sobota, 23 sierpnia 2014

13. Fear






        
         Shannon szedł w miarę pewnie, dopóki nie przekroczył bram kościoła. Tam zaczął już drżeć i wahał się stawiając każdy krok. Gdyby nie Genevieve u jego boku, już dawno by stamtąd wybiegł.
         Kościół nie był duży, ale wystarczający na tylu ludzi. Nie było ich wiele, ale też niemało. Od razu było widać, że większość należała do rodziny zmarłego, mieli podobną do niego urodę – ciemną skórę i czarne włosy. Dzieci plątały się pod nogami, uspokajane przez swoich płaczących rodziców. One nie rozumiały jeszcze co się dzieje. Pod ołtarzem stała otwarta trumna, a zaraz przy niej łkający ojciec Luke’a. Obok niego stał chłopak wyglądający jak starsza o kilka lat wersja chłopaka w trumnie – jego brat. Trzymał ojca za ramię i też cicho popłakiwał. Spoza rodziny byli tam tylko Paul, Skye z Hunterem, Monique, Sage i Blake. Inni znajomi nie pofatygowali się, by przyjść na pogrzeb. Sloan dostała na to pozwolenie, ale się nie zjawiła, nie wspominając już nawet o Caralyn.
         Do trumny ustawiła się długa kolejka tych, który ostatni raz chcieli pożegnać się ze swoim kuzynem, bratem, wujkiem, kolegą. Kimkolwiek był dla nich Luke, był kimś ważnym. Genevieve nie chciała tam podchodzić. Wolała zapamiętać go tak, jak spotkała chłopaka pierwszy i ostatni raz na wyścigach. Nie zakrwawionego i leżącego w rowie, ale uśmiechniętego i podekscytowanego nowym motorem swojego przyjaciela. Natomiast Shannon stanął przy jednej z ławek i pobladł, jakby miał zaraz zemdleć. Gen złapała go pod ramię.
         - Wszystko w porządku? – zapytała mając na myśli jego stan zdrowia, a nie psychikę.
         - Nic nie jest w porządku… - odparł smutno, ale nie odtrącił jej ręki. – Muszę tam podejść.
         Genevieve sama nie wiedziała, czy to najlepszy pomysł. Osobiście nie zamierzała zaglądać do drewnianego pudła, ale jeśli tego chciał Shannon, mogła stanąć obok niego i zamknąć oczy albo spojrzeć w innym kierunku. Póki co zajęła z nim miejsce w kolejce, która przesuwała się powoli, a każdy kto odchodził od trumny wybuchał płaczem. Przed nimi stała Skye z Hunterem i uśmiechnęła się słabo do Shannona i Genevieve, jakby chciała tym pokazać, że łączy się z nimi w bólu. Miała lekko zaczerwienione oczy, ale jej chłopak trzymał ją za rękę i pocieszał.
         Shannon czuł narastający smutek i ból, wciąż zastanawiając się, czy to dobry pomysł by zobaczyć po raz ostatni przyjaciela. Pomyślał jednak, że jeśli tego nie zrobi, będzie żałował do końca życia, a taka okazja już nigdy się nie powtórzy. Skye była już u podnóża trumny i złożyła kondolencje ojcu oraz bratu zmarłego kolegi. Podeszła z Hunterem do trumny i rozpłakała się jak małe dziecko, szepcząc coś i pospiesznie odchodząc. Gen poczuła jeszcze większy smutek i już miała szklane oczy, jak zawsze gdy widziała, że ktoś płacze. Shannon również złożył wyrazy współczucia rodzinie Luke’a i najwidoczniej lepiej znał jego brata, bo zwrócił się do niego po imieniu, Nigel. Gen również to zrobiła, pomimo że nie zdążyła dobrze poznać zmarłego. Szła obok Shannona w stronę trumny ozdobionej wieńcami z czarnymi wstążkami i zamiast patrzeć do środka, wpatrywała się w duże zdjęcie w ramie, które stało między kwiatami. Przedstawiało uśmiechniętego chłopaka przy motorze, było czarno białe i w górnym rogu umieszczono czarną wstążkę.
         Genevieve w końcu spojrzała w stronę Shannona, za wszelką cenę powstrzymując się przed spojrzeniem na nieboszczyka. Chłopak spojrzał z przygnębieniem i tęsknotą na swojego bladego przyjaciela. Pomyślał, że dużo się nie zmienił. Fakt, jego skóra miała trochę inny odcień, ale wyglądał nadal jak Luke. Miał zamknięte oczy i ręce splecione na klatce piersiowej. Shannon miał wrażenie, jakby jego przyjaciel spał i zaraz miał otworzyć oczy oraz uśmiechnąć się do niego, jak miał to w zwyczaju. Shannon dotknął lekko jego lodowatej dłoni i z trudem wyszeptał:
         - Żegnaj, przyjacielu. Do zobaczenia.
         Genevieve widziała, że miał już oszklone oczy. Wtedy właśnie zabrał dłoń i odszedł szybkim krokiem, unikając spojrzenia wszystkich. Nie znosił, gdy ludzie patrzyli na niego z litością i współczuciem. Natychmiast opuścił kościół, a Gen pobiegła za nim. Nie mogła dotrzymać mu kroku z powodu wysokich butów, ale gdy wyszła z budynku zobaczyła jak Shannon opiera się o drzwi swojego samochodu i wygląda, jakby zaraz miał zwymiotować. Kiedy podeszła do niego i złapała go za ramię zobaczyła, że chłopak cicho płacze, nie zwracając na nią uwagi. Jej dotyk zaczął go trochę uspokajać, ale wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że jednak coś w nim pękło i łzy skapały po jego policzkach.
         - Shannon… - powiedziała niepewnie Genevieve, mówiąc cicho i spokojnie.
         - On powinien tu być, nie tam… - mówił Shannon przez łzy, zachłystując się powietrzem. Genevieve spojrzała za siebie by upewnić się, że nikt nie wychodzi jeszcze z kościoła. Nie chciała, by Shannon miał później jeszcze więcej zmartwień ponieważ wiedziała, jak bardzo nie chce przed wszystkimi okazywać uczuć.
         - Tak mi przykro. – odparła dziewczyna nie wiedząc, co innego mogłaby w tej sytuacji powiedzieć. Shannon wyprostował się nagle i wszedł do auta, a Genevieve zrobiła to samo.
         Shannon siedział opierając się o kierownicę, by nie było widać jego twarzy. Było słychać, że wciąż krztusi się łzami, ale po dłuższej chwili usiadł normalnie z zamkniętymi oczami. Gen wyjęła z małej torebki chusteczkę i chwyciła jego rękę, by włożyć mu ją do środka. Spojrzał na nią mokrymi od łez oczami i zdobył się na słaby uśmiech, po czym otarł powieki i policzki chusteczką.
         - Wiem, żałośnie teraz wyglądam. – powiedział zmienionym tonem, jakby w sekundę chciał stać się obojętny, ale nie potrafił. – Miałaś płakać za nas obu. – powiedział bardziej żartem, niż z wyrzutem.
         - Chyba jeszcze będę miała ku temu okazję. – odpowiedziała po chwili. Dla niej zawsze najgorsza była msza pogrzebowa na cmentarzu, ponieważ w kościele i tak nigdy nie zaglądała do trumien.
         Shannon zdążył się już opanować, gdy zobaczył ludzi opuszczających kościół wraz z trumną niesioną przez kilku mężczyzn do samochodu z zakładu pogrzebowego. Chłopak nie chcąc jechać w konwoju, postanowił ruszyć i dotrzeć na cmentarz przed wszystkimi. Znów jechał chaotycznie, a ręce dygotały mu na kierownicy. Nic nie mówił, ale wyglądało na to, że uspokoił się, chociażby na zewnątrz.
         Po krótkim czasie dojechali pod bramę cmentarza. Otoczony był czarnym ogrodzeniem, a nad wejściem widniał złoty napis na żeliwnej konstrukcji z nazwą cmentarza. Do płotu przyklejono kilka kartek z nekrologami. Pogoda nadal pozostawała taka sama, a niebo ani trochę się nie przejaśniało. Shannon czekał, aż wszyscy dotrą na miejsce. Gdy zobaczył już tłum ludzi wchodzących przez bramy, księdza i mężczyzn wnoszących trumnę, postanowił wysiąść z auta. Genevieve zrobiła to samo i obserwowała, jak Shannon wyciąga z bagażnika wieniec. Znów idąc obok niego, szła tym razem w stronę cmentarza. Jej obcasy wbijały się w piaszczystą dróżkę, ale starała się dotrzymać mu kroku.
         Wokół, jak to na cmentarzu, roiło się od niskich grobów, kilku mauzoleów i większych pomników. Szli cały czas prosto, aż nagle skręcili w lewo i zatrzymali się przy rozkopanej dziurze zaraz pod dużym, rozłożystym drzewem. Mężczyźni postawili zamkniętą już trumnę na trawie, a ksiądz rozpoczynał mszę.
         Kiedy wygłaszał typowe dla pogrzebów kazanie, ludzie zaczynali płakać jeszcze bardziej. Genevieve nie mogła już wytrzymać i jej także łzy popłynęły po policzkach. Wyciągnęła chusteczkę, bo i katar zaczął jej doskwierać. Spojrzała na Shannona – stał niewzruszony, ale przygnębiony. Najwyraźniej jeden wybuch płaczu mu wystarczył. Wpatrywał się w trumnę, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Dopiero gdy ksiądz zrobił krótką pauzę, usłyszał łkanie Gen i skierował wzrok na dziewczynę. Zrobiło mu się jej żal, ale był także w jakimś sensie wdzięczny. Nie znała dobrze jego przyjaciela, ale i tak była wrażliwa na jego nieszczęście. Shannon odłożył wieniec na ziemię, po czym objął ją ramieniem i wciąż trzymając, spojrzał znów na trumnę z jasnego drewna. Genevieve dodało to trochę otuchy i pozwoliła sobie na wtulenie się w Shannona by odwrócić wzrok, gdy mężczyźni w białych rękawiczkach chwycili za trumnę aby umieścić ją w wykopanym dole. Shannon objął ją mocniej, otaczając ramionami i odwrócił wzrok od spuszczanego w dół pudła.
         Ludzie zaczęli podchodzić, by rzucić do wykopanej dziury jakieś kwiaty lub garść ziemi. Shannon nie podszedł, po prostu nie zamierzał przeciskać się między rodziną zmarłego. Jego znajomi też trzymali się na uboczu, właściwie zostali tylko Paul, Blake, Skye i Hunter. Monique nie pozwolono przyjść na cmentarz, dla dobra dziecka, gdyż stres nie był dla niej wskazany. Sage pojechał po kościele do domu, twierdząc, że nie znosi cmentarzy.
         Skye spojrzała ukradkiem na Genevieve wtuloną w Shannona i łokciem szturchnęła Huntera, by także to zobaczył. Uśmiechnęła się przez łzy ciesząc się, że chłopak nie jest tu sam i zaskoczona faktem, że objął dziewczynę. Paul również się odwrócił, trochę mniej dyskretnie, ale Shannon i tak patrzył w innym kierunku.
         - Muszę iść złożyć kwiaty. – szepnął Shannon do ucha Genevieve, a ona niechętnie się od niego odsunęła.
         Wydmuchała nos w chusteczkę i nieco opanowała emocje obserwując, jak Shannon przeciska się między ludźmi i składa wieniec na ziemi, wokół innych, jednych większych, drugich mniejszych. Gdy to zrobił stał jeszcze przez chwilę nad grobem. Nagle na niebie pojawiła się błyskawica, która z głośnym hukiem oznajmiła, że nadchodzi burza. Genevieve pomyślała, że to Luke dał im znać, że wszystko z nim w porządku.
         - Dzięki za przyjście. – powiedział do Shannona brat Luke’a. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiało, że byli do siebie jeszcze bardziej podobni, choć Nigel wydawał się być nieco wyższy. – Przy okazji, mam na imię Nigel. – mężczyzna zwrócił się do Genevieve, która także mu się przedstawiła. – Może przyjdziecie na stypę?
         Shannon spojrzał na Gen niepewnie i dziewczyna wiedziała już, że nie ma na to ochoty.
         - Nie, dziękuję Nigel. Spędź ten czas z rodziną.
         Nigel spojrzał na niego smutno.
         - Wiesz dobrze, że byłeś dla niego jak brat. – westchnął i zrobił pauzę. – Ale dobrze, skoro tak chcesz to nie będę cię zmuszał.
         - Jeszcze raz moje kondolencje. – odparł Shannon, a Nigel znów mu podziękował i odszedł.
         Shannon wraz Gen wrócił do wozu. Nie włączył radia jak miał to w zwyczaju, po prostu odpalił silnik i ruszył, starając się wyminąć wszystkie samochody zaparkowane przy cmentarzu.
         - Skoro nie idziemy na stypę, to może zatrzymamy się gdzieś żeby zjeść? Nie jadłem nic od rana. Ja stawiam.
         Genevieve dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna. Ona również nic nie zjadła, a kanapki zostawione jej rano przez matkę wyrzuciła przez płot psu sąsiadów.
         - Jasne, czemu nie. – odparła, bo i tak miała czas na powrót do domu. Wszakże matka nakazała jej wrócić do domu zaraz po stypie, ale nie musiała wiedzieć, że wcale na niej nie była. Zawsze mogła powiedzieć co innego. Poza tym Gen i tak nie przewidywała, by któryś z jej rodziców był w domu przed południem czy nawet wieczorem, skoro rano obydwoje ruszyli do pracy.
         Shannon zboczył z głównej drogi prowadzącej do Bossier City i kierował się w przeciwnym kierunku. Mijając znak na Benton Rd spojrzał na niego z pogardą, przypominając sobie o tych przeklętych wyścigach. Skręcił w Swan Lake Rd. Gen nie poznawała tej drogi, nigdy tu nie była. Niebo jeszcze przez chwilę przecinały błyskawice, ale gdy dojechali na miejsce wszystko się uspokoiło. Zupełnie jak Shannon, który ochłonął po pogrzebie. To prawda, pomyślał, że po pogrzebie człowiek czuję się lepiej, jakby miał pewność, że zmarły zaznał już spokoju.
         Zatrzymali się przy małej knajpce stojącej u stóp jeziora, nazwanej na cześć jego właściciela, „U Butler’a”. Na parkingu stało kilka aut, a wśród nich dominowały większe busy z nazwami rozmaitych firm lub stare pikapy. Jeep Shannona wpasował się tam idealnie.
         W środku panował raczej spokój, ze względu na wczesną porę większość jadła tam śniadanie, choć znaleźli się też alkoholicy, którzy zamiast posiłku wybierali wódkę. Genevieve pomyślała o piersiówce Shannona. Miała nadzieję, że chłopak nigdy nie skończy jak oni.
         Bar był urządzony przeciętnie, nad barem wisiały kolorowe chorągiewki, a wszystkie meble były z ciemnego drewna. Knajpa wydawała się większa, niż można było przypuszczać widząc ją z zewnątrz. Czuć było tu zapach oleju, na którym zapewne smażono wszystko, co znajdowało się w menu. Kelnerki ubrane w równe uniformy składające się z czarnej koszulki z niebieskim logo i ciemne spódniczki lub spodenki przysłonięte błękitnym fartuszkiem krzątały się w tę i z powrotem przyjmując zamówienia albo przynosząc je gościom. Z głośników płynęła wesoła muzyka, która miała ożywić rozespanych ludzi.
         Kiedy usiedli przy jednym ze stolików, natychmiast podeszła do nich czarnowłosa kelnerka o figurze modelki. Była pięknie opalona i przez chwilę Genevieve poczuła uczucie zazdrości, bo ona nigdy nie mogła długo wysiedzieć na słońcu, przez co zazwyczaj była blada. Widać było, że dziewczynie spodobał się Shannon, bo obdarzyła go o wiele bardziej promiennym uśmiechem, niż poprzedniego klienta. Nawet nie spojrzała na Gen, podała im tylko dwie karty z menu, powitała w barze i odeszła.
         Genevieve przejrzała kartę i stwierdziła, że ma ochotę na kanapkę z jajkiem, serem i szynką. Gdy kelnerka znów podeszła, Gen zauważyła na jej bluzce plakietkę z imieniem.  Shannon zamówił porcję bekonu z jajkami i grzankami. Nie odwzajemnił pogodnego uśmiechu Candice i poprosił jeszcze o dwie szklanki soku pomarańczowego. Dziewczyna zabrała karty i poszła do kuchni.
         - Byłeś tu już? – zapytała Genevieve rozglądając się po barze. Przez drzwi przeszedł właśnie policjant i dziewczyna już się przestraszyła, że to jej ojciec. Kiedy zobaczyła pulchną twarz gliniarza odetchnęła z ulgą.
         - Często tu wpadaliśmy. Ja i Luke. – odparł Shannon podążając za wzrokiem dziewczyny.
         Policjant zauważył, że mu się przyglądają, a chłopak sarkastycznie skinął mu głową. Gen zrozumiała, że go zna, prawdopodobnie kiedyś przydarzyło mu się aresztować chłopaka. Gliniarz mruknął coś pod nosem i usiadł jak najdalej, zerkając na tyłek ciemnowłosej kelnerki niosącej młodym śniadanie. Candice zdjęła z tacy talerze i szklanki, po czym ze słabszym już uśmiechem odeszła. Policjant westchnął rozczarowany, gdy wróciła za bar, a jego zaczęła obsługiwać starsza kelnerka z nieudaną trwałą i mocnym makijażem, który miał ją odmłodzić, ale zadziałał wręcz odwrotnie.
         - Jedzenie nie jest może jakieś wybitne, ale to miejsce dobrze mi się kojarzy.
         Genevieve musiała przyznać, że jadła lepsze kanapki. Pomyślała jednak, że skoro to miejsce w jakiś sposób dodaje Shannonowi otuchy i przywołuje miłe wspomnienia, to równie dobrze może przyjeżdżać tu częściej. Zastanowiła się jednak, czy jeszcze będzie miała ku temu okazję, czy może to jednorazowe wyjście z chłopakiem i już więcej nie będzie się z nią spotykał. W końcu wraz z żałobą mogła mu także minąć ochota na dalszą, jak to określił, przyjaźń. Gen nawet nie przypuszczała, że ta myśl napełni ją takim smutkiem.
         - Coś się stało? Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał nagle Shannon unosząc wzrok z nad talerza. Genevieve wyrwała się z przemyśleń i spojrzała na niego uśmiechając się lekko, byle nie zdradzić powodu swojego milczenia.
         - Przepraszam, zamyśliłam się. Wszystko okej. – odparła, a chłopak odwzajemnił uśmiech i kontynuował jedzenie. – Czemu tak często tu bywaliście?
         - Tu niedaleko przy jeziorze są takie lasy i dużo polnych dróg. Jeździliśmy po nich na motorach, albo po prostu nad jezioro ze znajomymi. Później ci pokażę. – powiedział z tęsknotą wiedząc, że te czasy już nigdy nie wrócą.
         Genevieve zastanowiła się, co Shannon miał na myśli mówiąc „później”. Miała nadzieję, że to dłuższy odstęp czasu, bo wycieczka po polnych ścieżkach w obcasach nie wydawała jej się dobrym pomysłem. Z drugiej strony podniosło ją to trochę na duchu, bo nie martwiła się już tak bardzo, czy Shannon będzie chciał z nią jeszcze utrzymywać kontakty.
         Kiedy skończyli jedzenie i kelnerka przyniosła rachunek, Shannon zostawił na stoliku kwotę z napiwkiem. Wstali i wyszli z baru, zostawiając w nim niepocieszoną Candice, która liczyła, że Shannon zostawi na rachunku swój numer telefonu. Pomyślała jednak, iż może następnym razem się uda, w końcu teraz był tu z dziewczyną. Wciąż miała nadzieję, że młoda szatynka była jedynie jego siostrą albo kuzynką.
         Genevieve chciała już pójść w stronę auta, Shannon jednak zawołał ją i oznajmił, że skręcają w stronę jeziora. Dziewczyna pomyślała, że jej obawy się spełniły i oto czeka ją długi spacer w niewygodnych butach, a obcasy będą wbijały się w piaszczyste podłoże zupełnie tak samo, jak na cmentarzu.
         - Czy ty widzisz, jakie buty mam na sobie? – zapytała, a Shannon dopiero teraz uświadomił sobie, że o tym nie pomyślał.
         - Możesz iść boso, tam jest tylko piasek. – odparł z zachęcającym uśmiechem. Genevieve nie chcąc robić mu przykrości zdjęła buty i zaczęła nieść je w dłoni, uważnie patrząc pod nogi. Nie chciała nadepnąć na jakiś odłamek szkła lub kamień.
         Shannon specjalnie zwolnił kroku, by dziewczyna nie musiała się spieszyć i nic sobie po drodze nie zrobiła.
         - Jak tam twoja noga? – zapytał. Na początku Genevieve myślała, że chłopak mówi to sarkastycznie, ale potem spostrzegła, że było to zwykłe pytanie.
         - Już lepiej. Troszkę jeszcze kuleję, ale uszłam w obcasach, więc chyba nie jest tak źle. – odparła na chwilę patrząc na jego twarz, ale gdy poczuła mały kamyk pod stopą znów zaczęła patrzeć pod nogi.
         Shannon zdjął marynarkę i niósł ją w ręce. Genevieve zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie musiała iść boso w lesie. Wokół było pełno liściastych drzew, ale z drugiej strony panował tu spokój i jedynymi dźwiękami były śpiewy ptaków.
         - To dobrze. Jesteśmy już prawie na miejscu.
         Minęła minuta, kiedy Shannon się zatrzymał. Stanęli u szczytu urwiska, z którego widać było duże jezioro otoczone lasem. Gen pomyślała, że dla takiego widoku warto było się przemęczyć i tu przyjść. Woda lekko unosiła się na słabym wietrze, a w oddali leniwie płynęły kaczki. Słońce przebiło się przez chmury i odbijało się teraz od tafli jeziora.
         Shannon sięgnął po coś z drzewa obok i Genevieve zobaczyła, że w ręku trzyma spróchniałą deskę przymocowaną do grubego sznura.
         - Luke to tutaj zamontował jak mieliśmy po tyle lat, co ty teraz. – Genevieve poczuła się teraz tak młodo i trochę ją zabolała myśl, że Shannon może traktować ją jak gówniarę. Nie dała jednak nic po sobie poznać i słuchała dalej. – Przyjeżdżaliśmy tu, siadaliśmy na tej, nazwijmy to, huśtawce i skakaliśmy z tego urwiska do wody. Mogliśmy to robić godzinami i nam się nie nudziło. Z czasem wymyślaliśmy jakieś nowe sposoby na skok, na przykład do góry nogami albo robiąc salto. – Shannon uśmiechnął się sam do siebie na to wspomnienie.
         - Ja bym się nigdy na to nie odważyła. – odparła Gen spoglądając w dół urwiska. Może nie było zbyt wysokie, ale dla niej skok do wody nie wydawał się być bezpieczny z takiej wysokości. W dodatku nie potrafiła pływać, więc taki wyczyn tym bardziej nie wchodził w grę.
         Shannon spojrzał na nią jakby chciał upewnić się, że dziewczyna nie żartuje.
         - Jak to? Nigdy nie skakałaś do wody?
         Genevieve jeszcze bardziej poczuła się jak dziecko, ale unikała jego oceniającego wzroku i patrzyła z przerażeniem w stronę wody. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że mogłaby do niej wskoczyć z tej niepewnej konstrukcji, która liczyła sobie kilka lat i została nazwana huśtawką, choć nie miała z nią nic wspólnego.
         - Nie, boję się wody. – odparła zawstydzona.
         - Dlaczego? – zdziwiło ją, że Shannon nie był z tego powodu rozbawiony.
         - Bo nie umiem pływać i mam lęk wysokości. – dopiero teraz na niego spojrzała, a Shannon wpatrywał się na nią zaskoczony.
         - Gwarantuję ci, że po takim skoku pozbyłabyś się wszystkich fobii.
         Gen nie podobało się, że zabrzmiało to jak propozycja. Wcale nie chciała się pozbyć swoich fobii, a przynajmniej nie w taki sposób.
         - Tak, pozbyłabym się lęku wysokości i przy okazji się utopiła. – odparła sarkastycznie i miała ochotę wrócić do samochodu.
         - Wyłowiłbym cię zanim byś zdążyła się utopić. – Shannon się zaśmiał, choć Genevieve poczuła, że nie mówi tego do końca żartem. Zaczęła czuć niepokój, chociaż wątpiła, by chłopak zepchnął ją z urwiska do wody bez jej zgody. Z drugiej strony był nieprzewidywalny, więc w razie czego cofnęła się o kilka kroków.
         - Spasuję. – odparła krzyżując ramiona.
         - No co ty, Genny. Kiedy ostatni raz zrobiłaś coś szalonego i przełamałaś swój strach? – zapytał podekscytowany. Genevieve wiedziała już, że próbuje ją namówić na skok do wody i aż wzdrygnęła się na tę myśl.
         - Hm, pomyślmy. Przełamałam mój strach przed prędkością kiedy jechałam z tobą na motorze i poniekąd mój lęk wysokości, gdy wspinałam się po pergoli do mojego okna. Ale wtedy to było co innego, bo miałam się czego trzymać. A tutaj musiałabym puścić ten sznurek i poszybować w powietrzu. W dodatku w sukience. Dziękuję za takie przeżycia.
         Shannon znów się zaśmiał.
         - Kto powiedział, że w sukience? – Gen naprawdę liczyła, że to kolejny żart. – Nie bądź taka sztywna. Ja w twoim wieku dałbym wszystko, żeby przyjeżdżać tu częściej.
         Dziewczynę rozwścieczyło to stwierdzenie.
         - Nie musisz ciągle podkreślać, że jestem od ciebie młodsza i traktować mnie jak głupie dziecko. – powiedziała i zaczęła iść z powrotem do samochodu. Shannon złapał ją za przedramię i obrócił w swoją stronę.
         - Hej, nigdy cię tak nie traktowałem. – Gen uniosła brwi ku górze. – No dobrze, może na początku. Ale potem zobaczyłem, że właściwie to jesteś bardziej dojrzała niż ja. Może dlatego mnie bawią takie rzeczy, a ciebie nie.
         Gen westchnęła, ale mu uwierzyła. Pomyślała, że bycie młodą dorosłą też jej nie odpowiada. Była nastolatką, chciała się wybawić i nie myśleć czasami o konsekwencjach, jakie ją czekały. Zrzuciła winę na rodziców, którzy wychowywali ją na porządną dziewczynę z zasadami, przez co ograniczała się na każdym kroku. Genevieve wróciła z Shannonem na urwisko i wpatrywała się w wodę.
         Zauważyła, że Shannon ściąga z siebie koszulę i spojrzała na niego z przerażeniem. On tylko się uśmiechnął i kontynuował. Genevieve walczyła ze sobą, by nie wpatrywać się tępo w jego umięśnione ciało i odwróciła wzrok. Chłopak zaczął zdejmować także spodnie i stając jedynie w bokserkach, przez co Gen mimowolnie się zarumieniła. Pomyślała, że zwariował, kiedy podskoczył do zawieszonej wysoko huśtawki, chwycił za deskę i ledwo dotykał ziemi. Cofnął się lekko do tyłu by się rozpędzić, aż w końcu nie miał już gruntu pod nogami, a huśtawka popędziła do przodu, zaczepiona jedynie o gałąź drzewa.
         Genevieve obserwowała, jak Shannon unosi się w powietrzu i puszcza kawałek, po czym robi perfekcyjne salto i znika pod wodą. Przestraszyła się, bo długo nie wypływał na powierzchnię. Przerażona wpatrywała się w miejsce, gdzie zanurzył się zeskakując z huśtawki. Woda zabulgotała i wyłonił się z niej Shannon, zadowolony i wyglądający jak mały chłopiec, który pierwszy raz wskoczył do wody.
         - Teraz twoja kolej! – wrzasnął chłopak z uśmiechem.
         - Nie mogę! – odpowiedziała krzykiem Gen, a w jej głosie słychać było przerażenie. Spojrzała na huśtawkę kołyszącą się obok niej.
         - Dasz radę! Złapię cię! – namawiał ją Shannon, a dziewczyna poczuła, że zaczyna brać pod uwagę skok.

         Genevieve biła się z myślami nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony miała ochotę zeskoczyć i przełamać swój strach, z drugiej jednak to on ją powstrzymywał i paraliżował od środka. Shannon miał ogromną nadzieję, że się przełamie i do niego dołączy. Ona widząc jego twarz, roześmianą na wspomnienie chwil przeżytych tu z najlepszym przyjacielem miała jeszcze większe wyrzuty sumienia, że nie potrafi po prostu wskoczyć na huśtawkę i może mniej spektakularnie niż Shannon wskoczyć do jeziora. A może jednak potrafi? Teraz już łatwiej przychodziło jej wyobrażanie sobie, że skacze. 

16 komentarzy:

  1. Ja nie wiem, czy wiesz, ale mam banana na twarzy :") GENIALNY, PERFEKCYJNY, OMNOMOMO *-*
    Chciałabym być Gen. #FANFICTIONNIGHT uznaję za zakończone dzisiaj, bo jutro na 7 na konie ;-;
    Weny, czasu i Marsów życzę! ❤️
    Moluś ❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Slodkie (: strasznie lubie te historie, nic na to nie poradze (: tak trzymaj i weny, kochana (: pamietaj, ze niedlugo moje imieniny i licze na cos fajnego w rozdziale ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że ją lubisz :)
      Dziękuję bardzo, postaram się coś wykombinować na ten wyjątkowy dzień, o ile sama nie będę miała bieganiny przed własnymi imieninami ;)

      Usuń
  3. Ja tu kleję komentarz o jakiejś konkretnej treści a Ty dodajesz nowy rozdział, super XDD
    Tak czy inaczej przeczytaj sobie ten komentarz spod poprzedniego postu i tylko dodam, że genialnie szybko piszesz (wyborny epitet...)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, przeczytałam go zaraz po dodaniu postu i od razu Ci odpisałam.
      Dostaję powiadomienia o komentarzach mailowo, więc żaden mi nie umyka ;)
      Ach, zdarza mi się nagły przebłysk to i szybko piszę.

      Usuń
  4. Ja już nie wiem, co mam ci pisać. Zawsze jakoś wolałam Shannon'a od Jared'a, ale to generalnie tylko z wyglądu. Jednak pod wpływem twojego bloga, ubóstwiam go za wnętrze. Rany, jakbym spotkała na ulicy faceta podobnego do niego, to od razu zaproponowałabym mu związek. Mam słabość do złych chłopców:( On jest tu taki omnomnomn. Fajnie, że Gen pod jego wpływem przełamuje swoje lęki. Czasem potrzebna jest nam w życiu taka osoba, która wniesie w nie trochę koloru. Ja np też nie umiem pływać, ale jeszcze nie poznałam takiej osoby, która pomogłaby mi opanować strach. Kurczę, serio, przydałby mi się taki Shanni. Pogrzeb pokazał, że Leto ma uczucia. Nie lubię tego powiedzenia, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą... Ściema i tyle. No nic. Czekam na next, bo chcę czytać jak Shannon łapie Genevieve:D Weny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, ja zawsze miałam odwrotnie, choć z czasem zaczynam zauważać, że obydwoje mają w sobie coś takiego, co nie pozwala mi do końca się opowiedzieć za jednym z nich,chociaż chyba moje serce pozostaje przy Jaredzie. Przyznam, że też uwielbiam takie charaktery i fakt, przydałby się taki zły chłopiec, ale raczej nie mam tak anielskiej cierpliwości jak Gen, więc nie wiem, czy byśmy się nie pozabijali... Ja też nie umiem pływać, piąteczka! Dziękuję bardzo ;)

      Usuń
  5. Ten rozdział jest perfekcyjny:) Pogrzeb oczywiście straszne przeżycie, ale w cudowny sposób opisałaś towarzyszące temu uczucia. Końcóweczka zaś to istne cudo:0

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju Ten rozdział jest hkfjhfd tak samo jak Twoje całe ff <3 Cassandro powinnaś wydać książkę kupiłabym ją jako pierwsza! Już sie nie moge doczekać następnego rozdziału :DD Ps. Masz super gust muzyczny! uwielbiam Kodaline i jeszcze Birdy jak tu Cie nie Kochać? :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś, haha. Na pewno o tym powiadomię, choć wątpię by kiedykolwiek się udało ;)
      O, dziękuję bardzo. Kocham wszystko co od Kodaline lub Birdy, dlatego nie mogłam się powstrzymać :)

      Usuń
  7. Nie mam pytań, co do muzyki, którą wybierasz, mówiłam Ci to już na fejsie, ale ta muzyka jest idealna, dokładnie taka, jakiej słucham i tak pięknie pasuje do rozdziałów, że to jest kurde nieporozumienie. :D
    Opowiadanie jest świetne! Bardzo dobrze piszesz, mało jest ff, przy których aż tak bardzo nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :) A czekam i tutaj i w Twoim drugim opowiadaniu.
    Jedyną wadą tego opowiadania jest to, jak się skończy. Ale to może dla mnie, bo ja jestem wielką fanką happy end'ów. :)
    W każdym razie, czekam na następne, pisz dalej, bo jest świetnie. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się wybierać ją tak, by pasowała i zazwyczaj tak jest dlatego, że sama jej słucham gdy piszę. Taki soundtrack to zawsze coś, co nadaje rozdziałowi trochę innego klimatu :)
      Dzięki wielkie, co do zakończenia, to hmm... póki co jeszcze wszystko trwa, rozkręca się, więc nie myślmy już o końcu :)

      Usuń
  8. Serce mi sie kraja jak pomysle jak ta historia sie zakonczy.
    W poprzednim opowiadaniu Gen mi sie wydawala malolata ktora chciala mu zaimponowac ze wszelka cene. Tymczasem tu sie okazuje ze ona gotowa jest dla niego zrobic wszystko chociaz czasem zachowuje sie w obec niej jak dupek. I ta scena na koncu O.O
    Jedno mi sie nie podoba w twoim pisaniu... Mianowicie to, ze nie konczy sie w takim momencie!
    Tak nie wolno, lamiesz nam serca ;P
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdzial :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale w jakims momencie musi się skończyć :p a jak jest emocjonujący, to się bardziej czeka na kontynuację. Mianowicie wlasnie dlatego zaczęłam pisać to ff. Nie chciałam, by czytelnicy nuit du reveur pomyśleli, że Shannon przesadza, a Genevieve była tylko gowniara, która starała się z jakiegos powodu zaimponować Shannonlwi, może tylko po to by wydawać się doroslejsza, a on jako starszy kolega nie chciał jej do siebie dopuścić mając ja za małolatę. Cieszę się, że rozwiałam Twoje poprzednie wnioski :) dziękuję!

      Usuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)