Ulice
Shreveport o tej porze nabierały nowego życia. Dziewczyny w krótkich sukienkach
spoglądały zalotnie do napotkanych chłopców, a ci zapraszali je na swoje
imprezy. Bary i kluby otwierały swoje bramy dla poszukujących przygód, a
neonowe szyldy zaczynały się zapalać by przyciągnąć wzrok potencjalnego
klienta.
Genevieve
i Shannon trzymali się za ręce, śmiejąc się właśnie z żartu, który opowiedział
Blake, podobnie jak reszta towarzystwa. Szli w stronę nowego klubu niedaleko
centrum, zostawiając swoje auta na parkingu ulicę dalej, by uniknąć płacenia za
miejsce jak to bywało w środku miasta. Gen dawno nie czuła się tak wolna.
Brakowało jej wyjść z domu, a wieczne leżenie w łóżku wykańczało ją bardziej
niż spędzanie czasu w szkole. Chociaż po dłuższym zastanowieniu dochodziła do
wniosku, że każda chwila, w której nie była z Shannonem, była dla niej
męczarnią.
Chłopak
także nie mógł się nią nacieszyć. Chciał, by ta noc nigdy nie dobiegła końca i
żałował, że jeszcze dziś będzie musiał odwieźć ją do domu j. W takich momentach
najbardziej zauważał różnicę wieku między nim, a dziewczyną. Jednakże nie
zamierzał przez taki powód jej zostawiać. Co prawda było to sporą przeszkodą,
ale dla niego w życiu nie istniała taka rzecz, której nie dałoby się obejść.
-
Niezły tyłek. – zagwizdał wstawiony facet wychodzący z baru mieszczącego się w
jedynym z budynków. Wszyscy od razu wiedzieli, że mówi o Genevieve, gdyż to ona
szła na końcu, a mężczyzna stał z tyłu.
Wszyscy
od razu wiedzieli, że Shannon nie pozostawi tego bez komentarza, tym bardziej
będąc już po alkoholu.
-
Shann, odpuść. Koleś jest nieźle napruty. – powiedział Paul, ale chłopak puścił
już rękę swojej dziewczyny.
-
Shannon! – krzyknęła za nim Gen, jednakże on nie słuchał. Już szedł w stronę
starszego od siebie o kilka lat mężczyzny.
Blondyn
spojrzał na niego prowokująco, śmiejąc mu się prosto w twarz.
-
Powtórz to, kurwa, bo chyba nie dosłyszałem. – rzucił Shannon chcąc dać mu
ostatnią szansę.
-
Powiedziałem, że twoja niunia ma dobry tyłek. – odparł bełkotliwie, znów
wybuchając gardłowym śmiechem.
Shannon
natychmiast rzucił się na mężczyznę, który był od niego nieco wyższy, ale za to
mniej muskularny. Blake natychmiast ruszył mu na pomoc, ale chłopak odepchnął go
tak mocno, że wpadł na małe drzewko posadzone przy chodniku. Czuł taki gniew,
że nikt nie potrafił go teraz powstrzymać, nikt nawet już nie próbował, gdyż
wszyscy zrobiliby to samo na jego miejscu. Blondyn najpierw uderzył go na
oślep, ale gdy tylko ocenił swoje szanse na zerowe, natychmiast próbował uciec.
Jednakże Shannon miał inne plany. Złapał go za tył skórzanej kurtki i
przyciągnął do siebie, jeszcze bardziej rozjuszony. Zaczął obkładać go
pięściami gdzie popadnie, nie zważając na jego błagania i krew pojawiającą się
na twarzy mężczyzny.
-
Przestań, Shannon, zabijesz go! – wrzasnęła na niego Gen, podchodząc bliżej. –
Shann proszę, odpuść!
Chłopak
zostawił go dopiero, gdy przestał się ruszać. Leżał skulony na środku chodnika
poplamionego czerwonym płynem. Jego klatka piersiowa nieznacznie się poruszała.
Shannon spojrzał na mężczyznę z góry i miał ochotę go jeszcze kopnąć, ale
widząc wzrok Genevieve postanowił się powstrzymał. Zobaczył kobietę wychodzącą
z tego samego baru co blondyn i napotykając jej wzrok wbity w mężczyznę
wiedział, że szykują się kłopoty. Brunetka zaczęła krzyczeć, więc Shannon
chwycił Gen za rękę i razem ze wszystkimi rzucili się do ucieczki. Nie trwała
ona długo, gdyż kobieta nawet za nimi nie biegła, od razu zajęła się
zmasakrowanym facetem.
-
Nie musiałeś go bić. – powiedziała nadąsana i zdyszana dziewczyna.
-
Musiałem.
-
Nigdy więcej tego nie rób. – odparła z niezadowoleniem, a Shannon przyciągnął
ją do siebie, by przestała się gniewać. Dziewczyna spojrzała na jego krwawiącą
wargę i próbowała ją obejrzeć, ale chłopak zaczął bagatelizować ranę.
-
Żeby dojść do klubu trzeba by się cofnąć, a nie chcę napotkać glin. –
stwierdził z niezadowoleniem Sage.
-
Może napijemy się w jakimś parku, a potem pójdziemy do Vertigo? – zaproponował Hunter, a reszta przytaknęła.
Po
zakupieniu alkoholu w najbliższym sklepie, wszyscy ruszyli do pierwszego
napotkanego parku. Latarnie oświetlały go także między wąskimi alejkami, jednak
ich światło nie sięgało za daleko, przez co niektóre miejsca były bardzo ciemne.
Hunter, Skye, Genevieve i Shannon usiedli na jednej ławce, a Blake, Mia, Sage i
Paul naprzeciwko nich. Blake pozwolił Carze usiąść na swoich kolanach, jednakże
to ona pierwsza go o to zapytała. Chłopak nie był z tego faktu zadowolony, ale
z grzeczności się zgodził. Haydee natomiast zajęła miejsce obok Genevieve i
Shannona, ponieważ dziewczyna także usiadła na jego kolanach, co bardzo nie
spodobało się rudowłosej.
Wszyscy
po kolei zaczęli otwierać swoje butelki. Genevieve miała już spróbować wódki,
na którą dała się namówić przez Paula, jednakże zauważyła, że na jej ręce nie
ma zawieszki z bransoletki od Shannona. Była jednak pewna, że jeszcze chwilę
temu tam była, gdyż często się nią bawiła. Wstała na chwilę i błądząc po słabo
oświetlonej ścieżce poszukiwała swojej zguby. Shannon i inni chcieli jej pomóc,
ale dziewczyna odparła, że sobie poradzi. Po krótkiej chwili zauważyła złoty,
połyskujący okrąg.
-
Znalazłaś? – zapytał Shannon z uśmiechem, kiedy Gen z powrotem usiadła mu na
kolanach. Sam także nie otworzył jeszcze swojej butelki, czekając na
dziewczynę. Pomachała mu zawieszką przed oczami, odpowiadając w ten sposób na
jego pytanie. Po chwili schowała ją do swojej torebki, by znów jej nie zgubić.
Wszyscy
usłyszeli zbliżające się w ich kierunku odgłosy kroków i szczekanie psa.
Automatycznie pochowali wszelki alkohol, jaki wcześniej spożywali. Genevieve na
początku nie wiedziała, o co chodzi, ale szybko się domyśliła, kto może
nadchodzić. Odruchowo zaczęła wpadać w panikę, ale dzięki Shannonowi potrafiła
ją nieco opanować. Chłopak sam się denerwował obawiając się, że może mieć
kłopoty za pobicie.
-
Dzień dobry, panie władzo. – rzucił ze śmiechem Paul, ale policjant nie był
równie wesoły jak on.
Genevieve
spojrzała na tęgawego gliniarza i odetchnęła z ulgą, ponieważ nigdy wcześniej
go nie spotkała. Przeraziła się dopiero, gdy z mroku wyłonił się jego partner –
wysoki, łysy mężczyzna w średnim wieku. Natychmiast ukryła się za welonem
włosów, mając nadzieję, że to wystarczy.
-
Mam nadzieję, że nikt nie spożywa alkoholu w miejscu publicznym? – zapytał niższy
i młodszy policjant, cały czas przyglądając się grupie przed sobą. Duży wilczur
przestał już szczekać i grzecznie czekał na ich dalsze polecenia.
Wyższy
z policjantów nie odrywał wzroku od Genevieve, co zauważył nawet Shannon.
Zaczął się bać, że może widział ją na ulicy, kiedy pobił tamtego nawalonego
faceta. Wciąż jednak zgrywał niewiniątko i trzymał dziewczynę na kolanach, nie
zważając na baczne spojrzenie łysego gliny. Mężczyzna postanowił do nich
podejść i stanął nad dziewczyną.
-
Możesz na mnie spojrzeć? – zapytał Gen, a spojrzenia wszystkich spoczęły na niej.
Dziewczyna wiedziała, że nie ma już innego wyjścia i jeśli sama nie odsłoni
włosów, zrobi to policjant. Niechętnie odgarnęła kosmyki z twarzy i wbiła wzrok
w ziemię, jednakże nawet to nie przeszkodziło policjantowi. – Genevieve?
Shannon
podobnie jak reszta patrzył na nią zdziwiony, co jakiś czas spoglądając na
policjanta.
-
Tak, to ja. – powiedziała w końcu podnosząc głowę i patrząc mężczyźnie w oczy.
Policjant
skrzyżował dłonie i spojrzał na swojego partnera.
- Warren, to jest córka Rhysa.
Tęgi
policjant uniósł brwi.
-
Połowa miasta cię szuka, dziewczyno. – rzucił do Gen, a ona oblała się
rumieńcem i jeszcze bardziej zaczęła się trząść. Wiedziała już, że tym razem
nie ujdzie jej to na sucho i dobra passa się skończyła. – Czas wracać do domu.
Genevieve
dobrze znała Georga, a on ją. Od kiedy była dzieckiem pamiętała, że raz na
jakiś czas odwiedzał ich ze swoją żoną i synem Tonym, który był od niej o rok
młodszy. W dzieciństwie bardzo go lubiła, później jednak stał się bardzo
zamknięty w sobie i małomówny.
-
George, nie możesz mi odpuścić? – poprosiła mężczyznę z niewinnym uśmiechem
licząc, że będzie wyrozumiały. Już parę lat temu zaproponowała, by przestać
mówić na niego „wujku”, gdyż wydawało jej się to zbyt dziecinne. On oczywiście
się zgodził i poprosił, by zwracała się do niego po imieniu.
Mężczyzna
głęboko westchnął i od razu było widać, że walczy sam ze sobą.
-
Wybacz mi, ale dobrze wiesz, że twój ojciec by mnie zabił, gdyby coś ci się
stało. Zawiozę cię do domu, ale będę milczał jak grób, sama wymyślisz sobie
wersję zdarzeń. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić, Genny. – spojrzał wymownie
na Shannona, u którego wciąż siedziała na kolanach i uśmiechnął się
pocieszająco, a dziewczyna odetchnęła. Pomyślała, że lepsze to, niż nic.
Oczywiście
jak zwykle bywało w towarzystwie jego znajomych, znów poczuła się zażenowana. W
takich sytuacjach jeszcze bardziej rozumiała, co miała na myśli Caralyn. Nie
pasowała do nich, była zbyt grzeczna, zbyt młoda, zbyt dobrze pilnowana.
Wiedziała, że gdy oni znikali z domu, ich rodzice nawet tego nie zauważali, a
nawet jeśli, to nie reagowali. Natomiast gdy ona tylko raz wyszła bez
uprzedzenia, poszukiwały jej patrole w całej okolicy.
Niechętnie
wstała i ostatni raz ucałowała Shannona, który dopiero teraz poczuł ból przez
rozwaloną wargę. Wiedziała, że to ryzykowne go całować. Pomyślała jednak, iż
skoro George już teraz tak się dla niej poświęca, to zatrzyma dla siebie i ten
fakt. Mężczyzna spojrzał tylko na swojego kolegę i wzruszył ramionami z
uśmiechem. Dobrze wiedział, jak to jest wychowywać nastolatka i czasami
żałował, że jego syn nie potrafi posprawiać mu problemów. Według niego Tony był
zbyt kruchy i nieśmiały, dlatego ucieszyłby się gdyby znalazł sobie jakiś
przyjaciół. Chciał, by syn poszedł w jego ślady, ale póki co obawiał się, że to
już nigdy nie nastąpi.
-
Oh, biedna Genny. – westchnęła Cara prześmiewczo, gdy dziewczyna odchodziła.
Umilkła równie szybko, jak Shannon spiorunował ją spojrzeniem.
***
-
Przyprowadziłem wam zgubę. – powiedział George, gdy tylko zobaczył Isabelle
biegnącą przez podjazd w kierunku radiowozu.
-
Boże, Gen, napędziłaś nam takiego stracha! – odparła przejęta kobieta, a
dziewczyna cicho westchnęła. Wiedziała, że jej matka udaje i tylko przed
policjantami jest taka łagodna. Awantura miała wybuchnąć dopiero za zamkniętymi
drzwiami. – Dziękuję ci, George. Jesteśmy ci z Rhysem bardzo wdzięczni. –
uśmiechnęła się sztucznie. – Gdzie ją znalazłeś?
George
zerknął z rozbawieniem na Gen, która przygryzła wargę starając się nie
uśmiechnąć i udawać skruszoną. Czasami podejrzewała, że talent aktorski
odziedziczyła po matce.
-
Sama ci powie. Jestem na służbie, więc na mnie już pora. Trzymajcie się.
-
Jeszcze raz dziękuję. Zobaczymy się w niedzielę na obiedzie, tak? – zapytała Isabelle,
a Genevieve spojrzała na nią zdumiona. Pierwszy raz słyszała o takim
wydarzeniu.
-
Oczywiście. Z pewnością wpadniemy z Hazel, może Tony też będzie miał ochotę. Do
zobaczenia. – powiedział, wchodząc do radiowozu na miejsce kierowcy. – Uważaj na
siebie, Genny. – rzucił przez otwarte okno i odjechał.
Isabelle
natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Zdjęła maskę uprzejmości i teraz była po
prostu wściekła. Chwyciła córkę za rękaw kurtki i obróciła ją w stronę wejścia
do domu. Genevieve maszerowała włócząc nogami, chcąc opóźnić wejście do środka
o ile to było tylko możliwe.
Kiedy
Isabelle zatrzasnęła za sobą drzwi, Gen natychmiast podeszła do schodów naiwnie
wierząc, że tak po prostu matka da jej pójść do swojego pokoju.
-
Do salonu. Ojciec wróci za chwilę. – powiedziała stanowczo, a dziewczyna
cofnęła się z pierwszego schodka. Usiadła na kanapie w salonie i dziękowała
Bogu, że nie zdążyła wypić wódki. Wiedziała, że matka by to wyczuła. Rhys
przyszedł niemalże od razu po słowach Isabelle.
Kobieta
krążyła w tę i z powrotem, pouczając córkę, która siedziała ze zwieszoną głową.
Nie czuła się winna. Uważała, że nic wielkiego się nie stało, poza tym
obwiniała swoją matkę za całą sytuację. Gdyby nie jej surowe wychowanie i jej
uprzedzenia do ludzi takich jak Shannon, nigdy nie musiałaby mieć przed nią
tajemnic i mogłaby jawnie spotykać się ze swoim chłopakiem. Jej ojciec
natomiast stał ubrany w służbowy strój i opierał się o fotel, patrząc na córkę
z wyrzutem, ale o wiele łagodniej od swojej żony.
-
Gdzie byłaś? – zapytała ostro Isabelle, a Gen aż bała się odpowiedzieć, wciąż
układając sobie w głowie dobre alibi. – Pytam się: gdzie byłaś?! – wrzasnęła, a
dziewczyna aż podskoczyła.
-
Byłam ze Skye i jej znajomymi w Shreveport. – powiedziała cicho. Właściwie
nawet nie kłamała.
-
Wiedziałam, że nic dobrego nie wyjdzie ci z tej znajomości. Nie znam tej
dziewczyny, ale już mi się nie podoba, co przez nią robisz. Dzwoniłam już
wcześniej do ojca i ustaliliśmy, że masz szlaban na wychodzenie. I nie myśl, że
będziesz sobie znów uciekać. Kiedy nas nie będzie w domu, pilnować cię będzie
babcia. Posiedzisz sobie w domu, albo zawieziemy cię do niej. – Genevieve chciała
zaprotestować, ale napotykając wzrok matki zrezygnowała po jednym słowie. – Bez
dyskusji.
-
Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. – dodał jej ojciec.
-
Mogę już iść do pokoju? – zapytała znużona gadaniem matki. Było to dla niej
gorsze niż sam szlaban.
-
Nie doczekamy się przeprosin? – rzuciła matka wyczekująco, patrząc na nią
stalowym wzrokiem.
-
Przepraszam, bardzo mi przykro, że zawiodłam wasze zaufanie. – powiedziała nieszczerze,
ale starała się wypaść przekonywująco.
***
Ostatnimi
czasy Genevieve czuła się jak w klatce. Była pod ciągłą kontrolą, a z Shannonem
widywała się jedynie w drodze ze szkoły. Jeździła do niej rowerem tylko po to, by
spędzić z nim choć odrobinę czasu. Chłopak również przyjeżdżał do niej na
dwukołowcu, by móc dotrzymać jej kroku.
-
Mam przerąbane. Nie pozwalają mi nawet wychodzić z Jasonem, bo twierdzą, że nie
mają już do mnie zaufania. – westchnęła, jadąc jak najwolniej. Chciała
przedłużyć przejażdżkę do granic możliwości. Chłopak trzymał jedną ręką
kierownicę, a drugą palił papierosa. Specjalnie wybrali okrężną drogę, by nie
spotkać nikogo znajomego i dłużej się sobą nacieszyć.
Shannon
starał się ją pocieszyć, chociaż również nie czuł się dobrze w tej sytuacji.
-
Przejdzie im. – powiedział, ale sam w to nie wierzył.
-
Jak twoja warga? – zapytała nagle, przyglądając się jego zasinionemu miejscu.
-
Przeżyję. Patrząc na to, jak wyglądał tamten palant, to jestem w o wiele lepszym
stanie. – zaśmiał się, ale dla Gen wciąż nie było to zabawne.
-
Zareagowałeś zbyt agresywnie. Był narąbany i pewnie gdyby z tyłu była chociażby
Skye, powiedziałby to samo.
Shannon
parsknął.
-
I wtedy zapewne Hunter zrobiłby to samo, co zrobiłem ja.
Genevieve
westchnęła. Wiedziała, że go nie przegada. Złapała się nawet na tym, że w pewnym
sensie spodobało jej się, iż miała przy sobie kogoś, kto bronił jej honoru.
***
-
Proszę, zgódź się, tylko ten jeden raz. Cała kasa dla ciebie. – powiedział
błagalnie Jared, patrząc na brata. Siedział tyłem na krześle i spoglądał na
Shannona leżącego na łóżku.
-
Nigdy nie byłem kelnerem. – chłopak starał się spławić młodszego brata, ale
tamten się nie poddawał.
-
To będziesz. Powiedziałem już mojemu szefowi, że znalazłem zastępstwo, muszę
zająć się dziś Leanne. Uratuj swojego młodszego braciszka. – zaśmiał się, a
Shannon głęboko westchnął. Wiele razy powtarzał bratu, że bierze na siebie zbyt
wiele dorywczych prac, których nie potrafi ze sobą pogodzić.
-
Dobra, zastąpię cię. – rzucił od niechcenia, a Jared szeroko się uśmiechnął. - A
teraz zejdź mi z oczu, bo się rozmyślę.
***
Genevieve
nie czuła się dobrze siedząc przy stole ze swoimi rodzicami i rodziną Georga.
Gdyby tego było mało, zjawił się także Tony, który siedział po jej prawej
stronie i ani razu nie włączył się do dyskusji. Grzebał widelcem w jedzeniu lub
przyglądał się innym ludziom w restauracji. Isabelle co rusz szturchała córkę,
by zagadywała chłopaka, ale za każdym razem kończyło się na jego zdawkowej
odpowiedzi.
Okazało
się, że obiad odbywał się z okazji przejścia Georga na emeryturę. Dzień, w
którym złapał Genevieve na gorącym uczynku był ostatnim dniem jego pracy. Cały
czas żartował, że oczekiwał niezapomnianego i emocjonującego wieczora pełnego
łapania przestępców, a skończył na przyprowadzeniu nastolatki do domu. Isabelle
i Rhys oczywiście się śmiali, choć Gen podejrzewała, że wciąż są na nią źli i
ta sytuacja wcale nie jest dla nich zabawna.
Dziewczyna
wciąż poprawiała pudrowo-różową sukienkę z kołnierzykiem, której metka drapała
ją w plecy niemiłosiernie. W końcu matka szepnęła jej, by poszła do łazienki i
poprawiła tam swój ubiór. Genevieve nie wiedziała za bardzo, co to da nie
posiadając nożyczek czy jakiegokolwiek przedmiotu, by odpruć metkę, ale
postanowiła, że wszystko jest lepsze niż siedzenie przy stole. Przeprosiła na
chwilę towarzystwo i odmaszerowała w stronę wąskiego korytarza. Był bogato
zdobiony lustrami w złotych ramach, podobnie jak cała restauracja.
Wpadła
na kelnera, który szedł właśnie z pustą, srebrną tacą. Przechodził z sali obok,
która była odgrodzona ścianą. Kiedy usłyszała jego głos, natychmiast spojrzała
na twarz mężczyzny. Shannon uśmiechał się do niej szeroko, nie mogąc uwierzyć,
że się spotkali. Wcześniej nie miał okazji powiedzieć jej, co robi w niedzielę.
Położył
tacę na komodzie przy lustrze, na której stał duży wazon z białymi różami.
Chłopak złapał ją za rękę i rozglądając się nerwowo, wciągnął ją do niewielkiej
wnęki pomiędzy dwoma salami. Zazwyczaj ludzie nawet jej nie zauważali, gdyż
znajdował się tam jedynie obraz oświetlony dwoma kinkietami.
-
Pięknie wyglądasz. – powiedział z uśmiechem przyglądając się jej sukience.
Podobał mu się także jej delikatny makijaż i włosy spięte w niski kucyk.
-
Ty też wyglądasz niczego sobie. – zaśmiała się widząc, że chłopak nie czuje się
swobodnie w eleganckim stroju kelnera.
***
Zniecierpliwiona
Isabelle nieprzerwanie stukała długimi palcami o stół, próbując skupić się na
rozmowie. Wkrótce doszła jednak do wniosku, że jej córka albo zgubiła się w
lokalu, albo nie może poradzić sobie z sukienką. Przeprosiła rodzinę Georga i
wstała od stołu, kierując się w stronę korytarza. Zatrzymała się jednak przy
lustrze, gdyż jej uwagę przykuł kosmyk wymykający się z idealnie wymodelowanego
koka. Usłyszała ściszony chichot i rozejrzała się wokół.
Zrobiła
jeszcze jeden krok i zauważyła tacę leżącą na komodzie. Kolejny krok, coraz
wyraźniejsze głosy, które dobiegały z pustego korytarza. Isabelle zauważyła
wnękę i domyśliła się, że to stąd pochodzą. Postanowiła jedynie tam zerknąć
przechodząc do toalety, ponieważ była ciekawa źródła śmiechów, ale nie chciała
tego pokazywać.
Kiedy
przed oczami mignął jej jasnoróżowy kolor, automatycznie cofnęła się o jeden
krok. Jej serce zamarło, gdy zobaczyła swoją córkę namiętnie całującą się z
chłopakiem, którego twarz rozpoznała dopiero po dłuższej chwili.
Jedno wielkie OMG!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Ja nie wiem co teraz będzie. Jej matka chyba rozwali tą restaurację:)
OdpowiedzUsuńNic nie zdradzę, bo po co psuć zabawę :)
UsuńOpłaciło się ;)
OdpowiedzUsuńWiem, że nawet nie powinnam tak mówić, bo nauka jest w tej chwili dla ciebie najważniejsza, ale boskie to było :D
Epickie wręcz. Cieszę się, że ten policjant nie wkopał Genny, na pewno wiedząc, co ma za skórą Shann...
No i jestem ciekawa reakcji Isabelle, szczególnie po tym, jak przyuważyła młodą...
Mnóstwo pytań, mało odpowiedzi.
Cóż, mam jeszcze tylko jedno pytanie: czy tytuł rozdziału nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z piosenką OneRepublic pt. "Secrets"? :D
Dużo weny :)
S.
PS. Wczoraj u mnie pojawił się nowy rozdział, zapraszam, jeśli masz czas :)
Obiecuję w następnym rozdziale dac mnóstwo odpowiedzi, a przynajmniej tych ważniejszych.
UsuńZ pewnością nie bedzie kolorowo :)
Szczerze mówiąc nie myślałam o tej piosence kiedy wymyślalam tytuł, ale bardzo ja lubię i pózniej tez mi się tak skojarzylo.
Dziękuję, przyda się :)
O Matko ja chyba dostanę zaraz zawału:) Ale mnie wkurza matka Gen. Kurcze, ale jestem ciekawa jej reakcji:) Przecież ona rozszarpie Shanna... Nie mogę się doczekać nowego rozdziału i uwierz mi, że nigdy nie pisałam tego tak szczerze:) ja wprost umieram z ciekawości:) Dodatkowo duży plus za Shannona broniącego honoru swojej dziewczyny:) Oj nadchodzą czarne chmury nad związkiem G&S. Życzę weny na następne:)
OdpowiedzUsuńWniebowzięta nie bedzie, to na pewno :)
UsuńZ pewnością wystawi to troche ich związek na próbę.
Dziękuję!
O Jaredzie.. każdy kolejny rozdział jest coraz lepszy i za każdym razem coraz bardziej jestem ciekawa co będzie dalej :D
OdpowiedzUsuńCo powiesz na to, żeby matkę jebnął piorun, a Shannon i Gen będą razem do końca? ;-; Po prostu wciąż myślę o tym, że nieubłaganie zbliża się TEN dzień, który opisany jest w NDR i nie mogę tego przeżyć :<
Cass, przechodzisz samą siebie, jeśli to w ogóle możliwe i nienawidzę Cię za te zakończenia! XD
Chyba wymagałoby to jakiejs boskiej interwencji :D
UsuńTEN dzien oczywiście nadejdzie, jeszcze nie wiem dokładnie kiedy, ale z pewnością nie bedzie to oznaczało końca bloga. Zawsze pozostaje historia reszty bohaterów, choć wiele się zmieni.
Przynajmniej pozostawiają niedosyt :D
O matko ! Najlepszy rozdział ever ! Kocham twoje opowiadania <3 Powinnaś kiedyś napisać książkę <3 Życzę weny <3
OdpowiedzUsuńChyba to nie ten poziom na ksiazke...
UsuńDziękuję :3
O Dzisaas Cassa Kocham Kocham Kocham........ten rozdział ... ZAJEBISTY chyba Twoje poświęcenie nie poszło na marne xd Przepraszamy że przez nas sie nie przygotowałaś ale ten rozdział jest wart każdej jedynki ♥♥♥♥♥ najlepszy koniec !!! :D
OdpowiedzUsuńNie dostałam żadnej jedynki i przynajmniej nie uczyłam się na marne :D
Usuńszpitalaj Cassa piszesz perf. :*
OdpowiedzUsuńOki :c
Usuń<3
Piekne piekne piekne i jeszcze raz piekn. Po prostu przechodzisz samą siebie. Cudny rozdzial a to zakonczenie no normalnie Ty to specjalnie robisz <30
OdpowiedzUsuńOczywiście, ze specjalnie :>
UsuńNonono! będzie szum w następnym rozdizale, ciekawe jak to wyjdzie w sumie. Moim zdaniem jej matka powinna troche dac spokój, i też pozwolić Shannowi przedstawic sie z innej strony
OdpowiedzUsuń"Szum" to mało powiedziane.
UsuńAh jak to bywa, rodzice bywają uparci i wszystko wiedzą najlepiej...