Genevieve
działała pod presją. Nie chciała go wołać w obawie, że to go tylko wystraszy.
Postanowiła więc działać. Szarpnęła za jego koszulkę, szybkim ruchem ciągnąc chłopaka
w tył. Shannon wylądował na chodniku, uderzając o niego głową. Dziewczyna
przeraziła się, że wyrządziła mu krzywdę. Wydawał się być nieprzytomny, dlatego
nachyliła się nad nim, kucając na mokrym podłożu. Odgarnęła włosy za ucho i
przybliżyła się do chłopaka by sprawdzić, czy oddycha. Kiedy zobaczyła, jak
spogląda na nią z przymrużonych powiek, odetchnęła z ulgą.
-
Shannon, nigdy więcej tego nie rób. Błagam cię. – powiedziała zmartwiona,
głaszcząc chłopaka po mokrych włosach. On zaczął się uśmiechać, choć wziął
wszystko za halucynację. Wydawała mu się tak rzeczywista, jednakże nawet pod
wpływem narkotyków i alkoholu potrafił stwierdzić, że to nie może dziać się
naprawdę. Zaczęła płakać, uśmiechając się przez łzy. – Będę zawsze przy tobie,
dobrze? Może nie tutaj, ale sercem i myślami zawsze będę z tobą. Będę nad tobą
czuwać. Kocham cię, pamiętaj. – dodała, nie mogąc wydusić ani słowa więcej.
Dostrzegła,
jak Shannon zamyka oczy. Wciąż oddychał, po prostu stracił przytomność.
Wyczuwała od niego alkohol mieszający się z zapachem tytoniu, jednakże w tej
chwili nie miało to znaczenia. Pocałowała go w usta zupełnie tak samo, jak
robiła to gdy zasypiał przy niej.
-
Musimy już jechać. Wezwę karetkę z lotniska, jeśli to konieczne. – odezwał się
taksówkarz za jej plecami, spoglądając na chłopaka leżącego na chodniku. Deszcz
nieco ustał, choć i tak włosy dziewczyny były całe mokre.
Gen
najchętniej wezwałaby Jareda, by mu pomógł. Wiedziała jednak, że nie może tego
zrobić. Z ciężkim sercem wsiadła z powrotem do taksówki, cicho popłakując.
Mężczyzna spojrzał na jej odbicie w lusterku, zaskoczony reakcją dziewczyny.
-
To ktoś dla pani bliski?
-
Nie. – odparła starając się uspokoić. To słowo ledwo przeszło jej przez gardło.
– Zasmuciło mnie po prostu to, co chciał zrobić. To jakiś zwykły pijak.
-
Ludzie to wymyślają po alkoholu. Ja też lubię sobie wypić przy okazji, ale nie
aż tak… - taksówkarz starał się ciągnąć gadkę, opowiadając swoją historię.
Genevieve już go nie słuchała.
Gdy
wysiadła na lotnisku przypomniała sobie, że ktoś ma na nią czekać przy wejściu.
Założyła okulary oraz czapkę i czekała, aż ktoś się pojawi. Starała się
opanować emocje, choć przed oczami wciąż miała Shannona próbującego skoczyć z
mostu.
Jej
przemyślenia przerwał czarny samochód podjeżdżający pod lotnisko. Miał
przyciemniane szyby, dlatego od razu wzbudził jej podejrzenia. Okno od strony
pasażera uchyliło się lekko, a ona usłyszała ciche „Naomi, usiądź z tyłu”
powiedziane damskim głosem. Dziewczynę zdziwiło, że ma wsiąść do auta, ale
zrobiła to bez większego namysłu.
Kiedy
usiadła na tylnim siedzeniu, w lusterku ujrzała znajomą twarz.
-
Ciocia Elizabeth? – zapytała zaskoczona Genevieve. Nie widywała jej zbyt
często, jako że mieszkała w Wielkiej Brytanii.
-
Od dzisiaj jestem twoją ciotką Helen. – odparła kobieta, a Genevieve westchnęła
niezadowolona. Zauważyła w odbiciu, że ciotka przewraca oczami. – To wymysł twojej
matki, nie mój.
-
Przyjechałaś tu specjalnie z Anglii?
Elizabeth
uruchomiła silnik i ruszyła wolno z miejsca.
-
Nie miałam wyboru. Isabelle mnie błagała. Nie chciała angażować w to siostry
twojego ojca, w końcu jest psychologiem. Bała się, że zacznie ją umoralniać.
Szczerze mówiąc, mi też nie podoba się ta sytuacja. Ale jeśli to ma wam wszystkim
pomóc, zrobię co konieczne.
Genevieve
znów westchnęła. Wiedziała, że denerwuje to ciotkę, ale nie potrafiła tego
kontrolować. Oparła głowę o chłodną szybę i próbowała odciągnąć swoje myśli od
Shannona, kontynuując rozmowę.
-
Dokąd jedziemy? – zapytała, choć było jej wszystko jedno.
- Na lotnisko, ale nie te, tylko w Arkansas, niedaleko
Garland City. – odparła Elizabeth, co jakiś czas zerkając na mapę popisaną
czerwonym markerem. – Stamtąd zabiorę cię do Anglii. Jesteś już zapisana do
szkoły z internatem w Bristolu. Według dokumentów jesteś o rok młodsza, dlatego
powtórzysz klasę.
-
Więc to ty jesteś tą ciotką, która wychowuję biedną sierotę Naomi? – zapytała dziewczyna
z przekąsem, rozjuszona całą sytuacją. Nie chciała być nieuprzejma dla ciotki,
ale w tym stanie nie potrafiła zachowywać się inaczej.
Teraz
to Elizabeth westchnęła.
-
Dla mnie to też nowa i trudna sytuacja. Tym bardziej, że Andrew i Rebecca nie
mogą się dowiedzieć. Nie chcę mieszać ich w sprawy, które ich nie dotyczą. Będę
cię odwiedzać raz na jakiś czas, ale od teraz będziesz musiała w większości radzić
sobie sama.
Samodzielne
życie nie przerażało Genevieve najbardziej. Najgorsze dla niej było wszystko
to, co kryło się za tym życiem pełnym nowości – nowego kraju, szkoły,
znajomych, tożsamości. Miała stać się kimś innym w zaledwie ułamku sekundy,
jednocześnie zapominając o wszystkim, co dotyczyło Genevieve Montgomery. Żałowała,
że wspomnień nie dało się wymazać tak łatwo, jak dokumentów. Wiedziała, że
jednej twarzy z pewnością nigdy nie wymaże z pamięci.
***
Shannon
obudził się ocucony przez brata. Leżał w kałuży na środku mostu, poobijany i
wycieńczony. Powoli jego głowę zaczęły bombardować wspomnienia wczorajszej
nocy, a raczej halucynacje wywołane narkotykami zmieszanymi z wódką.
-
Co ty tu do cholery robiłeś? – zapytał Jared, kiedy pomógł mu wreszcie wsiąść
do samochodu.
-
Musiałem upaść, kiedy wracałem z pubu. Nie martw się, zostawiłem tam twój
motor.
Shannon
nie zamierzał mówić bratu, co robił tej nocy, a raczej co próbował zrobić.
Dokładnie pamiętał, że chciał skoczyć do rzeki i popełnić samobójstwo. Wiedział,
że to nie było jedynie urojeniem. To, co nastąpiło potem, w jego odczuciu
musiało być nieprawdą. Wydawało mu się, że poczuł, jak ktoś szarpie go za
koszulkę, ale prawdopodobnie po prostu stracił równowagę i poleciał do tyłu,
upadając na ziemię. Wmawiał sobie, że tak właśnie było.
Nie
mógł przecież zobaczyć Genevieve naprawdę. Wydawało mu się wtedy, że znajdują
się na sali gimnastycznej, a on upada podczas balu. Dziewczyna nachyla się nad
nim, ubrana w swoją balową suknię, umalowana i uczesana dokładnie tak, jak
wtedy. Słyszał wypowiadane przez nią słowa, ale odbijały się echem w jego
głowie. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Powiedziałby wszystko to,
na co nie starczyło mu czasu, ale na jej widok odebrało mu mowę, zupełnie tak
jak w dzień balu. A kiedy skończyła mówić, on zobaczył, jak znika. Rozpłynęła
się w powietrzu, a on zemdlał.
Choć
wszystko to było jedynie ułudą, Shannon czuł, że Genevieve powiedziałaby mu
dokładnie to samo, gdyby tylko mogła. Mimo wszystko jej słowa nim wstrząsnęły.
Obiecał sobie, że nigdy więcej nie powtórzy swoich błędów. I choć nie mógł już żyć
z nią, postanowił żyć dla niej.
-
Nie obchodzi mnie motor. – powiedział nagle Jared, wyrywając go z przemyśleń. –
Obchodzi mnie to, co się z tobą teraz dzieje.
-
Powinieneś myśleć o wyjeździe, ja dam sobie radę.
-
Właśnie widzę, jak dajesz sobie radę. – parsknął ironicznie Jared, spoglądając
na brata. Jechał jego jeepem, co jeszcze bardziej przywoływało u Shannona złe
wspomnienia. Mógł być idealnie wyszorowany, ale i tak oczami wyobraźni widziałby
smugi krwi na zderzaku, a pęknięcie na przedniej szybie sprawiało, że nie
potrafił patrzeć w jego kierunku. – Powinieneś wyjechać ze mną do Waszyngtonu.
-
Mama też tam jedzie? – zapytał Shannon, próbując zignorować przytyk brata.
-
Nie. Postanowiła, że pomoże dziadkom w Massachusetts. Jeśli wolisz wyjechać
razem z nią…
-
Wolę wyjechać sam. – chłopak przerwał Jaredowi, na co ten spojrzał na niego
wilkiem. Zatrzymali się pod domem, ale wciąż nie wysiadali z auta. Shannon
patrzył posępnie w stronę domu Genevieve, jednocześnie starając się nie
okazywać emocji. Przez dziewczynę wyszedł z wprawy w chowaniu się za maską
obojętności. – Muszę pobyć trochę sam. Masz rację, do tej pory nie dawałem
sobie rady, ale wszystko dlatego, że wszyscy obchodzili się ze mną jak z
jajkiem. Nikt nie poskłada za mnie tego, co zniszczyłem. Muszę zrobić to sam, a
jeśli zostanę z którymś z was, będzie tylko gorzej.
Jared
westchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy, jak zawsze, gdy się denerwował i
intensywnie nad czymś zastanawiał.
-
Dokąd? – zapytał tylko, nie zamierzając go pouczać.
-
Jeszcze nie wiem. Myślałem o kilku miejscach. Pojeżdżę trochę i zostanę tam,
gdzie będzie mi odpowiadało.
-
Jak chcesz. – powiedział Jared z rozczarowaniem i wysiadł z auta.
Shannon
został w nim jeszcze kilka minut, starając się w spokoju pomyśleć nad tym, co
właśnie oznajmił bratu. Skłamał. Nie myślał o żadnym konkretnym miejscu.
Wiedział, że nigdzie nie będzie mu odpowiadać, bo nigdzie nie było Genevieve. Jednakże
pamiętał, że dziewczyna będzie nad nim czuwać, gdziekolwiek by się nie udał.
***
Genevieve
myślała, że gdy znajdzie się w nowym otoczeniu, będzie jej łatwiej. Nic
bardziej mylnego. Czuła się milion razy gorzej uświadamiając sobie, jak daleko
jest od wszystkiego, co kocha.
Wcześniej
marzyła o wyprowadzeniu się z Bossier City. Chciała nawet zamieszkać w Anglii,
zostać aktorką. Teraz nienawidziła tego miejsca. Nie chciała tu być. I nie
chodziło tylko o to, że czuła się tu jak odludek. Nie potrafiła się tu
odnaleźć, choć zawsze łatwo nawiązywała nowe znajomości. Była jedyną amerykanką
w szkole pełnej Brytyjczyków, a jej historię znał już każdy, choć nie miała
pojęcia skąd. Nie znosiła, jak ludzie spoglądali na nią z litością, ponieważ
straciła rodzinę, a ciotka oddała ją do szkoły z internatem. Nawet dziewczyny z
jej pokoju nie zamieniły z nią chociażby słowa.
Od
kiedy znalazła się w Bristolu, przestała jeść obiady. Czasami zjadała coś na
śniadanie, a potem głodowała już do końca dnia. Robiła to głównie dlatego, że
tylko w porze obiadowej miała okazję posiedzieć samotnie w pokoju. Siedziała na
łóżku, rysując wszystko to, co było jej niegdyś bliskie. W większości były to
rysunki twarzy Shannona, których nigdy nie podpisywała.
Zastanawiała
się, co się z nim dzieje, co robi, gdzie jest. Isabelle dzwoniła do niej w
weekendy opowiadając o wszystkim, co dotyczyło ich rodziny. Nikt jednak nie
mógł informować jej o Shannonie. Nawet gdyby chciała go zobaczyć, chociażby z
ukrycia, nie miała pojęcia, gdzie mogłaby go znaleźć.
Dziewczyna
usłyszała pukanie do drzwi, co wyrwało ją z rozmyślań. Niechętnie zamknęła
szkicownik i ruszyła, by je otworzyć. Ujrzała przed sobą wysokiego bruneta,
który przez chwilę przypominał jej Shannona. Szybko jednak stwierdziła, że
prócz koloru włosów nic ich nie łączy.
-
Jesteś Naomi, prawda? – zapytał, a dziewczyna pokiwała głową z niechętną miną. Chciała
się go jak najszybciej pozbyć. – Mam na imię Nathan. Pani Nesbitt kazała mi
sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku i przyprowadzić cię na stołówkę.
Dziewczyna
przewróciła oczami.
-
Powiedz jej, że nie jestem głodna. – odparła, próbując zatrzasnąć drzwi.
Chłopak wślizgnął nogę między drzwi, nie dając za wygraną.
-
Jeśli jej to powiem, oberwie się nam obydwu. Naomi, zrób to dla mnie. Jeszcze
jedno przewinienie, a wylecę z tej szkoły.
Genevieve
westchnęła. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowego imienia. Gdy chłopak
nazwał ją Naomi ona poczuła, jakby mówił o kimś innym.
Była
zaskoczona, gdy Nathan usiadł z nią na stołówce. Nie wyglądał jej na kogoś, kto
nie miał znajomych. Poczuła na sobie spojrzenia wszystkich uczniów
zgromadzonych na obiedzie, ale starała się je ignorować. Podejrzewała, że
następnego dnia wszyscy, łącznie z Nathanem, o niej zapomną. Sama nie wiedziała,
czy uczniowie zwrócili na nią uwagę przez chłopaka, czy przez to, że po raz
pierwszy od pobytu tutaj pojawiła się na obiedzie.
Chciała
być zupełnie anonimowa i samotna. Nie chciała znajdować przyjaciół, których
musiałaby potem okłamywać. Dlatego całe to zainteresowanie sprawiło, że poczuła
się jeszcze bardziej nieswojo.
Gdy zajęła miejsce wydawało jej się, że z
oddali ktoś woła „Genny”. Odruchowo odwróciła się w stronę, skąd pochodził
głos. Ujrzała chłopaka, którego widziała po raz pierwszy w życiu. On z kolei
wodził wzrokiem gdzieś po końcu sali, machając do wchodzącej dziewczyny.
-
Jennifer! Jenny, tutaj! – kontynuował, a Genevieve odwróciła się rozczarowana.
Sama nie wiedziała, na co liczyła.
Nathan
przyglądał jej się z zaciekawieniem.
-
Już drugi raz widzę, jak reagujesz na imię Jenny. – powiedział nagle, czym
całkowicie zbił dziewczynę z tropu.
-
Przyglądałeś mi się wcześniej? – zapytała, próbując odwieść jego myśli od sedna
pytania. Na szczęście podziałało, bo Nathan zmieszał się i całkowicie
zapomniał, o co pytał.
-
Uwierz mi, nie tylko ja.
***
2002 rok
-
Naomi, co to do cholery ma być?! – mężczyzna rzucił dokumenty na stół, przy
którym siedziała Naomi. Spojrzała na zdenerwowaną twarz Nathana, następnie zerkając
na rozrzucone papiery.
-
Wyciągi z konta. – odparła ze spokojem, upijając łyk kawy czarnej jak smoła.
-
Zdążyłem zauważyć. – powiedział mężczyzna podniesionym głosem. – Wytłumaczysz mi,
dlaczego od kilku lat wydajesz tyle pieniędzy na detektywa?
Naomi
natychmiast odłożyła filiżankę, ukrywając dłonie pod stołem. Nie chciała, by
widział, jak panikuje, a jej ręce drżą.
-
Sprawdzałeś mnie?
Nathan
prychnął.
-
Jak widać miałem powód. Myślałem, że sprawdzasz mnie, ale gdy do niego
zadzwoniłem okazało się, że ma biuro w Ameryce. Odpowiesz teraz na moje
pytanie?
Od
kiedy tylko zaczęła zarabiać, wynajęła detektywa. Płaciła mu krocie, ale zawsze
wywiązywał się z obowiązków i nigdy nie został zauważony. Nie zadawał
niewygodnych pytań, poza tym był bardzo dyskretny. Żałowała tylko, że ona nie
potrafiła tak dobrze ukrywać jego działań.
-
Wynajęłam go żeby sprawdził, czy śmierć moich rodziców na pewno była
przypadkowa. – odpowiedziała wybuchając płaczem i wybiegła z salonu, zamykając
się w sypialni.
Od
zawsze marzyła, by zostać aktorką. I choć nie mogła spełnić swojego marzenia,
ponieważ za bardzo rzucałaby się w oczy, po części czuła, jakby całe jej życie
było wyreżyserowanym spektaklem. Każdego dnia odgrywała rolę Naomi, okłamując
przy tym wszystkich dookoła.
Tak
naprawdę wynajęła detektywa tylko po to, by informował ją o życiu Shannona. Nie
dawało jej spokoju, że nie wie, co się z nim dzieje. Raz na pół roku detektyw
zdawał jej relację z tego, co wydarzyło się u mężczyzny, którego miał
obserwować. Przysyłał zdjęcia, na których zazwyczaj był z bratem. Chciała tylko
wiedzieć, gdzie jest i czy ma się dobrze. Wiedziała, że jeśli będzie pytać o
zbyt wiele szczegółów, będzie jej trudniej. Nie chciała wiedzieć, czy ma
dziewczynę, żonę, czy kochankę.
Choć
była związana z Nathanem od czasów szkolnych, nigdy nie czuła do niego tego, co
czuła do Shannona. Gdy zaczęła z nim chodzić myślała, że z czasem się w nim
zakocha. To się jednak nie stało. Była jedynie nim zauroczona, przyzwyczajona
do jego obecności. Wiedziała, że nie będzie już tak, jak dawniej i powinna
zapomnieć o dawnej miłości. Jednakże nie potrafiła tego zrobić. Mimo wszystko
nie chciała być samotna.
-
Przepraszam. – usłyszała głos za swoimi plecami. Nathan podszedł do niej i złapał
za ręce, przyciągając ją do siebie. – Nie powinienem psuć ci humoru. Zwłaszcza
przed wyjazdem. Wybacz swojemu nietaktownemu mężowi.
Nathanowi
nie podobało się, że wyjeżdża służbowo. Ona natomiast wiedziała, jak bardzo
ryzykuje, udając się do Los Angeles. Okłamała matkę przez telefon mówiąc, że
wyjeżdża do Nowego Jorku, a Nathana, że to wyjazd z pracy. Tak naprawdę chciała
tam polecieć tylko w jednym celu, którego nie mogła nikomu zdradzić. Nie
wiedziała, jak zareaguje, widząc Shannona po tylu latach, ale miała już dość
czekania na odpowiedni moment, by go spotkać. Miała zamiar stanąć w tłumie,
podziwiać jak występuje ze swoim zespołem. Pamiętała, jak świat wokół znikał, kiedy
zaczynał grać. Domyślała się, że nawet nie zwróci uwagi na publiczność.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
_____________________________________________________________________
Pierwsza połowa rozdziału została zaczerpnięta z one shota znajdującego się na moim drugim blogu, gdzie opisane jest życie Leanne i reszty kilkanaście lat później. Dla ciekawych to wydarzenie z perspektywy Shannona znajduje się tutaj.
Już nie lubię tego Nathana> kurcze Gen ma być z Shannonem i mam nadzieję, że tak będzie:) Świetnie prowadzisz tą historię.Wszystko się zawsze łączy w jedną całość:)
OdpowiedzUsuń2002rok? szybko minal i ciesze sie, ze jednak go szukala, jestes super, Cass, tylko czemu genny ma meza? ): i mam nadzieje, ze to wszystko jakos sie ulozy, bo wiemy, ze shannon bedzie jej szukal po koncercie, ale ona ma meza ): i ciekawa jestem, jak jej podroz do la, czy ktos ja spotka/ rozpozna ;3
OdpowiedzUsuńOjojoj.... Cóż się porobiło???? Gen chajtnieta? niesamowite! Chyba szykuje się rozwód hehehehe ;P Jak zwykle świetny rozdział, a muzyka? Idealnie dobrana :) WENY pozdrawiam M.J.
OdpowiedzUsuńkurcze super rozdział:) mam nadzieję, żę niedługo Gen się ujawni ja na prawde nienawidze jej matki, ale juz to tyle razy pisalam:) nie mozna winic Gen ze sie zwiazala z tym chlopakiem przeciez nie moglaby zyc sama przez te wszystkie lata do Shanna przeciez nie mogla sie odezwac musiala zyc w ukryciu. to na prawde okrutne dla niej
OdpowiedzUsuńCass, wow. Po prostu wow! Jesteś niesamowita.
OdpowiedzUsuńDwa rozdziały temu napisałam, że jesteś moim Bogiem. Skoro uważałam tak wtedy, to teraz nie wiem kim dla mnie jesteś i to ff. Masz tak niesamowity talent... Jeju, nie wiem co mam pisać, Brakuje mi słów, żeby opisać coś tak wspaniałego czym jest twoje dzieło! Najbardziej mnie zastanawia, jak zdołałaś to wszytko tak wymyślić, żeby wszystko się dokładnie zgadzało ze sobą. Nie wiem co mam pisać, serio. Brakuje tu słów. Myślałam, że ff skończy się wraz ze "śmiercią" Gen, ale dzięki Bogu (w moim przypadku Bogiem jestes ty, więc dzięki tobie!) historia toczy się dalej. Jeju, tak czekam na ten moment, aż Gen i Shannon się spotkają.... wtedy sie będzie dopiero działo! W sumie gdy czytałam ten rozdział, płakałam. Trochę mam mieszane uczucia co do Naomi i Nathana, ale niby Gen zasługuje na "normalne" życie, lecz myślę, że to w jej przypadku graniczy z cudem. Cass, dziękuję ci za to cudowne dzieło, ściskam i życzę weny!
Julia.
Cieszę się bardzo, że piszesz tu rozdziały nadal, bo kocham to opowiadanie:) Dobrze jest wiedzieć co działo się przez te wszystkie lata z Gen. Kurcze nie mam nic do Nathana, ale Gen zasługuje na ślub z Shannonem. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, że próbowała sobie ułożyć jakoś to swoje życie. W zasadzie ułożyć to życie Naomi... Problem polega na tym że to jest nie możliwe bo Gen nigdy nie odcieła się od przeszłości. Pewnie dlatego, że to nie był jej pomysł tylko jej matki. I dlatego że kochała Shannona. Wiesz ucieszyło mnie to, że przez te wszystkie lata chciała wiedzieć co się dzieje u niego. Mimo iż nie mogła być przy nim. Teraz nie mogę się doczekać koncertu i reszty:) Jesteś wielka:)
OdpowiedzUsuńDługo mnie nie było, ale... cieszę się, ze Gen żyje :) I choć co prawda nie jest to program ochrony świadków, który sobie wymyśliłam, przyznam, że całkiem zgrabna intryga, bardzo realna i życiowa (niestety) i masz moje duuuuże uznanie :)
OdpowiedzUsuńTwój blog należy do nielicznych, które choć rzadko, czytam i przeżywam autentyczne emocje. Nie przypomina też bezsensownej paplaniny licealistki przelewającej na papier swoje fantazje na temat Leto tudzież czystej kopii Greya (dopóki nie przeczytałam, kilka nawet mi się podobało...po przeczytaniu roześmiałam się sama sobie w twarz ganiąc się za naiwność..i odpuściłam wszelkie kopie, choć niektóre czasem nawet zgrabne...sam oryginał notabene nie porywa, ale to nawiasem).
Zatem, raz jeszcze duże brawo. Pracuj nad stylem, masz głowę do intryg, będzie z Ciebie dobra pisarka (choć skądinąd wiem, że zapłata za książki starcza na "waciki" zakładając, ze w ogóle ktoś Cie wyda ;) )
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!