Genevieve
miała ochotę rzucić się na ich obu. Sama nie wiedziała, komu ma większą ochotę
wszystko wygarnąć, ewentualnie przyłożyć, choć nigdy wcześniej się nie biła, nie licząc polika wymierzonego Shannonowi po aferze z Tessą.
Pomyślała jednak, że tego właśnie chciałaby Caralyn. Postanowiła nie dać jej
tej satysfakcji i nie dać po sobie poznać, że to wszystko ją w jakikolwiek
sposób rusza.
-
Shannon, twój brat cię szukał. – powiedziała lekko łamiącym się głosem, ale
starała się nie wyglądać na złą czy zdenerwowaną. Nie chciała zdradzać, że ona
także się martwiła. Chłopak był zupełnie zamroczony, nie docierały do niego już
żadne słowa.
Cara
spojrzała na Shannona, który nagle pobladł i mrużył oczy jeszcze bardziej. Jego
ręce zaczęły niepokojąco drżeć, a po chwili całe jego ciało. Rudowłosa
dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona, a Gen zaczęła się denerwować, że
nastało to, czego się spodziewała i Shannon przedawkował. Chłopak w końcu padł
na ziemię, tracąc całkowicie przytomność.
Blake
znalazł się obok niego jako pierwszy, gdy tylko usłyszał wołanie Genevieve i
Caralyn. Obie dziewczyny pochylały się nad nim, a rudowłosa nawet teraz starała
się przegonić młodszą dziewczynę. Gen jednak nie odpuszczała, odsunęła się od
niego dopiero gdy odciągnął ją ciemnowłosy chłopak z rękoma pokrytymi tatuażami
i jego kolega, którego twarzy nawet nie widziała. Nie odwracała wzroku od
nieprzytomnego Shannona, który z trudem oddychał. Choć była na niego wściekła,
to tak czy inaczej nie chciała dla niego takiej nauczki. Cara została
odciągnięta przez innych dwóch facetów i Sloan, która uspokajała ją,
nieskutecznie.
-
Zabieramy go do szpitala? – zapytała Haydee, patrząc zaniepokojona na bladego
chłopaka leżącego na ziemi.
-
Nie możemy, zrobią mu testy. – rzucił Blake, który przyglądał mu się bliżej i
sprawdzał czy równomiernie oddycha. – Nic mu nie będzie, wziął po prostu za dużo,
ale nie aż tyle, żeby nam tu umrzeć. Prześpi się i jutro będzie jak
nowonarodzony.
Gen
odetchnęła z ulgą i oderwała od siebie dwóch mężczyzn obiecując, że nie
podejdzie już do Shannona.
-
Nie możemy zawieźć go do domu, po drodze zatrzyma nas policja i dopiero będzie
afera. – rzucił beznamiętnie Sage, chłopak z tatuażami.
Wszyscy
przytaknęli. Nikt nie chciał mieć kłopotów z powodu Shannona.
-
W takim razie co zrobimy? – zapytała Genevieve.
Przez
chwilę nikt się nie odzywał, ale gdy Sage spojrzał wymownie na Huntera, ten się
odezwał.
-
Nie wezmę go do akademika, nie mogę. U Skye też nie zostanie, bo Monique tego
nie przeżyje. Może Cara?
Cara
spojrzała z troską na Shannona i zrobiła bezradną minę.
-
Moi starzy w życiu na to nie pozwolą, mój ojciec od razu go wyrzuci za drzwi.
Wszyscy
po kolei zaczęli się tłumaczyć, wymyślając kolejne powody dlaczego nie mogą
przenocować Shannona. Niektórzy mówili to szczerze, inni najzwyczajniej w
świecie nie chcieli sobie robić kłopotów. Genevieve pomyślała, że Shannon ma
niezłych znajomych. Kiedy był w potrzebie nikt nie chciał mu pomóc, wszyscy
umywali ręce. Był dla nich dobry tylko wtedy, gdy przynosił narkotyki albo
wykładał pieniądze na wyścigach.
Gen
poczuła na sobie spojrzenia. Wypadła kolej na nią. Nie chciała wykręcać się jak
inni, ale także nie miała wiele do zaoferowania. Poza tym wciąż była na niego
wściekła, przypominając sobie jak się zachował.
-
Mieszkam obok niego. Nawet gdybym miała wolną chatę i tak nikt z was by go tam
nie zawiózł.
Kilka
westchnięć, większość udawanych. Ludzie zaczęli się zbierać, zostali tylko nieliczni.
Cara, Sloan, Sage, Hunter i kilku znajomych. Nikt nawet nie pofatygował się, by
zgasić ognisko czy wyłączyć muzykę. Genevieve zaczęła się zastanawiać, dlaczego
i ona nie potrafi stąd po prostu wyjść i zostawić tu Shannona. Tego samego
chłopaka, przez którego ciągle ma jakieś nieprzyjemności i musi znosić
przeróżne upokorzenia. Tego samego, który dobrze się bawił, podczas gdy ona i
jego brat zamartwiali się o jego życie.
-
W takim bądź razie wychodzi na to, że Shannon pośpi sobie na pomoście. –
powiedział Sage niezbyt zmartwiony, wręcz rozbawiony. Gen nie mogła pojąć jak
można cieszyć się z cudzego nieszczęścia i w ogóle pomyśleć o tym, by zostawić
go tu samego. Może i noc nie była chłodna, ale spać tak blisko lasu nie było
dobrym pomysłem.
-
Ja z nim zostanę. – zaproponowała ucieszona Cara, a Sloan przewróciła oczami.
Gdy
tylko ruda dziewczyna znów się odezwała, Genevieve nagle przyszedł do głowy
pewien pomysł.
-
Moja babcia mieszka tu niedaleko. Mogę go tam przenocować.
Babcia
Genevieve dwa dni temu wyjechała w odwiedziny do swojej córki Elizabeth
mieszkającej w Anglii. Dała wnuczce klucze, gdyby w jakimś nagłym wypadku
potrzebowała dostać się do jej domu. Gen pomyślała, że oto właśnie pojawiła się
taka konieczność. Caralyn nie była zadowolona z tego pomysłu, za wszelką cenę
starała się obronić pomysł ze spaniem na pomoście. Wszyscy jednak ją wyśmiali i
zgodnie stwierdzili, że najlepszym wyjściem będzie zabranie Shannona do domu
babci Genevieve.
Blake
i Hunter pomogli przenieść nadal nieprzytomnego Shannona do jego srebrnego
jeepa. Paul zabrał mu kluczyki i postanowił zawieźć jego i Genevieve autem
chłopaka. Sam przyszedł nad jezioro na piechotę, ponieważ mieszkał w pobliżu.
Zadeklarował, iż zostawi jeepa pod domem babci Gen i wróci do siebie tak, jak
przyszedł na ognisko. Hunter dał Genevieve numer Skye, by w razie czego się z
nimi skontaktowała.
-
Nieźle się urządził. – skomentował szczupły blondyn o chłopięcych rysach twarzy
zerkając podczas jazdy na Shannona leżącego na tylnich siedzeniach. Prowadził
trochę za szybko i gwałtownie hamował, ale Gen było już wszystko jedno. Nie
była do końca przekonana, czy dobrze robi, ale wiedziała, że nigdy by sobie nie
wybaczyła gdyby chłopakowi coś się stało tego wieczoru. Nie ufała Carze i jej
dobrym chęciom.
Paul
zaparkował na podjeździe małego domku w kolorze jasnej zieleni. Razem z Gen
wyciągnął chłopaka z jeepa i zaczął prowadzić go do drzwi. Podtrzymywali go z
obu stron opierając sobie jego ręce na ich ramionach, a Genevieve wyraźnie
czuła od Shannona zapach alkoholu i papierosów. Ciężko oddychał, ale cieszyło
ją, że w ogóle. Mocowała się chwilę z kluczem, ale w końcu udało jej się
otworzyć drzwi i zapalić światło. Razem z Paulem rzucili Shannona na kanapę w
salonie.
-
No, to by było na tyle. – uśmiechnął się Paul do Gen, a ona odwzajemniła to
słabym uśmiechem.
-
Dzięki za pomoc. Dalej już sobie poradzę. – Genevieve nie była tego pewna, ale starała
się przekonać sama siebie, że będzie dobrze.
-
Na pewno? – chłopak zerknął niepewnie na śpiącego Shannona. Wyglądał bardzo
młodo, choć miał już dziewiętnaście lat. Jego zmierzwione włosy i pogodna twarz
sprawiały, że trudno było odgadnąć jego wiek. Gen była mu wdzięczna za to, że
jako jeden z nielicznych udzielił jej pomocy.
-
Tak, dziękuję.
Paul
pożegnał się z nią przyjaźnie i wyszedł. Gen zakluczyła za nim drzwi i pobiegła
do telefonu. Zadzwoniła do mamy mówiąc, że pojechała do koleżanki do Shreveport
i u niej przenocuje. Oczywiście Isabelle nakrzyczała na nią i od razu
powiedziała, że po pracy po nią przyjedzie. Genevieve zaczęła przekonywać ją,
że nie powinna budzić wszystkich domowników w środku nocy i wróci sama wcześnie
rano, autobusem. Wiedziała, że po raz kolejny będzie mieć nie lada kłopoty w
domu, ale obiecała sobie, że to już ostatni raz. Przysięgła sama przed sobą, że
po raz ostatni pomogła Shannonowi i przez niego się pogrążyła.
Poszła
spać do góry, do sypialni babci. Wcześniej nakryła Shannona cienkim kocem, bo
znów zaczynał drżeć. Obawiała się, że chłopak tam odleci, ale i tak była
bezradna. Poza tym strasznie chciało jej się spać, wystarczyła chwila w wielkim
łóżku babci i już nie chciała z niego wychodzić. Przed zaśnięciem zastanawiała
się, jak to będzie rano. W jej głowie kłębiło się tysiące myśli, nie wiedziała
jak rozmawiać z nim po tym wszystkim. Chciałaby powiedzieć mu, jak bardzo się
zawiodła, ale wiedziała, że jego nie będzie to obchodzić. Postanowiła po prostu
się z nim pożegnać i zapowiedzieć mu, iż to ich ostatnie takie spotkanie.
Kiedy
zeszła rano na dół, Shannon jeszcze spał. Usiadła na bujanym fotelu w kącie i
zaczęła wpatrywać się w śpiącego chłopaka. Wyglądał tak młodo i niewinnie,
oddychał wreszcie głęboko i naturalnie. Gdy tak na niego patrzyła zaczęła się
zastanawiać, jak ktoś wyglądający tak niepozornie może być takim łajdakiem i
tak bardzo ją ranić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Postanowiła nie
przyglądać mu się ani chwili dłużej i wyszła na chwilę do sklepu spożywczego
znajdującego się niemalże po drugiej stronie ulicy. Gdy wróciła, Shannon nadal
drzemał. Zadzwoniła do Skye by powiedzieć jej, że wszystko w porządku i
podziękować Hunterowi za pomoc. Znów usiadła na bujanym fotelu i zaczęła jeść
płatki, które sobie przygotowała.
Shannon
otworzył zielone oczy i spojrzał na nią zaspany. Genevieve szybko wbiła wzrok w
jedzenie, starając się wyglądać na niewzruszoną i obojętną. Zaczęła mocniej
bujać się na lekko skrzypiącym fotelu.
-
Genny? Gdzie ja jestem? – zapytał chłopak podnosząc się lekko na kanapie i
rozglądając wokół. Głowa mu pękała, a światło wpadające przez nie do końca
zasłonięte rolety raziło go w oczy, jeszcze bardziej pogłębiając ból głowy.
-
W domu mojej babci w Shreveport. – odparła Gen patrząc teraz na ścianę za nim
obitą we wzorzystą tapetę.
Shannon
powoli zaczął sobie przypominać poprzedni dzień. Przychodziło mu to z trudem i
sprawiało, że jeszcze bardziej rozrywało mu czaszkę, ale zaczynał pamiętać
ognisko i wspólne narkotyzowanie się z Carą. No właśnie, Cara, pomyślał. Co ja
z nią potem robiłem? Kiedy przypomniało mu się, jak dziewczyna chwyciła go za
rękę i poprowadziła w głąb lasu sam nie mógł uwierzyć, że dał się jej omamić. Zaczął
się zastanawiać, czy Genevieve była tego świadkiem. Miał głęboką nadzieję, że o
niczym nie wiedziała. Sam nie wiedział dlaczego, może po prostu się tego
wstydził.
-
Boże, głowa mi pęka.
-
Na stole zostawiłam ci aspirynę.
Shannon
spojrzał na niski drewniany stolik. Faktycznie, leżała na nim biała okrągła
tabletka i szklanka wody. Szybko wypił lekarstwo i opadł na oparcie sofy.
-
Jak się tu w ogóle znalazłem? – zapytał, bo akurat tego nie był sobie w stanie
przypomnieć. Zauważył na swojej ręce ogromnego siniaka, którego pochodzenia nie
mógł wytłumaczyć.
Genevieve
z trudem starała się utrzymać kamienną twarz.
-
Straciłeś przytomność na ognisku. Nikt nie chciał zawieźć cię przez pół miasta
do domu ani przenocować u siebie. Wypadło na mnie, bo moja babcia akurat
wyjechała.
-
Jak w ogóle znalazłaś się na tym ognisku? Nie pamiętam żebyś tam w ogóle była.
– naprawdę ciężko było mu wszystko poskładać w całość.
Gen
westchnęła i odstawiła płatki na komodę obok fotela. Na samo wspomnienie Cary
robiło jej się niedobrze i odechciewało jeść.
-
Jared martwił się o ciebie, ale nie mógł pojechać cię poszukać. Poprosił o to
mnie. Pojechałam do Skye i zapytałam czy wie, gdzie możesz być. Hunter
powiedział, że zaproszono go na ognisko i pewnie tam jesteś. Zawiózł mnie tam,
ale ciebie nigdzie nie było. Potem nagle się pojawiłeś, wyszedłeś z lasu… - Gen
się zawahała. Zamknęła na chwilę oczy by nie zdemaskować swoich prawdziwych
uczuć. Cała ta zazdrość, rozczarowanie, złość… wszystko teraz do niej wróciło i
chciało wyjść na powierzchnię.
Shannon
domyślił się, o czym mówi. Zrobiło mu się strasznie głupio, nie wiedział co
powiedzieć. Przypomniał sobie moment, gdy wychodził z Carą z lasu, strasznie
rozbawiony, choć nie było w tym nic zabawnego. Miał ochotę zapaść się pod
ziemię ale wiedział, że musi to wyjaśnić. Poczuł, że tak będzie w porządku
wobec Genevieve, która jako jedyna się o niego zatroszczyła.
-
Jeśli chodzi o to… - zaczął nieśmiało, nie patrząc jej w oczy. – Gen, byłem
naćpany i pijany. Wszystko dla mnie wyglądało tak, jakbym obserwował to
wszystko co się ze mną działo, ale nie mógł tego kontrolować. To nie byłem ja,
nie byłem sobą. Szczerze mówiąc, gdyby do tego lasu zaciągnął mnie Blake, to
nawet nie zauważyłbym różnicy.
Genevieve
spojrzała na niego. Po raz pierwszy widziała u niego szczerość i skruchę.
-
Jeśli to są przeprosiny, to trochę kiepskie. – odparła jeszcze obrażona i zła,
a Shannon dopiero teraz spojrzał jej w oczy.
-
Masz rację. – przyznał z trudem. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio kogoś
przepraszał. Zazwyczaj nie przejmował się takimi rzeczami, ale tym razem nie
mógł przejść wobec tej dziewczyny obojętnie. Zrobiła dla niego tyle dobrego
pomimo, że on był dla niej tak okrutny. – Wiem, że byłem dla ciebie niczym
więcej niż dupkiem. Nie zasługujesz na takie traktowanie, przepraszam.
Gen
widziała, że to dla niego ciężkie. Utwierdzało ją to jednak w przekonaniu, że
nie rzucał słów na wiatr i mówił to z głębi serca, myślał tak naprawdę. Wciąż
miała mu za złe jego zachowanie, ale patrzyła na to trochę łaskawszym okiem.
Pomimo, że była to wina narkotyków, nie było wystarczającym usprawiedliwieniem.
W końcu wziął je na własne życzenie.
-
Nie wiem po co mnie przepraszasz, skoro za chwilę znów zrobisz to samo. Znów
się naćpasz i zaczniesz traktować mnie jak śmiecia. – dziewczyna sama nie
wiedziała, skąd u niej ta bezpośredniość. Mówiła jednak to, co myślała.
Wiedziała, że nic się nie zmieni i jeśli tak po prostu mu wybaczy, on niczego
nie zrozumie.
Shannon
nie dziwił się, że tak pomyślała. Kiedy ćpał nie zastanawiał się nad tym, ile
osób tym skrzywdzi. Myślał tylko o sobie i o tym, jak świetnie będzie się po
tym czuł. Wokół niego było niewiele osób, wobec których nie był obojętny. Nawet
nie zauważył kiedy zaczęło zależeć mu na tym, by nie urazić Genevieve. Jeszcze
nigdy nie zostawiła go w potrzebie. Nigdy nie odmówiła pomocy. Poczuł nawet
wyrzuty sumienia, że tyle razy traktował ją bez szacunku i z obojętnością. Nie
chciał tego przyznać, ale czuł że ta dziewczyna stała się jego słabością, choć
zazwyczaj ich nie miał i robił wszystko, by ich nie zyskać.
-
Nie, naprawdę mi przykro. – słowa trudno przechodziły mu przez gardło, nie
lubił mówić o uczuciach. Czuł jednak, że musi to z siebie wydusić, choćby miał
złamać wszystkie swoje zasady. – Ja już tak mam… Kiedy coś się dzieje, wolę to
utopić w alkoholu i zapomnieć dzięki dragom. Nie potrafię inaczej. – chłopak
pożałował, że poruszył ten temat.
Nigdy
wcześniej nie rozmawiał o takich rzeczach z ludźmi, których dobrze nie znał. Właściwie
mógł szczerze pogadać tylko ze swoim bratem, którego znał całe życie lub z
przyjacielem, który towarzyszył mu od podstawówki. Genevieve poznał stosunkowo niedawno
i gdyby ktoś mu powiedział, że po tak krótkim czasie uzewnętrzni się przed nią,
w życiu by w to nie uwierzył.
Gen
zdziwiła się, że Shannon zaczął się przed nią tak otwierać. Postanowiła jednak
nie odpuszczać, bo druga taka okazja mogła się już nigdy nie nadarzyć.
-
Może najwyższy czas otworzyć się przed kimś i wpuścić go do środka, żeby pomógł
ci inaczej sobie poradzić z pewnymi rzeczami. Nie musisz się ukrywać za tą
maską.
Shannon
spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach ciepło, którym była cała wypełniona.
Przypominała mu trochę zmarłego przyjaciela. Tak jak on była gotowa go ratować
z opresji, stanąć zawsze przy nim, chociaż nie postępował słusznie. Przejrzała
go. Inni dawali się nabrać, uważali go za tyrana i twardziela, którym chciał
być. Ona jednak zobaczyła w nim drugie dno, tak głęboko skrywane przed światem.
Po raz pierwszy od dawna chłopak zaczął wierzyć w to, że nie jest jednak tak popaprany
jak wszyscy, łącznie z nim, myśleli.
Genevieve
podniosła się z fotela, bo nie mogła znieść jego wzroku na sobie. Zaniosła
miskę do zlewu w kuchni, a Shannon poszedł za nią. Stanął obok niej,
rozczochrany i ze wyrazem twarzy, którego nigdy wcześniej nie widziała. Był tak
naturalny, zwyczajny. Nie była to kamienna twarz bez wyrazu, której towarzyszył
pusty wzrok.
-
Może masz rację. – powiedział niemalże szeptem, z twarzą tak blisko jej, że
czuła na sobie jego oddech. – Może czas skończyć z tym udawaniem. Przynajmniej
dla niektórych osób, które widzą we mnie kogoś więcej niż ćpuna bez serca. –
chwycił jej rękę, a na samo uczucie jego dotyku Genevieve poczuła prąd
przechodzący przez całe jej ciało.
Gen
czuła swoje przyspieszone bicie serca, które szalało zawsze, gdy był tak blisko
niej. Miała ochotę się ruszyć, przybliżyć jeszcze bardziej niż teraz. Jej usta
i Shannona dzielił już zaledwie centymetr. I właśnie wtedy zobaczył czerwoną
poświatę przy jego wargach. Przypomniała sobie roześmianą rudą dziewczynę ze
szminką rozmazaną na twarzy i momentalnie odsunęła się od chłopaka. Nie zamierzała
się dać mu tak wykorzystać jak Cara.
Shannon
był widocznie zaskoczony jej zachowaniem, ale nic nie powiedział. Wyglądał na
zawiedzionego, jednakże nie winił Genevieve za jej reakcję. Sam się siebie
brzydził za to, co zrobił z Caralyn poprzedniego dnia. Wiedział, że będzie tego
jeszcze długo żałował, ale postanowił nie odpuszczać. Chciał udowodnić
Genevieve, że nie jest tą samą osobą, którą staje się po narkotykach.
-
Mam nadzieję, że tak zrobisz. Dzwoniłam dziś do Skye i kazała ci przekazać, że
pogrzeb Luke’a odbędzie się jutro i Monique zgodziła się, byś przyszedł.
Shannon
natychmiast zmienił nastawienie. Odruchowo znów miał ochotę udawać, że go to
nie rusza.
-
Dzięki. – odparł bez przekonania i odwrócił się, by uciąć ten temat.
-
Jeśli chcesz, to możesz o tym ze mną pogadać. – powiedziała nieśmiało Genevieve
widząc, że znów się zamyka w sobie. – Nie udawaj, że Luke nie był ci bliski i
cię to nie obchodzi.
Shannon
nagle zatrzymał się w salonie, ale nie odwrócił się do dziewczyny. Mówił do niej,
ale patrzył gdzieś przed siebie.
-
Nic nie wiesz o nim i o naszej przyjaźni. – nie chciał zabrzmieć tak ostro, ale
to był jego sposób na obronę. Liczył, że ten ton ją zniechęci. Pomylił się.
Genevieve
postanowiła zaryzykować. Za wszelką cenę postanowiła wyciągnąć od niego to, co
w sobie dusił.
-
Możesz mi opowiedzieć, chętnie wysłucham. – rzuciła zachęcająco. – Rozumiem, że
to dla ciebie trudne stracić najlepszego przyjaciela i nie musisz udawać, że
jest inaczej.
Shannona
denerwowało, gdy wszyscy starali się postawić w jego miejscu, chociaż nie
przeżyli tego co on i tak naprawdę nie byli w stanie poczuć się w ten sam
sposób.
-
Nie Gen, nie wiesz jak to jest, nie rozumiesz tego. – zacisnął pięści by nie
wybuchnąć.
-
Masz rację, nie wiem jak to jest. Ale pomimo ostatnich kłótni z Tessą nie
wyobrażam sobie, bym mogła ją stracić. Nie mogę nawet pomyśleć, że jej nie ma.
Dlatego potrafię choć trochę zrozumieć, jak musisz się teraz czuć. Ale Shannon,
każdy ma prawo do żałoby.
Shannon
nie płakał od tak dawna. Ostatnim razem chyba na pogrzebie ojca. Tym razem
musiał ze sobą mocno walczyć, by ani jedna łza nie popłynęła po jego policzku.
Stał po środku salonu, odwrócony tyłem do Genevieve, z zaciśniętymi pięściami i
nie potrafił odezwać się ani słowem. Wiedział, że dziewczyna ma rację i trafiła
w jego słaby punkt. Nie mógł zaprzeczyć, że Luke był dla niego kimś wyjątkowym.
Normalnie pewnie wybiegłby z domu i na czymś się wyładował, albo coś wziął.
Teraz jednak poczuł się bezradny. Był w potrzasku, nie mógł nawet drgnąć.
Genevieve
ruszyła przez salon. Postała chwilę za nim w nadziei, że się obróci. Nic, zero
ruchu. Słyszał, że za nim stoi. Słyszał jej cichy i miarowy oddech, chciał coś
zrobić, ale nie mógł.
-
Spójrz na mnie. – powiedziała zachęcająco, a on zdawał się być głuchy na jej
prośbę. – Shannon, proszę cię. Spójrz na mnie.
Ostatni
raz mocniej zamknął oczy i się odwrócił. Kiedy je otworzył, zobaczył przed sobą
jej twarz. Miała oszklone oczy, choć to on czuł, jakby powinien je mieć. Nie
rozumiał dlaczego tak bardzo się przejmuje jego cierpieniem. Nie był w stanie
pojąć, jak ta zwykła dziewczyna, która tak go irytowała nagle stała się kimś,
kto płakał widząc jego ból. Jak w tak krótkim czasie był w stanie jej zaufać na
tyle, by nie móc się ruszyć i wyjść, by czuć wyrzuty sumienia tak silne, że nie
potrafił teraz sięgnąć po narkotyk, który mógł przynieść mu ukojenie? Co było w
Genevieve takiego, że nie chciał jej zawieść? Czy to jej upór, dobroć, a może
tak wiele podobieństw do jego zmarłego przyjaciela? Zaczął się zastanawiać co
jeszcze mogło go wprawić w ten dziwny stan, kiedy Gen zrobiła coś
niespodziewanego.
Dziewczyna
wspięła się na palcach i objęła go. Oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła
oczy w oczekiwaniu na jego ruch. Wiedziała, iż jest niekonsekwentna, bo obiecała, że da sobie z nim spokój. Było to także ryzykowne i pomyślała, że jeśli chłopak ją
odepchnie, to tego nie zniesie. On jednak objął ją w pasie i przytulił do
siebie jeszcze mocniej. Genevieve poczuła, że mogłaby tak trwać wiecznie i
lekko uśmiechnęła się przez łzy. Shannon sam dziwił się sobie, że z taką łatwością
przyszło mu ją objąć. Nigdy chyba nie przytulał się z dziewczyną tak
przyjacielsko, bez żadnych podtekstów czy ukrytych motywów. Wreszcie zrozumiał,
że źle ją ocenił. Teraz to on miał łzy w oczach, ale nie pozwalał im popłynąć
po jego policzkach. Przy niej czuł się zaskakująco dobrze, czuł że jest wolny i
nie musi dłużej się ukrywać, dzięki niej wszystko stawało się mniej
skomplikowane i inne, lepsze. Łącznie z nim samym.
-
Genevieve… - zaczął, wciąż nie odrywając się od niej. – Pójdziesz ze mną na
jego pogrzeb?
Chłopak
nie wiedział, czy może ją o to poprosić. Obawiał się, że to za dużo, ale
postanowił zaryzykować, w końcu nie miał nic do stracenia. Gen uśmiechnęła się
sama do siebie. Ucieszyła się, że osiągnęła to, co zamierzała. Skoro ją o to
poprosił, musiał jej ufać i się przed nią otworzyć. Nie oczekiwała od Shannona
niczego więcej.
-
Oczywiście, że pójdę.
Shannon
odetchnął z ulgą, wciąż nie wypuszczając jej ze swoich ramion.
O JAK JA CIĘ KOCHAM. CASSIE SKARBIE ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńMOLA 💕
Ojej jak milusio ♥ czuje się taka kochana
UsuńJezu ten rozdział jest cudowny ♥ kocham Cię Cass i juz nie mogę się doczekać następnego. ♥
OdpowiedzUsuńZnow mnie ktos kocha, jeju ♥ dziękuję
UsuńO kurcze, ale nas rozpieszczasz:) ciągle dodajesz nowe rozdziały i każdy lepszy od poprzedniego:) Po ostatnim chciałam się rzucić z pięściami na Shannona, a teraz chcę go przytulić:) Dziewczyno kocham to jak piszesz, jak przekazujesz emocje i uczucia jakie towarzyszą głównym bohaterom:) czuję normalnie jakbym przy tym była i to obserwowała:) Kurcze to już robi się nudne ciągle piszę same pozytywne komentarze;)
OdpowiedzUsuńPs. Ciągle śmieję się jak głupia do monitora jak czytam to opowiadanie, ono zawsze wprawia mnie w lepszy humor:)
Trzeba jakos spożytkować nadmiar czasu i weny :) mi się nigdy nie nudzą takie komentarze, także nie mam nic przeciwko. To miło, że moge poprawic komuś humor :3
UsuńJeju jakie to kochane. Uśmiecham się ze łzami w oczach. Masz to co powinien mieć każdy pisarz, twoje słowa chwytają za serduszko. Weny i wielkie brawa. :)
OdpowiedzUsuńWait for more.
Staram się jak moge, ale pisarz to chyba za wielkie słowo :) dziękuję!
UsuńBardzo fajny rozdzial, dobrze Ci idzie sklejanie serduszka (: weny i rychlego rozdzialu (:
OdpowiedzUsuńNo to się cieszę, że moge je wreszcie naprawić :) dzięki!
UsuńJeeeeeeeeeeeeeeejć to było takie słodkie! Jak zwykle nas rozpieszczasz <3 Caralyn to na serio wredna suka.. Ciekawe tylko jak niby Geny pójdzie na pogrzeb kiedy złamała zakaz. Jeju mam tysiąc pytań! Najbardziej to wyczekuję ich pierwszego pocałunku :) Co mogę jeszcze powiedzieć? NADAL CIĘ KOCHAM ALE JAK JUŻ UŚMIERCISZ GEN TO NIE WIEM JAK TO BĘDZIE :CC Weny ;**/Mia
OdpowiedzUsuńUwielbiam Was rozpieszczać jak widac (: chciałabym na wszystkie odpowiedzieć, ale po pierwsze - po co spoilerowac i niszczyć zabawę, a po drugie - sama jeszcze nie wiem jak to dalej bedzie, zazwyczaj wszystko wymyślam na poczekaniu :) dziękuję!
UsuńEj. Wzruszyłam się. Serio. A to mi się nigdy nie zdarza. To było takie... realistyczne. Czułam się, jakbym tam była. Gen taka troskliwa. Ale najbardziej zdziwiło mnie to, że Shannon się przed nią otworzył. Dobra. Nie będę się tu rozpisywać. Weny<3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że poruszyłam kogoś twardego w takim razie. Nie mam nic przeciwko rozpisywaniu się! Dziękuje :)
UsuńA ja polubiłam tego Paula. Fajny chloptas haha Ogólnie rozdział bardzo wzruszający. Podoba mi się jak wszystko dokładnie opisujesz. Życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo (:
Usuń