Po
powrocie do domu Genevieve nie wiedziała, jak ma dalej postąpić. Wiedziała, że
nic nie zdziała jeśli pójdzie porozmawiać z naćpanym albo pijanym Shannonem,
ale pomyślała, iż chłopak może być cały czas pod wpływem, a czym prędzej mu
pomoże, tym lepiej. Postanowiła jednak najpierw odezwać się do Jareda, w końcu
on znał najlepiej swojego brata.
-
Chętnie bym ci pomógł, ale nie ma go w domu . Nie mam pojęcia, gdzie teraz
jest. Nie wiedziałem, że Luke zginął, dopiero dzisiaj Paul mi powiedział w
pracy. Sam się o niego martwię.
Genevieve
siedziała teraz z Jaredem w swoim salonie. Był już prawie wieczór, jej rodzice
jak zwykle pracowali, a Jay zajmował się Leanne. Dziewczynka spokojnie bawiła
się lalką, nie potrzebując do tego żadnego towarzysza.
-
Nie próbowałeś go poszukać? Kiedy byłam u was wczoraj wieczorem ćpał i pił bez
opamiętania.
-
Jak to ćpał? Co?
Genevieve
próbowała sobie przypomnieć ten obraz. Nie znała się na narkotykach, dlatego nie
była do końca pewna, co zażywał Shannon. Wiedziała tylko, że to nic dobrego i
sprawiło, że był wobec niej okrutny.
-
Myślisz, że znam się na tym tak dobrze jak wy? – Gen miała wyrzuty sumienia, że
mówi podniesionym tonem na bogu ducha winnego Jareda, ale nie mogła się
powstrzymać. Choć trudno było jej to przyznać, martwiła się o Shannona i nie
chciała, by zrobił coś głupiego. – To był jakiś biały proszek, wciągał go
nosem. – Na samo wspomnienie tego szalonego uśmiechu Shannona, zupełnie obcego
i nieprzyjemnego, Genevieve się wzdrygnęła.
Jared
głośno westchnął.
-
Wziął tę kokainę, którą miał sprzedać w weekend w klubie. Mam tylko nadzieję,
że nie zażył wszystkiego, bo miał tego sporo. Chętnie bym go poszukał, ale jak
tylko wróciłem z pracy musiałem przyjść tutaj.
Dziewczyna
nie mogła dłużej wytrzymać tego uczucia bezradności. Jared nie mógł jej teraz w
żaden sposób pomóc, musiał zajmować się Leanne. Zaczęła gorączkowo zastanawiać
się, jak znaleźć Shannona.
***
Dzwonił
do wszystkich. Blake powiedział, że ma coś pilnego w warsztacie. Hunter nie
odebrał, ale gdy zadzwonił do Skye podejrzewając, iż właśnie tam jest, chłopak
oznajmił, że pomaga swojej dziewczynie w zajmowaniu się Monique. Paul w ogóle
nie odbierał. Tylko Sage się od niego nie odwrócił, choć nigdy za sobą
specjalnie nie przepadali. Powiedział, że będą dziś ze znajomymi nad Cross Lake,
w tym samym miejscu co zawsze i może wpaść. Tak naprawdę liczył, że Shannon
przywiezie im trochę towaru, który właśnie im się kończył.
Shannon
stwierdził, że to lepsze niż siedzenie w domu i bawienie się w samotności.
Wiedział, że kiedy jego matka wróci z pracy i to zobaczy, niepotrzebnie zrobi
mu awanturę. Natomiast Jared cały dzień pracował, więc na pewno nie dołączy się
do zabawy. Wypił już dzisiaj trochę, ale postanowił znów się naćpać. Wziął do
kieszeni trochę kokainy i kilka tabletek, pomyślał, że jeszcze może uda mu się trochę
zarobić.
Kiedy
przejeżdżał już przez Shreveport, światła i pojazdy dwoiły mu się w oczach. Nie
zwracał uwagi na znaki, nie obchodziły go klaksony. Nie ruszało go nawet to,
czy w kogoś lub coś uderzy. Chciał tylko znaleźć się na miejscu. Zagapił się na
chwilę kiedy zjeżdżał z mostu, ale gwałtownie skręcił w Milan St. Dalej już
tylko Lakeshore Dr i z daleka widział już wodę. Zaparkował pod budynkiem
American Legion, na dwóch miejscach, nie zwracając na to zbytniej uwagi. Stało
tam kilka znajomych aut i motorów, Shannon prawie zarysował czarne Volvo, ale
na szczęście kilka centymetrów go uratowało od wyrządzenia szkód.
Trochę
kręciło mu się w głowie, ale starał się iść w miarę prosto i pewnie. Słyszał
już w oddali muzykę, rozmowy, kąpiele. Na dworze było jasno, ale jemu wszystko
wydawało się jakieś ciemne i szare. Pocił się, choć nie było aż takiego upału
jak wczoraj. Głowę miał ciężką, ale nie myślał przynajmniej o problemach.
-
Shann! – Caralyn rzuciła się mu na szyję zanim jeszcze zdążył dojść do ich
miejscówki przy pomoście. Musiała przechadzać się tędy ze Sloan, która patrzyła
na niego teraz nieobecnym wzrokiem.
-
Cześć, C. – rzucił chłopak obejmując ją w pasie jedną ręką.
Cara
musnęła ustami jego szyję zanim się odsunęła. Sloan nawet tego nie zauważyła,
albo nie chciała tego widzieć. W każdym bądź razie zaczęła iść w stronę
zebranych ludzi, włócząc za sobą nogami i snując się jak duch. Zazwyczaj miała
w sobie mnóstwo energii i wtrącała się do wszystkiego, teraz jednak było jej to
obojętne. Myślała cały czas o wypadku, a złamana ręka w gipsie tylko jej o tym
przypominała.
-
A tej co się stało? – wybełkotał Shannon.
Cara
spojrzała na przyjaciółkę przeciskającą się między krzewami i odsuwającą od siebie
zwisające gałęzie wierzb, by w końcu całkowicie zniknąć za roślinnością.
-
Daj spokój, chodzi tak od wyścigów. Cały czas powtarza, że to jej wina i takie
tam. Przejdzie jej. A ty, jak się trzymasz?
Normalnie
Shannon pewnie skorciłby Caralyn za to, jak mówi o śmierci jego przyjaciela. Była
tak obojętna, jakby chodziło o zdechłego psa. Teraz jednak, po takiej ilości
alkoholu, nie zwracał uwagi na jej ton. Ona już po prostu taka była – dla niej
to była naturalna kolej rzeczy, ludzie rodzą się i umierają. Według Cary
wszyscy musieli się liczyć z tym, że ich tryb życia mógł przyspieszyć ten
proces. W zasadzie cała ich grupka tak myślała, ale za każdym razem gdy ktoś z
nich umierał, było to swojego rodzaju szokiem.
-
Ludzie żyją i umierają, tak już jest. – odparł ku uciesze dziewczyny, choć
wcale nie to chciał powiedzieć.
Nie
lubił się uzewnętrzniać, a tym bardziej przed takimi jak ona. Wolał zachować
emocje dla siebie, a przed resztą świata być twardzielem, który twardo stąpa po
ziemi. Tak naprawdę wszystkie te zabiegi – alkohol, narkotyki, zabawa –
wszystko to służyło zapomnieniu, pomagało mu udawać kogoś, kim nie był, ale
wolał być. Dla niego życie było niesprawiedliwe, a ludzie tacy jak Luke nie
powinni umierać tak młodo. Wszyscy widzieli w nim ciemnoskórego chłopca
kochającego motory, ale Shannon widział w nim oddanego przyjaciela, który był
dla niego jak drugi młodszy brat, którego musi ochronić. Ale zawalił. To on
zepchnął go do rowu, który okazał się dla niego wykopanym grobem. Wiedział, że
nigdy sobie tego nie daruje i nie uda mu się być wobec tego obojętnym. Nigdy
nie znajdzie już drugiego takiego przyjaciela, nikomu nie powierzy sekretów, które
Luke zabrał ze sobą do ziemi. Nigdy przed nikim się tak nie otworzy, nie pokaże
swojej prawdziwej twarzy. Shannon wiedział, że nie stracił tylko najlepszego
przyjaciela – stracił część siebie, której nigdy już nie odzyska.
***
-
Tessa proszę cię, pomóż mi się dostać do Shreveport. – błagała Genevieve.
Przyjaciółka była jej ostatnią deską ratunku.
-
Jeśli powiesz mi wreszcie po co! – dziewczyna stała ze skrzyżowanymi rękami w
progu i już kolejny raz prosiła się o wyjaśnienia.
Genevieve
liczyła, że kiedy Tessa pozna powód, nie odmówi jej pomocy.
-
Muszę dostać się do domu Skye, ona może wiedzieć gdzie jest Shannon. Błagam
cię, muszę go znaleźć. Poproś Ethana żeby mnie zawiózł.
Tessa
głośno westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
-
Ty chyba żartujesz! Pewnie gdzieś ćpa po klubach, a ty będziesz się włóczyć
sama nocą po Shreveport!
-
Mówiłaś, że nie masz nic przeciwko niemu! – Genevieve starała się wziąć
przyjaciółkę pod włos, byle tylko zgodziła się jej pomóc.
-
Bo nie mam, dopóki nie wciąga cię w takie sytuacje. Chciałabym ci pomóc, ale
Ethan pojechał dzisiaj do Princeton pomóc wujkowi w remoncie za trochę kasy.
Gen
bez słowa odwróciła się na pięcie i z tysiącem myśli w głowie, szła wzdłuż
dróżki prowadzącej na chodnik.
-
Poczekaj! – wrzasnęła Tessa idąc za nią w kapciach i szlafroku. Genevieve się
nie zatrzymała, bo nie potrzebowała już nic od przyjaciółki. Skoro nie mogła
jej załatwić transportu, to nie chciała tracić ani minuty dłużej. – Jak tam się
dostaniesz?
-
Autobusem. – odparła Gen nie skupiając się na Tessie, ale na tym, by jak
najszybciej znaleźć się na przystanku i dotrzeć do Shreveport. Nie myślała
nawet o tym, że wciąż ma zakaz wychodzenia i w jakie kłopoty wpadnie, gdy
rodzice nie zastaną jej w domu.
-
Pojadę z tobą, będę spokojniejsza.
Genevieve
spojrzała na Tessę. Była w szlafroku i z mokrymi włosami co oznaczało, że za
szybko by się nie wyszykowała. Ona nie miała czasu na to, by ktoś ją
spowalniał, w dodatku ktoś taki jak Tessa, który wciąż marudziłby jej nad
głową, że powinna wrócić do domu i narzekałby, że jest już późno.
-
Dam sobie radę. – Genevieve rzuciła się biegiem w stronę przystanku na końcu
ulicy wiedząc, że Tessa mając na nogach kapcie nie będzie jej gonić.
***
-
Przestań się tak zachowywać. – powiedziała ostro Cara nieco ściszonym głosem. Stały
ze Sloan na końcu pomostu, nikt nie mógł ich usłyszeć przez głośne rozmowy i muzykę
dochodzącą z przenośnego radia.
-
Ty tego nie zrozumiesz, Care. To nie ty go namówiłaś, żeby wsiadł na motor. –
odparła Sloan ze szklistymi oczami.
Jej krótkie czarne włosy nie były dziś w ogóle
ułożone, czarne ubrania niedbale zarzucone na chudą sylwetkę bez kobiecych
krągłości. Dziewczyna bawiła się kolczykiem w języku, ponieważ koiło to trochę
jej nerwy. Cara natomiast miała jak zwykle perfekcyjną fryzurę, rude loki błyszczały
w każdym świetle. Jej usta jak zwykle były czerwone, a oczy delikatnie
podkreślone grafitową kredką.
-
Boże, Sloan… Co cię to obchodzi, i tak go nigdy nie lubiłaś. Nagle masz wyrzuty
sumienia przez tego chłoptasia Monique. Pomyśl lepiej, jak teraz czuje się ta
suka. Nie wiem jak tobie, ale mi od razu robi się cieplej na sercu.
Sloan
zazwyczaj zgadzała się z Caralyn. To dzięki niej była taka twarda, to ona
nauczyła ją bycia zawsze na górze, nie dania sobie w kaszę dmuchać. Teraz
jednak nie czuła się już taka silna. Sumienie ją dręczyło, a myśl o Monique
która została sama z nienarodzonym jeszcze dzieckiem wcale nie napawała jej
optymizmem.
-
Masz rację. Wracajmy się czegoś napić. – odpowiedziała, bo tego właśnie
oczekiwała Caralyn. Uśmiechnęła się z satysfakcją i zaczęła iść w stronę grupki
osób siedzącej przy rozpalanym właśnie ognisku.
Sloan
usiadła koło Vicky na niskiej drewnianej ławeczce. Po chwili dołączył do nich
Blake i zaczął wodzić ręką po udzie dziewczyny z brunatnymi długimi włosami i
kolorowymi pasemkami. Sloan poczuła się trochę nieswojo, ale przysunęła się
bliżej Haydee, by nie siedzieć tak blisko pary. Szatynka uśmiechnęła się do
niej lekko, a jej usta jak zwykle pomalowane były ciemną szminką, tym razem w bordowym
odcieniu. Prosta grzywka zasłaniała lekko jej błyszczące, brązowe oczy,
niezwykle ciepłe i uprzejme. Sloan pomyślała, że pomimo wielu nieprzyjemności
jakie sprawiła jej z Caralyn, Haydee nigdy nie była mściwa albo niemiła. Uśmiechała
się nieśmiało do Paul’a, ale ten nie odwzajemniał jej zalotów i wpatrywał się w
Carę krążącą wokół ogniska.
Caralyn
specjalnie przeczekała, aż wszyscy zajmą miejsca. Dla niej nie został nawet
kawałek ławki, dlatego z miną zbitego psa stanęła przed Shannonem, nachylając
się nad nim by zobaczył z bliska jej uwydatniony dekolt. Pamiętała, jak chłopak
zawsze chwalił jej biust.
-
Mogę usiąść ci na kolanach? Nigdzie nie ma już miejsca. – powiedziała
niewinnie, nachylając się coraz bardziej i zaglądając mu głęboko w oczy.
-
Ustąpię ci miejsca! – wrzasnął Blake z cwanym uśmieszkiem, bo przejrzał
Caralyn. Ta spiorunowała go wzrokiem i powróciła do Shannona. Chłopak przypomniał
sobie, jak Blake mówił mu dziś, że nie może się spotkać, ponieważ ma ważną
sprawę w warsztacie. Najwyraźniej teraz już nie był tak zajęty. Shannon się tym
nie przejmował, nigdy nie byli wielkimi przyjaciółmi. To była właśnie zaleta
nie przywiązywania się do ludzi – nigdy nie było się zawiedzionym.
-
Siadaj. – zgodził się Shannon, bo było mu to obojętne. Pociągnął łyk jasnego
piwa z butelki i zapytał Caralyn, czy nie chce trochę. Ta zgodziła się i wzięła
od niego piwo.
-
Wziąłeś ze sobą co nieco? – zapytał Sage uśmiechając się znacząco. Był to
chłopak o czarnych włosach poprzeplatanych ciemnobrązowymi pasemkami, które rozjaśniło
mu słońce kiedy pracował przy budowie dróg. Na obu rękach miał przeróżne
czarno-białe tatuaże, które były swoistą pamiątką z pobytu w więzieniu. Dostał
odsiadkę za kradzieże, ale od trzech lat był już na wolności, choć oczywiście
dalej kradł.
-
Nie mów, że będziecie ćpać. – rzuciła do niego blondynka siedząca przytulona do
chłopaka. Mia nie lubiła, gdy jej mężczyzna mieszał alkohol z narkotykami, choć
jej samej czasem się to zdarzało w przeszłości. Miała za sobą już jeden odwyk i
póki co udawało jej się nie brać, ale za to coraz więcej piła, zamieniając
jeden nałóg na drugi.
Shannon
odpalił papierosa i spojrzał z porozumiewawczym uśmiechem na Sage'a. Wyjął z
kieszeni małe przezroczyste paczki z białym proszkiem lub tabletkami w środku.
-
Nie masz zioła? – zapytał Paul, który rozpalał właśnie ognisko. Wyjaśniło się,
dlaczego nie odbierał domowego telefonu.
-
Dzisiaj mam tylko mocne rzeczy. – Shannon uśmiechnął się do Cary, a ta zaczęła chichotać.
Ucieszyła się, że chłopak znów zwraca na nią uwagę i nie oddala jej już od
siebie.
Jeszcze
miesiąc temu pożegnali się ze sobą. Wcześniej byli przyjaciółmi z przywilejami,
co tak naprawdę oznaczało, że sypiali ze sobą bez zobowiązań i oczekiwań,
przynajmniej ze strony Shannona. Caralyn jednak zawsze liczyła na coś więcej,
chciała pokazywać się z nim jako dziewczyna, chwalić się nim przed znajomymi.
Wszyscy wiedzieli o ich wolnym związku, ale nikt nie brał tego na poważnie tak
jakby chciała Cara. Shannon zauważył, że ona traktuje ich relacje inaczej, niż
powinna. Nie chciał stałego związku dlatego postanowił, że powinni przestać się
spotykać w ten sposób, a ona udając, iż wszystko jej jedno, przystała na tę
propozycję. Wciąż jednak miała nadzieję, że znów do siebie wrócą.
-
Daj mi zapalić. – powiedziała zmysłowym głosem rudowłosa dziewczyna, a Shannon
zaczął szukać w kieszeni pudełka swoich Marlboro. Caralyn chwyciła jego dłoń,
powstrzymując ją od dalszych poszukiwań. – Nie o to mi chodziło.
Shannon
dopiero teraz pojął jej aluzję. Zaczął powoli wypuszczać dym, a dziewczyna
wciągała go zbliżając coraz bliżej twarz, aż zetknęli się ustami. Wypuściła
ponętnie biały dymek, po czym zaczęła go całować. On się nie opierał. Ludzie
nie zwracali na nich uwagi, ot kolejna para. W tym towarzystwie już chyba każdy
był z każdym, nawet niektóre dziewczyny ze sobą. Tylko Sloan patrzyła na nich
pusto, wciąż zastanawiając się jak Shannon może tak bardzo nie przejmować się
tym, że jego przyjaciel umarł. Jak wszyscy mogli się śmiać i bawić, kiedy Luke
w tym nie uczestniczył?
Shannon
sięgnął po jeden woreczek z proszkiem i dał go Caralyn. Ta włożyła do środka
palec, po czym zlizała z niego biały proszek. Wzięła kolejną porcję, a potem
następną, którą podała Shannonowi ze swojego palca. Chłopak uśmiechnął się do
niej z pożądaniem i przejechał językiem zlizując kokainę.
Nie
potrzebowali jej dużo. Resztę Shannon sprzedał, a właściwie oddał by potem
otrzymać zapłatę. Zarówno on jak i jego rudowłosa towarzyszka poczuli działanie
narkotyku. Zaczęło mu się kręcić w głowie jeszcze bardziej, ale nie to dla
niego było teraz ważne. Czuł szczęście, to krótkotrwałe i nierzeczywiste
uczucie spowodowane białym proszkiem, ale zawsze szczęście. Nie docierały do
niego słowa innych, widział teraz tylko Caralyn, która uśmiechała się do niego
seksownie rozpinając jeszcze jeden guzik półprzezroczystej koszuli. Wystawał
już spod niej koronkowy stanik w kolorze jej ust. Wzięła go za rękę i zaczęła
prowadzić do lasu, a chłopcy przy ognisku zaczęli pogwizdywać i krzyczeć, że
ktoś tu zaraz zaliczy. Shannon niemal potykał się o własne nogi i rozrzucone po
ziemi gałęzie, ale dał się ponieść tej chwili, narkotykom, alkoholowi i
rudowłosej dziewczynie cieszącej się, że oto jej plan się spełnia.
***
Genevieve
miała dość już jazdy autobusem, która zdawała się jej ciągnąć w nieskończoność.
Z przystanku do St Vincent Mall miała jeszcze z dziesięć minut drogi, a gdy
znalazła się już na ulicy gdzie znajdował się dom Skye, na dworze było już
ciemno. Zdyszana zapukała do drzwi białego domu w nadziei, że otworzy jego
właścicielka.
-
W czym mogę pomóc? – zapytał młody mężczyzna w drzwiach. W wątłym świetle
zewnętrznej lampki nie widział dokładnie jej twarzy, ale wydawała mu się
znajoma. – Chwilka, ty jesteś tą dziewczyną, z którą Shannon przyszedł na
wyścigi?
-
Tak, Genevieve. Szukam Skye, jest może?
Chłopak
wydawał się być zaskoczony jej pytaniem, ale zaprosił ją do środka.
W
słabo oświetlonym salonie na kanapie siedziała Monique. Była zalana łzami,
gładziła swój brzuch i podpierała się na zagłówku sofy. Skye siedziała obok
niej i obejmowała jej głowę z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. Kiedy zobaczyła
ciemnowłosą dziewczynę stojącą w przejściu, natychmiast się orzeźwiła.
-
Genny, co ty tu robisz?
Monique
spojrzała na nią, ale przez łzy nie widziała dokładnie jej twarzy. Właściwie
dziewczyna nic jej nie zawiniła, ale przypomniała o wypadku Luke’a, o którym i
tak już nie mogła zapomnieć. W dodatku to ona jechała na motorze z Shannonem,
przez którego jej chłopak wypadł z jezdni. Może i nie było w tym żadnej winy
Genevieve, ale dla Monique teraz każdy poniekąd odpowiadał za śmierć jej
ukochanego, nawet ona sama, bo pozwoliła mu wsiąść na motor, a w właściwie go
nie zatrzymała.
Gen
przypomniała sobie, co Skye jej powiedziała. Temat Shannona drażnił Monique,
dlatego dziewczyna nie chciała jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. Odciągnęła Skye
na bok i mówiła ściszonym głosem.
-
Shannon zniknął. Wczoraj pił i ćpał na umór, dzisiaj nie było go w domu.
Martwię się, że zrobi coś głupiego i muszę go znaleźć. Nie dzwonił może do was?
Skye nie pamiętała, by Shannon się z nią
kontaktował. Przypomniała sobie jednak, że Hunter odbierał jakiś telefon w jej
domu.
-
Hunter? – zawołała chłopaka Skye.
-
Co jest?
-
Rozmawiałeś dziś może z Shannonem?
Ciemnowłosy
chłopak próbował przypomnieć sobie dzisiejszy telefon Shannona. Faktycznie
wydawał mu się wstawiony, choć było jeszcze wcześnie. Pomyślał wtedy, że po
prostu jeszcze nie wytrzeźwiał od poprzedniego dnia, ale teraz wiedział już, iż
najzwyczajniej w świecie znów się upił. Wpadł w cug, zresztą już nie pierwszy
raz.
-
Tak, dzwonił rano. A coś się stało?
-
Nie pojawił się w domu, a ostatnio nieźle się upijał i ćpał. Muszę go znaleźć,
ale nie mam pojęcia gdzie może być.
Hunter
zastanowił się chwilę i przypomniał sobie, jak Sage opowiadał mu, że z Paulem
chcą zorganizować ognisko. Chłopak wyśmiał ich mówiąc, że nie powinni bawić się
w obliczu śmierci przyjaciela, ale ci go zignorowali.
-
Chyba wiem gdzie jest. Nad Cross Lake, wiesz gdzie to jest?
Genevieve
była tam kilka razy z rodziną i gdyby mogła, natychmiast by tam pobiegła.
-
Wiem, ale nie wiem jak się tam dostanę. Przyjechałam autobusem.
Skye
spojrzała wymownie na chłopaka, jakby chciała go namówić, by zawiózł tam
dziewczynę.
-
Jeśli jest z nimi, to chyba nic mu nie jest? – Hunter wyraźnie nie miał ochoty
na przejażdżkę.
Genevieve
nawet przez chwilę nie pomyślała, że Hunter może mieć rację. On nie widział tego,
co zastała w salonie Shannona. Nie rozumiał, jak bardzo poważna jest ta sprawa.
Dla niego Luke musiał nie znaczyć tyle, co dla starszego Leto. Nie miał ochoty
zapić się i zaćpać, po prostu go to zasmuciło i tyle.
-
Słuchaj, on ćpał już od wczoraj. Może przesadzić, a jak ktoś to zauważy może
już być za późno. Chyba nie chcecie kolejnego pogrzebu w tym tygodniu?
Huntera
najwyraźniej uderzyły jej słowa. Skye westchnęła głośno wiedząc, że Gen ma
rację. Ona i jej chłopak dobrze znali Shannona, choć może lepszym stwierdzeniem
było, iż znali go takiego, jakim on chciał siebie pokazać. Jego prawdziwe
oblicze znali nieliczni, a właściwie jedynie Luke i Jared, a i to grono
zmniejszyło się tylko do jednej osoby. Hunter i Skye zdawali sobie sprawę, że
Shannon może przesadzić, bo często tracił kontrolę. Już raz było blisko do
zaćpania się na śmierć, ale wtedy uratował go Luke.
-
Pójdę po kluczyki. – powiedział nie do końca przekonany Hunter i poszedł do
kuchni znajdującej się za ścianą. Po chwili wrócił z pękiem kluczy.
-
Dokąd jedziecie? – zapytała łamiącym się głosem Monique, a Skye była już obok
niej.
-
Genevieve musi coś załatwić. – Skye powiedziała kojącym głosem, właściwie nawet
nie okłamując przyjaciółki.
Gen
miała nadzieję, że kluczyki są od zielonego auta na podjeździe. Okazało się
jednak, że pasują do motoru opartego o drzwi garażu. Nie było to zbyt
komfortowe dla dziewczyny, by obejmować cudzego chłopaka. Przełamała się jednak
i starała się być delikatna, ale gdy tylko z impetem ruszyli złapała go
mocniej.
Droga
nie zajęła im zbyt dużo czasu, bo o tej godzinie na ulicach nie było korków.
Hunter prowadził o wiele pewniej i dokładniej niż Shannon, tego Gen była pewna.
Pomimo wyciąganych prędkości nie był tak chaotyczny, zwracał uwagę na znaki
drogowe czy światła. Jazda z nim była o wiele przyjemniejsza, ale za to nie aż
tak efektowna i nie sprawiała, że jej serce łomotało.
Zatrzymał
się pod jakimś budynkiem z dużym parkingiem. Jezioro błyszczało od światła
księżyca, które odbijało się od tafli. Z daleka słyszała muzykę, a koło pomostu
unosił się gęsty dym i snop światła. Kilka osób nawet się kąpało, krzycząc przy
tym i ekscytując się co nie miara.
Genevieve
myślała, że Hunter zostawi ją tu i odjedzie. On jednak zadeklarował, że pójdzie
z nią zobaczyć, czy rzeczywiście sprawa jest tak poważna. Kiedy zobaczył jeepa
Shannona zaparkowanego w poprzek dwóch miejsc parkingowych wiedział już, że
chłopak nie może być trzeźwy.
Hunter
poprowadził ją pomiędzy zarośla, aż wyłonił się z nich widok na grupkę osób
siedzących przy ognisku. Niektórzy poszli się kąpać lub pospacerować po
pomoście, ale większość siedziała na niskich ławkach i rozmawiała, śmiała się,
tańczyła, śpiewała, piła, brała coś… Każdy robił coś innego, ale wszyscy
wydawali się dobrze bawić i nie myśleć o zmarłym koledze.
-
Za Luke’a! – wrzasnął ktoś i wszyscy unieśli swoje piwa w toaście.
Nigdzie
nie było śladu Shannona. Sloan zmierzyła Genevieve wzrokiem, ale nie było to
już tak wyzywające i prowokujące spojrzenie jak ostatnio. Hunter rozglądał się
wokoło i powiedział do Gen, że sprawdzi czy nie ma go w wodzie. Chciał się
kogoś zapytać o kolegę, ale było tak głośno, że nikt by go nie usłyszał, w
dodatku mało kto był w stanie logicznie myśleć.
-
Po co tu przyszłaś? – Genevieve nawet nie zauważyła, kiedy Sloan znalazła się
przy jej boku.
W
jej głosie wciąż było słychać ten ostrzegawczy ton, ale nie była już tak groźna
i silna. Gen zaczęła się zastanawiać, czy to przez rękę w gipsie nie czuła się
już tak pewnie.
-
Szukam Shannona. – odparła niepewnie dziewczyna nie patrząc Sloan w oczy. Bała
się, że nie wytrzyma jej spojrzenia.
-
Jest trochę zajęty. – zaśmiała się Sloan gardłowo, a Gen aż się wzdrygnęła.
Ucieszyła się jednak, że w ogóle go znalazła, o ile ta mroczna dziewczyna jej
nie okłamywała.
Genevieve
nie wiedziała jeszcze, co znaczą jej słowa. Zajęty czym? Ćpaniem? Rozejrzała
się znów wokół. Nigdzie go nie było. Może jednak Sloan chciała się nią zabawić
jak zwykle. Obserwowała Gen badawczo, czerpiąc satysfakcję z tego, co miała
zobaczyć. Właściwie nie wiedziała, co łączyło ją z Shannonem, ale sam fakt, iż
przyprowadził ją na wyścigi świadczył o tym, że nie była mu obojętna. Poza tym
przyszła tutaj w poszukiwaniu Shanna, co jeszcze bardziej wzbudziło podejrzenia
Sloan.
-
Tam jest. – Sloan wskazała palcem gdzieś daleko, w las. Gen skierowała wzrok w
tamtym kierunku mrużąc oczy, ale wciąż nic nie widziała. Nagle jednak usłyszała
śmiech Caralyn i z daleka zamigotały jej rude włosy.
Zapinała
swoją koszulkę idąc obok Shannona, obydwoje byli roześmiani. Genevieve pierwszy
raz słyszała jego śmiech, taki prawdziwy i donośny. Było w nim coś niezwykłego,
ale też coś, co sprawiało że jej serce się uśmiechało. Kiedy jednak zobaczyła,
że Shannon idąc zapina pasek zrozumiała, co robił w lesie z Carą.
Sama
nie rozumiała dlaczego poczuła ukłucie zazdrości tak silne, że chciała stamtąd
wyjść. Poczuła też coś jeszcze – zawód. Myślała, że ten chłopak jest inny, ale
okazał się jak wszyscy. Caralyn napotkała twarz Gen i rzuciła jej spojrzenie
pełne satysfakcji, unosząc kąciki czerwonych ust. Jej szminka była rozmazana, a
twarz i szyja Shannona pokryta czerwonymi śladami. Genevieve poczuła, że ma
ochotę jej przyłożyć i wmawiała sobie, że to wina jej zuchwałego spojrzenia, a
nie tego, iż Shannon dobrze się z nią bawił, kiedy ona zamartwiała się o niego
i wyszła z domu pomimo kary. Oczywiście tym bardziej nie było to spowodowane
tym, że jej się podobał. Nie, teraz powiedziała sobie, że straciła do niego
wszelki szacunek. Ale to nie było prawdą.
Matko swieta, znow mam serce zlamane na pol i nie wiem, co jeszcze powiedziec ): placze ): glupia picka i nieodpowiedzialny Shannon, nie lubie go ;_;
OdpowiedzUsuńOj :c
UsuńShannon, no! Jak mogłeś. Ehh, smutno mi teraz. A Genevieve tak się martwiła. Nic. Czekam na next:)
OdpowiedzUsuńSoon bedzie nowy rozdział :)
UsuńBoże na dwóch blogach dzieje się tak źle (oczywiście chodzi o zawody miłosne). Tak sobie myślę to trzeba być naprawdę głupim żeby dać się tak wykorzystać. Az żal mi tej Cary. Jestem ciekawa co wgl ma teraz zamiar zrobić powiedzieć Gen. Że martwią się z Jaredem i sprawdza czy wszystko w porządku? Współczuję jej bo nie chciałabym być w jej sytuacji. Czekam na nowości i życzę duuuuuuzo weny ;))
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie, postaram się napisac nowy jak najszybciej i wszystko się wyjaśni (:
UsuńShannon stracił w moich oczach razem ze swoim zachowaniem sporo. Albo to ja jestem zbyt konserwatywna. Cóż.
OdpowiedzUsuńPrzesadził, Gen wyraźnie chce się o niego zatroszczyć, a tu takie bagno. Nie wiem, czy on się jej jakkolwiek z tego wytłumaczy... a co do "ukłucia zazdrości" Gen, to bardzo dobrze, bo przynajmniej wiemy, że ona rzeczywiście chce ulokować swoje uczucia w Shannim.
Czekam na kolejny, weny!
S.
Juz niebawem, mam teraz sporo czasu i weny na pisanie :)
UsuńOMG.... Ale się porobiło... Nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji i już umieram z ciekawości jak się sytuacja dalej rozwinie... Shannon jak mogłeś?!?!?! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
OdpowiedzUsuńCierpliwości, Obym Cie nie zawiodła kolejnym rozdziałem (:
Usuń