niedziela, 17 sierpnia 2014

10. Rescue


         Po powrocie do domu Genevieve nie wiedziała, jak ma dalej postąpić. Wiedziała, że nic nie zdziała jeśli pójdzie porozmawiać z naćpanym albo pijanym Shannonem, ale pomyślała, iż chłopak może być cały czas pod wpływem, a czym prędzej mu pomoże, tym lepiej. Postanowiła jednak najpierw odezwać się do Jareda, w końcu on znał najlepiej swojego brata.
         - Chętnie bym ci pomógł, ale nie ma go w domu . Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest. Nie wiedziałem, że Luke zginął, dopiero dzisiaj Paul mi powiedział w pracy. Sam się o niego martwię.
         Genevieve siedziała teraz z Jaredem w swoim salonie. Był już prawie wieczór, jej rodzice jak zwykle pracowali, a Jay zajmował się Leanne. Dziewczynka spokojnie bawiła się lalką, nie potrzebując do tego żadnego towarzysza.
         - Nie próbowałeś go poszukać? Kiedy byłam u was wczoraj wieczorem ćpał i pił bez opamiętania.
         - Jak to ćpał? Co?
         Genevieve próbowała sobie przypomnieć ten obraz. Nie znała się na narkotykach, dlatego nie była do końca pewna, co zażywał Shannon. Wiedziała tylko, że to nic dobrego i sprawiło, że był wobec niej okrutny.
         - Myślisz, że znam się na tym tak dobrze jak wy? – Gen miała wyrzuty sumienia, że mówi podniesionym tonem na bogu ducha winnego Jareda, ale nie mogła się powstrzymać. Choć trudno było jej to przyznać, martwiła się o Shannona i nie chciała, by zrobił coś głupiego. – To był jakiś biały proszek, wciągał go nosem. – Na samo wspomnienie tego szalonego uśmiechu Shannona, zupełnie obcego i nieprzyjemnego, Genevieve się wzdrygnęła.
         Jared głośno westchnął.
         - Wziął tę kokainę, którą miał sprzedać w weekend w klubie. Mam tylko nadzieję, że nie zażył wszystkiego, bo miał tego sporo. Chętnie bym go poszukał, ale jak tylko wróciłem z pracy musiałem przyjść tutaj.
         Dziewczyna nie mogła dłużej wytrzymać tego uczucia bezradności. Jared nie mógł jej teraz w żaden sposób pomóc, musiał zajmować się Leanne. Zaczęła gorączkowo zastanawiać się, jak znaleźć Shannona.
***
         Dzwonił do wszystkich. Blake powiedział, że ma coś pilnego w warsztacie. Hunter nie odebrał, ale gdy zadzwonił do Skye podejrzewając, iż właśnie tam jest, chłopak oznajmił, że pomaga swojej dziewczynie w zajmowaniu się Monique. Paul w ogóle nie odbierał. Tylko Sage się od niego nie odwrócił, choć nigdy za sobą specjalnie nie przepadali. Powiedział, że będą dziś ze znajomymi nad Cross Lake, w tym samym miejscu co zawsze i może wpaść. Tak naprawdę liczył, że Shannon przywiezie im trochę towaru, który właśnie im się kończył.
         Shannon stwierdził, że to lepsze niż siedzenie w domu i bawienie się w samotności. Wiedział, że kiedy jego matka wróci z pracy i to zobaczy, niepotrzebnie zrobi mu awanturę. Natomiast Jared cały dzień pracował, więc na pewno nie dołączy się do zabawy. Wypił już dzisiaj trochę, ale postanowił znów się naćpać. Wziął do kieszeni trochę kokainy i kilka tabletek, pomyślał, że jeszcze może uda mu się trochę zarobić.
         Kiedy przejeżdżał już przez Shreveport, światła i pojazdy dwoiły mu się w oczach. Nie zwracał uwagi na znaki, nie obchodziły go klaksony. Nie ruszało go nawet to, czy w kogoś lub coś uderzy. Chciał tylko znaleźć się na miejscu. Zagapił się na chwilę kiedy zjeżdżał z mostu, ale gwałtownie skręcił w Milan St. Dalej już tylko Lakeshore Dr i z daleka widział już wodę. Zaparkował pod budynkiem American Legion, na dwóch miejscach, nie zwracając na to zbytniej uwagi. Stało tam kilka znajomych aut i motorów, Shannon prawie zarysował czarne Volvo, ale na szczęście kilka centymetrów go uratowało od wyrządzenia szkód.
         Trochę kręciło mu się w głowie, ale starał się iść w miarę prosto i pewnie. Słyszał już w oddali muzykę, rozmowy, kąpiele. Na dworze było jasno, ale jemu wszystko wydawało się jakieś ciemne i szare. Pocił się, choć nie było aż takiego upału jak wczoraj. Głowę miał ciężką, ale nie myślał przynajmniej o problemach.
         - Shann! – Caralyn rzuciła się mu na szyję zanim jeszcze zdążył dojść do ich miejscówki przy pomoście. Musiała przechadzać się tędy ze Sloan, która patrzyła na niego teraz nieobecnym wzrokiem.
         - Cześć, C. – rzucił chłopak obejmując ją w pasie jedną ręką.
         Cara musnęła ustami jego szyję zanim się odsunęła. Sloan nawet tego nie zauważyła, albo nie chciała tego widzieć. W każdym bądź razie zaczęła iść w stronę zebranych ludzi, włócząc za sobą nogami i snując się jak duch. Zazwyczaj miała w sobie mnóstwo energii i wtrącała się do wszystkiego, teraz jednak było jej to obojętne. Myślała cały czas o wypadku, a złamana ręka w gipsie tylko jej o tym przypominała.
         - A tej co się stało? – wybełkotał Shannon.
         Cara spojrzała na przyjaciółkę przeciskającą się między krzewami i odsuwającą od siebie zwisające gałęzie wierzb, by w końcu całkowicie zniknąć za roślinnością.
         - Daj spokój, chodzi tak od wyścigów. Cały czas powtarza, że to jej wina i takie tam. Przejdzie jej. A ty, jak się trzymasz?
         Normalnie Shannon pewnie skorciłby Caralyn za to, jak mówi o śmierci jego przyjaciela. Była tak obojętna, jakby chodziło o zdechłego psa. Teraz jednak, po takiej ilości alkoholu, nie zwracał uwagi na jej ton. Ona już po prostu taka była – dla niej to była naturalna kolej rzeczy, ludzie rodzą się i umierają. Według Cary wszyscy musieli się liczyć z tym, że ich tryb życia mógł przyspieszyć ten proces. W zasadzie cała ich grupka tak myślała, ale za każdym razem gdy ktoś z nich umierał, było to swojego rodzaju szokiem.
         - Ludzie żyją i umierają, tak już jest. – odparł ku uciesze dziewczyny, choć wcale nie to chciał powiedzieć.
         Nie lubił się uzewnętrzniać, a tym bardziej przed takimi jak ona. Wolał zachować emocje dla siebie, a przed resztą świata być twardzielem, który twardo stąpa po ziemi. Tak naprawdę wszystkie te zabiegi – alkohol, narkotyki, zabawa – wszystko to służyło zapomnieniu, pomagało mu udawać kogoś, kim nie był, ale wolał być. Dla niego życie było niesprawiedliwe, a ludzie tacy jak Luke nie powinni umierać tak młodo. Wszyscy widzieli w nim ciemnoskórego chłopca kochającego motory, ale Shannon widział w nim oddanego przyjaciela, który był dla niego jak drugi młodszy brat, którego musi ochronić. Ale zawalił. To on zepchnął go do rowu, który okazał się dla niego wykopanym grobem. Wiedział, że nigdy sobie tego nie daruje i nie uda mu się być wobec tego obojętnym. Nigdy nie znajdzie już drugiego takiego przyjaciela, nikomu nie powierzy sekretów, które Luke zabrał ze sobą do ziemi. Nigdy przed nikim się tak nie otworzy, nie pokaże swojej prawdziwej twarzy. Shannon wiedział, że nie stracił tylko najlepszego przyjaciela – stracił część siebie, której nigdy już nie odzyska.
***
         - Tessa proszę cię, pomóż mi się dostać do Shreveport. – błagała Genevieve. Przyjaciółka była jej ostatnią deską ratunku.
         - Jeśli powiesz mi wreszcie po co! – dziewczyna stała ze skrzyżowanymi rękami w progu i już kolejny raz prosiła się o wyjaśnienia.
         Genevieve liczyła, że kiedy Tessa pozna powód, nie odmówi jej pomocy.
         - Muszę dostać się do domu Skye, ona może wiedzieć gdzie jest Shannon. Błagam cię, muszę go znaleźć. Poproś Ethana żeby mnie zawiózł.
         Tessa głośno westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
         - Ty chyba żartujesz! Pewnie gdzieś ćpa po klubach, a ty będziesz się włóczyć sama nocą po Shreveport!
         - Mówiłaś, że nie masz nic przeciwko niemu! – Genevieve starała się wziąć przyjaciółkę pod włos, byle tylko zgodziła się jej pomóc.
         - Bo nie mam, dopóki nie wciąga cię w takie sytuacje. Chciałabym ci pomóc, ale Ethan pojechał dzisiaj do Princeton pomóc wujkowi w remoncie za trochę kasy.
         Gen bez słowa odwróciła się na pięcie i z tysiącem myśli w głowie, szła wzdłuż dróżki prowadzącej na chodnik.
         - Poczekaj! – wrzasnęła Tessa idąc za nią w kapciach i szlafroku. Genevieve się nie zatrzymała, bo nie potrzebowała już nic od przyjaciółki. Skoro nie mogła jej załatwić transportu, to nie chciała tracić ani minuty dłużej. – Jak tam się dostaniesz?
         - Autobusem. – odparła Gen nie skupiając się na Tessie, ale na tym, by jak najszybciej znaleźć się na przystanku i dotrzeć do Shreveport. Nie myślała nawet o tym, że wciąż ma zakaz wychodzenia i w jakie kłopoty wpadnie, gdy rodzice nie zastaną jej w domu.
         - Pojadę z tobą, będę spokojniejsza.
         Genevieve spojrzała na Tessę. Była w szlafroku i z mokrymi włosami co oznaczało, że za szybko by się nie wyszykowała. Ona nie miała czasu na to, by ktoś ją spowalniał, w dodatku ktoś taki jak Tessa, który wciąż marudziłby jej nad głową, że powinna wrócić do domu i narzekałby, że jest już późno.
         - Dam sobie radę. – Genevieve rzuciła się biegiem w stronę przystanku na końcu ulicy wiedząc, że Tessa mając na nogach kapcie nie będzie jej gonić.
***
         - Przestań się tak zachowywać. – powiedziała ostro Cara nieco ściszonym głosem. Stały ze Sloan na końcu pomostu, nikt nie mógł ich usłyszeć przez głośne rozmowy i muzykę dochodzącą z  przenośnego radia.
         - Ty tego nie zrozumiesz, Care. To nie ty go namówiłaś, żeby wsiadł na motor. – odparła Sloan ze szklistymi oczami.
          Jej krótkie czarne włosy nie były dziś w ogóle ułożone, czarne ubrania niedbale zarzucone na chudą sylwetkę bez kobiecych krągłości. Dziewczyna bawiła się kolczykiem w języku, ponieważ koiło to trochę jej nerwy. Cara natomiast miała jak zwykle perfekcyjną fryzurę, rude loki błyszczały w każdym świetle. Jej usta jak zwykle były czerwone, a oczy delikatnie podkreślone grafitową kredką.
         - Boże, Sloan… Co cię to obchodzi, i tak go nigdy nie lubiłaś. Nagle masz wyrzuty sumienia przez tego chłoptasia Monique. Pomyśl lepiej, jak teraz czuje się ta suka. Nie wiem jak tobie, ale mi od razu robi się cieplej na sercu.
         Sloan zazwyczaj zgadzała się z Caralyn. To dzięki niej była taka twarda, to ona nauczyła ją bycia zawsze na górze, nie dania sobie w kaszę dmuchać. Teraz jednak nie czuła się już taka silna. Sumienie ją dręczyło, a myśl o Monique która została sama z nienarodzonym jeszcze dzieckiem wcale nie napawała jej optymizmem.
         - Masz rację. Wracajmy się czegoś napić. – odpowiedziała, bo tego właśnie oczekiwała Caralyn. Uśmiechnęła się z satysfakcją i zaczęła iść w stronę grupki osób siedzącej przy rozpalanym właśnie ognisku.
         Sloan usiadła koło Vicky na niskiej drewnianej ławeczce. Po chwili dołączył do nich Blake i zaczął wodzić ręką po udzie dziewczyny z brunatnymi długimi włosami i kolorowymi pasemkami. Sloan poczuła się trochę nieswojo, ale przysunęła się bliżej Haydee, by nie siedzieć tak blisko pary. Szatynka uśmiechnęła się do niej lekko, a jej usta jak zwykle pomalowane były ciemną szminką, tym razem w bordowym odcieniu. Prosta grzywka zasłaniała lekko jej błyszczące, brązowe oczy, niezwykle ciepłe i uprzejme. Sloan pomyślała, że pomimo wielu nieprzyjemności jakie sprawiła jej z Caralyn, Haydee nigdy nie była mściwa albo niemiła. Uśmiechała się nieśmiało do Paul’a, ale ten nie odwzajemniał jej zalotów i wpatrywał się w Carę krążącą wokół ogniska.
         Caralyn specjalnie przeczekała, aż wszyscy zajmą miejsca. Dla niej nie został nawet kawałek ławki, dlatego z miną zbitego psa stanęła przed Shannonem, nachylając się nad nim by zobaczył z bliska jej uwydatniony dekolt. Pamiętała, jak chłopak zawsze chwalił jej biust.
         - Mogę usiąść ci na kolanach? Nigdzie nie ma już miejsca. – powiedziała niewinnie, nachylając się coraz bardziej i zaglądając mu głęboko w oczy.
         - Ustąpię ci miejsca! – wrzasnął Blake z cwanym uśmieszkiem, bo przejrzał Caralyn. Ta spiorunowała go wzrokiem i powróciła do Shannona. Chłopak przypomniał sobie, jak Blake mówił mu dziś, że nie może się spotkać, ponieważ ma ważną sprawę w warsztacie. Najwyraźniej teraz już nie był tak zajęty. Shannon się tym nie przejmował, nigdy nie byli wielkimi przyjaciółmi. To była właśnie zaleta nie przywiązywania się do ludzi – nigdy nie było się zawiedzionym.
         - Siadaj. – zgodził się Shannon, bo było mu to obojętne. Pociągnął łyk jasnego piwa z butelki i zapytał Caralyn, czy nie chce trochę. Ta zgodziła się i wzięła od niego piwo.
         - Wziąłeś ze sobą co nieco? – zapytał Sage uśmiechając się znacząco. Był to chłopak o czarnych włosach poprzeplatanych ciemnobrązowymi pasemkami, które rozjaśniło mu słońce kiedy pracował przy budowie dróg. Na obu rękach miał przeróżne czarno-białe tatuaże, które były swoistą pamiątką z pobytu w więzieniu. Dostał odsiadkę za kradzieże, ale od trzech lat był już na wolności, choć oczywiście dalej kradł.
         - Nie mów, że będziecie ćpać. – rzuciła do niego blondynka siedząca przytulona do chłopaka. Mia nie lubiła, gdy jej mężczyzna mieszał alkohol z narkotykami, choć jej samej czasem się to zdarzało w przeszłości. Miała za sobą już jeden odwyk i póki co udawało jej się nie brać, ale za to coraz więcej piła, zamieniając jeden nałóg na drugi.
         Shannon odpalił papierosa i spojrzał z porozumiewawczym uśmiechem na Sage'a. Wyjął z kieszeni małe przezroczyste paczki z białym proszkiem lub tabletkami w środku.
         - Nie masz zioła? – zapytał Paul, który rozpalał właśnie ognisko. Wyjaśniło się, dlaczego nie odbierał domowego telefonu.
         - Dzisiaj mam tylko mocne rzeczy. – Shannon uśmiechnął się do Cary, a ta zaczęła chichotać. Ucieszyła się, że chłopak znów zwraca na nią uwagę i nie oddala jej już od siebie.             
         Jeszcze miesiąc temu pożegnali się ze sobą. Wcześniej byli przyjaciółmi z przywilejami, co tak naprawdę oznaczało, że sypiali ze sobą bez zobowiązań i oczekiwań, przynajmniej ze strony Shannona. Caralyn jednak zawsze liczyła na coś więcej, chciała pokazywać się z nim jako dziewczyna, chwalić się nim przed znajomymi. Wszyscy wiedzieli o ich wolnym związku, ale nikt nie brał tego na poważnie tak jakby chciała Cara. Shannon zauważył, że ona traktuje ich relacje inaczej, niż powinna. Nie chciał stałego związku dlatego postanowił, że powinni przestać się spotykać w ten sposób, a ona udając, iż wszystko jej jedno, przystała na tę propozycję. Wciąż jednak miała nadzieję, że znów do siebie wrócą.
         - Daj mi zapalić. – powiedziała zmysłowym głosem rudowłosa dziewczyna, a Shannon zaczął szukać w kieszeni pudełka swoich Marlboro. Caralyn chwyciła jego dłoń, powstrzymując ją od dalszych poszukiwań. – Nie o to mi chodziło.
         Shannon dopiero teraz pojął jej aluzję. Zaczął powoli wypuszczać dym, a dziewczyna wciągała go zbliżając coraz bliżej twarz, aż zetknęli się ustami. Wypuściła ponętnie biały dymek, po czym zaczęła go całować. On się nie opierał. Ludzie nie zwracali na nich uwagi, ot kolejna para. W tym towarzystwie już chyba każdy był z każdym, nawet niektóre dziewczyny ze sobą. Tylko Sloan patrzyła na nich pusto, wciąż zastanawiając się jak Shannon może tak bardzo nie przejmować się tym, że jego przyjaciel umarł. Jak wszyscy mogli się śmiać i bawić, kiedy Luke w tym nie uczestniczył?
         Shannon sięgnął po jeden woreczek z proszkiem i dał go Caralyn. Ta włożyła do środka palec, po czym zlizała z niego biały proszek. Wzięła kolejną porcję, a potem następną, którą podała Shannonowi ze swojego palca. Chłopak uśmiechnął się do niej z pożądaniem i przejechał językiem zlizując kokainę.
         Nie potrzebowali jej dużo. Resztę Shannon sprzedał, a właściwie oddał by potem otrzymać zapłatę. Zarówno on jak i jego rudowłosa towarzyszka poczuli działanie narkotyku. Zaczęło mu się kręcić w głowie jeszcze bardziej, ale nie to dla niego było teraz ważne. Czuł szczęście, to krótkotrwałe i nierzeczywiste uczucie spowodowane białym proszkiem, ale zawsze szczęście. Nie docierały do niego słowa innych, widział teraz tylko Caralyn, która uśmiechała się do niego seksownie rozpinając jeszcze jeden guzik półprzezroczystej koszuli. Wystawał już spod niej koronkowy stanik w kolorze jej ust. Wzięła go za rękę i zaczęła prowadzić do lasu, a chłopcy przy ognisku zaczęli pogwizdywać i krzyczeć, że ktoś tu zaraz zaliczy. Shannon niemal potykał się o własne nogi i rozrzucone po ziemi gałęzie, ale dał się ponieść tej chwili, narkotykom, alkoholowi i rudowłosej dziewczynie cieszącej się, że oto jej plan się spełnia.
***
         Genevieve miała dość już jazdy autobusem, która zdawała się jej ciągnąć w nieskończoność. Z przystanku do St Vincent Mall miała jeszcze z dziesięć minut drogi, a gdy znalazła się już na ulicy gdzie znajdował się dom Skye, na dworze było już ciemno. Zdyszana zapukała do drzwi białego domu w nadziei, że otworzy jego właścicielka.
         - W czym mogę pomóc? – zapytał młody mężczyzna w drzwiach. W wątłym świetle zewnętrznej lampki nie widział dokładnie jej twarzy, ale wydawała mu się znajoma. – Chwilka, ty jesteś tą dziewczyną, z którą Shannon przyszedł na wyścigi?
         - Tak, Genevieve. Szukam Skye, jest może?
         Chłopak wydawał się być zaskoczony jej pytaniem, ale zaprosił ją do środka.
         W słabo oświetlonym salonie na kanapie siedziała Monique. Była zalana łzami, gładziła swój brzuch i podpierała się na zagłówku sofy. Skye siedziała obok niej i obejmowała jej głowę z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. Kiedy zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę stojącą w przejściu, natychmiast się orzeźwiła.
         - Genny, co ty tu robisz?
         Monique spojrzała na nią, ale przez łzy nie widziała dokładnie jej twarzy. Właściwie dziewczyna nic jej nie zawiniła, ale przypomniała o wypadku Luke’a, o którym i tak już nie mogła zapomnieć. W dodatku to ona jechała na motorze z Shannonem, przez którego jej chłopak wypadł z jezdni. Może i nie było w tym żadnej winy Genevieve, ale dla Monique teraz każdy poniekąd odpowiadał za śmierć jej ukochanego, nawet ona sama, bo pozwoliła mu wsiąść na motor, a w właściwie go nie zatrzymała.
         Gen przypomniała sobie, co Skye jej powiedziała. Temat Shannona drażnił Monique, dlatego dziewczyna nie chciała jeszcze bardziej pogarszać sytuacji. Odciągnęła Skye na bok i mówiła ściszonym głosem.
         - Shannon zniknął. Wczoraj pił i ćpał na umór, dzisiaj nie było go w domu. Martwię się, że zrobi coś głupiego i muszę go znaleźć. Nie dzwonił może do was?
          Skye nie pamiętała, by Shannon się z nią kontaktował. Przypomniała sobie jednak, że Hunter odbierał jakiś telefon w jej domu.
         - Hunter? – zawołała chłopaka Skye.
         - Co jest?
         - Rozmawiałeś dziś może z Shannonem?
         Ciemnowłosy chłopak próbował przypomnieć sobie dzisiejszy telefon Shannona. Faktycznie wydawał mu się wstawiony, choć było jeszcze wcześnie. Pomyślał wtedy, że po prostu jeszcze nie wytrzeźwiał od poprzedniego dnia, ale teraz wiedział już, iż najzwyczajniej w świecie znów się upił. Wpadł w cug, zresztą już nie pierwszy raz.
         - Tak, dzwonił rano. A coś się stało?
         - Nie pojawił się w domu, a ostatnio nieźle się upijał i ćpał. Muszę go znaleźć, ale nie mam pojęcia gdzie może być.
         Hunter zastanowił się chwilę i przypomniał sobie, jak Sage opowiadał mu, że z Paulem chcą zorganizować ognisko. Chłopak wyśmiał ich mówiąc, że nie powinni bawić się w obliczu śmierci przyjaciela, ale ci go zignorowali.
         - Chyba wiem gdzie jest. Nad Cross Lake, wiesz gdzie to jest?
         Genevieve była tam kilka razy z rodziną i gdyby mogła, natychmiast by tam pobiegła.
         - Wiem, ale nie wiem jak się tam dostanę. Przyjechałam autobusem.
         Skye spojrzała wymownie na chłopaka, jakby chciała go namówić, by zawiózł tam dziewczynę.
         - Jeśli jest z nimi, to chyba nic mu nie jest? – Hunter wyraźnie nie miał ochoty na przejażdżkę.
         Genevieve nawet przez chwilę nie pomyślała, że Hunter może mieć rację. On nie widział tego, co zastała w salonie Shannona. Nie rozumiał, jak bardzo poważna jest ta sprawa. Dla niego Luke musiał nie znaczyć tyle, co dla starszego Leto. Nie miał ochoty zapić się i zaćpać, po prostu go to zasmuciło i tyle.
         - Słuchaj, on ćpał już od wczoraj. Może przesadzić, a jak ktoś to zauważy może już być za późno. Chyba nie chcecie kolejnego pogrzebu w tym tygodniu?
         Huntera najwyraźniej uderzyły jej słowa. Skye westchnęła głośno wiedząc, że Gen ma rację. Ona i jej chłopak dobrze znali Shannona, choć może lepszym stwierdzeniem było, iż znali go takiego, jakim on chciał siebie pokazać. Jego prawdziwe oblicze znali nieliczni, a właściwie jedynie Luke i Jared, a i to grono zmniejszyło się tylko do jednej osoby. Hunter i Skye zdawali sobie sprawę, że Shannon może przesadzić, bo często tracił kontrolę. Już raz było blisko do zaćpania się na śmierć, ale wtedy uratował go Luke.
         - Pójdę po kluczyki. – powiedział nie do końca przekonany Hunter i poszedł do kuchni znajdującej się za ścianą. Po chwili wrócił z pękiem kluczy.
         - Dokąd jedziecie? – zapytała łamiącym się głosem Monique, a Skye była już obok niej.
         - Genevieve musi coś załatwić. – Skye powiedziała kojącym głosem, właściwie nawet nie okłamując przyjaciółki.
         Gen miała nadzieję, że kluczyki są od zielonego auta na podjeździe. Okazało się jednak, że pasują do motoru opartego o drzwi garażu. Nie było to zbyt komfortowe dla dziewczyny, by obejmować cudzego chłopaka. Przełamała się jednak i starała się być delikatna, ale gdy tylko z impetem ruszyli złapała go mocniej.
         Droga nie zajęła im zbyt dużo czasu, bo o tej godzinie na ulicach nie było korków. Hunter prowadził o wiele pewniej i dokładniej niż Shannon, tego Gen była pewna. Pomimo wyciąganych prędkości nie był tak chaotyczny, zwracał uwagę na znaki drogowe czy światła. Jazda z nim była o wiele przyjemniejsza, ale za to nie aż tak efektowna i nie sprawiała, że jej serce łomotało.
         Zatrzymał się pod jakimś budynkiem z dużym parkingiem. Jezioro błyszczało od światła księżyca, które odbijało się od tafli. Z daleka słyszała muzykę, a koło pomostu unosił się gęsty dym i snop światła. Kilka osób nawet się kąpało, krzycząc przy tym i ekscytując się co nie miara.
         Genevieve myślała, że Hunter zostawi ją tu i odjedzie. On jednak zadeklarował, że pójdzie z nią zobaczyć, czy rzeczywiście sprawa jest tak poważna. Kiedy zobaczył jeepa Shannona zaparkowanego w poprzek dwóch miejsc parkingowych wiedział już, że chłopak nie może być trzeźwy.
         Hunter poprowadził ją pomiędzy zarośla, aż wyłonił się z nich widok na grupkę osób siedzących przy ognisku. Niektórzy poszli się kąpać lub pospacerować po pomoście, ale większość siedziała na niskich ławkach i rozmawiała, śmiała się, tańczyła, śpiewała, piła, brała coś… Każdy robił coś innego, ale wszyscy wydawali się dobrze bawić i nie myśleć o zmarłym koledze.
         - Za Luke’a! – wrzasnął ktoś i wszyscy unieśli swoje piwa w toaście.
         Nigdzie nie było śladu Shannona. Sloan zmierzyła Genevieve wzrokiem, ale nie było to już tak wyzywające i prowokujące spojrzenie jak ostatnio. Hunter rozglądał się wokoło i powiedział do Gen, że sprawdzi czy nie ma go w wodzie. Chciał się kogoś zapytać o kolegę, ale było tak głośno, że nikt by go nie usłyszał, w dodatku mało kto był w stanie logicznie myśleć.
         - Po co tu przyszłaś? – Genevieve nawet nie zauważyła, kiedy Sloan znalazła się przy jej boku.
         W jej głosie wciąż było słychać ten ostrzegawczy ton, ale nie była już tak groźna i silna. Gen zaczęła się zastanawiać, czy to przez rękę w gipsie nie czuła się już tak pewnie.
         - Szukam Shannona. – odparła niepewnie dziewczyna nie patrząc Sloan w oczy. Bała się, że nie wytrzyma jej spojrzenia.
         - Jest trochę zajęty. – zaśmiała się Sloan gardłowo, a Gen aż się wzdrygnęła. Ucieszyła się jednak, że w ogóle go znalazła, o ile ta mroczna dziewczyna jej nie okłamywała.
         Genevieve nie wiedziała jeszcze, co znaczą jej słowa. Zajęty czym? Ćpaniem? Rozejrzała się znów wokół. Nigdzie go nie było. Może jednak Sloan chciała się nią zabawić jak zwykle. Obserwowała Gen badawczo, czerpiąc satysfakcję z tego, co miała zobaczyć. Właściwie nie wiedziała, co łączyło ją z Shannonem, ale sam fakt, iż przyprowadził ją na wyścigi świadczył o tym, że nie była mu obojętna. Poza tym przyszła tutaj w poszukiwaniu Shanna, co jeszcze bardziej wzbudziło podejrzenia Sloan.
         - Tam jest. – Sloan wskazała palcem gdzieś daleko, w las. Gen skierowała wzrok w tamtym kierunku mrużąc oczy, ale wciąż nic nie widziała. Nagle jednak usłyszała śmiech Caralyn i z daleka zamigotały jej rude włosy.
         Zapinała swoją koszulkę idąc obok Shannona, obydwoje byli roześmiani. Genevieve pierwszy raz słyszała jego śmiech, taki prawdziwy i donośny. Było w nim coś niezwykłego, ale też coś, co sprawiało że jej serce się uśmiechało. Kiedy jednak zobaczyła, że Shannon idąc zapina pasek zrozumiała, co robił w lesie z Carą.

         Sama nie rozumiała dlaczego poczuła ukłucie zazdrości tak silne, że chciała stamtąd wyjść. Poczuła też coś jeszcze – zawód. Myślała, że ten chłopak jest inny, ale okazał się jak wszyscy. Caralyn napotkała twarz Gen i rzuciła jej spojrzenie pełne satysfakcji, unosząc kąciki czerwonych ust. Jej szminka była rozmazana, a twarz i szyja Shannona pokryta czerwonymi śladami. Genevieve poczuła, że ma ochotę jej przyłożyć i wmawiała sobie, że to wina jej zuchwałego spojrzenia, a nie tego, iż Shannon dobrze się z nią bawił, kiedy ona zamartwiała się o niego i wyszła z domu pomimo kary. Oczywiście tym bardziej nie było to spowodowane tym, że jej się podobał. Nie, teraz powiedziała sobie, że straciła do niego wszelki szacunek. Ale to nie było prawdą.

10 komentarzy:

  1. Matko swieta, znow mam serce zlamane na pol i nie wiem, co jeszcze powiedziec ): placze ): glupia picka i nieodpowiedzialny Shannon, nie lubie go ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. Shannon, no! Jak mogłeś. Ehh, smutno mi teraz. A Genevieve tak się martwiła. Nic. Czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże na dwóch blogach dzieje się tak źle (oczywiście chodzi o zawody miłosne). Tak sobie myślę to trzeba być naprawdę głupim żeby dać się tak wykorzystać. Az żal mi tej Cary. Jestem ciekawa co wgl ma teraz zamiar zrobić powiedzieć Gen. Że martwią się z Jaredem i sprawdza czy wszystko w porządku? Współczuję jej bo nie chciałabym być w jej sytuacji. Czekam na nowości i życzę duuuuuuzo weny ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, postaram się napisac nowy jak najszybciej i wszystko się wyjaśni (:

      Usuń
  4. Shannon stracił w moich oczach razem ze swoim zachowaniem sporo. Albo to ja jestem zbyt konserwatywna. Cóż.
    Przesadził, Gen wyraźnie chce się o niego zatroszczyć, a tu takie bagno. Nie wiem, czy on się jej jakkolwiek z tego wytłumaczy... a co do "ukłucia zazdrości" Gen, to bardzo dobrze, bo przynajmniej wiemy, że ona rzeczywiście chce ulokować swoje uczucia w Shannim.
    Czekam na kolejny, weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz niebawem, mam teraz sporo czasu i weny na pisanie :)

      Usuń
  5. OMG.... Ale się porobiło... Nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji i już umieram z ciekawości jak się sytuacja dalej rozwinie... Shannon jak mogłeś?!?!?! Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwości, Obym Cie nie zawiodła kolejnym rozdziałem (:

      Usuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)