środa, 10 września 2014

19. Promises




         Samochód zatrzymał się pod wysokim, szarym blokiem, który zupełnie nie wyróżniał się na tle innych, stojących w prostej linii budynków. Dziewczyna z niechęcią spojrzała w okno swojego pokoju, mieszczące się na najwyższym piętrze po lewej stronie. Na dworze zaczęło się ochładzać, ale nie było jej zimno. Przywykła już do niższych temperatur.
         Mężczyzna spojrzał na jej zaniepokojoną twarz i od razu wiedział, co oznacza.
         - Jeszcze raz ci dziękuję, Danny. Nawet nie wiesz jak mi pomogłeś. – powiedziała z szczerością, która nie była jej nawykiem.
         Daniel machnął ręką i słabo się uśmiechnął.
         - Nie ma za co. Musiałaś tylko załatwić to w taki sposób? – spojrzał w jej oczy skupione w jednym punkcie. Zawsze tak robiła, gdy nie chciała zdradzać swoich prawdziwych uczuć, zupełnie jakby wpatrzenie się w jej tęczówki mogło sprawić, że ktoś będzie w stanie odczytać jej myśli.
         - Tak, to było jedyne wyjście. – odparła stanowczo, jakby faktycznie wierzyła, że zrobiła to, co należało i nie dało się inaczej. – Wpadniesz może na kawę, herbatę, piwo czy cokolwiek?
         Dopiero teraz odwróciła wzrok na kuzyna. Po jego minie wiedziała już, co odpowie. Może jej przypuszczenia były słuszne i faktycznie w przypadku niektórych wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy by wiedzieć, o czym myśli.
         - Twój ojciec jest w domu, prawda? – zapytał patrząc na kierownicę.
         Cara chwyciła za klamkę.
         - Tak. Do zobaczenia, miło było cię widzieć. – odparła i wysiadła z pikapa.
         - Innym razem, Care. Trzymaj się. – rzucił Daniel i odjechał z piskiem opon.
         Dziewczyna głośno westchnęła sama do siebie, wciąż tępo patrząc w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu stało czerwone auto. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu.
         Ruszyła w stronę parku znajdującego się niedaleko jej bloku. Liczyła, że spotka tam Aarona bądź kogoś z jego paczki. Nic. Wszyscy pewnie ruszyli w jakieś ciekawsze miejsce. Na poniszczonych ławkach siedziały starsze kobiety, a po dróżkach wokół wysokich krzaków spacerowały pary z dziećmi i kolorowymi wózkami. Dziewczyna usiadła na jednej z pustych ławek i rozejrzała się po parku. Znała go na pamięć, mogłaby z zamkniętymi oczami podejść do każdego drzewa, ławki czy kamienia.
         Siedzenie samotnie było o wiele lepsze niż powrót do mieszkania, ale nawet to zaczęło jej doskwierać. Chciała pójść do Sloan, ale o tej godzinie dziewczyna miała lekcję gry na wiolonczeli. Z braku lepszych pomysłów, Cara wstała i znów znalazła się pod smutnym blokiem. Minęła sąsiadkę w podeszłym wieku, która rzuciła jej na powitanie „dzień dobry” i typowe, współczujące spojrzenie. Gdyby dostawała dolara za każdy taki gest ze strony najbliższych sąsiadów, byłaby już bogata.
         W środku było tak samo szaro i ponuro, jak na zewnątrz. Na klatce czuć było zapach kotów pani Michaelson. Im wyżej wspinała się po marmurowych schodach, tym wolniej włóczyła nogami w wysokich butach z grubym obcasem. Kiedy stanęła przy brązowych drzwiach z liczbą dwadzieścia dwa, niechętnie chwyciła za mosiężną klamkę.
          Spodziewała się hałasu, ale jedyne co usłyszała to głośne dźwięki telewizora dochodzące z salonu. Chciała jak najciszej wślizgnąć się do korytarza i przejść do swojego pokoju, ale gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi usłyszała wrzask ojca.
         - Carrie!
         Dziewczyna cicho przeklęła i z nieukrywanym rozczarowaniem powłóczyła do salonu. Ojciec leżał na kanapie z poduszką pod głową i oglądał wiadomości. Na stoliku leżały puste butelki i popielniczka pełna papierosów, a w pomieszczeniu czuć było jedynie zapach tytoniu i alkoholu. Posiwiały mężczyzna ze zmęczoną twarzą ledwo podniósł głowę, by spojrzeć na córkę.
         - Przynieś mi piwo z lodówki. – polecił stanowczym głosem, który nie znosił sprzeciwu.
         Caralyn spojrzała na niego ze smutkiem. Wciąż nie mogła pogodzić się z faktem, że po śmierci matki został alkoholikiem i wciąż upijał się na umór, a ona musiała być tego świadkiem i jeszcze mu w tym pomagać.
         - Chyba już dosyć na dziś. – odparła byleby ponarzekać. Wiedziała, że to i tak nie przemówi mu do rozsądku.
         - Coś ty powiedziała?! – wybełkotał, a Cara odruchowo zrobiła krok w tył widząc, że próbuje się podnieść z kanapy.
         - Nic. Już ci przynoszę.
         Zdjęła buty w korytarzu i poszła do małej kuchni. W lodówce można było znaleźć w większości alkohol, a do jedzenia został jedynie żółty ser i jeden jogurt. Wyjęła zimne piwo i z powrotem wróciła do salonu, stawiając butelkę wśród innych na szklanym stole, który pęknął w jednym miejscu, gdy jej ojciec się upił i z impetem odstawił popielniczkę. Nic nie powiedział, nie podziękował. Wpatrywał się tylko w ekran i udawał, że jego córka jest niewidzialna.
         Dziewczyna z rozgoryczeniem rzuciła się na pojedyncze łóżko mieszczące się w jej niewielkiej sypialni. Wpatrywała się w sufit, na którym wciąż widniały naklejki z żółtymi gwiazdami, które świeciły w ciemności. Zostawiła je tylko dlatego, że przyklejała je jej matka, której zdjęcie zawsze stało na niskim stoliku przy łóżku. Spojrzała na uśmiechniętą kobietę z pięknym uśmiechem i ognistymi włosami ściętymi przed ramiona. Wolała zapamiętać ją taką, a nie z czasów choroby, gdy piękne włosy wypadły jej garściami, a światło w oczach z czasem gasło coraz bardziej.
         Drzwi od pokoju zaskrzypiały i pojawił się w nich mały chłopczyk z identycznym kolorem włosów jak u jego matki. Niepewnie zerknął przez szczelinę, a Cara podniosła się do pozycji siedzącej i po cichu go zawołała. Chłopiec natychmiast wślizgnął się do środka i cichutko zamknął za sobą drzwi. Szybko wskoczył obok niej na łóżko, a dziewczyna zauważyła, że ma w oczach łzy.
         - Elliott, co się stało? – powiedziała cieniutkim głosem patrząc na brata ze smutkiem. Chłopiec podniósł rąbek niebieskiej koszulki i pokazał palcem zasinione żebro, po czym znów zaczął płakać.
         Cara objęła go i zaczęła głaskać po włosach, starając się nie uronić łzy. Wiedziała, że przez to jej bratu będzie jeszcze gorzej.
         - Carrie, ucieknijmy stąd, proszę. – mówił Elliott przez łzy, błagając o to siostrę już nie pierwszy raz w życiu. Właściwie robił to za każdym razem, gdy ojciec go uderzył.
         - Ellie wiesz, że nie mogę. Nie mielibyśmy dokąd iść. Ale obiecuję, że niedługo stąd odejdziemy. – odparła kojąco, a chłopczyk nieco się uspokoił.
***
         Shannon umówił się z Tessą, że przyjedzie po nią wieczorem, kiedy rodziców Gen na pewno nie będzie już w domu. Wiedział to, ponieważ Jared miał zajmować się Leanne od dwudziestej. W domu wciąż zastanawiał się jak do tego doszło, że musi prosić ją o pomoc, ale nie miał innego wyjścia. Przez okno w kuchni wpatrywał się w jej dom, w którym światło paliło się jedynie w kuchni.
         Jared wyszedł z domu zgodnie z planem. Shannon ruszył chwilę po nim, po czym swoim jeepem Cherokee pojechał po Tessę. Dziewczyna siedziała już na huśtawce znajdującej się na werandzie i widząc srebrny samochód natychmiast popędziła w stronę drogi. Szybko wślizgnęła się do środka i bez słowa odjechali w stronę, z której chłopak przyjechał.
         - Dobra, ty poczekasz w salonie, a ja pójdę z nią pogadać. Jak cię zawołam, to przyjdziesz. – powiedziała Tessa i nie czekając na jego odpowiedź wysiadła z samochodu.
         Shannon głośno westchnął, wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie. Postanowił jednak się nie odzywać i wraz z przyjaciółką Genevieve wszedł do jej domu. Jared zdziwił się, że dziewczyna nawet nie zapukała, ale nie miała tego w zwyczaju gdy rodziców Gen nie było w domu. Shannon usiadł na kanapie obok brata, a Tessa poszła do góry.
         Po piętnastu minutach, które dla Shannona wydawały się być całą wiecznością, Tessa pojawiła się w salonie. Po jej obojętnej minie chłopak nie mógł stwierdzić, jak poszło.
         - Przykro mi, ale Genny nie chce cię widzieć. – odparła i czekała, aż chłopak ruszy się i odwiezie ją do domu.
         Shannon spojrzał na nią niepewnie, a jego brat posłał mu współczujące spojrzenie. On jednak nie zamierzał rezygnować. Natychmiast podniósł się z kanapy i ruszył w stronę schodów. Tessa przecięła mu drogę i stanęła u stóp schodów, rękoma starając się je zablokować.
         - Nie rozumiesz? Ona jest w złym stanie i nie chcę, żebyś go pogarszał! – wrzasnęła na chłopaka.
         Nigdy jeszcze nie widziała swojej przyjaciółki w takiej rozpaczy, dlatego nie wiedziała jak zareaguje na chłopaka, który był powodem jej stanu. Shannon nie przyjmował jej słów do wiadomości, dlatego ruszył przed siebie, starając się delikatnie odepchnąć Tessę. Dziewczyna nie dawała za wygraną, ale kiedy złapał jej rękę i pociągnął do siebie, natychmiast mimowolnie puściła balustradę. Shannon pobiegł na górę, a dziewczyna za nim. Zdziwiło ją, że od razu wiedział, które drzwi otworzyć.
         Szybko znalazła się u jego boku i wślizgnęła się do sypialni zaraz po nim.
         - Genny mówiłam mu, że ma tu nie wchodzić, ale nie posłuchał…. – zaczęła Tessa stojąc w progu.
         Genevieve siedziała na podłodze, a przed sobą miała płótno. Shannon spojrzał najpierw na nią, potem na obraz. Miała podkrążone i przekrwione od łez oczy, włosy spięte w niedbały kok i narzucone na siebie byle jakie ubrania. Jej obraz był w ciemnych kolorach, przedstawiał ponury dom niczym z horrorów. Na drewnianych panelach widniały ślady farb, które świadczyły o tym, że malowała szybko i nie zwracała uwagi na bałagan, który tworzył się wokół. Chłopak był w szoku ponieważ nie spodziewał się, że stan dziewczyny jest aż tak zły, jak opisywała Tessa. Myślał, że jak zwykle przesadza i przeinacza całą historię.
         - Niech zostanie. Zostaw nas na chwilę. – odparła łamiącym się głosem Gen i wstała z podłogi. Oparła się o biurko i patrzyła w podłogę czekając, aż jej przyjaciółka odejdzie. Tessa chciała coś jeszcze dodać, ale posłała tylko ostrzegawcze spojrzenie Shannonowi mówiące „nie zrób jej krzywdy” i zamknęła za sobą drzwi wychodząc.
         Shannon nadal stał w tym samym miejscu, bojąc się podejść do dziewczyny. Obawiał się, że znów go odepchnie i ucieknie, więc pozostał na swojej pozycji, kilka metrów od niej. Wpatrywała się na niego cierpiącym wzrokiem i Shannon nic już z tego nie rozumiał. Zazwyczaj był niecierpliwym człowiekiem, ale postanowił poczekać na jej słowa.
         - Po co tu przyszedłeś? – zapytała wciąż nie patrząc mu w oczy.
         Shannon nie spuszczał z niej wzroku, a ona to czuła.
         - Chcę wreszcie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Kto podesłał ci kartkę i po ciebie przyjechał? – zapytał bez ogródek, bo i tak wystarczająco długo oczekiwał na wyjaśnienia.
         Genevieve biła się z myślami. Miała ochotę wykrzyczeć mu całą prawdę, wpaść mu w ramiona i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Zaczęła jednak zastanawiać się, jak zareaguje. Wiedziała, że natychmiast pobiegnie do Caralyn i urządzi jej piekło, czym pośle siebie lub ją do więzienia. To wszystko tak ją bolało, że znów miała ochotę płakać, ale jej powieki były już niemalże spuchnięte.
         Shannon zrobił krok do przodu i widząc, że Gen nie drgnęła podszedł jeszcze bliżej. Stanął naprzeciwko niej, na wyciągnięcie ręki.
         - Genny powiedz mi, proszę. Ktoś cię skrzywdził? – zapytał kojącym szeptem, a dziewczyna odruchowo dotknęła palcem poparzenie na wnętrzu dłoni. Shannon tego nie zauważył, ale ona przycisnęła mocniej ranę, gdyż ból pozwalał jej się skupić tylko na sobie, a nie na otaczającym ją świecie.
         Shannon nieoczekiwanie złapał Gen za rękę by ją pocieszyć, a dziewczyna mimowolnie głośno pisnęła. Zaskoczony chłopak natychmiast spojrzał na wnętrze dłoni i widząc poparzenie chciał napotkać jej wzrok. Chwycił kosmyk włosów, który wymknął się z koczka i zatknął go za jej ucho, zatrzymując dłoń i zmuszając dziewczynę do spojrzenia na niego. Genevieve widząc jego pochmurne, zielonkawe oczy miała ochotę natychmiast mu wszystko opowiedzieć. Pękało jej serce widząc go tak zrozpaczonego, a Shannon czuł dokładnie to samo mając przed sobą smutną dziewczynę.
         Gen wskazała palcem na płótno leżące na podłodze. Shannon bacznie przyglądał się jeszcze mokremu od farby obrazowi, ale nie rozumiał co dziewczyna chce mu przekazać. Dla niego był to tylko obrazek przedstawiający mroczny dom.
         - To Cara… Jej kuzyn zabrał mnie do takiego opuszczonego domu za miastem. – Genevieve mówiła przez łzy, wpatrując się z nienawiścią w obraz, który przypominał jej traumatyczne przeżycia. – Przywiązali mnie do krzesła, uderzyła mnie, przypaliła rękę papierosem… Zagroziła, że od ciebie nie odejdę to sprawi, że pójdziesz siedzieć. Ja nie chciałam jej słuchać, chciałam ci powiedzieć… Ale nie mogłam cię wysłać do więzienia… - Gen dławiła się płaczem tak, że nie mogła już mówić.
         Shannon natychmiast ją objął i zaczął uspokajać. Kiedy przestała się dusić zaczęła opowiadać mu o dokładnym planie Caralyn, wciąż będąc wtulona do jego piersi. Chłopak udawał, że przyjął to na spokojnie, ale w środku aż się gotował. Miał wyrzuty sumienia, że Genevieve musiała przeżywać takie piekło przez jego błędy. Nie zamierzał jednak odpuścić Caralyn, nie po czymś takim. Nie chciał iść do więzienia, ale był gotów zaryzykować, bo miał coś na dziewczynę, o czym Gen nie wiedziała.
         - Proszę cię, nie idź do niej. Nie chcę żebyś poszedł za kratki. – Gen spojrzała mu w oczy i zauważyła, że tylko na pozór jest opanowany. W oczach miał gniew i wiedziała, że nie zamierza jej posłuchać, chociażby prosiła go na kolanach.
         - Nie martw się, załatwię to tak, że nigdy więcej się do ciebie nie zbliży. A ja się nigdzie nie wybieram. – odparł ze słabym uśmiechem, a dziewczyna postanowiła mu uwierzyć. Zawiesiła ręce na jego szyi i natychmiast zaczęła całować. Poczuła znajome uczucie szczęścia i nie przejmowała się już niczym.
         Shannon był teraz kłębkiem skrajnych uczuć. Czuł gniew i nienawiść do Caralyn, był wkurzony i miał ochotę w coś uderzyć, ale także cieszył się z obrotu sytuacji i był szczęśliwy, że wszystko się wyjaśniło, a Genevieve znów była w jego ramionach. Wystarczył jeden dzień bez niej, a już czuł się tak pusto i źle. Zaczął zastanawiać się, czy to wina przywiązania, czy może czegoś innego, czego nigdy wcześniej nie wziąłby pod uwagę. Teraz jednak i ta opcja zdawała się mu być możliwa, chociaż ciężko było mu to przyznać.
***
         Caralyn wracała właśnie do domu ze spotkania. Stukanie jej obcasów po betonowym chodniku można było usłyszeć już z daleka, dlatego Shannon nie miał wątpliwości, że to ona. Gdy tylko znalazła się pod drzwiami bloku, wyłonił się z auta zaparkowanego przy rozłożystych drzewach i szybko do niej podbiegł, zamykając ręką otwarte przez nią skrzydło i cały czas je trzymając, spojrzał jej prosto w oczy, które przez jej wysokie buty znajdowały się niemalże na tej samej wysokości, co jego. Dziewczyna nerwowo się uśmiechnęła, a Shannon odwzajemnił to, choć w jego wydaniu był to aż nadmiernie sarkastyczny uśmiech.
         - Musimy pogadać. – powiedział już całkiem poważny.
         - Z miłą chęcią. – odpowiedziała, wciąż przekonana, że Shannon nic nie wie o porwaniu Genevieve.
         - Twój ojciec jest…
         - Tak, w domu. Chodź. – odparła pospiesznie i zaprowadziła go do pobliskiego parku. O tej porze rzadko ktoś się tam kręcił, jedynie starsze osoby z psami.
         Stanęli przy jednym z wysokich drzew, a ich twarze oświetlała latarnia przy ścieżce. Caralyn stała w kusej sukience naprzeciwko niego z założonymi rękami i czekała, aż chłopak powie jej, że Genevieve go zostawiła i chce znów ją.
         - No, to co chciałeś mi powiedzieć? – uśmiechnęła się szeroko, a Shannon stał niewzruszony, choć tak naprawdę cały gotował się w środku.
         - Chciałem ci powiedzieć, że to co zrobiłaś Genevieve nie ujdzie ci na sucho. – zaczął delikatnie ponieważ wiedział, że może się szybko zdenerwować i zrobić coś , czego później będzie żałował. Cara przestała się uśmiechać i stała jak wryta, powtarzając sobie w myślach, że Gen pożałuje niedotrzymanego jej słowa. – Gdybym wcześniej wiedział, że jesteś taka psychiczna, to nigdy bym cię nawet nie dotknął i żałuję, że to zrobiłem.
         Caralyn była wściekła, ale też poczuła się dotknięta jego słowami. Wiedziała, że metoda jaką wybrała nie była idealna, ale wtedy wydawało jej się, że to najszybszy sposób, by pozbyć się rywalki.
         - Shann, ja… Wiesz przecież, że nie chciałam… - zaczęła się jąkać walcząc ze łzami, ale chłopak nie wierzył, że są szczere.
         - Nie wiem co chciałaś i dla mnie to jest nieważne. Co teraz zrobisz? Wrobisz mnie w coś, czego nie zrobiłem?
         Caralyn wiedziała, że nie potrafiłaby skazać Shannona na więzienie. Powiedziała to tylko dlatego, by Gen się przestraszyła i uwierzyła, iż jest w stanie to zrobić. Oczywiście mogłaby podać dziewczynę na policję za pobicie, ale ciąganie Genevieve po sądach też nie było jej na rękę.
         - Nie zrobiłabym tego, chciałam ją tylko nastraszyć…  - Cara patrzyła na latarnię, omijając rozgniewany wzrok Shannona.
         Chłopak parsknął wkurzony. Zaczął mówić podniesionym głosem.
         - Nastraszyć?! Zrobiłaś jej krzywdę! – wrzasnął, a rudowłosa aż podskoczyła i spojrzała mu w oczy. – Zapomniałaś tylko o jednym. Tak naprawdę, to ja mam coś na ciebie, a nie ty na mnie.
         Cara wiedziała już, o czym mówi. Teraz łzy popłynęły jej po policzkach bez ostrzeżenia, choć rzadko płakała w czyjejś obecności.
         - Skończyłam z tym! Shannon proszę cię, wiesz, że z tym skończyłam. Wiesz dlaczego to robiłam. Nie wywlekaj tego, błagam!
         Shannon musiał przyznać, że w tym momencie współczuł Caralyn i wiedział, iż żeby powiedzieć wszystkim o sekrecie Cary musiałby nie mieć innego wyjścia. Chłopak znał jej ojca i zdawał sobie sprawę, jaki jest. Gdy przychodził do jej domu wiele razy jej krzyczał na nią i szarpał. Prosiła wtedy, by Shannon jej nie bronił, a on z trudem jej słuchał, byle nie narobić dziewczynie jeszcze większych problemów. Mężczyzna nie pracował, a jego jedynym zajęciem było picie. To ona musiała rzucić szkołę i zacząć zarabiać a to jako kelnerka, sprzątaczka, kucharka. Jednak najbardziej niechlubną pracą, jaką musiała podjąć była prostytucja.
         Dziewczyna dokładnie pamiętała, skąd wziął się ten pomysł. Wtedy była kelnerką w małym pubie w Shreveport. Nie przynosił on jednak oczekiwanych zysków, dlatego wkrótce zbankrutował, a ją zwolniono. Szukała pracy każdego dnia, biegała po knajpach i firmach, szkołach oraz sklepach, gdziekolwiek można było coś zarobić. Nigdzie nie było odzewu. Ojciec wciąż wyżywał się na niej i bracie za to, że nie przynosi do domu pieniędzy, a on nie ma za co pić. Dziewczyna wiedziała, że to nie jedyny problem – chciała jak najlepiej dla braciszka, który cierpiał na tym wszystkim najbardziej. Chciała zarobić na mieszkanie i się wyprowadzić razem z Elliottem. W końcu znalazła klub, gdzie zaproponowano jej bycie kelnerką. Po miesiącu pracy szef wezwał ją na rozmowę.  
         Najpierw była tancerką i zarabiała na napiwkach. Później jedna ze striptizerek zdradziła jej, że może dodatkowo sobie dorobić umawiając się z klientami klubu. Na początku Cara nie chciała się zgodzić, gdyż pomimo, że nie była w związku z Shannonem, czuła się zobowiązana do bycia mu wierną. Kiedy chłopak z nią zerwał, postanowiła spróbować. Nie była typem dziewczyny, której podoba się taki sposób na życie i nie widzi w tym nic złego. Wręcz przeciwnie, brzydziła się sobą. Wciąż jednak wmawiała sobie, że gdy tylko zbierze większą sumę wróci do bycia kelnerką, a o jej dodatkowym zajęciu nikt się nie dowie. Szybko jednak wyszło na jaw, jak bardzo się pomyliła.
         Shannon poszukiwał chętnych na towar w wielu klubach. W tych ze striptizem także szło nieźle, bo zarówno klienci jak i tancerki lubili się zabawić. Właśnie tego dnia ją zobaczył – najpierw tańczyła dla jakiegoś gościa po czterdziestce, a później wcisnął jej kasę i zniknęła z nim w jakimś pokoju na kilkanaście minut. Gdy wróciła, zobaczyła go. Myślała, że spali się ze wstydu. Miała ochotę uciec, ale musiała najpierw go ubłagać, by milczał. Nikt o tym nie wiedział, nawet Sloan. Wtedy chłopak przysiągł, że nigdy nie zdradzi jej tajemnicy. Rozumiał, że dziewczyna nie miała innego wyjścia. Teraz jednak okoliczności się zmieniły.
         - Obiecałem, że nic nie powiem, ale nigdy nie podejrzewałem, że tak się zachowasz. Jeśli jeszcze raz się zbliżysz, odezwiesz czy cokolwiek zrobisz Genevieve to nie zawaham się powiedzieć wszystkim, że byłaś dziwką.
         Shannon czuł się podle mówiąc takie rzeczy. Nie chciał jej szantażować, ale jednocześnie nie mógł pozwolić na to, by Cara zatruwała życie Gen. Próbował się postawić w jej sytuacji. Wyobraził sobie, że jakiś facet zabrałby mu Genevieve. Ale nawet, gdyby dziewczyna zostawiła go dla innego i nie dawałaby mu żadnych szans na powrót, nie posunąłby się do porwania i torturowania jej chłopaka. Chociaż gdy pomyślał o pobiciu Jasona, nie był już taki pewien. W każdym bądź razie zachowanie Cary było dla niego było to chore i niewybaczalne, dlatego gotów był wbrew swojemu sumieniu powiedzieć wszystkim o jej niechlubnej przeszłości.
         Cara spojrzała na niego, ale przez łzy widziała jego twarz jak przez mgłę.
         - Dobrze, zostawię ją w spokoju. – odparła szczerze. Nic nie było warte tego, by stać się pośmiewiskiem całego miasta.
         - Mam nadzieję, że naprawdę z tym skończyłaś.
         - Przecież powiedziałam, zostawię ją. – Cara otarła łzy wierzchem cienkiego swetra, starając przywołać się do porządku.
         - Nie o tym mówiłem. – Shannon zmienił ton. Nie mógł udawać, że kiedyś łączyło go coś z Carą. Nawet jeśli dla niego nie było to nic poważnego, to zawsze traktował ją jak koleżankę. – Miałem na myśli, że nie jesteś już…
         - Dziwką? – burknęła Cara przybierając swoją typową, niezadowoloną i pewną siebie postawę. – Powiedziałam już, zrezygnowałam i zwolnili mnie całkowicie.
         Shannon poczuł, że nie potrafi tak po prostu odejść. Przypomniał sobie jej małego brata, który całe życie chodził nieszczęśliwy i poobijany. Może i z zewnątrz uchodził za twardego faceta, ale przez Gen odnalazł w sobie także dobro i nie mógł zostawić Cary na lodzie.
         - Mogę pomóc ci coś znaleźć. Popytam znajomych.
         Cara spojrzała na niego zaskoczona.
         - Byłoby fajnie. Dziękuję. – powiedziała z wdzięcznością.
         - Odezwę się. – chłopak odwrócił się na pięcie.
         - Shannon…
         Wrócił do niej wzrokiem.
         - Tak?
         - Zakochałeś się w niej, prawda? – zapytała patrząc mu w oczy. Chciała usłyszeć zaprzeczenie, ale szczerze mówiąc na to nie liczyła. Miała swoje przypuszczenia i choć były trudne do zaakceptowania, musiała dowiedzieć się prawdy.
         - To nie twoja sprawa, Care. – odparł spokojnie, bez groźby czy zdenerwowania i poszedł w stronę samochodu, a dziewczyna została sama w pustym parku.
***
         Sloan siedziała na wielkim kamieniu ustawionym na środku parku. Słońce świeciło jej po oczach, a ciemne ubrania sprawiały, że było jej jeszcze cieplej. Wróciła właśnie od fryzjera, który zgolił jej bok i tak już krótkich włosów i zostawił go w czarnym kolorze, a grzywkę narzuconą na drugą stronę na życzenie dziewczyny rozjaśnił do popielatego blond.
         Cara stanęła nad nią i przeprosiła za spóźnienie. Jej przyjaciółka podniosła się i zaproponowała spacer po parku.
         - No i jak poszło porwanie? Opowiadaj!
         Sloan żałowała, że przez wczorajszą lekcję wiolonczeli nie mogła porozmawiać z Caralyn. Dziewczyna miała do niej zadzwonić, ale tego nie zrobiła, nie odpowiadała też na jej połączenia.
         - Poszło dobrze. – odparła bez entuzjazmu, co zbiło Sloan z tropu.
         - Tylko tyle? Nie powinnaś się cieszyć, że wykurzyłaś wreszcie szmatę?
         - Nie ma z czego. Co z tego, że się udało, skoro nie poskutkowało. Mała suka się wygadała i Shannon przybiegł do mnie z pretensjami.
         Cara nie chciała mówić o wczorajszym wieczorze, ale wiedziała, że Sloan tylko na to czeka.
         - No to zrób tak, jak mówiłaś i poślij go za kratki. – Sloan próbowała ją sprowokować, ale dziewczyna nie zamierzała jej słuchać. Wiedziała, jakie byłyby tego konsekwencje.
         - Dobrze wiesz, że nigdy nie zamierzałam tego zrobić. Poza tym on ma coś na mnie i zagroził, że to wykorzysta jak cokolwiek zrobię. Nie mogę się nawet do niej odezwać.
         - Ma coś na ciebie? – zainteresowała się dziewczyna, a Cara pospiesznie zaczęła ratować sytuację.
         - Miałam na myśli, że ma coś „dla” mnie, nie „na”. – sprostowała. – Załatwi mi pracę. Nie mogę ryzykować, wiesz jak bardzo jej potrzebuję. Obiecałam, że nic jej nie zrobię i muszę dotrzymać słowa. – powiedziała dziewczyna rozczarowana. Nie lubiła czuć się bezsilna, a przy jej sytuacji rodzinnej właściwie odczuwała to cały czas. Dlatego tak ważne było dla niej, by chociaż poza domem czuć się pewna siebie i zdolna do wszystkiego.
         Oczy Sloan zaiskrzyły. Cara to zauważyła i wiedziała już, co zamierza powiedzieć.

         - Ale ja nie obiecałam. – uśmiechnęła się niebezpiecznie pełna ekscytacji. 

19 komentarzy:

  1. .... ok, supi, ale nie spodziewalam sie tego po sloan!!!! CZEKAM NA DALSZA PODROZ W PRZESZŁOŚĆ TAK, TO JEST EKSTRA, piszesz supi bardzo <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Cieszę się, że Ci się podobało i udało mi się zaskoczyć.

      Usuń
  2. Cass ja Cię po prostu uwielbiam. Twoje opowiadanie jest takie nieprzewidywalne. Zawsze kiedy mam już jakieś wyrobione zdanie na temat kogoś czy jakiejś sytuacji, Ty piszesz nowy rozdział i zmienia się wszystko... Wcześniej nie lubiłam Cary, a teraz najzwyczajniej mi jej szkoda. Uwielbiam jak piszesz i uwielbiam to opowiadanie. Wiem, że jeszcze nie raz mnie zaskoczysz i niecierpliwie na to czekam:) Tylko ta Sloan... Jestem pewna, że i z nią sobie Gen i Shann poradzą:) Weny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło! Dziękuję, oczywiście będę jeszcze zaskakiwać :)

      Usuń
  3. Jaaa pierdziele, kiedy juz myslalam, ze w koncu bedzie dobrze, to druga pizda wypalila :/ mam nadzieje, ze cara bedzie na tyle w porzadku i ostudzi sloan, bo nie chce, by shan szedl za kratki a i on ma zalatwic carze robote, wiec i jej to nie na reke. I nie powoem, zrobilo mi sie jej zal... A chce, by bylo wszystko dobrze. A z takich glebszych przemyslen :p najbardziej mi szkoda shannona, bo nie mial lekkiego zycia, dobry jest dla niego brat, matka. Dobry byl Luke, ale poniekad przyczynil sie do jego smierci no i zabije Gen. Na miejscu Shannona chyba bym skoczyla z urwiska 😔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Carze może i nie na rękę, za to Sloan... Jak wiadomo Shannon nie skoczył z urwiska ani nic z tych rzeczy, ale masz rację, nie miał lekko w życiu, za to każda strata została mu w jakiś sposób wynagrodzona. Dziękuję :)

      Usuń
  4. I tak nie lubię Cary, nic jej nie usprawiedliwia. A ta Sloan? Jedna gorsza od drugiej. Dobrze ze gen i Shann są dalej razem. 💗 👍

    OdpowiedzUsuń
  5. jestes swietna. serio. tyle emocji, tyle akcji, tak to wszystko potrafisz wszystko napisac ze widze to jak w filmie. /S.

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedna Geny :C Ale z nich suki.. Za to Shannon taki kochany ♥♥ Cudowne :33 Ciekawe co ciekawego wymyślisz na następny rozdział :D Czekam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jak zwykle niesamowity i akcja rozwija się w sposób nieoczekiwany:) Zgadzam się z Poprzedniczką i mam nadzieję, że Cara ostudzi zapał Sloan:) pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurde, no! Jak już Cara musi odpuścić, to się Sloan wcina... To straszne, gdy cię tyle ludzi nie znosi. Naiwne myślą, że Shannon, gdyby rozstał się z Gen, to wróciłby do Cary. A wątpię, żeby to zrobił. Dobra, nie mam siły na bardziej twórczy komentarz. Weny i do następnego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze mieć przy sobie także tych, którzy cię kochają.
      Dziękuję ;)

      Usuń
  9. A mi mimo wszystko trochę szkoda Cary... Dziękuję Ci, że piszesz takie cudowne opowiadanie, które zawsze mnie czymś zaskoczy:) i że dodajesz je tak często:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam to opowiadanie <3
    Czekam na nastepny rozdzial bardzo bardzo bardzo

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)