie wyglądał, jakby w ogóle zamierzał wysiąść. Do wnętrza kościoła co
chwilę wchodzili ludzie poubierani na czarno, a pod budynkiem stał czarny
samochód zakładu pogrzebowego i parę innych aut.
-
Nie dam rady. – wydukał nagle chłopak opierając głowę na rękach rzuconych na
kierownicę.
-
Dasz. – powiedziała Gen dotykając jego ramienia. Nie mogła patrzeć na Shannona
w takim stanie. – Hej, weź się w garść.
-
Nie rozumiesz… Nie mogę się tam rozpłakać a boję się, że to zrobię.
Genevieve
nie rozumiała, jak można było obawiać się płaczu na pogrzebie. Dla niej było to
zupełnie naturalne, była już na niejednej ceremonii pogrzebowej i wiedziała, że
sama ta atmosfera zmuszała do płaczu.
-
Shannon, to pogrzeb. Każdy będzie płakać. Nawet ja będę, zawsze płaczę na
pogrzebach. Ten cały nastrój, wszyscy płaczący dookoła… Nikt nie będzie miał ci
za złe, jak uronisz kilka łez.
Shannon
podniósł się do pozycji siedzącej i wyjął z marynarki piersiówkę. Gen spojrzała
na to z pogardą, ale skoro miało mu to pomóc, to nie mogła zwrócić mu uwagi.
Chłopak pociągnął kilka łyków i zapytał, czy i ona nie chce. Dziewczyna
odmówiła, ale on nie poczuł się tym urażony.
-
Nie mogę się rozpłakać przed nimi wszystkimi, głupio bym się czuł. Ja nigdy nie
płaczę, a tym bardziej przy ludziach. – powiedział trochę innym głosem.
-
Ja będę płakać za nas obu, może być? – Gen starała się jakoś poprawić mu humor
choć wiedziała, że w tych okolicznościach to niemalże niemożliwe. Shannon
spojrzał na nią z wdzięcznością, doceniając jej starania by poczuł się lepiej.
-
Może być. – odparł, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze. Spojrzał na
nią zmęczonymi, zielono-piwnymi oczami. Widać było, że dziś w nocy za dużo nie
spał. – Dziękuję ci, że jesteś.
-
Nie ma sprawy, choć nie powiem, było ciężko wynegocjować dzisiejsze wyjście. –
odparła Genevieve nie do końca rozumiejąc jego słowa.
-
Nie chodziło mi tylko o dzisiaj. Dziękuję ci, że w ogóle jesteś.
Gen
chciała już coś odpowiedzieć, ale Paul zapukał do szyby od strony pasażera
ponaglając ich, ponieważ dochodziła już ósma. Shannon westchnął głęboko, a
Genevieve pogładziła go delikatnie po dłoni, by podnieść go na duchu.
-
Będzie dobrze. – powiedziała, po czym obydwoje wysiedli z auta i ruszyli w
stronę kościoła, idąc ramię w ramię.
oj no ciebie nie da się nie kochać, wiesz? <3
OdpowiedzUsuńTeraz juz wiem <3
UsuńOoowww, jak ty to robisz, ze czytanie tego bloga uzaleznia (: wspanialy rozdzial, fajnie, ze Shan zaczyna liczyc sie z jej zdaniem i ona tak fajnie klamie :D czekam na wiecej, BARDZO
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to robię, ale cieszę się że tak wychodzi (: dziękuję!
UsuńBardzo nie lubie pogrzebow...
OdpowiedzUsuń.
Ale dzieki za rozpieszczanie i mam nadzieje ze predko sie to nie skonczy ♡♡♡ /S.
A kto je lubi?
UsuńNie ma za co, dziękuję (:
Brak mi słów. Shannon mnie coraz bardziej zaskakuje, chociaż poniekąd spodziewałam się tego wszystkiego, że będzie smutny itp. Ale co innego myśleć sobie o tym, ot tak, a co innego czytać to i widzieć przed oczami. Jesteś niesamowita. Genevieve to przebiegła sztuka:) Mnóstwa weny<3
OdpowiedzUsuńOjej, bardzo mi miło. Dziękuję, wena się zawsze przyda <3
UsuńPłaczę :( po raz setny powiem ze masz do tego talent i to najlepsze ff jakie czytam.
OdpowiedzUsuńJejku, dziękuję bardzo i przepraszam za feelsy :c
UsuńJak mi było miło czytać tego bloga dziś wieczorem...
OdpowiedzUsuńGratuluję, zyskałaś nowego czytelnika. Być może najdziwniejszego czytelnika pod słońcem, ale to zawsze coś, no nie?
Wszystko pochłonęłam w dwie godzinki, przez które miałam co chwile atak niekontrolowanych feelsów, ale może to i dobrze? Opowiadanie jest cudowne, naprawdę!
Od prologu, po ten rozdział - wszystko, dosłownie wszystko jest idealne. Oryginalny pomysł i dobrze zrealizowana fabuła, pięknie prowadzone dialogi, szczegółowe opisy... tylko się zachwycać, nic więcej.
Wpadłam na tego bloga bo widziałam, że moja Anitka go czyta (pozdrawiam, kochana!) i po przeczytaniu prologu wiedziałam, że mi się spodoba.
Jestem bardzo wymagająca, co do marsowych opowiadań bo większość jest bardzo słabych, niestety. Czytam mało blogów o tematyce ff właśnie z letosami, ale twój bardzo przypadł mi do gustu, więc tutaj zostanę, pewnie i do końca.
Zauważyłam też, że piszesz drugiego bloga, więc już się za niego biorę (Amber na nagłówku jeszcze bardziej mnie zachęca).
No nic, tylko trzymać kciuki za dalsze rozdziały mi zostało...
Czekam na dalszą historię z niecierpliwością na mym dzikim ryjku. :)
Pozdrawiam.
A, jakbyś chciała poczytać moje marsowe wypociny, to zapraszam tutaj: cant-control.blogspot.com (nie, nie spodoba ci się...)
Każdy czytelnik jest na miarę złota :)
UsuńCieszy mnie fakt, że ktoś przeżywa to, co ja gdy piszę to ff. Przyznam, że sama rzadko czytam fanfiction, jest naprawdę mały zbiór takich, którym poświęcam czas, dlatego rozumiem, o co Ci chodzi i bardzo mi miło, że moje fanfiction nie jest jednym z tych słabych ;) Również pozdrawiam Anitkę!
Drugi blog łączy się z tym, także z góry przepraszam na ogromny spoiler, który odnosi się do tego opowiadania. W każdym bądź razie życzę miłej lektury.
Akurat po opublikowaniu tego komentarza dodałam nowy rozdział, więc to chyba jakieś przeznaczenie :D
Chętnie zajrzę do Ciebie w wolnej chwili, może akurat mi się spodoba.
Dziękuję za taki piękny komentarz :)