-
Faktycznie, tu ich nie ma. – stwierdziła Isabelle niezadowolona. – Nie rozumiem
tylko, po co tak się uniosłaś.
Genevieve
nie mogła uwierzyć, że Shannona nie ma pod łóżkiem. Odetchnęła z ulgą i
uśmiechnęła się do matki nieśmiało, choć tak naprawdę miała ochotę podskoczyć
do sufitu z radości, że jej sekret się nie wydał. Dziewczyna zaczęła
zastanawiać się, gdzie w takim razie zniknął chłopak, ale postanowiła dalej
kontynuować swoją grę przed matką.
-
Przepraszam, po prostu ostatnio jak sprzątałam to wszystko zamiotłam pod łóżko
i nie chciałam, żebyś zobaczyła tego bałaganu... – powiedziała wybierając
mniejsze zło.
Isabelle
pokręciła głową, ale najwyraźniej uwierzyła córce, nie widząc już nic
podejrzanego, do czego mogła by się przyczepić.
-
No dobrze, posprzątaj to potem. Muszę już jechać do pracy, bo zawożę jeszcze
Leanne do babci. Tata już pojechał, podobno to coś nagłego. – matka Genevieve
przewróciła oczami. Nie znosiła, gdy jej mąż dostawał nagłe wezwania, a ona
przez cały dzień musiała się o niego zamartwiać. Praca policjanta nie była
bezpieczna, a tym bardziej gdy Rhys pracował w kryminalistyce. – Uważaj na
siebie na tym rowerze. Kocham cię, pa.
-
Ja ciebie też, mamo. Pa. – odpowiedziała wesoło Genevieve, chcąc jak
najszybciej pozbyć się mamy z pokoju.
Gdy
kobieta wyszła, dziewczyna poczekała jeszcze na schodach, aż Isabelle
zatrzaśnie za sobą drzwi wejściowe. Kiedy już to zrobiła, Genny wróciła do
pokoju i zaczęła się po nim rozglądać. Wyjrzała przez okno i spojrzała w dół –
prócz kilku połamanych róż, nie było tam nikogo. Dziewczyna zaczęła
podejrzewać, że może jakimś cudem Shannonowi udało się wyjść tylnymi drzwiami.
Miała już zejść na dół, kiedy zauważyła, że jedna z długich do ziemi zasłon
lekko się poruszyła, co nie mogło być wynikiem przeciągu.
Dziewczyna
energicznym ruchem szarpnęła za szarą kotarę w wielkie fioletowe kwiaty.
Shannon
uśmiechał się prześmiewczo, jak zwykle. Jego włosy były w nieładzie, ale w
jakiś sposób dodawało mu to uroku. Genevieve pomyślała, że taka fryzura o wiele
bardziej mu pasowała, ponieważ podkreślała to, jaki był – nieprzewidywalny i
nieokrzesany. Chłopak przesmyknął obok niej i usiadł z powrotem do biurka,
kontynuując jedzenie śniadania.
-
Jezu, już myślałem, że nigdy stąd nie pójdzie. – westchnął z pretensją w
głosie.
-
Nieźle mnie nastraszyłeś. Myślałam, że jesteś pod łóżkiem. – Genevieve usiadła
na łóżku i zaczęła zakładać buty.
-
Słyszałem twoje przerażenie w głosie. A podobno taka dobra z ciebie aktorka. –
zaśmiał się kończąc ostatniego naleśnika. Uwielbiał się z nią droczyć, bo jego
słowa zawsze prowokowały Gen do dalszej dyskusji. Tym razem trafił w jej czuły
punkt, podważając jej talent aktorski. – Lepiej skup się na malowaniu, bo to
wychodzi ci o wiele lepiej. – powiedział zerkając na rysunki i obrazy na ścianach.
-
Spanikowałam, okej? – Gen starała się nie dać mu do zrozumienia, że dotknęły ją
jego słowa. – Poza tym przed moja matką nawet najlepszy aktor wypada słabo.
Shannon
nie chciał już brnąć w to dalej.
-
Masz szczęście, że dzisiaj nie mam godzin społecznych, bo mielibyśmy problem. –
oznajmił wstając z miejsca.
-
Ty miałbyś problem.
Chłopak
znów się uśmiechnął, ale tym razem trochę inaczej. Lubił, gdy Genevieve
przestawała w jego towarzystwie być nieśmiałą i grzeczną dziewczynką, kiedy
potrafiła mu odpyskować i sprawiała wrażenie niedostępnej. Wiedział jednak, że
nigdy nie powie tego na głos, bo samo przyznanie tego przed sobą było już dla
niego trudne.
Genevieve
spojrzała na godzinę wyświetlaną przez budzik – do lekcji zostało dziesięć
minut, a ona miała jechać rowerem, w dodatku z bólem nogi. Poczuła zawód, bo w
tym roku liczyła na stuprocentową frekwencję, a nawet jedno małe spóźnienie
mogło to zaprzepaścić.
-
Zawiozę cię do szkoły jeśli chcesz. – powiedział Shannon widząc, że dziewczyna spogląda
ze zdenerwowaniem na zegarek.
-
Muszę jechać rowerem, jak będę wracać ze szkoły to ktoś może już być w domu. –
odparła ze zdenerwowaniem, bo chciała już wyjść z domu i jakimś cudem zdążyć na
chemię.
-
Wezmę twój rower do samochodu i zostawię go pod szkołą.
Gen
nie do końca wierzyła w bezinteresowność Shannona, ale była to lepsza opcja niż
przejażdżka na rowerze z rozwaloną nogą w spódnicy do kolan. Nadal nie
wiedziała, jak da radę wrócić dwukołowcem do domu w takim stroju, ale nie było
już czasu na zmianę ubrania.
-
Dlaczego nagle jesteś taki chętny do pomocy? – zapytała Gen siedząc już w jego
jeepie. Chłopak przekręcił kluczyk w stacyjce i spojrzał na nią rozbawiony.
-
Masz po prostu szczęście, że Isabelle robi dobre naleśniki.
Dziewczyna
nie kupiła tego wytłumaczenia, ale nie mogła znaleźć innego. Postanowiła dalej
nie drążyć tego tematu i spokojnie dojechać do szkoły słuchając w radiu
prognozy pogody. Miało być nadal gorąco jak w piekle, a po południu, kiedy
miała wracać rowerem do domu, jeszcze cieplej.
Pod
budynkiem szkoły Shannon zaczął wyjmować z bagażnika jej czerwony rower. Genevieve
miała wrażenie, że wszyscy podjeżdżający pod szkołę wpatrują się w nią i
Shannona. Jason stał na parkingu i popisywał się przed kolegami swoim
najnowszym motorem, co tylko rozbawiło dziewczynę. Przypomniało jej się, jak
wczoraj pędziła z Shannonem jego Yamahą, którą „zagadkowo” skradziono. Jason
patrzył teraz na nią i jej towarzysza z odrazą, ale gdy napotkał groźne
spojrzenie Shannona, natychmiast odwrócił wzrok do swojego kolegi z drużyny
futbolowej.
-
No dobra, biegnij już na lekcję. Zostawię ci rower przed dziedzińcem.
Przed
szkolnym dziedzińcem znajdowało się ogrodzone siatką miejsce na rowery. Genevieve
miała przy sobie kluczyk do zabezpieczenia roweru przed kradzieżą, a zapasowy
dała Shannonowi by przypiął go do stojaka. Pomyślała, że to bardzo lekkomyślne
powierzać złodziejowi motoru swój rower, ale nie podejrzewała, by Shannon się
na niego pokusił. Wiedział, że byłby podejrzanym numer jeden.
W
ostatniej chwili dziewczyna zdążyła na chemię. Pomimo, że w szkole była trochę
przed czasem, to przez utykanie droga do klasy zajęła jej nieco dłużej, niż
zazwyczaj. Tessa stanęła obok niej przy stole, patrząc na swoją koleżankę z
przepraszającą miną.
-
Mogę tu usiąść? – zapytała.
Genevieve
nie miała innego wyboru, dlatego przytaknęła. Wszyscy byli już w parach, a ona
nie mogła sama robić doświadczenia. Przez chwilę dziewczyny siedziały w ciszy,
słuchając tylko nauczycielki w podeszłym wieku o nazwisku McFadden. Kobieta opowiadała
im o doświadczeniu, ale Gen zbytnio nie skupiała się na jej słowach.
-
Johanna mówiła mi, że przyjechałaś z Shannonem do szkoły. – powiedziała nagle
szeptem Tessa z nieobecnym spojrzeniem wbitym w probówkę na stole.
-
Jo nie powinno to interesować. A ty, masz z tym problem? – Gen zapytała ostro,
wciąż gniewając się na przyjaciółkę.
Tessa
pomyślała, że owszem, ma z tym problem. Wiedziała jednak, że jeśli powie to
Gen, tylko pogorszy ich stosunki, dlatego postanowiła udawać, iż nie ma nic
przeciwko chłopakowi.
-
Nie, tak tylko mówię. W sumie to wszystko mi jedno, z kim się spotykasz. Skoro
ci się podoba, to nic mi do tego. – Tessa kłamała jak z nut, ale chciała
pogodzić się z Gen. Pomyślała, że znajdzie sposób by pozbyć się tego chłopaka, ale
do tego musiała z powrotem zyskać przyjaźń i zaufanie Genevieve.
Gen
spojrzała na nią podejrzliwie. Nie do końca wierzyła w tę nagłą zmianę
nastawienia Tessy do Shannona, ale musiała przyznać, że brakowało jej Tessy, bo
tak naprawdę z nikim innym tak dobrze się nie dogadywała. Postanowiła dać jej
jeszcze jedną szansę, ponieważ nigdy wcześniej przyjaciółka jej nie okłamała.
-
Nie spotykam się z nim, tylko zawiózł mnie do szkoły… to długa historia. –
Genevieve przypomniała sobie wczorajszą noc i uśmiechnęła się lekko sama do
siebie, na szczęście Tessa tego nie wychwyciła.
-Ale
ci się podoba. – Tessa zauważyła, że Genevieve nie zaprzeczyła.
Dziewczyna
spojrzała na przyjaciółkę. Dobrze ją znała i wiedziała, kiedy ktoś przypadł jej
do gustu, a kiedy nie. Cieszyła się, że wreszcie może porozmawiać z Tessą na
temat Shannona nie wywołując przy tym kłótni.
-
Może trochę. – przyznała Gen z zażenowaniem. Sama zaczęła zastanawiać się, czy „trochę”
w rzeczywistości nie jest sporym niedopowiedzeniem. – Ale naprawdę, nie
spotykamy się.
-
Ale chciałabyś? – drążyła Tessa z udawanym podekscytowaniem.
Genevieve
zastanowiła się chwilę, ale jej przemyślenia przerwała nauczycielka, która
kazała wykonać im doświadczenie.
***
Po
powrocie do pustego domu, Shannon zaczął zastanawiać się, co ze sobą zrobić. Wykąpał
się, przebrał i zjadł drugie śniadanie, po czym postanowił zadzwonić do Luke’a
i zapytać, czy wszystko z nim w porządku po tym wypadku na motorze. Chłopak nie
odbierał, dlatego następnym numerem, jaki wykręcił był numer Monique. Ta także
nie podniosła słuchawki.
Shannon
zaczął się niepokoić. Wsiadł do auta i ruszył do Keithville, gdzie znajdował
się warsztat, w którym pracował jego przyjaciel. Po niecałych trzydziestu
minutach drogi znalazł się wreszcie pod niewielkim, szarym budynkiem warsztatu.
Przeszedł przez duże drzwi i od razu zobaczył Blake’a, który zaglądał właśnie
pod maskę niebieskiej Hondy. Był ubrany w czerwone ogrodniczki, a pot spływał
mu po umięśnionych ramionach i brązowych, krótko ściętych włosach. Nic
dziwnego, ciężko pracował w warsztacie swojego wujka, a w dodatku w środku było
jeszcze cieplej, niż na zewnątrz.
-
Siema, Blake. – rzucił Shannon rozglądając się po pomieszczeniu z mnóstwem
narzędzi, maszyn i pojazdów. Nigdzie jednak nie było Luke’a.
Blake
odsunął się od Hondy i spojrzał na kumpla. Nie przyjaźnił się z Shannonem tak
jak Luke, bo nie znali się aż tak długo. Tak naprawdę poznał go dzięki swojemu
współpracownikowi, który zabrał go raz na wyścigi. Spodobały mu się na tyle, że
zaczął tam chodzić regularnie i się ścigać. Tam właśnie Luke zapoznał go z
Shannonem, miało to miejsce z jakieś dwa lata temu. Natomiast Luke i Shann
znali się już o wiele wcześniej, właściwie od podstawówki byli najlepszymi
przyjaciółmi.
-
Cześć. – rzucił posępnie Blake.
-
Nie wiesz może jak tam Luke? Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie
odbierał, tak samo Monique. A ty miałeś mieć dzisiaj wolne.
Blake
wytarł dłonie w szmatkę leżącą na blacie z narzędziami i podszedł bliżej do
chłopaka. Już jego wizyta tutaj go zdziwiła, ale teraz wiedział już, czym była
spowodowana.
-
Luke’a tu nie ma, dlatego ja musiałem przyjść, mój wujek wyjechał.
Shannon
zaczął podejrzewać, że może jego przyjaciel jest jednak w szpitalu i to coś
poważniejszego. Wiedział, że nawet ze złamaną ręką Luke przyszedłby do pracy.
Nie był typem lenia i łatwo nie odpuszczał.
-
W takim razie gdzie jest? Nie mów mi, że coś sobie wczoraj złamał…
Blake
głośno westchnął.
-
Nie zapiął wczoraj kasku. Przy upadku mu spadł z głowy i… - chłopak spuścił
wzrok, a Shannon zaczął się już naprawdę denerwować. Nie mógł uwierzyć, że jego
przyjaciel był na tyle nieodpowiedzialny, by nie zapiąć kasku. W takich
sprawach zazwyczaj był dokładny.
-
Coś sobie zrobił? To coś poważnego?
Blake
dotknął ramienia Shannona, ponieważ poczuł, że może go to jakimś cudem podnieść
na duchu, bądź złagodzić jego gniew.
-
Shannon, Luke nie żyje.
***
Genevieve
starała się jak najszybciej dojść do sali teatralnej, ale utykając nie było to
łatwe. Gdy Tessa zapytała ją, co się stało, dziewczyna powiedziała, że spadła
ze schodów. Nie chciała mówić jej o wyścigach, ponieważ dało by to jej kolejny
powód do nagonki na Shannona.
Na
scenie stał już Jason i reszta aktorów. Wszyscy czekali tylko na nią. Pani
Brown tłumaczyła coś do Courtney, która wskazywała jej jakiś fragment w
książce. Nie mogły się jednak dokładnie usłyszeć, ponieważ Johanna ćwiczyła na
pianinie podkłady do przedstawienia. Keith i Tyler patrzyli w stronę Courtney i
zawzięcie o czymś dyskutowali, podśmiechując się lekko.
-
Już jestem, przepraszam za spóźnienie, ale musiałam zejść tu z drugiego piętra.
– powiedziała pospiesznie Genevieve wchodząc do sali zdyszana.
-
Najwyższa pora! – westchnęła Courtney jakby czekała na nią całą wieczność, a
nie kilka minut.
Gen
zignorowała dziewczynę i kulejąc weszła na scenę. Stanęła obok pianina, a
nauczycielka podeszła do niej patrząc na jej nogę.
-
Co ci się stało dziecko? – zapytała zmartwiona spuszczając na nos swoje czarne
okulary. Siwe włosy jak zwykle miała w ogromnych lokach, które upięła z tyłu
kolorową klamrą. Była to kobieta w podeszłym wieku, na emeryturze postanowiła
dorabiać sobie przygotowując przedstawienia i szkolne uroczystości.
-
Spadłam z roweru. – powiedziała Genevieve pospiesznie, a kobieta podrapała się
po głowie.
-
Możesz normalnie chodzić?
-
Nie bardzo. Trochę utykam. – odparła Genevieve zgodnie z prawdą, bo tego nie
dało się ukryć. Kiedy starała się iść normalnie, czuła ból i automatycznie znów
kulała.
Pani
Brown westchnęła głęboko, a Gen wiedziała już, co chce powiedzieć. Courtney też
to rozszyfrowała, ponieważ zaczęła uśmiechać się prowokująco i stanęła ze
skrzyżowanymi rękami czekając tylko, aż starsza kobieta powie upragnione słowa.
-
W takim razie nie możesz zagrać w przedstawieniu, przykro mi.
Genevieve
starała się udawać, że ją to nie obeszło i przytaknęła. Dopiero kiedy wyszła z
sali łzy zaczęły płynąć jej po twarzy.
Powrót
do domu kosztował ją trochę bólu, ale z dużym wysiłkiem dała sobie radę. Od
razu pobiegła do swojego pokoju i nie wychodziła z niego do wieczora, cały czas
płacząc w poduszkę albo malując ze złością abstrakcyjne obrazy. Wcześniej
myślała, że nie zależało jej na przedstawieniu, ale kiedy już wyrzucono ją z
obsady i to z takiego powodu, uświadomiła sobie, jak bardzo się myliła. W
dodatku gdy pomyślała, że jej rolę dostanie Courtney, wściekała się jeszcze
bardziej.
Powiedziała
rodzicom, co się stało, dlatego dali jej spokój. Jej matka weszła do pokoju
tylko raz by oznajmić jej, że znów jedzie do pracy i Jared przyszedł by zająć
się Leanne. Kazała jej też wynieść śmieci, ponieważ nie zrobiła tego w
południe. Godzinę po wyjściu matki Genevieve zeszła na dół by spełnić jej prośbę.
Przywitała się z Jaredem, który siedział na kanapie z Leanne i oglądał z nią
jakąś kreskówkę dla małych dzieci. Rozbawiło ją trochę to, że śmiał się z bajki
tak samo jak jej mała siostra. Na chwilę ten widok poprawił jej humor.
-
Z czego się śmiejesz? – zapytał Jared zauważając jak dziewczyna uśmiecha się
idąc z workiem na śmieci.
-
Z tego, że cię to bawi bardziej niż Lee.
Jared
uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-
Oj przestań, to całkiem fajna kreskówka. Niektóre rzeczy są śmieszne. A tak w
ogóle, to jak było wczoraj na wyścigach?
Genevieve
zdziwiła się, że Jared pyta o to ją, a nie swojego brata.
-
Shannon nic ci nie chciał powiedzieć?
-
W ogóle się z nim dzisiaj nie widziałem. Nie wiem, gdzie spędził dzisiaj noc,
ale wróciłem do domu w południe i do teraz nie było go w domu. Może już wrócił,
nie mam pojęcia.
Gen
starała się nie zrobić czerwona. Postanowiła nie mówić, że jego brat spał
dzisiaj u niej w domu, w dodatku pod jej łóżkiem.
-
Było całkiem okej, nie licząc mojej nogi, która trochę ucierpiała. Idę wynieść
śmieci i zobaczę, czy Shannon już wrócił.
Genevieve
wyszła na dwór i wrzuciła worek do kubła przy płocie. Była ciemna i ciepła noc,
ale na ulicy nie było za dużo ludzi. Ktoś akurat przechodził z psem, a jeden
facet biegał w swoich sportowych ciuchach. Gen postanowiła przejść na drugą
stronę ulicy i zobaczyć, czy auto Shannona stoi na podjeździe. Nie było go tam,
ale garaż był zamknięty. Przez okno w salonie widziała, że pali się tam światło,
więc dziewczyna postanowiła zapukać do drzwi.
Słyszała
muzykę dobiegającą z wnętrza domu i pukała jeszcze kilka razy, ale nikt nie
otwierał. W końcu jednak usłyszała głośne „otwarte!”, więc niepewnie weszła do
środka.
Shannon
siedział na kanapie, pochylony do stolika na którym było rozrzuconych mnóstwo
rzeczy. Była tam do połowy pusta butelka taniej wódki, puszki coca-coli,
papierosy i Bóg wie co jeszcze. Genevieve nie przyglądała się za bardzo
stolikowi, ale samemu Shannonowi. Miał podkrążone, czerwone oczy i kiwał się na
kanapie w tę i z powrotem, nie zwracając nawet uwagi, że ktoś wszedł do salonu.
Palił papierosa i strzepywał popiół na dywan.
-
Shannon? – rzuciła Genevieve, by chłopak zwrócił na nią uwagę. Niechętnie
odwrócił na nią wzrok i spojrzał zmęczonym wzrokiem.
-
Czego chcesz? – odparł ostro, co zbiło Gen z pantałyku.
-
Coś się stało? Jared pytał się, czy jesteś w domu…
-
Nic się nie stało. – wyciągnął kolejnego papierosa, poprzedniego gasząc w
popielniczce gdzieś na końcu stolika. W pokoju unosił się gęsty papierosowy
dym. – Coś jeszcze?
Gen
nie mogła znieść jego zachowania. Nie mogła pojąć, dlaczego chłopak znów się
tak zachowuje. Chciała zrzucić winę na alkohol stojący na stole, ale to nie
było żadne wyjaśnienie.
-
Przez twoje głupie wyścigi wyrzucili mnie z przedstawienia. – powiedziała nagle
z pretensją czując, że musi kogoś obarczyć winą. Gdyby chłopak nie był dla niej
niemiły, nigdy by tak nie postąpiła, ale postanowiła odpłacić mu jakoś za jego
postawę.
-
Gówno mnie to obchodzi. – rzucił patrząc jej prosto w oczy, po czym odwrócił
wzrok powracając nim do stolika. Odsunął kilka gazet i puszek, które wcześniej
zasłaniały Genevieve widok.
Na
stole widniały trzy białe linie wykonane z proszku. Shannon chwycił ze stołu
banknot dziesięciodolarowy i zwinął go w rulonik. Genevieve przyglądała się z
niedowierzaniem całemu temu procesowi. Shannon w końcu wciągnął nosem jedną z kresek
przez zwinięty banknot i z lekkim uśmiechem pociągnął mocniej nosem. Dziewczyna
zaczęła zastanawiać się, ile kresek już tak wciągnął, zanim się pojawiła.
-
Nie wierzę w to. – powiedziała Gen sama do siebie, a on nadal nie zwracał na
dziewczynę uwagi i zabierał się za kolejną porcję narkotyku. – Pieprzony idiota.
Genevieve
wybiegła z jego domu przyłapując się na tym, że zaczyna zbierać się jej na
płacz. Nie mogła zrozumieć, jak może płakać przez takiego dupka. Wszelkie
nadzieje na to, że może faktycznie zmienić jego stare nawyki zniknęły.
Postanowiła już nigdy więcej się do niego nie odezwać, bo to tylko przynosiło
jej ból – zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Wróciła do domu i pobiegła prosto
do pokoju, nie informując Jareda o tym, co się stało. Nie chciała by chłopak widział,
że płacze.
***
Następnego
dnia z powodu testów próbnych ostatnich klas lekcje się nie odbywały. Tessa
namówiła Genevieve na wspólne zakupy, a ta zgodziła się, bo pomyślała że to
dobry sposób na odbudowanie ich przyjaźni i zapomnienie o ostatnich
przykrościach. Ethan zawiózł je po drodze do Shreveport i zostawił pod niedawno
odnowionym St Vincent Mall.
Po
skończonych zakupach dziewczyny śmiejąc się spacerowały wzdłuż Southern Avenue
jedząc owocowe lody w wafelkach. Mijały właśnie mały, biały dom, kiedy ktoś z
werandy wykrzyczał imię Genevieve. Dziewczyna odruchowo odwróciła się i
zobaczyła, jak po podjeździe biegnie do niej znajoma blondynka.
-
Znasz ją? – zapytała zaskoczona Tessa mierząc nieznajomą wzrokiem.
-
Hej, Skye. – powiedziała Gen do dziewczyny stojącej teraz przed nimi. – To moja
przyjaciółka.
-
Tessa. – powiedziała niechętnie dziewczyna.
-
Skye.
Dziewczyny
przywitały się siląc się na sztuczną uprzejmość. Skye wyglądała na zmęczoną,
błyszczące blond włosy związała w niesforny kucyk, a bez makijażu wyglądała
teraz młodziej niż na wyścigach.
-
Mieszkasz tutaj? – Genevieve wskazała na mały, biały dom. Wyglądał na zadbany i
przytulny.
-
Tak. Jest u mnie właśnie Monique, szłam do sklepu po coś do jedzenia. Jest z
nią trochę kiepsko i boję się zostawiać ją samą na dłużej. – powiedziała posępnie.
Genevieve pomyślała, że Monique czuje się źle z powodu ciąży, dlatego nie
zmartwiła ją za bardzo ta wiadomość. – W sumie jej się nie dziwię, wszystkich
nas to dotknęło. A jak trzyma się Shannon?
Gen
pomyślała przez chwilę o wczorajszej wizycie w domu chłopaka i aż się
wzdrygnęła. Nie, nic co związane z Shannonem już ją nie obchodziło.
-
Nie wiem, ostatnio z nim nie gadałam. – powiedziała wymijająco, czując na sobie
spojrzenie Tessy.
Skye
spojrzała na nią zdziwiona, ale nie miała tego za złe dziewczynie. W końcu nie
wiedziała, jak długo przyjaźni się z chłopakiem, albo czy w ogóle coś ich
łączy. Widziała ich razem tylko raz na wyścigach.
-
Z pewnością mu trudno, w końcu Luke był jego najlepszym przyjacielem. To takie
smutne. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbierał. Blake mówił mi, że
powiedział mu wczoraj w warsztacie o jego śmierci. Słyszałam, że nie przyjął
tego zbyt dobrze. Gdybyś go gdzieś widziała to powiedz mu, że zawsze może ze
mną pogadać, okej? Chociaż nie wiem czy to dobry pomysł by przyjeżdżał tutaj,
kiedy jest u mnie Monique. Obwinia go i Sloan za to, co się stało i zabroniła
im przychodzić na pogrzeb. Ale spokojnie, jakoś ją przekonam, to też możesz mu
powiedzieć.
Genevieve
zatkało. Nagle uświadomiła sobie, że zamiast podnieść Shannona na duchu,
jeszcze bardziej go dobiła. Poczuła się okropnie i chciała jak najszybciej
znaleźć chłopaka, aby wszystko naprawić i mu pomóc.
Tworzenie ciagle idealnych rozdzialow staje sie nudne :p jestem pod wrazeniem, i przestaje lubic tesse, wkurza mnie :p boze, cudowne to jest, kocham cieeeee ♡♡♡ :D strasznie niecierpliwie czekam na kolejny rozdzial (:
OdpowiedzUsuńHmm, w takim razie postaram się aby kolejny był straszny :D żartuję oczywiście.
UsuńBardzo dziękuję, tyyyle miłości ♡
O mój Boże, nie spodziewałam się że Luke zginie :oo
OdpowiedzUsuńTo musi być straszne stracić najlepszego przyjaciela.
Cieszę się że już dodałaś rozdział i mam nadzieję że kolejny będzie już niebawem bo strasznie mnie ciekawi dalsza część. Weny :*
Postaram się jak zwykle dodac kolejny jak najszybciej, dziekuje :)
UsuńJak czytam Twoje opowiadania, przeżywam je tak niesamowicie bardzo. Przez kolejne godziny nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. Postać Shannona w tym fanfiku jest niesamowita, właśnie tak zawsze wyobrażałam go sobie jako nastolatka.
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej mnie zaskakujesz, nie pomyślałabym,że Luke zginie. Mam nadzieję,ze Shann przyjmie pomoc Genevieve i ta tragedia zbliży ich do siebie jeszcze bardziej.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. KC ♥ /anitt
To miło, że ktos tez sobie wyobraża tak samo pewne rzeczy jak ja. Wszystko okaze się niebawem, dziekuje <3
UsuńCzytając twoje ff jeszcze zawału dostanę :P
OdpowiedzUsuńOby nie :))
UsuńNareszcie nowy rozdział:):) Nawet nie wiesz jak na to czekałam... Muszę Ci coś zdradzić: ja po prostu jestem uzależniona od tego opowiadania:) najlepsze jakie czytałam i po prostu kocham takiego Shannona:) jak zawsze zaskakujesz...
OdpowiedzUsuńPs. Nawet nie mogę powiedzieć, ze trzymasz poziom, Ty go po prostu stale zawyżasz:) Zawsze czytam nowy rozdział i myślę sobie, że jest cudowny i że już lepszego nie będzie a tu proszę.... Uwielbiam to opowiadanie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :):):):):):)
Uwierz mi, dla mnie tez to była męczarnia, bo bardzo chciałam napisac ten rozdział, wszystko siedziało juz w mojej głowie, a ja nie miałam jak tego spisać i to było straszne. No ale wreszcie się udało i cieszę się, że nawet dałam radę zaskoczyć :) dziękuję!
UsuńRaaany Shannon jest tu taki... taki... no, brak mi słów. Ale bardzo mi się taki podoba:) To musi być straszne przeżycie, stracić przyjaciela. Mam nadzieję, że Gen jakoś go pocieszy. Co do Tessy, wkurza mnie. Nie nadaje się na przyjaciółkę. Jest strasznie zaborcza. No nic. Kocham tego bloga. Czekam na next;).
OdpowiedzUsuńAch, w koncu kto nie lubi "niegrzecznych chłopców"? :)
UsuńJuz niedługo wiecej, dziękuję!
Dobra 3 raz piszę ten komentarz. Cass .. znowu mi to robisz :( to tylko ff a ja płaczę. Jejciu biedny Shanny.. Gen będzie musiała go pocieszyć ciekawa jestem jak to zrobi :D a no i Tessa hmmmm podejrzana :/ Uwielbiam Ciebie i Twoje blogi! <3 Życzę duużo weny! :*
OdpowiedzUsuńPs. Mam nadzieję że wypoczełaś na wyjeździe! :) ... i teraz będzie duużo wpisów :D ale na obu blogach ;) / Mia
Mozesz i napisac go czwarty czy dziesiąty raz, nie obrażę się :)
UsuńUwielbiam takie komentarze! Dzięki za wenę, jej nigdy za wiele.
Wybawiłam się, wypoczęłam nie bardzo, ale za to duzo inspiracji wlecialo i tęsknoty za pisaniem, także o wpisy tutaj się nie martw, a jesli chodzi o drugiego bloga... Zobaczymy :)
zaskakujesz za kazdym razem, co rozdzial to lepszy. i podoba mi sie to ze nie jest to takie opowiadanko jak 99% innych ze oh taka milosc tak pieknie, zadnych problemow itd. Uwielbiam to ze jest tyle watkow, ze ciagle sie cos dzieje a oczy same chca przeskakiwac kilka linijek w dol zeby zobaczyc co sie bedzie dzialo haha :) WENY WENY WENY ! /S.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! :))
Usuń