środa, 14 stycznia 2015

48. Flashback




                Nigdy wcześniej nie była w Los Angeles. Trzymała się z daleka Kalifornii, Luizjany i wszystkiego, co wydawało jej się zagrożeniem. Kiedy przeprowadzała się do Anglii matka powiedziała jej, by najlepiej nie przyjeżdżała do Stanów. Uznała, że ma rację. Nie tylko mogłaby spotkać kogoś znajomego, ale i kusiłoby ją, by odwiedzić Bossier City.
                Kiedy przejeżdżała główną ulicą Los Angeles uświadomiła sobie, że wszystkie starania poszły na marne. Przez kilkanaście lat udawało jej się nie myśleć o tym co byłoby, gdyby zobaczyła Shannona. Nie chciała sobie tego wyobrażać wiedząc, że nie może tak postąpić. A jednak teraz była tutaj, gdzie mogła spotkać go na każdym kroku. Gdy przyszło jej to do głowy była przerażona, ale jednocześnie podekscytowana. Zdawała sobie sprawę, że to spotkanie tylko pogorszyłoby jej sytuację. Stwierdziła jednak, że i tak nigdy o nim nie zapomni, nieważne co by się wydarzyło. I choć starała się go pamiętać jako zadziornego chłopaka, którego poznała zanosząc mu ciasto, nie potrafiła wyrzucić z pamięci jego upadku. Staczał się na jej oczach, a ona nie zdążyła mu nawet pomóc. Po tym, jak uratowała go przed śmiercią żyła w ciągłym strachu, że zrobi to ponownie.
                Teraz wiedziała już, że Shannon nadal żyje. Dowiedziała się, że założył zespół, wydał płytę. Powinna czuć ulgę, iż jemu także udało się poskładać swoje życie na nowo. Jednakże obawiała się, że tak jak w jej przypadku, była to tylko otoczka szczęścia, pod którą kryła się smutna rzeczywistość. Nie miała pojęcia, czy wciąż o niej pamiętał, czy czasem o niej myślał. Chociaż perspektywa tego, że mógłby zapomnieć łamała jej serce, w głębi duszy właśnie tego chciała. Nie życzyła mu takich cierpień i tęsknoty, jakie towarzyszyły jej przez całe życie. Musiała się jednak dowiedzieć, jak jest naprawdę.
***
                - Wchodzicie za 3…2…1…Teraz! – rzucił donośnym głosem mężczyzna stojący za kulisami.
                Jared odwrócił się, by ostatni raz przed wejściem na scenę spojrzeć na brata. Shannon był tak nabuzowany pozytywną energią, że nie zwrócił nawet uwagi na przyglądającego mu się chłopaka. Matt natomiast wydawał się być spięty, choć zazwyczaj sprawiał wrażenie pewnego siebie. Głośne krzyki i skandowania najwyraźniej przytłoczyły go bardziej, niż sądził. Nastawienie Solona było podobne do Shannona. Jared poczuł, że jako jedyny jest teraz opanowany i skupiony tylko na tym, by dobrze wypaść.
                Gdy znaleźli się na scenie, wszystkie ich wątpliwości uleciały w ciepłe, kalifornijskie powietrze. Nie był to ich pierwszy występ, ani też nie największy. Jednakże przed każdym zastanawiali się, czy wszystko pójdzie po ich myśli. Nawet jeśli tak nie bywało, potrafili dobrze improwizować, co zazwyczaj się sprawdzało.
                Zajęli miejsca i chwycili za instrumenty. Przyjrzeli się tłumowi, który przestał ich już przerażać. Wiedzieli, że nie przyszli tu z ich powodu, gdyż mało kto ich znał, byli zaledwie suportem. Ale zawsze przed koncertem powtarzali, że muszą zagrać tak, by następnym razem przyszli tu dla nich, a po ich zejściu ze sceny żałowali, iż nie grają tu jako główny zespół.
***
                Dziewczyna stanęła na balkonie, znajdującym się w klubie. Było tu dość miejsca, by pomieścić tłumy, które zjawiły się na koncercie. Zamierzała stanąć trochę dalej, jednakże ani się nie obejrzała, a stała przyparta do barierki. Było tu luźniej, niż na dole, a nikt nie przysłaniał jej widoku na scenę. Chciała zostać tylko na jednej piosence i wyjść, co wydawało się łatwe przy niewielkim ścisku panującym na antresoli. Miała też wrażenie, że żaden z braci nie spojrzy w górę i jej nie zobaczy.
                Gdy zgasły światła, a jedyna lampa zaczęła świecić na pustą scenę zastawioną sprzętem, tłum zaczął domagać się rozpoczęcia występu. Serce dziewczyny dudniło bardziej, niż kiedykolwiek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od tak dawna zobaczy jego twarz, mimo iż wiele razy obiecała, nie tylko sobie, że nigdy nie będzie go szukać, a gdy go przypadkiem spotka, po prostu ucieknie. Teraz było już za późno, by się wycofać. Wiedziała, że gdyby to zrobiła, żałowałaby tego do końca życia.
                Po zapowiedzi zespołu, światła zgasły całkowicie. Kiedy zapaliły się ponownie, na chwilę oślepiły całą widownię. Kiedy dziewczyna przestała mrużyć oczy, zobaczyła znajomą twarz z przodu sceny sceny.
                Oprócz fryzury, Jared w ogóle się nie zmienił. Jego włosy były dłuższe z przodu, a krótsze po bokach, częściowo zafarbowane na blond, choć z tej odległości nie potrafiła dokładnie ocenić, co to za odcień. Patrzyła na uśmiechniętego chłopaka, czującego się na scenie jak ryba w wodzie i przypomniała sobie gitarę akustyczną, która zawsze walała się po ich małym pokoju, nie mogąc znaleźć sobie własnego miejsca w którymś z kątów. Teraz zamienił klasyczną gitarę na elektryczną, która jej zdaniem pasowała bardziej do jego nowego wizerunku. Śledziła wzrokiem młodszego z braci Leto, jego każdy najmniejszy ruch, szarpnięcie strun, powoli rozwijającą się piosenkę, wolno i melancholijnie…
                Wtedy usłyszała bębny, które wyrwały ją z transu. Natychmiast uświadomiła sobie, że cały czas starała unikać wzrokiem Shannona, obawiając się swojej reakcji. Nie pomyliła się. Gdy spojrzała w kąt sceny, ujrzała chłopaka tak skupionego na grze, że cały świat zdawał się dla niego nie istnieć. Pochłonięty uderzaniem w bębny nawet nie pomyślał, iż kilkanaście metrów od niego stoi dziewczyna, o której wciąż myślał i śnił niemalże każdej nocy.
And so the time has come, it's here. The silence ends, change is near…
                Jared cały czas śpiewał w tle, przeciągając każde słowo, przechodząc momentami w szept. Było w tym coś tajemniczego, pociągającego i wprowadzającego w dziwny trans. Dotąd nie słyszała, jak śpiewa, choć zawsze podejrzewała, że potrafi. Jednak to nie na nim się teraz skupiła.
You wait in the pallid slivered sky. Come into the pantheon…
                W przeciwieństwie do brata, w jej odczuciu Shannon się zmienił, jedynie mocniej przyciął włosy. Wydawał się być bardziej dojrzały, jakby wszystkie doświadczenia dodały mu kilku lat. Nie zestarzał się zewnętrznie. Jednakże oglądając, jak uderza w talerze, przypomniała sobie moment, gdy po raz pierwszy ujrzała, jak gra na perkusji.
Welcome to the universe…
                Była wtedy w nim swego rodzaju dzikość, pasja oraz radość spowodowana tym, co robił. Teraz tę radość mu odebrano. Wciąż wczuwał się w każde uderzenie, ale wyglądało to tak, jakby gra na instrumencie go ratowała. Jakby z każdym ruchem wyżywał się na perkusji, przelewał swój żal i starał wyrzucić z siebie wszystko to, co go trapiło. Widziała w jego grze gniew, który zastąpił szczęście.
If there's a past into the clear…
                Dziewczyna poczuła, jak jej policzki stają się mokre. Cieszyła się, że wokół niej ludzie skupiali się jedynie na muzyce, podrygując do piosenki, sącząc piwo z plastikowych kubków. Nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę opartą o barierkę, która z każdym słowem utworu coraz bardziej zalewa się łzami.
We better take the pace, erase this face, in constant search for everything…
                Przed koncertem obawiała się, że na jego widok się załamie. Jednak nie były to łzy rozpaczy. Była szczęśliwa. Cieszyła się, że Shannon znalazł sposób na życie, który pozwolił mu odciąć się od przeszłości. Robił to, co kochał, nie przysparzając sobie niepotrzebnych problemów. Był ze swoim bratem i przyjaciółmi na scenie, zarabiając uczciwe pieniądze, przy okazji dobrze się bawiąc. Z jednej strony czuła ból, ponieważ mogła jedynie przyglądać mu się na odległość. Jednak zazdrościła mu, że potrafi być bez niej szczęśliwy i chyba to zabolało ją najbardziej. Pomimo małżeństwa nie czuła, iż jej życie jest lepsze lub chociaż w połowie tak piękne, jak poprzednie. Nie potrafiła już kochać, a zobaczenie Shannona tylko ją utwierdziło w tym przekonaniu.
You wait in the pallid slivered sky. Come into the pantheon…
                Przez moment miała nadzieję, że gdy ujrzy jego twarz, poczuje jedynie ukucie radości, widząc swoją dawną miłość. Pomyślała, iż przez te wszystkie lata tylko wmawiała sobie, że wciąż go kocha, bojąc się kolejnego zawodu miłosnego. Teraz szanse na to, iż nic już do niego nie czuje pękły jak bańka mydlana. Wszystkie wspomnienia uderzyły w nią wraz z uczuciami, jakie do niego darzyła. Zastanawiała się tylko, czy i on czasem o niej myśli. Miała nadzieję, że zapomniał, pomimo iż ta myśl napawała ją smutkiem. Nie była już pewna czy udręka, jaką odczuwała przez całe życie, towarzyszyła także jemu.
A new day has begun.
                Gdy otrząsnęła się z szoku uświadomiła sobie, że przez cały czas wbijała wzrok w Shannona, a strumienie łez wyschły już z jej twarzy. Rockowa muzyka ucichła, słychać było jedynie ciche brzdęki gitary basowej, która rozgrzewała się przed kolejną piosenką i aplauz publiczności. Nie docierały do niej słowa Jareda, który dziękował publice za wrzaski i ożywienie. Nie spostrzegła także, że Shannon jakimś cudem zauważył, iż bacznie się mu przygląda. Z przerażeniem spojrzała w jego oczy, rozdziawiając usta z zaskoczenia.
***
                Gdy utwór dobiegł końca, Shannon odruchowo zaczął rozglądać się po widowni. Łapał oddech, przecierał czoło mokre od potu i starał się choć chwilę odpocząć przed następną piosenką, która również wymagała jego ciężkiej pracy przy bębnach. Błądził wzrokiem po nieznanych twarzach, widząc w nich podniecenie i ekscytację. Na początku myślał, że jedna z nich przykuła jego wzrok tylko dlatego, że nie była rozochocona. Nie była zrozpaczona, jednakże nawet ze sceny dostrzegł, że nie zachowuje się jak reszta. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, nie reagując nawet wtedy, gdy napotkała jego wzrok.
                Zastanawiał się, dlaczego wciąż na nią patrzy. Coś powstrzymywało go, by odwrócić wzrok. Gdy dziewczyna nagle potrząsnęła głową i zmieszała się, jakby obudziła się ze snu, uświadomił sobie, co było prawdziwym powodem tego, że ją zauważył.
                Wiedział, że to niemożliwe. Nie oszukiwał się, że to, co widzi jest prawdą. Jednakże w jej twarzy dostrzegł coś znajomego, błysk w oku, a może baczne spojrzenie, ściągnięte w zaskoczeniu brwi. Coś podpowiadało mu, iż dziewczyna stojąca na antresoli wygląda jak Genevieve. Miała zupełnie inną fryzurę, mocny makijaż dodający jej kilka lat i ubrania, które nie pasowały do dziewczyny z jego wspomnień. Im dłużej jej się przyglądał, wydawała mu się coraz bardziej znajoma. Złapał się nawet na tym, że przez chwilę naprawdę uwierzył w to, że widzi Gen.
                Dziewczyna wpadła w panikę. Po jego twarzy widziała, że coś zauważył. Patrzył w jej kierunku podejrzliwie, całkowicie ignorując otoczenie. Powinien zacząć grać, jednakże on tylko wstał ze stołka, by lepiej ją widzieć. Wyglądał tak, jak ona jeszcze przed chwilą. Był zupełnie sparaliżowany, nie potrafił nawet drgnąć. Zrobił to dopiero, gdy przy jego boku znalazł się Solon, a Jared i Matt wpatrywali się w niego ze zdziwieniem i konsternacją.
                - Shannon, teraz gramy Buddha For Mary.  – wrzasnął mu do ucha gitarzysta, rozzłoszczony jego otępieniem i ignorancją.
                Chłopak odwrócił wzrok w jego stronę, dopiero teraz słysząc niezadowolenie widowni, domagającej się występu. Mężczyzna zza kulis gestykulował nerwowo, pokazując by zaczęli grać. Kiedy Shannon znów spojrzał w stronę antresoli, tajemnicza dziewczyna zniknęła.
***
                Dziewczyna wybiegła z klubu, przepychając każdego, kto stanął na jej drodze. Gdy poczuła świeże powietrze, niemalże się nim zachłysnęła. Ludzie przed klubem, którzy przechodzili tamtędy lub próbowali wejść do środka wpatrywali się w nią ze zdziwieniem. Jeden mężczyzna zapytał ją, czy wszystko w porządku. Ona tylko rozpłakała się i odrzuciła jego pomoc, biegnąc przed siebie.
                Znów czuła się tak, jak tamtej nocy. Teraz też uciekała z klubu. Biegła przed siebie, dopóki nie poczuła zmęczenia. Oparła się o fasadę jednego z budynków, ukrywając twarz w dłoniach.
                Miała dość uciekania. Nie chciała wciąż biec do nikąd, błądząc w labiryncie swoich kłamstw, kręcąc się w kółko. Jej życie straciło sens dokładnie 28 listopada. Wcześniej myślała, że tamtego dnia umarła razem z Tessą. Teraz wiedziała, że to nieprawda. Gdyby nie żyła, wszystko byłoby prostsze. Została ciężko raniona, przez co wciąż krwawiła, cierpiąc katusze.
***
                - Stary, co ci się stało po Welcome To The Universe? – zapytał Matt, gdy zeszli ze sceny i znaleźli się w pokoju, gdzie przygotowywali się przed występem.
                Shannon zupełnie go zignorował. Wybijał pałeczkami rytm na drewnianym stoliku i siedział na białej, skórzanej kanapie, patrząc w na stół. Jared wbił wzrok w brata, a Matt z Solonem spojrzeli po sobie z uniesionymi ku górze brwiami.
                - Możecie zostawić nas na chwilę samych? – poprosił Jared wiedząc, że Shannon nie porozmawia z nim szczerze przy kolegach z zespołu.
                Gdy wyszli, Jared przykucnął przy drugim końcu stolika. Oparł o niego łokcie i patrzył prosto w oczy brata, starając się go zmusić do tego samego. Dobrze wiedział, jak podchodzić do Shannona. Po śmierci Genevieve zamknął się w sobie bardziej, niż kiedykolwiek i nie chciał z nikim rozmawiać. Musiał go zmuszać, by powiedział chociaż słowo. Teraz postanowił zrobić dokładnie to samo.
                - Co się z tobą dzieje? Ostatnio było już tak dobrze.
                Shannon nie przestawał grać. Nie odwracał też wzroku, nadal wpatrując się w pałeczki. Musiał przyznać, że ostatnimi czasy udawało mu się rzadziej myśleć o Genevieve w ciągu dnia. Nawiedzała go dopiero w nocy, kiedy zasypiał, ale także gdy śnił. Jednakże i koszmary ustąpiły na jakiś czas, choć teraz spodziewał się ich powrotu. Wiedział, że nie zapomni o tym, co dzisiaj poczuł, nawet jeśli spotkał po prostu dziewczynę przypominającą Gen, lub była jedynie jego wyobrażeniem. Same zobaczenie jej twarzy na jawie było dla niego jak kubeł zimnej wody, który go sparaliżował.
                Jared szybkim ruchem chwycił za pałeczki, wyrywając je z rąk brata. Shannon spojrzał na niego z pretensją i oburzeniem, ale szybko postanowił wstać i wyjść. Jared nie dawał jednak za wygraną i stanął mu na drodze.
                - Porozmawiaj ze mną do cholery. – wysyczał, stając naprzeciwko Shannona i piorunując go wzrokiem. – Co się stało podczas występu?
                Shannon westchnął, kręcąc głową z niezadowoleniem. Nie lubił się zwierzać, nawet bratu. Tym bardziej, kiedy czuł, że jest oszukującym się głupcem i dał się wykiwać przypadkowej dziewczynie.
                - Wydawało mi się, że coś zobaczyłem. – odparł zdawkowo, siadając z powrotem na kanapie. Jared usiadł obok niego.
                - Nie mów mi, że znów zacząłeś brać te świństwo.
                - Nie. – uciął Shannon czując się lekko urażony tym, że brat posądza go o ćpanie. Od próby samobójczej na moście był całkowicie czysty i nie zamierzał tego zmieniać. – Wydawało mi się, że widziałem… ją. – przerwał, płonąc ze wstydu. Jared jednak nie zaczął się śmiać, co dodało mu nieco odwagi by kontynuować. – To była po prostu bardzo podobna dziewczyna, chociaż na pierwszy rzut oka wcale jej nie przypominała. Wpatrywała się we mnie, a ja miałem wrażenie, że mnie zna. Chciałem ją znaleźć po koncercie, ale zniknęła kiedy odwróciłem się do Solona.
                Jared westchnął ciężko.
                - Nie wierzę, że znów musimy to wałkować. – powiedział, chcąc jakoś wstrząsnąć bratem. Obydwoje wiedzieli, że to, co wydawało się Shannonowi nie mogło być prawdą. Jednakże po jego minie Jared potrafił odczytać, iż mimo wszystko Shannon się tym przejął. – Genevieve nie żyje. – słowa ciężko przechodziły mu przez gardło, ale starał się być twardy i przemówić bratu do rozsądku. – Twoje zamartwianie się nie zmieni tego, co się już wydarzyło. Musisz wreszcie odpuścić, ona już nie wróci. Zapewne jest teraz w miejscu, gdzie ma święty spokój, więc teraz czas, byś i ty go miał.
                Shannon tylko przytaknął. Nie chciał się kłócić. Jared miał rację, dobrze o tym wiedział. Jednakże pomyślał, że nie potrafi postawić się w jego miejscu. Nigdy nie zrozumie, co czuje, dlatego cokolwiek by nie powiedział, on tylko przyjmie to do wiadomości i puści mimo uszu, a potem jak zwykle uda, że wszystko jest już w porządku. Nic nie było w porządku.
***
                - Gdzie byłaś? – usłyszała ostre pytanie, zanim jeszcze zdążyła przekroczyć próg mieszkania.
                - Na konferencji, mówiłam przecież przed wyjazdem. Tak mnie witasz, Nate? – próbowała załagodzić sytuację, uśmiechając się sztucznie do męża. Miała to już tak wyćwiczone, że czasami wręcz czuła, iż przechodzi to w nawyk.
                - Nie było żadnej konferencji. Żaden z twoich współpracowników o niej nie wiedział. – Nathan paradował po pokoju ze szklanką z Bourbonem, którego zdążył już sporo wypić. – Znosiłem każde twoje kłamstwo, Naomi, oszukując się, że robisz to, bo nie chcesz poruszać bolesnych tematów z przeszłości. Ale mam dość udawania, że jest między nami w porządku. Nigdy nie było, i nigdy nie będzie, powiedzmy to sobie szczerze.
                Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Nathan miał rację i nie miała już nawet siły zaprzeczać, że tak nie jest. Spuściła tylko głowę, bojąc się wydusić z siebie chociażby jedno zdanie. Zdawała sobie sprawę, że przez nią Nathan cierpiał i nie zaznał od niej prawdziwej miłości. Nie darzyła go szczerym uczuciem, często będąc wręcz chłodną. Uważała, że na to nie zasłużył, a ona była egoistką, która obawiała się zostać całkiem sama.
                - Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała w końcu, patrząc mu w oczy.

                - Rozmawiałem z prawnikiem. Chcę rozwodu. 

8 komentarzy:

  1. o mamusiu, Cass, krolowo ♥ tyle czekalam na tak idealny rozdzial, placze tak bardzo, matko, czekam na to, az sie spotkaja, serio

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!!!!:) Absolutnie opłaciło się czekanie:) Rozdział jak zawsze świetny i bardzo emocjonalny... Czytanie o tym jak Gen cierpiała przez te wszystkie lata sprawia mi na prawdę ból. Dodatkowo wiem jak ciężko było przez te wszystkie lata Shannonowi... Kurcze to wszystko sprawia, że bardzo mi jest ich szkoda. Obydwoje nie zaznali miłość ani szczęścia w dorosłym życiu. To na prawdę nie fair. Nie wiem co sobie Isabel myślała jak wpadała na taki pomysł, ale zniszczyła swojej córce życie, Shanna też ale jego nienawidzi więc pewnie nawet o tym tak nie myśli, ale swoją córkę powinna mieć na uwadze. Mam nadzieję, że Gen kiedyś się dowie jak jej rodzice skrzywdzili Shanna i że będą razem nawet po tak długim okresie czasu:) Weny Życzę na dalsze:):):) Jesteś cudowna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za dodanie nowego rozdzialu, bardzo mi sie podobal:) nie moge doczekac sie dalszych czesci:)

    OdpowiedzUsuń
  4. OOOO:) nawet nie wiesz jak się cieszę z nowego rozdziału. Kurcze ale mi szkoda Shanna i Gen. Nadal się kochają a nie mogą cyć razem. Szkoda, że Gen nie została po koncercie, ale oczywiście jej matka nagadała jej głupot... Czekam cierpliwie na nowe rozdziały:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham Cię Cass <3 Jak zobaczyłam dziś nowy rozdział byłam tak podekscytowana że od razu pobiegłam by być sama i poczytać. Jesteś niesamowita!!! Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy a w tedy podziękuje Ci za wszystko co robisz bo dzięki temu mam lepsze życie. Rozdział cudowny, nie mam po co pisać więcej. Czekam tylko na następny! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. HA! Wiedziałam że będzie rozwód, ale nie spodziewałam się tego z jego strony. Cass, jesteś WIELKA! Nie znam cię nigdy cię nie widziałam (zdjęcia się nie liczą :P) ale ja po prostu CIĘ KOCHAM!!! Cieszę się że jednak wróciłaś do pisania :) To co wypływa spod twoich palców i umysłu jest.... No nie ogarniam tego. Nie mogę się już doczekać co będzie dalej. Ach ta słodka niewiedza... a później nerw, bo akurat koniec w takim momencie KOCHAM <3 WENY, WENY I WENY! Niech 30 STM będzie z tobą M.J.

    OdpowiedzUsuń
  7. Potwierdzam:) Ja również Cię nie znam, a cię kocham za pisanie takiej cudownej opowieści:) Kocham to opowiadanie i absolutnie zżyłam się z głównymi postaciami:) Mam nadzieję, że napiszesz coś tutaj jeszcze:) Cierpliwie poczekam) Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)