Gdy
Genevieve otworzyła szafkę, wypadł z niej liścik. Gdyby nie podpis, dziewczyna
nie rozpoznałaby pisma. Dopiero teraz zauważyła, że dotąd nie wiedziała, jak
Shannon pisze. Nie była to może kaligrafia, wszystko było napisane drukowanymi
literami, ale łatwo można było się doczytać i Gen mimowolnie się uśmiechnęła.
Tessa spojrzała na nią wywracając oczami bo wiedziała już, kto jest jego
autorem. Szybko przeczytała kartkę ponad ramieniem Gen, po czym poszła na
stołówkę, a Genevieve zaczęła czytać.
POPROSIŁEM KUMPLA, BY PO CIEBIE PRZYJECHAŁ. MA
NA IMIĘ DANIEL. ZABIERZE CIĘ W MIEJSCE, GDZIE PRZYGOTOWAŁEM NIESPODZIANKĘ. JEŹDZI
CZERWONĄ FURGONETKĄ, NA PEWNO JĄ ZAUWAŻYSZ POD SZKOŁĄ. DO ZOBACZENIA!
-S.
Do
końca lekcji dziewczyna nie potrafiła normalnie funkcjonować. Myślała tylko o
spotkaniu z Shannonem i była szczerze zaskoczona jego romantyzmem. W głowie
miała już kilkanaście scenariuszy, które wyobrażała sobie w najdrobniejszych
szczegółach. Cokolwiek by to nie było, najważniejsze dla niej były jego chęci.
Tak
jak było napisane w liściku, pod szkołą stała już dość zniszczona furgonetka.
Gdy Genevieve podeszła bliżej, zobaczyła mężczyznę spoglądającego na nią przez
uchylone okno. Facet był dość barczysty i wyglądał na silnego, miał bardzo
krótkie włosy, niemalże ścięte na zero i lustrował ją wzrokiem. Dziewczyna
niepewnie zbliżyła się do samochodu.
-
Daniel? – zapytała, a mężczyzna dziwnie się uśmiechnął.
-
Tak, wskakuj. Shannon już czeka. – odparł ochoczo, a Gen trochę onieśmielona i
nieufna wsiadła do auta. Pomyślała jednak, że po skoro Shannon go zna, to może
wsiąść do środka. Po kumplach Shannona nie spodziewała się kogoś sztywnego czy
pięknie ubranego, a ten mężczyzna wyglądał na jakiegoś budowlańca, w każdym
bądź razie miała co do niego mieszane uczucia. Miał widoczne tatuaże na ręce, a
jego twarz wydawała się być lekko zdeformowana, jakby kiedyś był bokserem i
kilka razy miał coś złamane.
Genevieve
rozglądała się po okolicy przez uchylone okno, a ciepły wiatr rozwiewał jej
kasztanowe włosy. W aucie leciała muzyka country, a facet pogwizdywał cicho nie
do rytmu, bardzo zadowolony i podekscytowany. Dziewczyna zastanawiała się,
dokąd jadą. Z głównej drogi skręcili w prawo, po czym znaleźli się na wyboistej
i nieutwardzonej ścieżce. Wokół co jakiś czas stało kilka pospolitych domków
jednorodzinnych i drewniany kościół. Mężczyzna znów skręcił obok jednego z
opuszczonych budynków i zaczął jechać drogą prowadzącą do dosyć zniszczonego,
drewnianego domu znajdującego się koło bagien. Obok niego stał rozpadający się
już garaż, a w promieniu kilometra nie znajdowały się inne budynki. Genevieve
poczuła dziwny niepokój, ale cały czas ekscytowała się spotkaniem, dlatego jej
obawy schodziły na drugi plan.
Daniel
polecił jej, by wysiadła z auta. Na dworze było duszno, a jej biała cienka
sukienka niemalże przyklejała się do skóry dziewczyny. Przygładziła swoje
roztargane włosy i rozejrzała się dookoła – wszystko było zarośnięte, a trawnik
nie był koszony od zamierzchłych czasów. Gen zaczęła się zastanawiać, co
Shannon mógł wymyśleć w takim miejscu. Postanowiła jednak myśleć pozytywnie,
dlatego dała się poprowadzić wysokiemu mężczyźnie do wnętrza domu.
Schody
niemiłosiernie skrzypiały za każdym krokiem, tak samo dziurawe drzwi, które
prawdopodobnie wygryzły jakieś gryzonie. Kiedy mężczyzna je uchylił, Genevieve
ujrzała ciemny salon, pełen kurzu i pajęczyn. Kojarzył jej się z nawiedzonym
domem, ale czuła się bezpieczniej w towarzystwie Daniela, który kazał jej iść
przodem. Dziewczyna zrobiła niepewny krok, a gdy razem z kumplem Shannona
znalazła się już w środku, Daniel wyjął z kieszeni latarkę i zaczął świecić na
strome schody na piętro. Genevieve rozejrzała się jeszcze chwilę po wnętrzu,
choć za wiele nie widziała z powodu zabitymi deskami okien, które nie pozwalały
wedrzeć się tu jakiemukolwiek światłu. Zauważyła kilka starych mebli i poczuła
nieprzyjemny zapach stęchlizny. To miejsce coraz mniej jej się podobało, ale
wciąż powtarzała sobie, że nie może się negatywnie nakręcać.
Ruszyła
schodami nie łapiąc balustrady, ponieważ była okurzona i chwiejna. Na górze
było jeszcze ciemniej, ale Daniel szybko oświetlił ponury korytarz. Gen
przebiegły po plecach ciarki, ponieważ poczuła się jak w jakimś horrorze.
Niezbyt romantyczne miejsce, pomyślała.
-
Pierwsze drzwi po prawej. – powiedział mężczyzna, a Genevieve zaczęła iść w
kierunku wejścia do tajemniczego pomieszczenia.
Kiedy
złapała za klamkę jej podniecenie sięgało zenitu. Nie wiedziała, czego ma się
spodziewać. Liczyła na to, że Shannon naprawdę się postarał i zamienił jakoś tę
ruinę w piękny pokój.
Ujrzała
równie zniszczone i opuszczone pomieszczenie, co reszta domu. Był to wielki
pokój, a na okurzonych komodach i kominku na wprost drzwi paliły się świece. Na
środku stało jedynie drewniane krzesło. Genevieve zrobiła jeszcze jeden krok w
przód i przekroczyła próg spodziewając się, że za drzwiami kryje się Shannon.
Dziewczyna
stała ze skrzyżowanymi rękoma, a jej uśmiechniętą twarz oświetlało kilkanaście
świec, które w tej części pokoju zapalono w przekrzywionych kinkietach. W tym
świetle wyglądała jeszcze groźniej niż zazwyczaj, a jej oczy niebezpiecznie
błyszczały. Genevieve widząc Caralyn stojącą przed nią w miejscu, gdzie
powinien być Shannon, natychmiast zrozumiała, o co tu chodzi. To była zasadzka,
a ona dała się nabrać. Cara podwinęła rękawy swojej czerwonej skórzanej kurtki
i uśmiechnęła się odsłaniając rząd białych zębów wyróżniających się na tle
krwistej szminki. Jej warga była przecięta, ale nie wymagała opatrzenia, choć
na jej twarzy widniało kilka zadrapań.
-
Kogo my tu mamy? – powiedziała ironicznie, a gdy Genevieve chciała się odwrócić
i rzucić do ucieczki, szeroki Daniel złapał ją za ramiona.
-
O nie, pani się nigdzie nie wybiera. – zaśmiał się gardłowo i obrócił z
powrotem w stronę rudowłosej.
-
Zdążyłaś już poznać mojego kuzyna Daniela. Zawsze mówiłam, że na rodzinę można
liczyć. – powiedziała krążąc wokół szarpiącej się Gen. Uścisk potężnego
mężczyzny był tak silny, że ledwo mogła oddychać, a co dopiero się ruszyć.
-
Puść mnie do cholery! – wrzasnęła Gen, na co Cara i Daniel wybuchli śmiechem. –
Cara, to nie jest śmieszne! – dziewczynie chciało się płakać, ale postanowiła
nie dawać jej tej satysfakcji.
-
Jakoś ja i Danny świetnie się bawimy, prawda? – Daniel przytaknął wesoło. – Nie
utrudniaj rozmowy, to pójdzie szybciej. Siadaj na krzesełko i bądź grzeczna. –
Caralyn nie była już tak sztucznie miła, a raczej groźna i stanowcza.
Dan
bez trudu usadził drobną Gen na drewnianym krześle które chwiało się tak, jakby
zaraz miało się złamać. Facet obszedł krzesło na około i wykręcił jej ręce do
tyłu, co sprawiło jej ogromny ból. W tym samym momencie Cara zaczęła obwiązywać
jej nadgarstki grubym i szorstkim sznurem, tak mocno, że nieprzyjemnie wbijał
jej się w skórę. Dziewczyna syknęła, ale rudowłosa zacisnęła sznurek jeszcze
mocniej.
-
Nie przesadzaj Care, poluźnij to trochę. – rzucił Daniel, a dziewczyna
delikatnie obluźniła sznur, choć i tak nadal sprawiał Gen ból. Próbowała
jeszcze wierzgać nogami, ale i je mężczyzna szybko unieruchomił i pomógł
kuzynce obwiązać sznurem.
Genevieve
poczuła, jakby zaraz jej serce miało wyskoczyć jej z piersi. W myślach
odmawiała najróżniejsze modlitwy i błagała o cud. Wiedziała, że krzyk się na
nic nie zda, ponieważ dom stał na uboczu i pewnie uchodził za opuszczony, przez
co nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, by tu zajrzeć.
-
No, taki widok mi bardziej odpowiada. – uśmiechnęła się Cara oglądając z daleka
bezbronną Genevieve skrępowaną grubym sznurkiem. – Danny, zostaw nas na chwilę.
Mężczyzna
widocznie nie ufał swojej kuzynce i miał wątpliwości, czy wyjść. Postanowił
jednak posłuchać Cary i wyszedł na korytarz, ale pozostał tam w pogotowiu,
gotów w każdej chwili interweniować, gdyby rudowłosą dziewczynę poniosło.
Zgodził się jej pomagać tylko dlatego, że opowiedziała mu o tym, jak Gen ją
pobiła. Poza tym miał z nią od zawsze dobry kontakt i nie potrafił odmówić
pomocy swojej rodzinie, nawet jeśli wiązało się to z porwaniem nastolatki.
-
Jesteś jakaś psychiczna! – krzyknęła Gen bezsilna, wciąż usiłując się
oswobodzić, choć przez to sznurek wbijał się w jej ciało jeszcze mocniej.
-
Dzięki za komplement. – odpowiedziała Cara chodząc w tę i z powrotem, cały czas
patrząc na Gen. – W każdym bądź razie nie powinnaś ze mną zadzierać. Myślałaś,
że tak łatwo odpuszczę? Liczyłaś, że pozwolę ci żyć sobie szczęśliwie z
Shannonem, a ze mnie zrobić idiotkę?
Genevieve
wolała już, gdy Cara była sarkastyczna. Teraz była wściekła i miała mord w
oczach, wyglądała na kogoś, kto jest niezwykle zawzięty i jedyne, o czym myśli
to żądza zemsty.
-
Sama zaczęłaś. To ty mnie sprowokowałaś do tego, żebym cię uderzyła. –
wycedziła Gen przez zaciśnięte zęby. Miała zamiar milczeć, ale jak zwykle nie
mogła powstrzymać swojego ciętego języka.
-
Może jeszcze to ja posiniaczyłam sobie twarz?! – zdenerwowała się Cara. Od razu
było widać, że najbardziej wyprowadził ją z równowagi wygląd, który był zasługą
Genevieve. Podeszła do dziewczyny bliżej i pochyliła się nad nią, a jej oczy
płonęły niczym jej ogniste włosy. Teraz jej twarz znajdowała się centymetry od
twarzy Gen. – Masz coś jeszcze do powiedzenia?
Genevieve
nie zamierzała jej prowokować, ale czuła, że słowa są w tej chwili jej jedyną
bronią, a nie potrafiła tak po prostu się poddać.
-
Pierdol się. – rzuciła jej z równie sarkastycznym uśmiechem, a zaskoczona Cara
natychmiast wymierzyła jej silny cios w policzek z otwartej dłoni. Bolało
jeszcze bardziej, ponieważ zahaczyła długimi paznokciami o jej skórę, przez co
na jej prawym policzku pojawiły się czerwone pręgi, które piekły ją
niemiłosiernie.
Dopiero
teraz Gen uświadomiła sobie, jak głupio postąpiła. Cara wyciągnęła z kieszeni
kurtki zapalniczkę, a dziewczyna spojrzała na nią z przerażeniem. W tej chwili
wolałaby umrzeć, niż być torturowana przez taką niezrównoważoną sadystkę jak
Caralyn. Rudowłosa zapaliła papierosa i zaczęła przechadzać się z nim wokół
niej, a Gen miała dreszcze za każdym razem, gdy znajdowała się za jej plecami i
znikała z pola widzenia.
-
Genny, Genny, Genny… - mówiła wypuszczając obłoki dymu. – Rodzice nie nauczyli
cię, że nie należy pyskować? Będąc w temacie rodziców… chyba nie podoba im się,
że spotykasz się z Shannonem? – zaczęła, a Gen głośno przełknęła ślinę. Cara
stanęła przed nią czekając na odpowiedź.
-
Nie mają nic przeciwko. – skłamała Gen.
Cara
spojrzała na nią jakby to było najbardziej oczywiste kłamstwo na świecie.
-
Naprawdę? Z tego co mi wiadomo, twój tatuś policjant nie chce w domu
kryminalisty, twoja mamusia także. To takie smutne, nie móc się pochwalić swoim
facetem… - rzuciła sarkastycznie, a Genevieve słuchała jej w przerażeniu
zastanawiając się, skąd tyle wie. – Co by się stało, gdyby się jednak
dowiedzieli?
Gen
spojrzała na nią z nienawiścią. Dziewczyna znów się do niej zbliżyła i
przytknęła do jej twarzy zapalniczkę, którą odpaliła przy jej krwawiącym
policzku. Genevieve odruchowo cofnęła głowę, ale przez sznur krępujący jej
ciało nie mogła nic zrobić. Czuła żar zbliżający się na niebezpieczną odległość
do jej twarzy i włosów, a słone łzy zaczęły płynąć jej po policzkach, drażniąc
otwarte na nich rany.
-
Pytam ostatni raz – co by było, gdyby się dowiedzieli? – rzuciła groźnie Cara.
- Nie wiem! – wrzasnęła Gen przerażona.
Cara
zgasiła zapalniczkę, ale nadal bawiła się nią trzymając ją w dłoni.
-
Powiem ci, co by zrobili. Zabroniliby się wam spotykać. Ale mi to nie wystarczy,
bo wiem, że i tak znaleźlibyście na to sposób. Dlatego wymyśliłam coś o wiele
lepszego.
-
Po co to wszystko robisz? – zapytała Gen krztusząc się własnymi łzami.
Caralyn
spojrzała na nią z ustami zaciśniętymi w wąską linię.
-
Po co? – zbliżyła się do niej ponownie. – Bo ja zawsze dostaję to, czego
pragnę. A ty mi to wszystko odebrałaś. I jeśli ja tego nie mam, to nikt nie
będzie miał, a zwłaszcza taka szmata jak ty.
Gen
patrzyła w jej ciemne oczy i nie widziała w nich nawet iskierki, która mogłaby
świadczyć o tym, że dziewczyna ma jakiekolwiek zahamowania. Miała ochotę znów
jej odpyskować, ale ostatnio źle się to skończyło, dlatego zamilkła.
-
No co, teraz już boisz się odezwać? – powiedziała jadowicie do przestraszonej
dziewczyny i upijała się tym widokiem niczym wąż przez zabiciem swojej ofiary. –
Może teraz?
Cara
przyłożyła rozżarzony papieros do wnętrza dłoni Gen, a ta zaczęła głośno
krzyczeć z bólu. Czuła się tak, jakby tysiące małych igiełek wbijały się w jej
skórę i pozostawiały po sobie ogień. Dan natychmiast wbiegł do pomieszczenia i
wytrącił z ręki Cary papierosa. Spojrzał ze współczuciem na zanoszącą się
płaczem Gen, ale nic nie zrobił. Ostrzegł tylko kuzynkę, by nie przesadzała w
ten sposób i wyszedł. Dziewczyna chciała spojrzeć na swoją ranę na ręce w
postaci czerwonego kółka odznaczającego się na tle jej bladej dłoni, ale ręce
miała z tyłu.
-
Zostaw mnie, błagam. – wyrzuciła z siebie Genevieve wyzbywając się wszelkiej
dumy. Chciała już tylko stąd wyjść i znaleźć się jak najdalej.
-
Och poczekaj, nie zdradziłam ci jeszcze najlepszego. Otóż mój kuzyn ma pewnych
znajomych, bardzo dobrych znajomych. Jeden z nich siedzi w więzieniu za napad
na sklep oraz zabicie kasjerki i dwóch klientów. – Cara mówiła o tym jakby opowiadała
o wyniesieniu śmieci. – Nie działał w pojedynkę, ale jego kumpla nigdy nie złapali,
bo nie chciał go wydać, ponieważ i tak to on strzelał i dostał już dożywocie. W
każdym bądź razie skoro i tak nie ma szans na wcześniejsze wyjście, to zgodził
się nagle po dwóch latach wydać swojego pomagiera. Oczywiście tamten koleś
pewnie jest już na drugim końcu świata, ale to nieważne. Najważniejsze jest to,
że Ricky wrobi w to Shannona. No wiesz, powie, że to on z nim tam działał, że
to on zabił tych klientów. Kamery nagrały tylko ich w kominiarkach, więc nikt
nie udowodni, że to nie był Shannon. Zresztą kto będzie chciał to podważać,
widząc jego kartotekę z rozbojami. Jeśli to nie zadziała, to oskarżę ciebie o
pobicie mnie i wtedy ty pójdziesz do poprawczaka, mi to bez różnicy. Pamiętaj,
że mam wiele świadków na to, że ty mnie uderzyłaś pierwsza. Tatuś ci raczej nie
pomoże kiedy usłyszy, że cały czas go oszukiwałaś.
Genevieve
zatkało. Nie wiedziała, co zrobić, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Po
minucie odzyskała głos i wydobyła z siebie dwa zdania.
-
Po co mi to mówisz? Dlaczego tego jeszcze nie zrobiłaś?
Cara
zachichotała.
-
Tu właśnie pojawia się twoja rola. Otóż nic nie sprawi mi większej
przyjemności, niż oglądanie twojego cierpienia. Jeśli zostawisz teraz Shannona
i powiesz mu, że nigdy cię nie obchodził i takie tam, to was oszczędzę. Aha i
jeszcze jedno – przyznasz się starym, że z nim byłaś. No wiesz, tak na wszelki
wypadek, gdyby przyszło ci do głowy jeszcze się z nim kiedyś spotkać. Dopilnuję,
żebyś to zrobiła. Masz go potraktować jak on mnie, całkowicie się od niego
odciąć i opuścić. Nie myśl, że nie domyślę się, jak znów będziecie razem. Mam
wszędzie swoje źródła i nawet nie mrugniesz, jak twój ojciec będzie zgarniał
Shanna do więzienia. – Cara pomyślała o Tessie, która nie miała pojęcia o
znajomości rudowłosej z jej przyjaciółką. Postanowiła jeszcze nie raz ją
wykorzystać i wiedziała, że jeśli Gen zerwie z Shannonem, to Tessa jej o tym
powie. - To samo tyczy się naszej pogawędki. Nie było jej, jasne? Zresztą nawet
gdybyś mnie podała na policję, nic byś nie udowodniła, dlatego nawet nie próbuj.
Masz na to czas do piątku. W sobotę chcę zobaczyć zdruzgotanego Shannona nad
jeziorem, więc się postaraj.
Gen
pokiwała na znak, że się zgadza, choć w środku czuła, że rozpada się na tysiące
kawałków. Nie wiedziała, że kogoś można aż tak nienawidzić. Miała ochotę zabić
Caralyn gołymi rękami, rzucić się na nią i tym razem nie zostawić po sobie
tylko zadrapań i siniaków.
-
Widzisz, jednak potrafimy się czasem dogadać. – Cara uśmiechnęła się sztucznie
i zawołała swojego kuzyna.
Dan
rozwiązał sznury i powiedział, że odwiezie dziewczynę do domu. Gen nie miała
ochoty z nim nigdzie jechać, ale Cara zmusiła ją, by się zgodziła. W trójkę
jechali w ciszy w stronę Bossier City, po drodze wyrzucając przy chodniku Gen.
Dziewczyna modliła się, by jej rodziców nie było w domu, bo nie chciała
pokazywać się ze śladem na policzku.
Tylko
jej matka była w domu, ale odsypiała po nocnym dyżurze. Genevieve spojrzała na
siebie w łazience – na rękach miała pręgi po sznurze oraz ranę po papierosie na
wnętrzu dłoni, na twarzy zaś trzy podłużne zadrapania, choć nie były tak
widoczne jak zaczerwieniona skóra. Kiedy się przebrała i przypudrowała twarz
jedyne co było widać, to szkarłatny ślad.
Gen
położyła się na łóżku i miała ochotę się rozpłakać, ponieważ nic innego nie
przychodziło jej do głowy. Czuła się równie bezsilna jak jeszcze godzinę temu,
gdy siedziała przywiązana do krzesła w nieznanym jej miejscu. Nie miała żadnego
wyboru, jeśli nie chciała trafić do ośrodka, albo wysłać Shannona do więzienia
za coś, czego nie zrobił. Miała ochotę udusić Carę gołymi rękoma, ale to też
nie wchodziło w grę. Zaczęła się zastanawiać, jak powie to chłopakowi i sprawi,
by wypaść przekonywująco. Łzy spływały jej po policzkach, kiedy zadzwonił
telefon. Natychmiast go odebrała, by nie zdążył obudzić matki.
-
Halo? – odezwała się po minucie, gdyż rozmówca milczał. Domyślała się, kto
dzwoni. Shannon zawsze czekał na jej głos by upewnić się, że słuchawki nie
podniosła Isabelle.
-
Wreszcie ty odbierasz. Dzwoniłem już trzy razy. – powiedział chłopak z
pretensją.
-
Przepraszam, dopiero wróciłam ze szkoły. – odparła siląc się na normalny ton,
ale on tego nie kupił.
-
Coś się stało? Masz dziwny głos.
-
Nie, wszystko w porządku.
Shannon
wciąż nie był pewien, czy dziewczyna mówi prawdę.
-
Zobaczymy się dzisiaj? Tak koło szóstej?
Z
jednej strony Genevieve chciała mieć to z głowy i powiedzieć chłopakowi, że
wszystko skończone. Później jednak pomyślała, że ma czas do piątku i jeśli ma
się do tego dnia z nim pożegnać na zawsze, to powinna wykorzystać te dni, które
pozostały.
-
Jasne. – odparła i zaczęła rozmawiać z nim o spotkaniu.
Kiedy
wyszła z domu pod pretekstem pójścia do Tessy, jak zwykle podjechał po nią pod
przystanek autobusowy. Dziewczyna starała się nie dać po sobie znać, że coś nie
gra. Uśmiechała się i próbowała żartować, choć w rzeczywistości czuła się
okropnie i miała ochotę gdzieś z nim uciec, byle daleko od Cary.
-
Co ci się stało w policzek? – zapytał Shannon gdy Genevieve wysiadła z auta i
wreszcie dostrzegł tę stronę jej twarzy.
-
Za dużo różu. – odparła zmieszana.
-
Róż tak nie wygląda. – Shannon nie dał się nabrać. Zauważył niewielkie
zadrapania, które go zaniepokoiły. – Kto cię uderzył? – stanął naprzeciwko niej
i spojrzał głęboko w oczy, w których mimowolnie zbierały się łzy. Znajdowali
się pod wesołym miasteczkiem niedaleko Bossier City.
Genevieve
postanowiła grać na zwłokę i nie pozwolić, by czegokolwiek się domyślił.
-
Moja mama. – dziewczyna powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.
Wiedziała, że Shannon nic z tym nie zrobi, a gdyby oskarżyła kogoś innego,
mógłby się nim zająć po swojemu. – Odpyskowałam jej i mnie uderzyła. Potem mnie
przepraszała i obiecała, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Nie chcę o tym
rozmawiać, chodźmy już.
Shannon
przytulił Gen i zaczął gładzić ją po włosach jak małe dziecko, z czułością i
współczuciem. Jego matka wiele razy go uderzyła gdy wracał nietrzeźwy do domu,
ale w pełni rozumiał jej rozgoryczenie i desperację. Nigdy nie obwiniał ją o
ani jeden wymierzony mu policzek. W przypadku Genevieve miał wątpliwości, by
dziewczyna na to zasłużyła, ale postanowił się nie wtrącać w jej sprawy, skoro
nie chciała drążyć tego tematu. Ucałował ją ze słabym uśmiechem, chcąc dodać
dziewczynie otuchy. Genevieve odwzajemniła uśmiech, choć poczuła się jeszcze
gorzej myśląc o tym, jak będzie musiała go opuścić.
Dopiero
w tej chwili uświadomiła sobie, że nie wytrzyma do piątku. Wiedziała, że każdy
kolejny dzień tylko pogarsza sytuacje i tylko pozornie opóźnia to, co i tak
jest nieuniknione. W dodatku gdyby miała zakończyć ich znajomość w piątek, to
nie potrafiłaby pójść na bal.
Genevieve
nagle odepchnęła go od siebie. Spojrzał na nią zaskoczony, a ona pomyślała, że
to chyba najtrudniejsza rola w jej życiu. Postanowiła myśleć o tym jak o
przedstawieniu, zwykłej grze, bo tylko tak mogła powiedzieć wszystko wbrew
sobie i swojemu sercu.
-
Nie mogę tak dłużej. – rzuciła, a Shannon stał zmieszany nie wiedząc, co się
dzieje. – Przez ciebie wciąż kłócę się z rodzicami, straciłam kontakt z Tessą i
wciąż robię jakieś głupie rzeczy, których potem żałuję. To wszystko nie jest
tego warte. Ty nie jesteś tego wart. – powiedziała walcząc ze łzami, choć mogła
je wytłumaczyć wzburzeniem i emocjami.
Shannon
nie wiedział, co powiedzieć. Zaczął się zastanawiać co zrobił źle i jak doszło
do tego, że to ciepłe i miłe popołudnie zaczynało zamieniać się w koszmar.
Wpatrywał się w drobną dziewczynę stojącą przed nim i szukał w niej
czegokolwiek, co mogło by znaczyć, że żartuje bądź kłamie. Ona jednak patrzyła
na niego tak pusto i obco, jak nigdy przedtem.
Genevieve
czuła, że wybuchnie czując na sobie jego spojrzenie. Z trudem patrzyła mu w
oczy, ale kiedy wyobraziła sobie jak Shannon idzie przez nią do więzienia, od
razu radziła sobie z tą sytuacją. Mijały minuty, a chłopak się nie odzywał. Gen
postanowiła odwrócić się na pięcie i odejść, bo każda kolejna sekunda w jego towarzystwie
doprowadzała ją do szaleństwa. Westchnęła głośno gdy poczuła jego dłoń na swoim
nadgarstku i ponownie stanęła twarzą do niego.
Shannon
postanowił nie odpuścić tak łatwo. Genevieve za dużo dla niego znaczyła by tak
po prostu pozwolić jej odejść. Wmówił sobie, że nie odjedzie, dopóki
wszystkiego mu nie wyjaśni i wymyśli coś lepszego, niż kłótnie z rodzicami i
Tessą. Wcześniej na nic się nie skarżyła i musiał upewnić się, że dziewczyna
nie chce go zostawić tylko dlatego, że uderzyła ją matka. Uważał, że wszystko
da się naprawić i nawet przysiągł sobie, iż zmieni się na lepsze tylko po to,
by jej rodzice go polubili i postara się być miły dla Tessy. Wiedział, że zrobi
dla niej wszystko, byle nie odchodziła teraz, kiedy dopuścił ją do siebie i
otworzył się przed nią jak jeszcze nigdy przed żadną dziewczyną.
-
Wiem, że jesteś dobrą aktorką, ale nawet na ciebie coś mi tu nie gra. – rzekł chłopak
próbując złapać się ostatniej deski ratunku, mając wciąż w sobie iskierkę
nadziei na to, że to wszystko jest nieprawdą. – Powiedz mi, w czym rzecz.
Poradzimy sobie z tym. Razem. Obiecuję.
Dopiero
gdy Shannon wypowiedział te słowa a ona zdała sobie sprawę, że już więcej go
nie zobaczy uświadomiła sobie, co przez ten cały czas do niego czuła. Choć nie
wiedziała wiele na temat miłości i wcześniej z nikim nie była, to teraz
zrozumiała. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak dobrze w czyimś
towarzystwie, tak pewnie i zarazem nieśmiało, mając poczucie, że może robić
najbardziej ryzykowne rzeczy, ale wciąż być bezpieczna. Zrozumiała, że się w
nim zakochała. A Cara chciała to wszystko zniszczyć i miała nad nią przewagę.
-
Już ci powiedziałam. – odparła i wyrwała się z jego uścisku.
Pobiegła
przed siebie ile sił w nogach, wtapiając się w tłum rozwrzeszczanych
dzieciaków. Przykucnęła za kolorowym barakiem nawiedzonego domu i
najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Shannon poczuł się, jakby dostał w
twarz. Uderzył w drzwi swojego jeepa tak mocno, że powstało wgniecenie. Z bólem
w ręce nieporównywalnym do tego, który czuł w środku, wsiadł do samochodu i z
impetem odjechał, niemalże potrącając dziecko, które odłączyło się od matki.
***
Tessa
leżała na kanapie w salonie i malowała paznokcie błękitnym lakierem. Była w
domu sama z bratem, który akurat teraz brał prysznic na górze. Kiedy usłyszała
dźwięk dzwonka do drzwi, westchnęła niezadowolona. Ethan wrzasnął, by
otworzyła, a ona starała się złapać klamkę tak, by nie zniszczyć sobie
manicure. Gdy zobaczyła w progu znienawidzonego przez siebie chłopaka, miała
ochotę zamknąć mu drzwi przed nosem. Jednak powód jego wizyty ciekawił ją na
tyle, że tego nie zrobiła. Poza tym miała mu coś do powiedzenia.
-
Nie wiem jak po tym wszystkim masz czelność tu przychodzić! – wrzasnęła na
niego, a Shannon spojrzał na nią obojętnie. Tak naprawdę nie do końca rozumiał,
o czym mówiła, ale mało go to obchodziło. Tessa pomyślała, że cuchnie od niego
jak z gorzelni.
-
Ethan chciał żebym przyszedł, jasne? Na pewno nie jestem tu dla ciebie.
-
Domyśliłam się, że nie do mnie. – parsknęła dziewczyna. – Ale skoro już tu
jesteś, to musisz wiedzieć, że pożałujesz za to, co zrobiłeś Gen.
Shannon
spojrzał na nią zaskoczony. Zaczął zastanawiać się, co powiedziała jej
przyjaciółka. Nie podejrzewał wcześniej, że Genevieve byłaby zdolna do
zrobienia z niego tego najgorszego i przekręcenia wszystkiego na swoją korzyść.
-
Nie nadążam. Co takiego jej zrobiłem? – obruszył się chłopak.
Tessa
pomyślała, że albo jest głupi, albo próbuje udawać niewiniątko.
-
Zostawiłeś jej liścik w szafce i przygotowałeś jakąś wielką niespodziankę na
którą miał zabrać ją twój kolega, a jak wróciła ze spotkania to była załamana i
nie chciała nikogo widzieć… To chyba wystarczający dowód na to, że to przez
ciebie jest w takim nastroju?
Shannon
stanął jak wryty nie wiedząc, o czym ona mówi.
-
Jaki liścik? Tessa przysięgam, że nic jej nie podrzucałem. Spotkałem się z nią,
ale dopiero późnym popołudniem jak wróciła ze szkoły i tam powiedziała mi, że z
nami koniec. – Shannon starał się nie pokazywać, jak bardzo poruszyło go to
rozstanie.
Tessa
przyglądała się mu badawczo. Starała się dostrzec w nim jakiś fałsz, ale najwyraźniej
chłopak mówił prawdę. Teraz to ona nic nie rozumiała.
-
W takim razie kto go tam wrzucił? I kto po nią przyjechał? – zaniepokoiła się
dziewczyna.
Ani
Shannon, ani Tessa nie mieli najmniejszej ochoty razem pracować by dowiedzieć
się, co tak naprawdę się wydarzyło. Dodatkowo przyjaciółce Gen pasowało to, że
zerwała kontakt z Shannonem, ale nawet ona widząc jak cierpi miała ochotę jej
pomóc, nawet jeśli oznaczałoby to powrót do tego faceta. Poczuła, że tak
zrobiłaby najlepsza przyjaciółka i nie miała innego wyboru, jak razem z
Shannonem pójść do Genevieve i wszystko wyjaśnić.
Tessa i Shannon współpracują:o. KONIEC ŚWIATA!!!! Okeeej, może jednak Tessa jeszcze się ogarnie jako przyjaciółka... A Caralyn jest żałosna. Uciekać się do takich sposobów, żeby odzyskać faceta, który i tak nigdy nie był jej. I Shannon taki opanowany, kurde. Podoba mi się ta historia coraz bardziej, mimo niezbyt wesołego końca. Ale na szczęście do końca jeszcze daleko:D Dobra, kończę, bo się spieszę. Weny i dodawaj mi tu szybko next<3
OdpowiedzUsuńDziekuje bardzo (: miło mi, że Ci się podoba.
UsuńŁohoho, się porobiło XD Mam nadzieję, że Shannon się o wszystkim dowie i będzie dobrze :) Weeny i proszę o następny rozdział <3
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuńdziekuje za umilenie pracy znow :) to jak opisujesz te wszystkie wydarzenia ... eh, powinnas ksiazke napisac ;) /S.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za komentarz (: hah, może kiedys,
UsuńCudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńa Caralyn się pewnie dostanie od Shannona ostro
Dziękuję. Przekonamy się :3
UsuńISBZIJSJZKAKSNSHZ
OdpowiedzUsuńMATKO
JKHDKSOS
CUDOWNIE
*_______*
CZEKAM BLAGAM NASTĘPNY
TO JEST TAKIE ŚWIETNE
O BOŻE!! 111 one!!
WENY BO CZEKAM :')))
Dziękuję, wena zawsze się przyda :)
UsuńMatko, glupia Cara, nienawidze wywloki! Plakac mi sie chce, ale mam nadzieje, ze tessa sie ogarnie, widze swiatelko w tunelu, licze, ze sie wyjasni, a cara wypAruje :/
OdpowiedzUsuńNie płacz, jeszcze wiele się wydarzy :)
UsuńCara to suka......... Nienawidzę jej!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Błagam Cię niech to się wszystko wyjaśni jak najszybciej. Nie chcę Shannona ćpającego i pijącego na umór, albo pocieszanego przez tą debilkę. Też mi odważna jak spraw nie umie załatwić sama... Weny i pięknie proszę o następny:)
OdpowiedzUsuńWyjasni się, spokojnie. Dziękuję, następny oczywiście niebawem się pojawi :)
UsuńKurcze od razu czułam, że to podstęp tej debilki (przepraszam za słowa, ale to i tak najdelikatniejsze okerślenia jakie mi do głowy przychodzą...) Mam nadzieję, że Shannon jak najszybciej się dowie o tym co zrobiła i ją załatwi.... Tessa bardzo mnie zaskoczyła, ale być może jest jeszcze dla niej nadzieja:)
OdpowiedzUsuńWszystko się okaze niedługo (:
UsuńMatko, jak ja Cię kocham za ten rozdział!
OdpowiedzUsuń( nie nie jestem sadystką, pozdro )
Scena uprowadzenia Gen - mistrzostwo! Uwierz mi, rzadko komuś to piszę, więc ciesz się :D
Wszystko opisane cudownie, cała akcja... po prostu czułam, jakbym tam była, widziała to wszystko i z niepokojem obserwowała to, nie mogąc zrobić jednak nic więcej niż się temu przyglądać.
Szkoda Shannona... i to bardzo. Mimo to wierzę, że wszystko będzie ok.
A, od początku nie lubiłam Tessy. Mimo że kocham to imię i nawet na bierzmowanie wzięłam sobie Teresa, to ta dziewczyna mi do gustu nie przypadła. I miałam rację co do jej """przyjacielstwa""".
Tak czy inaczej, rodział cudowny. Cieszę się, że tak często je dodajesz, bo między matematyką a matematyką mogę sobie umilić życie :)
Pozdrawiam i weny życzę, Xo
PS u mnie pojawił się nowy, jeżeli chcesz przeczytać, to zapraszam http://cant-control.blogspot.com/2014/09/05-deszcz-dreszczy.html
Och, miło mi! Cieszę się niezmiernie. Dziękuję bardzo, ja niestety nie mam czym umilic sobie czasu miedzy matematyka, choć na szczęście nie mam jej tak duzo. Chętnie przeczytam nowy rozdział u Ciebie, może z małym opóźnieniem, ale na pewno zajrze :3
UsuńHej:) Widzę po komentarzach, że nieźle się towarzystwo wkurzyło... Ja miałam tak samo wczoraj jak przeczytałam, dlatego nie chciałam pisać komentarza bo do głowy przychodziły mi same niecenzuralne słowa;) No nic rozdział jak zawsze świetny i pełen napięcia. Uwielbiam i czekam z niecierpliwością na nowy:)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie :3
Usuń