niedziela, 28 września 2014

23. Drug




         Dziewczyna usłyszała, że ktoś wchodzi do toalety. Pomyślała, że może jakimś cudem wyprzedziła Mię i znalazła się tu przed nią. Znów poczuła mocne zawroty głowy spowodowane alkoholem. Musiała podeprzeć się ściany, by nie zatoczyć się do tyłu. Przyłożyła czoło do zimnych kafelków i wzięła głęboki oddech, po czym wyszła z kabiny. Ujrzała tą samą, zdewastowaną i popisaną łazienkę, ale jedna rzecz uległa zmianie.
         - No wreszcie! Zaczynałam się nudzić. – Sloan patrzyła na nią z niebezpiecznym uśmiechem.
         Genevieve spojrzała na twarz dziewczyny z niepokojem. Od razu wiedziała, że nie przyszła tutaj by skorzystać z toalety. Kiedy spojrzała na jej ręce bawiące się scyzorykiem była już pewna, iż powinna stąd jak najszybciej uciec. Miała nadzieję, że Sloan chce ją tylko nastraszyć, ale widząc szaleństwo w jej oczach przeszły ją ciarki. Jej źrenice były rozszerzone, co również nie było dobrym znakiem.
         Gen rzuciła się biegiem do drzwi, ale gdy tylko chciała złapać za klamkę, poczuła jak Sloan szarpie ją za włosy do tyłu. Natychmiast upadła na zimną posadzkę, mocno uderzając o nią łokciami. Zaczęła krzyczeć, ale ostra muzyka za ścianą była zbyt głośna, by ktoś ją usłyszał. Poczuła ból przechodzący przez całe jej ciało który sprawiał, że nie mogła się już podnieść. Teraz jeszcze bardziej kręciło się jej w głowie. Sloan stanęła przed nią uśmiechając się triumfalnie, a rozmazana czarna szminka dodawała jej upiorności. Kiedy zobaczyła, że Gen próbuje choć trochę się unieść, natychmiast położyła nogę na klatce piersiowej dziewczyny. Genevieve oddychała jeszcze ciężej pod naciskiem masywnego buta. Złapała za nogę Sloan, ale nie była wystarczająco silna, by przewrócić dziewczynę.
         Poczuła się jak w pułapce. Zaczęła zastanawiać się nad tym, jak zareagowaliby jej rodzice na wiadomość o śmierci swojej córki. Zapewne byliby zaskoczeni, że tak naprawdę jej nie znali. Nie wiedzieliby jak tu się znalazła, skąd alkohol w jej krwi i jakim cudem została zabita przez narkomankę. Chociaż teraz Genevieve modliła się, by tak to się skończyło. Stwierdziła, że może jest płytka, ale wolałaby umrzeć niż być pocięta na całej twarzy lub torturowana przez taką sadystkę jak Sloan.
         - Co ja ci takiego zrobiłam?! – rzuciła zduszonym głosem Gen, próbując wzbudzić w dziewczynie jakiekolwiek ludzkie uczucia. Ta jednak tylko gardłowo się zaśmiała.
         - Mi nic, ale mojej przyjaciółce tak. I to wystarczy, żeby popsuć ci tę piękną twarzyczkę. – jej głos zdawał się być równie ostry, co kolce na jej obroży wokół szyi.
         Sloan na chwilę uwolniła Gen spod swojej nogi, ale szybko usiadła na jej brzuchu i ponownie unieruchomiła dziewczynę. Genevieve zaczęła obkładać ją pięściami, jednakże Sloan skutecznie zablokowała jej ręce. Znów wyjęła scyzoryk i przytknęła go do twarzy dziewczyny, a w jej spojrzeniu Gen widziała jeszcze większy obłęd niż przed minutą. Zaczęła zastanawiać się, jakim cudem filigranowa Sloan tak bezproblemowo ją pokonała.
         - Przestań! Jesteś naćpana, to dlatego masz takie chore jazdy! – Gen próbowała się szarpać, ale jedyne czym mogła ruszać była głowa, co zbytnio jej nie pomagało. Szybko stwierdziła, że histeria nie daje żadnych efektów, a jedynie sprawia, iż jest jeszcze bardziej obezwładniona i bezsilna.
         Sloan trzymała ostrze przy skroni dziewczyny, a uśmiech zastąpiły wąsko zaciśnięte usta.
         - Jaki napis wolisz – „suka” czy „dziwka”? – zapytała szyderczo, dotykając już skóry i przecinając ją niezbyt głęboko, byle ją nastraszyć.
         Gen nawet nie zauważyła, kiedy obraz zaczął rozmazywać jej się przez łzy. Błagała Sloan o litość, ale jej krzyk tylko wzniecał zapał dziewczyny do sprawiania bólu, tak samo jak cienka strużka krwi płynąca teraz po jej twarzy. Genevieve udało się oswobodzić jedną rękę z jej uścisku, co natychmiast postanowiła wykorzystać. Wspomagając się wolnymi nogami, całkiem niespodziewanie wytrąciła Sloan z równowagi, przez co dziewczyna z wrzaskiem runęła na ziemię.
         Gen spojrzała przelotnie na jej twarz i pewnie uciekłaby ile sił w nogach, gdyby nie zobaczyła szkarłatnej plamy na białych kafelkach. Płynęła ona z rozbitej głowy Sloan, która leżała bezwładnie na ziemi z zamkniętymi oczyma. Dziewczyna chciała do niej podejść, upewnić się, że nic jej nie jest, ale będąc w szoku po prostu wyszła z toalety i rzuciła się biegiem do stolika.
         Po drodze naćpani ludzie trącali ją, zatrzymywali lub po prostu obmacywali. Czuła się, jakby krążyła po sali w kółko, odpychając od siebie każdego, kto wszedł jej w drogę. Neonowe kolory zlewały się w jedno, a twarze troiły się jej w oczach. W końcu jednak udało jej się dostać do stolika, przy którym wszyscy śmiali się, zasypiali lub paplali bez sensu.
         Shannon nachylał się właśnie nad stolikiem. Genevieve nie widziała dokładnie co robi, ale podejrzewała że zażywa narkotyk. Gdy tylko podniósł głowę, od razu napotkał jej twarz. Spojrzał jej w oczy trochę zamroczony, ale zdawał się zauważyć, że coś jest nie tak. Caralyn na widok zapłakanej Gen natychmiast zerknęła na kanapę naprzeciwko, gdzie powinna siedzieć Sloan. Widząc puste miejsce wiedziała już, co się stało.
         - Sloan… ona… ona tam leży, ja ją chyba zabiłam. – powiedziała zszokowana Gen, a język plątał się jej jeszcze bardziej przez wypity alkohol.
         - Co?! Gdzie ona jest?! – wykrzyczała Cara.
         - W łazience.
         Caralyn od razu wstała z miejsca i pobiegła we wskazane przez Gen miejsce. Blake jedyny z towarzystwa pił jedynie piwo, więc jako najbardziej trzeźwy ruszył za dziewczyną, by pomóc jej przyjaciółce. Jared zainteresował się sytuacją i chwiejnym krokiem podążył za nimi. Haydee próbowała dowiedzieć się o co chodzi, a Vicky spała na kanapie nie wiedząc o bożym świecie. Paul, Sage i Mia zniknęli, chociaż i tak za dużo by nie pomogli w obecnym stanie.
         Shannon wstał z kanapy i chwycił Gen za ramiona, nachylając się nad nią i patrząc jej w oczy.
         - Genny, powiedz mi co się stało. – poprosił głośno by przebić się przez muzykę, ale spokojnie by jej nie spłoszyć.
         Genevieve starała się za wszelką cenę pozbierać myśli, ale wszystko ją bolało i przed oczami cały czas miała bladą twarz Sloan leżącej w kałuży krwi.
         - Zaczaiła się na mnie w łazience… Chciałam uciec, ale wyjęła nóż. Próbowała mnie pociąć, powaliła mnie na ziemię… Ja tylko próbowałam się obronić. Przewróciłam ją, a ona… - Gen wybuchła płaczem, a Shannon przytulił ją i zaczął głaskać po głowie.
         Po chwili zobaczył rozstępujący się tłum, który patrzył w jednym kierunku i przestawał tańczyć. Blake niósł na rękach zakrwawioną Sloan, a Cara i Jared szli tuż za nim. Rudowłosa zakrywała usta dłońmi, a brat Shannona patrzył tępo na poszkodowaną, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy co się stało.
         - Co ty zrobiłaś?! – wykrzyczała Caralyn w kierunku Gen, po czym wraz ze Sloan i Blakiem zniknęła w ciemnym korytarzu.
         - Usiądź. – polecił Shannon i posadził Genevieve na kanapie. Przykucnął przy niej i popatrzył jej w oczy. – Wszystko będzie dobrze, nic jej nie będzie. Jak się uspokoisz odwiozę cię do Tessy.
         Gen ukryła twarz w dłoniach i starała się równomiernie oddychać. Próbowała wymazać z pamięci widok Sloan z rozbitą głową, ale ten obraz wciąż do niej powracał. Shannon znów ją obejmował, co trochę pomagało jej zebrać się w sobie. Czuła, jak po jego ciele przechodzą dreszcze, co spowodowane było kokainą. Po raz pierwszy poczuła dziwną ochotę, by odpędzić od siebie złe myśli i wiedziała, co może jej w tym pomóc.
         - Daj mi coś co sprawi, że nie będę o tym myśleć. – powiedziała mu do ucha, a chłopak spojrzał na nią niepewnie.
         - Genny, to nie jest najlepszy pomysł. – odparł chcąc ochronić ją przed czymś, przed czym sam potrafił się ustrzec. Widząc jednak jej stan i błagalne spojrzenie sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej skręta. Nigdy wcześniej nie dałby tego dziewczynie, ale tylko to mu zostało, poza tym po narkotykach, które wziął, myślał inaczej niż gdy był trzeźwy.
         - Spal to, ale tylko do połowy. – powiedział i podał dziewczynie swoją zdobycz.
         Gen poczuła dziwny smak, nieporównywalny do papierosów ani niczego, co znała. Skoro jednak miało jej to pomóc, postanowiła zastosować się do zaleceń Shannona. Chłopak obejmował ją jednym ramieniem i sam zaczął palić swoje Marlboro. Po kilkudziesięciu minutach do ich stolika dołączyli Jared, Blake i Cara.
         - Zostawiliśmy ją na przystanku niedaleko i zadzwoniliśmy po pogotowie. Powiedziałem, że znalazłem ją nieprzytomną podczas spaceru i uciekliśmy jak tylko słyszeliśmy z daleka syreny. – wyjaśnił Blake napotykając pytające spojrzenie Shannona. Cara usiadła na skraju kanapy i patrzyła z nienawiścią na Genevieve.
         - Chwila, co ona pali? – zapytał nagle Jared, spoglądając na przedmiot w dłoni Gen.
         Shannon dopiero teraz uświadomił sobie, że zapomniał o narkotyku danym swojej dziewczynie. Genevieve już nie płakała, w ogóle nie była już sobą. Patrzyła się z tępym uśmiechem w przestrzeń, trzymając w dłoni skręta. Jared wyrwał go jej z ręki, ale było już za późno. I tak już spaliła ponad połowę. Chłopak powąchał resztki i zszokowany spojrzał na brata.
         - O kurwa, Shannon, powaliło cię do reszty? – wykrzyczał do brata. – Dałeś jej heroinę?!
         Starszy Leto poczuł, jak dziewczyna coraz mocniej się na nim wspiera.  Jej źrenice były zwężone, oddech był spłycony. Wyglądała na zobojętnioną i nie do końca rozumiejącą, co się dzieje. Genevieve właśnie tak się czuła. Nie obchodziło ją gdzie jest, z kim, a nawet co tu robi. Po prostu była i czuła się tak błogo i spokojnie, jak nigdy wcześniej.
         - Kazałem jej spalić tylko połowę… - Shannon próbował się tłumaczyć, ale jego brat myślał o wiele trzeźwiej i nie zamierzał go słuchać.
         - Równie dobrze mogłeś jej to wstrzyknąć! – rzucił Jared z ironią.
         - Jak nikt z was tego nie pali do końca, to ja chętnie. – powiedział Paul, który wrócił właśnie z baru. – Gdzie jest Sloan?
         Jared podał mu resztę heroiny i opadł na kanapę obok Haydee. Obydwoje zaczęli tłumaczyć Paulowi, co go ominęło. Na początku chłopak trochę się przejął, jednak gdy narkotyk zaczynał działać, on automatycznie tracił zainteresowanie tematem i był coraz bardziej obojętny.
         Shannon postanowił, że zamiast do Tessy odwiezie Gen do siebie. Nie chciał by jej przyjaciółka miała kolejny powód do nienawiści w jego kierunku. Nie interesowała go opinia Tessy, ale wolał nie robić problemów Genevieve. Wiedział, że dziewczyna lamentowałaby nad nią przez jeszcze długi czas, dlatego wolał jej to oszczędzić.
         Wyniósł śpiącą dziewczynę z klubu, jednakże uderzona chłodnym powietrzem natychmiast się obudziła.
         - Postaw mnie na ziemię… - powiedziała nienaturalnie wolno, a Shannon niechętnie spełnił jej prośbę. Gen natychmiast zaczęła wymiotować opierając się o ścianę, po czym znów zaczęła mimowolnie zasypiać.
***
         Promyki słońca przebijały się przez zasłonięte do połowy rolety. Jeden z nich zaświecił prosto w jej oczy, przez co od razu się obudziła. Bolała ją głowa, mięśnie i ciężko było jej przypomnieć sobie, jak się tu znalazła. Rozejrzała się po pokoju z niepokojem, ale szybko rozpoznała plakaty na ścianach i gitarę w rogu. Z trudem podniosła się na łóżku i odrzuciła lekko kręcone włosy do tyłu. Była ubrana w ten sam cienki sweter co wczoraj oraz elastyczne spodnie, jedynie zdjęto jej buty.
         Shannon patrzył na nią ze słabym uśmiechem. Ulżyło mu, że wreszcie się obudziła. Dochodziło już południe i prędzej czy później sam musiałby to zrobić. Podał jej szklankę wody, a ona dopiero ją pijąc uświadomiła sobie, jak bardzo jest spragniona. Oparła się o zimną ścianę i westchnęła ciężko. Zaczęła sobie przypominać cały pobyt w klubie. Urwał jej się film dopiero w momencie, gdy zażyła narkotyk, choć wolałaby nie pamiętać niczego, a zwłaszcza widoku Sloan.
         - Dlaczego jestem tutaj a nie u Tessy?
         Shannon przysunął krzesło do łóżka by być bliżej niej. Wyglądał na zmęczonego i sennego, ale starał się to ukrywać.
         - Chciałem ci oszczędzić jej jazgotania. – odparł, a ona musiała przyznać mu rację. Nie wyobrażała sobie słuchać teraz nad głową pouczającej jej przyjaciółki. – Dzwoniłem do Ethana. Tessa wie, że jesteś tutaj. Twojej mamy jeszcze nie ma więc możesz wrócić do domu i powiedzieć, że on cię odwiózł.
         Genevieve doceniała jego troskę i to, jak wszystko dobrze zaplanował w tak krótkim czasie.
         - To dobrze. Dziękuję. – odpowiedziała poprawiając rozczochrane włosy i siadając po turecku na łóżku. – Wiadomo już co ze Sloan?
         - Z tego co wiem to jest w szpitalu, ale chyba nic jej nie jest. Nie przejmuj się nią.
         - Źle się z tym czuję. – westchnęła. – Muszę wracać do domu. Moja mama niedługo wróci.
***
         - Jak się bawiłaś u Tessy? – zapytała Isabelle siedząc z córką przy stole i jedząc obiad. – Robiłyście coś ciekawego?
         - Było w porządku. Oglądałyśmy filmy, słuchałyśmy muzyki. Pomogłam jej powyrzucać stare rzeczy z szafy. – odparła Genevieve jak najbardziej naturalnym głosem, jaki potrafiła udawać. Cały czas pilnowała, by włosy zasłaniały jej małą ranę na skroni zrobioną przez Sloan.
         - Następnym razem niech ona nocuje u nas i pomoże uporać się z twoimi. Ledwo można domknąć twoją szafę.
         Gen postanowiła zmienić temat, bo nie chciała powiedzieć o jednego słowa za dużo.
         - A u ciebie w pracy coś się działo?
         Isabelle zmieniła wyraz twarzy.
         - W szpitalu zawsze się coś dzieje. Wieczorem miałam dosłownie pięć minut żeby się zdrzemnąć. Obudził mnie nagły przypadek. Przywieźli jakąś narkomankę z rozbitą głową i później nie miałam już ani chwili wytchnienia.
         Genevieve niemalże zakrztusiła się kurczakiem. Postanowiła jednak dalej grać przed matką, dlatego nie wypytywała ją więcej o Sloan. Nie musiała, bo Isabelle mogłaby całymi dniami opowiadać o pracy i zwierzać się z problemów.
          - Dzisiaj rano odwiedził ją ojciec. Spodziewałam się jakiejś patologii, a przyszedł zadbany, bogato wyglądający facet. – matka Gen pokręciła głową z niedowierzaniem. – Oczywiście ona nic nie chciała powiedzieć, nawet jak się nazywa. Miała przy sobie dokumenty i zadzwoniliśmy po niego. To straszne, że niektórzy nie potrafią wychować swoich dzieci na porządnych ludzi. Pewnie nawet nie wiedział, gdzie była poprzedniej nocy. Dla mnie coś takiego jest nie do pomyślenia. Przecież od razu widać, że dziecko cię okłamuje, nie wraca na noc czy coś bierze. Cieszę się, że my nie mamy z tobą takich problemów. – rozgadała się Isabelle, a Genevieve tylko potulnie przytakiwała. Poczuła się okropnie z myślą, że musiała wciąż okłamywać swoją matkę.
         Po obiedzie znów musiała ją oszukać. Powiedziała, że chce wybrać się do Shreveport by odwiedzić Skye. Isabelle zgodziła się tylko dlatego, iż Genevieve przysięgła szybko wrócić.
         Tak naprawdę pojechała prosto do szpitala. Postanowiła wykorzystać moment, kiedy jej matka akurat nie miała w nim dyżuru. Chciała skłamać w rejestracji, że jest siostrą Sloan, ale dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nawet nie zna jej nazwiska. Obejrzała się po holu pełnym spacerujących chorych i biegających pielęgniarek. Cała jej wyprawa poszłaby na marne, gdyby na końcu korytarza nie zauważyła Cary.
         Rudowłosa dziewczyna stała przy automacie z kawą. Genevieve niechętnie do niej podeszła, nie widząc lepszego wyjścia. Gdy dziewczyna się odwróciła, natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Zacisnęła usta w cienką linię. Gen pomyślała, że pierwszy raz widzi ją nieumalowaną czerwoną szminką.
         - Co ty tu do cholery robisz? – zapytała ostro, a Gen zaczęła się zastanawiać czy wie, jak do tego doszło. Chciała to wytłumaczyć, ale dziewczyna nie dała jej dojść do słowa. – Jeszcze ci mało?
         - Chciałam tylko zapytać, jak ona się czuje. Gdyby mnie nie zaatakowała…
         Cara prychnęła i skrzyżowała ręce.
         - Przez ciebie tracę wszystko, a teraz jeszcze tu przychodzisz i zgrywasz niewiniątko. Co, wystraszyłaś się, że Sloan cię poda na policję? Nie zrobi tego. Nie chce mieć dymu przez taką dziewuchę jak ty.
         - Nie prosiłam się o to, żeby atakowała mnie nożem. – odparła Gen zdenerwowana jej słowami, a Cara uniosła do góry brwi i uśmiechnęła się sarkastycznie.
         - Wiesz co, przyglądałam ci się wczoraj. Starasz się do nas dopasować, ale to tylko ciągnie cię w dół, jak nas wszystkich. Jedyna różnica polega na tym, że my urodziliśmy się będąc na dole i nie mieliśmy na to wpływu, a ty spadłaś tu z samej góry, w dodatku na własne życzenie. Może i Sloan jest bogata, ale ma równie przerąbane co my. Ty masz tą swoją idealną rodzinkę, piękny domek i nie musisz się o nic martwić, ale i tak ci mało. Myślisz, że będziesz wciąż żyć jak księżniczka, ale dla zabawy co jakiś czas zaszalejesz. Powiem ci coś – to tak nie działa. Jesteś albo tam, albo tu. Nawet jeśli Sloan cię zaatakowała, to nie zrobiła tego świadomie. Natomiast ty starasz się nas rozdzielić, namieszać między nami wszystkimi i robisz to specjalnie. Ale to ci się nie uda. Prędzej czy później Shannon zrozumie, do czego doprowadziłaś. Zrozumie, że nie jesteś i nigdy nie będziesz taka jak my. – Caralyn odwróciła się na pięcie i ruszyła w głąb korytarza. Genevieve poczuła, jakby znów dostała od niej w twarz.
***
         - Nie rozumiem po co w ogóle tam poszłaś. – rzucił Shannon przyglądając się dziewczynie z niedowierzaniem. Siedzieli w jej kuchni, gdyż Isabelle była w pracy, a Rhys zabrał Leanne do kina. Gen nie chciała pojechać tłumacząc, że zamierza się uczyć na sprawdzian. Zamiast tego zadzwoniła do Shannona i zaprosiła go do siebie.
         - Chciałam wiedzieć, jak się czuje…
         - Nie powinnaś się tym martwić, w końcu to ona cię zaatakowała. Nawet gdybyś ją zabiła to byłaby samoobrona. – chłopak opierał się o wyspę kuchenną, a ona siedziała naprzeciwko na wysokim krześle.
         - Może w świetle prawa owszem. Ale tak czy inaczej czułabym się winna mając ją na sumieniu. – dziewczyna westchnęła, a Shannon zmienił wyraz twarzy.
         - To byłaby bardziej moja wina. Powinienem cię przed nią ostrzec. – przyznał szczerze. Gdyby nie zlekceważył ostrzeżeń Cary, nic by się nie stało. Genevieve nie rozumiała, o czym mówi.
         - Skąd mogłeś wiedzieć, że za mną pójdzie. Nie mogłeś przecież pilnować mnie całą noc. – prychnęła pewna, że o to mu chodziło.
         - Cara mnie ostrzegła, że Sloan może ci coś zrobić, a ja to zignorowałem. – odparł ze wzrokiem utkwionym w swoje dłonie. Postanowił, że jest jej winien wyjaśnienia.
         - Kiedy rozmawiałeś z Carą? – obruszyła się Genevieve. Była zazdrosna o rudowłosą, ale jeszcze bardziej zdenerwował ją fakt, że Shannon ukrywał przed nią rozmowy z dziewczyną.
         - Załatwiałem jej pracę i…
         Gen natychmiast ześlizgnęła się z krzesła i zaczęła krążyć nerwowo po kuchni.
         - Załatwiałeś jej pracę? Mówimy cały czas o tej samej osobie? O tej suce, która mnie porwała w biały dzień, przywiązała do krzesła, pobiła i przypalała papierosem?! – dziewczyna nie chciała się unieść, ale nie potrafiła powstrzymać emocji. Shannon patrzył na nią przepraszająco, jakby chciał ją tym uspokoić.
         - Genny, nie rozumiesz i nie oczekuję, że to zrobisz. Nie znasz jej tak dobrze jak ja, jej sytuacji…
         Dziewczyna z każdym jego słowem była jeszcze bardziej wytrącona z równowagi.
         - Masz rację, nie znam. I szczerze mówiąc, nawet mnie to nie obchodzi. Mogłaby nawet żyć pod mostem, a i tak nic nie usprawiedliwia tego, co mi zrobiła.
         - Może nie jesteś do tego przyzwyczajona, ale my trzymamy się ze sobą od zawsze i cokolwiek by się nie stało, pomagamy sobie. Wszyscy doskonale się rozumiemy, bo każdy z nas ma podobną sytuację.
         - O mój Boże, brzmisz dokładnie jak ona! – wykrzyknęła Gen kręcąc głową. – Wybacz mi, że nie urodziłam się w innym domu, że jestem tylko rozpieszczoną małolatą, która nic nie rozumie i próbuje się do was dopasować, mieszając między wami! Może powinnam pogodzić się z tym, że należymy do dwóch różnych światów i dać wam wszystkim święty spokój? - Gdyby Gen była u niego w domu, zapewne by z niego wyszła. Teraz jednak jedyne co mogła zrobić, to go stąd wyrzucić. – Najlepiej wyjdź i nie znoś dłużej mojego gadania, bo i tak nic nie zrozumiem.
         Shannon starał się trzymać nerwy na wodzy. Nie chciał powiedzieć czegoś, czego potem by żałował. Stanął bliżej dziewczyny i zatrzymał ją łapiąc za ręce, bo denerwowało go jej krążenie po całym pomieszczeniu. Patrzył jej teraz głęboko w oczy, opanowany na zewnątrz, ale zdenerwowany w środku.

         - Może i należymy do dwóch różnych światów. Może ja nie rozumiem ciebie, a ty mnie. Ale wiem jedno – że ty jesteś całym moim światem. Kocham cię, Genny i nic innego nie ma dla mnie znaczenia. 

24 komentarze:

  1. nie wiedzialam ze heroine sie pali ? :O
    no i nareszcie jej wyznal milosc :)
    /S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mit, że heroinę można tylko wstrzykiwać.
      :)

      Usuń
    2. no wlasnie az sobie o tym poczytalam bo mnie zaskoczylas :) widzisz, nie tylko przyjemnie sie czyta, czegos mozna sie nauczyc haha!
      Super rozdzial. jak zawsze.
      /S.

      Usuń
    3. Ja dzięki temu opowiadaniu tez się wiele uczę, bo muszę przed każdym rozdziałem zrobic mały research :) dzięki!

      Usuń
  2. Wyznał jej miłość:D Nareszcie:D Hihihi. Miałam w głowie ułożony całkiem długawy komentarz, ale ostatnie zdanie sprawiło, że zapomniałam co chciałam napisać:P Kurde, no. Nawet trochę szkoda mi Sloan. Ona i Cara widzą w Gen zagrożenie. W sumie nie dziwię im się. Nagle do ich ekipy dołącza jakaś dziewczyna. Nikt nie wie czego się po niej spodziewać. Nie wiedzą, czy jest w porządku czy nie. Rozumiem ich obawy. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek ją zaakceptują... No nic, jaram się dalej wyznaniem Shannona i życzę weny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno kiedys odpowiem na to pytanie :) dziękuję.

      Usuń
  3. Cześć Cass, skarbie 💕 Właśnie siedzę w kinie z młodsza siostra na Pszczółce Mai (nie pytaj) i tu taka niespodzianka ❤️ Dziekuje, jak zwykle cudowny rozdział, pięknie piszesz, kc 💕💕💕
    twoja always&forever mola, molcia, moluuuuś 💕

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha cieszę się, ze chociaż troche uratowałam cie z tego piekła :)
      Dzięki <3

      Usuń
  4. NO NIE WIERZĘ :O Shannon wreszcie się odważył! Tyle czasu czekać matko boska... było warto :D Czy one się kiedyś odczepią od Geny? A żeby je :// Czekam C: :*

    OdpowiedzUsuń
  5. O matko, nie wiem, nie wiem co powiedziec, zaniemowilas mnie, moje feelsy :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże ta Sloan i Cara mnie irytuja. Można zrozumieć wszystko.. ze mają ciężką sytuację w rodzinie itd ale to przecież nie wina Gen. One są nienormalne, to że im jest ciężko w życiu nie znaczy że mogą porywać ludzi i ciąć im twarz. Dobrze że Sloan żyje bo mimo wszystko smierci im nie życzę a Gen miałaby tylko okropny problem. Shannon wszystko fajnie z tym wyznaniem ale to że dał jej heroinę to podpadł. Dobrze że jeszcze jest Jared i myśli. Weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) oj, shannon jeszcze nie raz podpadnie różnymi rzeczami...

      Usuń
  7. Wreszcie jej to powiedział!
    A Sloan i Cara wkurzają mnie coraz bardziej. Ale, mimo wszystko, mam nadzieję, że tej pierwszej nic nie będzie.
    Weny życzę xx

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej!!! Wyznanie miłosne i ja się cała rozpływam:) Świetny rozdział, muzyka genialna (kocham cię za to, że zawsze ją dodajesz :*) Kocham to opowiadanie i czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) No i cieszę się, ze ktos słucha tej muzyki i w dodatku uważa ją za fajną.

      Usuń
  9. Matko ile się w tym rozdziale działo, ile zwrotów akcji i niepewności:) Świetny rozdział:) Weny:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Super rozdział :D Zaczyna się robić ostroo Niegrzeczna Gen będe się musiała z tym jakoś pogodzić

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajnie się czyta, jak zwykle końcówka rozdziału z przutupem.Pozostaje cierpliwie czekać na kolejny oby w krutce,. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)