Shannon
trzasnął drzwiami z taką siłą, że wyglądały jakby miały za chwilę wypaść z
futryny. Nie wiedział, że jego matka wróciła do domu i nawet nie zwrócił uwagi
na kobietę siedzącą na kanapie w salonie. Przeszedł przez pomieszczenie jak
burza, zatrzaskując za sobą kolejne drzwi, tym razem od swojego pokoju. Był
pusty, gdyż jego brat poszedł do pracy.
Kiedy
znalazł się już w środku, nie wiedział co ze sobą zrobić. Miał ochotę kogoś
uderzyć, choć i tak wiedział, że nie przyniesie mu to takiej ulgi jak zawsze i
nic nie zmieni. Nie mógł się jednak opanować i z całej siły uderzył pięścią w
ścianę przy drzwiach. Momentalnie powstała w tym miejscu dziura, a jego ręka
zaczęła krwawić. Chłopak czuł się tak nabuzowany, że zrobił to ponownie, nie
zwracając uwagi na ból.
-
Shannon, Shannon… - usłyszał kojący głos za swoimi plecami i uścisk rąk na
swoich ramionach, które powoli odsuwały go od ściany. Spojrzał na zatroskaną
twarz matki i powstrzymywał się od płaczu. Ostatni raz okazał słabość na
pogrzebie Luke'a i to wtedy obiecał sobie, że więcej tego nie zrobi. – Co się
stało?
Constance
przyglądała się swojemu synowi, który był aż czerwony ze złości. Poczuła się
znów jak wtedy, gdy miał dziesięć lat. To wtedy jego ojciec popełnił
samobójstwo, a on obwiniał go o całe zło świata, a przede wszystkim miał mu za
złe to, iż go zostawił. To był moment, kiedy Shannon odwrócił się od wszystkich
prócz swojej rodziny i nie potrafił nikomu zaufać. Jego matka pamiętała, że to
był ostatni raz, gdy widziała swojego płaczącego syna. Dowiedział się o śmierci
ojca jako pierwszy, a gdy powiedziała to także Jaredowi, już nie okazywał
smutku. Zajął się wtedy pocieszaniem brata, zachowując kamienną twarz, która
towarzyszyła mu już aż do poznania Genevieve. Zamknął się we własnym świecie,
tłumiąc w sobie wszystkie emocje, które zamiast uwalniać w rozmowie, wydobywał
z siebie przez agresję.
Wiele
razy zdarzało mu się wybuchać, nie raz niszczył już przedmioty, ściany czy
krzywdził ją słowami, później przepraszając. Jednak nigdy nie widziała, by
wyglądał tak bezradnie. Czuł się pokonany i było to widać nawet w jego oczach.
Od razu wiedziała, że nie jest to zwykłe zdenerwowanie, które szybko minie i
musiało zdarzyć się coś poważnego.
Shannon
uwolnił się z uścisku matki i usiadł na swoim łóżku, chowając twarz w dłoniach.
Próbował się w ten sposób opanować, bo nie chciał wyżywać się na Constance.
-
Zostaw mnie, proszę. – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kobieta
chwyciła za oparcie krzesła i przysunęła je do łóżka, siadając naprzeciwko niego.
Położyła mu dłoń na ramieniu i znów przybrała matczyny ton.
-
Powiedz mi, może mogę ci pomóc.
Chłopak
uniósł wzrok i spojrzał w jej niebieskie, zmartwione oczy. Nie lubił, gdy była smutna,
a tym bardziej przez niego. Widział te spojrzenie zbyt wiele razy, by teraz znów
ją zranić. Dotknął jej dłoni, bo wiedział, że podniesie ją to na duchu.
-
Chciałbym, mamo, ale nie możesz. Rodzice Genevieve dowiedzieli się, że z nią
jestem. Wyrzucili mnie ze swojego domu i powiedzieli, że nie mogę się z nią już
spotykać.
Constance
już dawno podejrzewała, że jej syn i Gen są ze sobą, jednak wcześniej chłopak
nigdy nie przyznał tego głośno. Już wtedy zastanawiała się, czy jej rodzice o
tym wiedzą, ale nie chciała się wtrącać w życie dorosłego syna.
-
Może kiedy zobaczą, jak bardzo się o nią starasz w końcu odpuszczą. – próbowała
go pocieszyć, choć znała Isabelle i nie sądziła, by zmieniła zdanie.
Shannon
parsknął nerwowo i spojrzał na krew spływającą z jego potłuczonej ręki, którą
opierał o kolano.
-
Chyba sama w to nie wierzysz. To już koniec. Jeśli nie chcę, żeby Gen miała
przeze mnie kłopoty, muszę zostawić ją w spokoju.
-
Uspokój się. Pójdę po bandaże. – powiedziała zauważając zranioną dłoń.
Kiedy
wyszła z pokoju, usłyszała donośne pukanie do drzwi. Nie spoglądając przez
wizjer, pociągnęła za klamkę. W progu stała zapłakana dziewczyna w dziurawych
rajstopach i z plecakiem zarzuconym na ramię. Była zdyszana i zdenerwowana, a
gdy zobaczyła twarz Constance starała się ochłonąć, choć jej ręce wciąż się
trzęsły.
-
Genevieve, co ty tutaj robisz? – zdziwiła się kobieta, ale widząc jej stan
natychmiast cofnęła się do tyłu i pokazała dziewczynie, by weszła do środka.
-
Przyszłam do Shannona. – wydukała w końcu.
Constance
poprowadziła ją do pokoju i niepewnie otworzyła przed nią drzwi. Nie wiedziała,
czy to dobry pomysł, by ją tu wpuszczać. Nie chciała narazić się na gniew
Isabelle, ale z drugiej strony miała jej za złe to, jak potraktowała jej syna.
Zamknęła więc za nią drzwi i wróciła do salonu, zostawiając ich samych.
Shannon
spojrzał w jej kierunku zaskoczony. Genevieve od razu zauważyła rozwaloną rękę,
ale postanowiła o nią nie pytać.
-
Genny, nie powinnaś tu przychodzić… - zaczął chłopak cicho.
Genevieve
przeszła przez pokój i usiadła na krześle, które zostawiła jego matka.
-
Wiem. Ale nie wytrzymam tam ani chwili dłużej, nie bez ciebie. Ucieknijmy stąd,
proszę. – powiedziała zdesperowana, znów wybuchając płaczem.
Chłopak
starł łzę z jej policzka, a ona przytrzymała jego dłoń w tym miejscu,
spoglądając mu głęboko w oczy.
-
Wiesz, że nie mogę tego zrobić. – powiedział z bólem, choć najchętniej od razu
wsiadłby w auto. – Ty musisz wrócić do domu, a ja nie mogę zostawić Jareda i
mojej matki.
-
Tylko dzisiaj. Proszę.
***
-
Shannon, nie rób tego. Będziesz miał przez to problemy. – rzuciła Constance
próbując zatrzymać chłopaka w salonie. Kurczowo trzymał Genevieve za rękę i
zamierzał wyjść na zewnątrz. – Genevieve, nie pogarszaj jego sytuacji.
Dziewczyna
spojrzała na matkę chłopaka z politowaniem. Nie chciała jej tego robić, ale
wiedziała, że nie może teraz wrócić do domu.
-
Przepraszam, mamo. – powiedział Shannon i lekko przepchnął ją przy drzwiach.
Wyszedł
z Genevieve na chłodne, listopadowe powietrze. Otworzył samochód i wsiadł do
środka, a przed odpaleniem silnika spojrzał ostatni raz na matkę stojącą w
progu. Otulała się grubym swetrem i patrzyła na syna z bólem. Shannon odwrócił
wzrok i spojrzał przed siebie, wyjeżdżając na ulicę.
***
-
Genevieve, otwórz te drzwi. – powtórzyła po raz kolejny Isabelle, bezsensownie szarpiąc
za klamkę od kilkunastu minut. Słyszała z pokoju głośną muzykę i podejrzewała,
że w ten sposób jej córka chce jej pokazać, jak bardzo jest na nią zła. Kobieta
zaczęła znów walić w drzwi.
-
Możesz nie otwierać, ale chociaż coś powiedz żebyśmy wiedzieli, że nic ci nie
jest. – krzyknął Rhys, jednak nie usłyszawszy odpowiedzi ruszył do garażu po
narzędzia.
-
Masz ostatnią szansę, Gen. Inaczej ojciec rozwali zamek.
Rhys
zaczął mocować się z drzwiami. Po chwili udało mu się rozmontować zamek i drzwi
się otworzyły. W środku jednak nie było nikogo, a po podłodze walały się
przeróżne obrazy i bibeloty zrzucone z komody oraz rozbita lampka nocna. Przez
otwarte okno wdzierało się chłodne jesienne powietrze, a w Isabelle zaczęła
gotować się krew. Postanowiła od razu pobiec do domu sąsiadów, a Rhys wybiegł
za nią.
-
Gdzie jest moja córka?! – wykrzyczała, gdy Constance otworzyła jej drzwi.
Kobieta
nie zamierzała udawać, że nic nie widziała. Znała swojego syna i obawiała się,
że w złości może zrobić coś głupiego, za co przyjdzie mu później słono
zapłacić.
-
Próbowałam ich powstrzymać…
***
Całą
drogę jechali w ciszy. Genevieve opierała się o szybę i patrzyła na migoczące
światła. Nie wiedziała dokąd jadą, ale nie było to dla niej szczególnie ważne. Chciała
być tylko jak najdalej od rodziców, domu, problemów. Być tylko z nim i znów
czuć, że może wszystko.
Widząc
znaki drogowe i mijane budynki wiedziała już, gdzie zmierzają i spojrzała na
Shannona zdziwiona. Ten jednak nie odwrócił wzroku od drogi, jadąc przez siebie
z tęgą miną i zaciśniętymi zębami. Nie jechał tak szybko jak zwykle obawiając
się, że zatrzyma ich policja i Genevieve znów zostanie rozpoznana przez
jakiegoś gliniarza. Dziewczyna wyjęła z kieszeni kurtki chusteczkę i zaczęła
wycierać nią twarz, napotykając w lusterku swoje odbicie. Rozmazany tusz pod
jej oczami jednak nie chciał tak łatwo się zmyć.
Zaparkował
auto na skraju parkingu, w miejscu nie oświetlonym latarnią. Nie zauważył tam
żadnego znajomego auta, co go ucieszyło. Nie miał ochoty dzielić tego czasu z
nikim innym, niż z Genevieve.
Z
początku dziewczyna dziwiła się, dlaczego wybrał właśnie to miejsce. Potem
jednak zrozumiała – to w Rockin’ Rodeo
po raz pierwszy go przytuliła, choć było to bardziej po to, by uratować się z
opresji. Jednakże to wtedy zobaczyła jego inne oblicze. Nie zostawił jej w
potrzebie i pomógł Tessie, choć nie miał w tym żadnego interesu.
Shannon
także przypomniał sobie tę noc i mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie. Nie
mógł uwierzyć, jakim głupcem był, ignorując wtedy dziewczynę i obrażając Gen na
każdym kroku. Pamiętał, jak wmawiał sobie, że musi to robić, by się w niej nie
zakochać. Wyrzucał sobie, że poczęstował ją narkotykami, ale to właśnie przez
to zrozumiał, co zaczyna do niej czuć. Martwił się wtedy o Genevieve i aż do
następnego dnia zastanawiał się, co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej tak się
nie przejął inną dziewczyną.
-
No dalej, chodź. – powiedział chłopak gdy zauważył, że Gen nie idzie za nim.
-
Shannon, nie mam ochoty na imprezę.
-
W niedzielę nie ma tu imprez. Zobaczysz, spodoba ci się. – podszedł do niej i
pocałował ją w usta. Chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą w stronę
wejścia.
Ku
jej zdziwieniu w środku faktycznie nie odbywały się żadne tańce. Instrumentalna
muzyka leciała cicho w tle, a stoliki zostały przysunięte na kilkanaście metrów
od sceny. Siedziało przy nich sporo ludzi, ale większość stała teraz pod sceną
z kubkami z piwem w rękach, rozmawiając i ekscytując się wydarzeniem, które
miało teraz nastąpić.
Shannon
zaprowadził ją do baru i przysunął się bliżej blatu, chcąc zwrócić uwagę
młodego barmana.
-
Hej Richie, wpisz mnie na listę. – rzucił do chłopaka za barem, który nalewał
właśnie piwo. Ten uśmiechnął się do niego i po postawieniu kufla, podszedł do
niego.
-
Dawno nie walczyłeś. Dasz radę?
-
A kiedykolwiek nie dałem? – zaśmiał się i zamówił dwa piwa.
Gdy
wziął dwa kufle, poszedł z Genevieve do jednego z wolnych stolików.
-
Proszę nie mów mi, że zamierzasz się tutaj bić. – powiedziała dziewczyna. Obiecała
sobie, że jeśli chłopak nie zaprzeczy, to nie obejrzy jego walki, gdyż nie
pochwalała takich rozrywek.
-
Nie chodzi o taką walkę. - Shannon nie chciał psuć nastroju i nie wspomniał o
tym, że faktycznie wiele razy naprawdę bił się za pieniądze w podziemnych
klubach. Tym razem jednak to nie był taki rodzaj bitwy.
Genevieve
chciała wypytać go o szczegóły, ale na scenę wszedł szczupły mężczyzna po
czterdziestce z mikrofonem w dłoni. Miał posiwiałe włosy i nosił okulary z
grubymi oprawkami. Był uśmiechnięty, choć sprawiał wrażenie osoby, która zbyt
bardzo stara się być wyluzowana i zabawna.
-
Bitwa gitarowa i karaoke już za nami, więc czas teraz na naszych perkusistów! –
powiedział wesoło, wzbudzając tym zadowolenie tłumu. Mężczyzna chwycił kartkę podaną
mu przez kelnerkę i zaczął czytać. – Pierwszymi konkurentami będą Vince i
Shannon. – znów aplauz. - Vince, zapraszam na scenę.
Genevieve
dopiero teraz zauważyła perkusję na środku sceny. Spojrzała na Shannona
zaskoczona, a ten tylko uśmiechnął się do niej figlarnie. Spojrzał na
umięśnionego chłopaka mniej więcej w jego wieku, który siadał teraz za
instrumentem i wyglądał na pewnego siebie. Miał ciemne włosy sięgające za
ramiona i już z daleka Gen widziała jego ręce pokryte tatuażami. Shannon wiele
razy brał udział w pojedynkach takich jak ten i zawsze wygrywał, ale nigdy
wcześniej nie trafił na tego przeciwnika. Do tej pory tylko go oglądał i musiał
przyznać, że będzie trudnym rywalem.
Na
scenie zaczął grać gitarzysta, który poprzednio wygrał pojedynek gitarowy.
Zaczął grać własną melodię, a zadaniem Vince'a było dopasować się do niej
grając na perkusji. Genevieve wstała, ponieważ chciała dokładnie widzieć scenę,
choć za dużo jej to nie pomogło. Poprosiła Shannona, by podeszli pod scenę,
skoro chłopak i tak miał zaraz grać. Wciąż nie mogła uwierzyć, że wcześniej nic
nie wiedziała o jego umiejętnościach. Zamierzała go jednak wypytać o to dopiero
po występie.
Tłum
szalał równie mocno, jak Vince. Dziewczyna wcześniej nie interesowała się za
bardzo perkusją, ani muzyką, w której była wyraźnie słyszalna. Musiała jednak
przyznać, że było w tym coś pociągającego i wprowadzającego w zupełnie inny
nastrój. Choć nigdy nie słyszała Shannona w akcji i wierzyła w jego możliwości,
to pomyślała, że będzie mu trudno pokonać swojego rywala, który był naprawdę
dobry.
Shannon
nigdy w siebie nie wątpił, choć tak jak powiedział barman, dawno nie brał
udziału w pojedynkach. Rzadko grał, gdyż z braku pieniędzy musiał sprzedać
perkusję, a nie często miał okazję gdzieś poćwiczyć. Zmotywowała go jednak
obecność Genevieve i bardzo chciał jej pokazać, że da radę.
-
Dziękujemy, Vince. – rzucił prowadzący, uciszając dziki tłum proszący o więcej.
– Teraz na scenie wystąpi Shannon!
Genevieve
pocałowała szybko chłopaka i szepnęła mu krótkie „powodzenia”. Z trudem
przepchnęła się bliżej, stojąc na boku od sceny. Chłopak natychmiast przybrał
maskę zuchwałego chłopaka, który jest pewny, że pójdzie mu lepiej od
poprzednika. Usiadł wygodnie, chwycił pałeczki i dał sygnał ciemnoskóremu gitarzyście,
a ten zaczął grac kolejny utwór. Shannon wsłuchiwał się w początek melodii,
bujając się lekko w jej rytm, po czym zaczął swój występ od słabych uderzeń. Po
chwili jednak zaczął z całą mocą uderzać w bębny.
Dziewczyna
obserwowała, jak za instrumentem Shannon zmienia się w zupełnie inną osobę.
Wyrzucał z siebie wszystkie negatywne emocje, które zdawały się spływać z niego
razem z kropelkami potu. Natomiast na jego twarzy prócz skupienia było widać
wielką pasję do tego, co robi. Czuła uderzenia w całym swoim ciele i była
niesamowicie dumna ze swojego chłopaka. Pragnęła odwołać wszystko, co
powiedziała na temat jego przeciwnika. Według niej, to Shannon był najlepszy i
nie mówiła tego tylko dlatego, że go kochała. Widziała, że widownia się z nią
zgadza, bo krzyczała teraz o wiele głośniej i bawiła się lepiej niż poprzednio.
Tak
jak przypuszczała, gdy padło pytanie o tego, kto wygrał, tłum skandował imię Shannona.
Chłopak wygrał sto dolarów, a jego rywal wyglądał na nieźle wkurzonego i
najwyraźniej nie był przyzwyczajony do porażek. Genevieve ucałowała Shannona,
gdy zszedł ze sceny, a dziewczyny to obserwujące zerkały na nią z zazdrością. Gen
niemalże zapomniała o tym, jak straszny był ten dzień. To właśnie kochała w nim
najbardziej – przy nim zapominała o całym bożym świecie i znikały wszystkie jej
smutki.
-
Dlaczego wcześniej nie mówiłeś, że grasz na perkusji? – zapytała uśmiechnięta,
gdy wychodzili z klubu. Shannon obejmował ją ramieniem i cieszył się wygraną.
-
Wolałem ci pokazać, a nie mówić. – zaśmiał się.
Gdy
stanęli przy samochodzie, Genevieve natychmiast spochmurniała.
-
Nie chcę wracać. – powiedziała ze smutkiem wyobrażając już sobie, co czeka ją w
domu. Wiedziała jednak, że nie będzie żałowała tej nocy.
Shannon
podszedł do niej i objął ją w pasie, przysuwając do siebie.
-
Wiem, Genny. Też tego nie chcę, ale jestem w stu procentach pewien, że szuka
cię już cała jednostka policji.
Dziewczyna
westchnęła, mocniej się w niego wtulając.
-
I tak mam już przerąbane. Proszę, jedźmy gdzieś jeszcze. Wrócę rano, niech
rodzice mają nauczkę.
Chłopak
pochwalał jej pomysłu. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie w jej oczy, by mogła
go przekonać do wszystkiego.
-
No dobrze. Wsiadaj. – rzucił pokonany, a dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.
Tym razem rozpoznała drogę od razu. Znajome
drogowskazy sprawiły, że zaczęła zastanawiać się, po co jadę w tym kierunku.
Myślała, że Shannon ani razu od dnia wypadku nie jechał Benton Rd., która
musiała wzbudzać w nim złe wspomnienia, w rzeczywistości jednak chłopak jeździł
tędy przynajmniej raz w tygodniu. Przy drodze nie było żadnych lamp, ale gdy
światła jeepa oświetliły drogę, Genevieve mimowolnie spojrzała na rów, w którym
leżał przyjaciel Shannona. Chłopak ani razu nie odwrócił wzroku, jedynie
przyspieszył. Zatrzymał się dopiero na końcu drogi, przy małym opuszczonym
domku, przy którym zwykle ustanawiali sobie metę w czasie wyścigów.
Shannon
wysiadł z auta, a Genevieve zdziwiła się, co tutaj robią. Postanowiła jednak
iść za nim i zobaczyła, że wyciąga z kieszeni klucz, po czym otwiera drzwi
wejściowe do chaty. Podejrzewała, że w środku nie jest za ciekawie, ale
postanowiła nic nie mówić. Mogłaby wejść nawet do wody, byle on tam był.
Ku
jej zdziwieniu, w środku było pięknie. Drewniane ściany zostały odnowione, a
zapalony przez Shannona żyrandol pasował do klimatu domku. Murowany kominek był
wysprzątany, a naprzeciwko niego stała jasna kanapa przykryta narzutą. W kącie
stał fotel i stary gramofon na mahoniowym stoliku. Shannon zaczął rozpalać
ogień w kominku.
-
Skąd masz klucze?
Shannon
się zaśmiał.
-
Ta chata od dawna była ruiną i nikt w niej nie mieszkał. Wprawiłem zamek do
drzwi i wyremontowałem ją w środku. Chciałem, żebyśmy mieli jakieś miejsce,
które będzie tylko nasze. – powiedział i podszedł do gramofonu. Włożył do
środka jeden z winyli ułożonych w wieżę obok odtwarzacza. Genevieve usłyszała
znajomą piosenkę The Beatles „And I
Love Her”.
Gen
podeszła do niego i zaczęli się całować. Nie była w stanie nawet pomyśleć, jak
bardzo go kocha. Shannon zrozumiał teraz, że to, co powiedział matce było kłamstwem.
Nigdy nie pozwoliłby jej odejść i wolałby umrzeć, niż żyć bez niej.
Dziewczyna
poczuła swoje przyspieszające tętno, kiedy w głowie ułożyła sobie dokładnie to,
co chce zrobić. Spojrzała na koszulę Shannona i w czasie pocałunków zaczęła
zdejmować mu ją z ramion. Chłopak jednak złapał ją za nadgarstek i spojrzał
niepewnie w jej zielonkawe oczy.
-
Genny, co ty robisz? – wyszeptał, a ona poczuła, że powoli opuszcza ją odwaga. –
Wiesz, że nie musisz tego robić, mogę poczekać. Nigdy do niczego cię nie
popędzałem.
-
Wiem, Shannon. Ale ja… jestem na to gotowa. Chcę, żebyś to był ty, żeby to było
teraz i tutaj. – odparła jednym tchem, a on pogładził ją po policzku, znów
zaczynając ją całować, tym razem o wiele delikatniej.
Genevieve
poczuła jego umięśnione ramiona ściągające jej dżinsową kurtkę. Czuła się znów
tak, jakby pierwszy raz go całowała, a jej serce biło jak oszalałe. Widziała,
że chłopak się waha, choć była pewna, że chciał tego tak bardzo, jak ona. Kiedy
ściągał z niej poszczególne części garderoby, stawał się coraz bardziej
namiętny, choć starał się być jak najdelikatniejszy. Dziewczyna przypomniała
sobie, jak jeszcze niedawno czuła się skrępowana stojąc przed nim w samej bieliźnie.
Wciąż trochę się wstydziła, ale tym razem była o wiele odważniejsza.
Czuła
na swoim ciele jego pocałunki i choć była nieco zagubiona, wcale nie czuła się
jakby była tylko marionetką.
-
Widzę, że jesteś przygotowany. – zaśmiała się cicho, gdy Shannon wyjął z
kieszeni spodni małą srebrną paczkę.
-
Zawsze jestem. – uśmiechnął się szelmowsko.
Gdy
znaleźli się na kanapie, jedną chwyciła w garść skrawek narzuty, a drugą sunęła
po jego plecach, jęcząc cicho i słysząc ciężki oddech Shannona przy swoim uchu,
gdy całował ją po szyi, schodząc coraz niżej. Jego ręce błądziły po całym jej
ciele, a ona starała się dorównać mu kroku, nie czując ani krzty skrępowania.
Jedyne, czym się denerwowała, to że nie będzie zbyt dobra. Shannon jednak cały
czas powtarzał jej, że wcale tak nie jest, co podnosiło ją na duchu i dodawało
pewności siebie. Ani razu nie pomyślała
o tym jako karze dla rodziców. Chciała to zrobić i od dłuższego czasu
zastanawiała się, jaka okazja będzie odpowiednia. Teraz pomyślała, że nie mogła
wymarzyć sobie niczego i nikogo lepszego.
AAAAAA OJEZU NO NIE,
OdpowiedzUsuńznowu perf
znowu
nie przesadzajmy haha
UsuńCass, jesteś najlepsza 💕
OdpowiedzUsuńuwielbiam sposób w jaki piszesz.
Dziękuję (:
UsuńMatkoooooooooo, nienawidze cie, ale kocham, placze ze smutku, a potem ze szczescia, idealny rozdzial, smutno, ze to tak sie wszystko toczy, ale idealne seksy, czekamna zakonczenie w 2 rozdziale xD wkurza mnie isabell, nawet smierc corki jej niczego nie nauczyla (chodzi mi o pozniejszy czas z lea) to baba mnie do furii doprowadza lol, a ty pisz pisz i pisz, kocham te love hate feelsy!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za dostarczanie ci takich skrajnych emocji :D
UsuńDziękuję!
Najlepsza, brak słów po prostu <3 Znowu mam łezki w oczach, a przy poprzednim ryczałam jak bóbr. Uwielbiam to jak piszesz. Duuuużo weny. Mam nadzieję, że im się ułozy <3
OdpowiedzUsuńDzięki, to bardzo miłe :)
UsuńO matko nareszcie się doczekałam:) Cieszę się niesamowicie z tego pierwszego razu:) uwielbiam jak opisujesz uczucia bohaterów:) po poprzednim rozdziale byłam załamana a teraz kurcze mam znowu uśmiech na twarzy:) Dziewczyno błagam Cię zdradź mi skąd się bierze taki talent:) ja chciałabym mieć chociaż 10% jego i bym była zadowolona:)
OdpowiedzUsuńAh, wszyscy czekali na TEN moment widze :3
UsuńCzy ja wiem czy talent, chyba po prostu nuda...
KOCHAM KOCHAM KOCHAM no poprostu nie wiem, brak słów. Naprawde twoje opowiadania rozbudzaja we mnie calkowicie skrajne emocje. Pisz i nie przestawaj! Dużo weny bo napewno się przyda :)
OdpowiedzUsuńDzięki, masz racje, przyda się :)
UsuńSuper, jesteś nieprzewidywalna - nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać w kolejnym rozdziale i to w tych opowiadaniach uwielbiam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńStaram się :)
UsuńDziewczyno jak ja kocham to opowiadanie:) Po ostatnim rozdziale chciało mi się płakać, a teraz kurcze śmieję się do monitora:) Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Gen i Shann spędzili ze sobą noc:) Team Shannon forever!!!!!!!!!!!!!:):):)
OdpowiedzUsuńWszyscy się cieszą, ale jak to bywa w moich opowiadaniach jak jest juz dobrze to zaraz musi byc gorzej...
UsuńTen rozdział jest perfekcyjny i nic więcej nie można dodać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xx
Dziękuję (:
Usuń