Shannon
szedł w miarę pewnie, dopóki nie przekroczył bram kościoła. Tam zaczął już
drżeć i wahał się stawiając każdy krok. Gdyby nie Genevieve u jego boku, już
dawno by stamtąd wybiegł.
Kościół
nie był duży, ale wystarczający na tylu ludzi. Nie było ich wiele, ale też
niemało. Od razu było widać, że większość należała do rodziny zmarłego, mieli
podobną do niego urodę – ciemną skórę i czarne włosy. Dzieci plątały się pod
nogami, uspokajane przez swoich płaczących rodziców. One nie rozumiały jeszcze
co się dzieje. Pod ołtarzem stała otwarta trumna, a zaraz przy niej łkający
ojciec Luke’a. Obok niego stał chłopak wyglądający jak starsza o kilka lat
wersja chłopaka w trumnie – jego brat. Trzymał ojca za ramię i też cicho
popłakiwał. Spoza rodziny byli tam tylko Paul, Skye z Hunterem, Monique, Sage i
Blake. Inni znajomi nie pofatygowali się, by przyjść na pogrzeb. Sloan dostała
na to pozwolenie, ale się nie zjawiła, nie wspominając już nawet o Caralyn.
Do
trumny ustawiła się długa kolejka tych, który ostatni raz chcieli pożegnać się
ze swoim kuzynem, bratem, wujkiem, kolegą. Kimkolwiek był dla nich Luke, był
kimś ważnym. Genevieve nie chciała tam podchodzić. Wolała zapamiętać go tak,
jak spotkała chłopaka pierwszy i ostatni raz na wyścigach. Nie zakrwawionego i
leżącego w rowie, ale uśmiechniętego i podekscytowanego nowym motorem swojego
przyjaciela. Natomiast Shannon stanął przy jednej z ławek i pobladł, jakby miał
zaraz zemdleć. Gen złapała go pod ramię.
-
Wszystko w porządku? – zapytała mając na myśli jego stan zdrowia, a nie
psychikę.
-
Nic nie jest w porządku… - odparł smutno, ale nie odtrącił jej ręki. – Muszę
tam podejść.
Genevieve
sama nie wiedziała, czy to najlepszy pomysł. Osobiście nie zamierzała zaglądać
do drewnianego pudła, ale jeśli tego chciał Shannon, mogła stanąć obok niego i
zamknąć oczy albo spojrzeć w innym kierunku. Póki co zajęła z nim miejsce w
kolejce, która przesuwała się powoli, a każdy kto odchodził od trumny wybuchał
płaczem. Przed nimi stała Skye z Hunterem i uśmiechnęła się słabo do Shannona i
Genevieve, jakby chciała tym pokazać, że łączy się z nimi w bólu. Miała lekko
zaczerwienione oczy, ale jej chłopak trzymał ją za rękę i pocieszał.
Shannon
czuł narastający smutek i ból, wciąż zastanawiając się, czy to dobry pomysł by
zobaczyć po raz ostatni przyjaciela. Pomyślał jednak, że jeśli tego nie zrobi,
będzie żałował do końca życia, a taka okazja już nigdy się nie powtórzy. Skye
była już u podnóża trumny i złożyła kondolencje ojcu oraz bratu zmarłego
kolegi. Podeszła z Hunterem do trumny i rozpłakała się jak małe dziecko,
szepcząc coś i pospiesznie odchodząc. Gen poczuła jeszcze większy smutek i już
miała szklane oczy, jak zawsze gdy widziała, że ktoś płacze. Shannon również
złożył wyrazy współczucia rodzinie Luke’a i najwidoczniej lepiej znał jego
brata, bo zwrócił się do niego po imieniu, Nigel. Gen również to zrobiła,
pomimo że nie zdążyła dobrze poznać zmarłego. Szła obok Shannona w stronę
trumny ozdobionej wieńcami z czarnymi wstążkami i zamiast patrzeć do środka,
wpatrywała się w duże zdjęcie w ramie, które stało między kwiatami.
Przedstawiało uśmiechniętego chłopaka przy motorze, było czarno białe i w
górnym rogu umieszczono czarną wstążkę.
Genevieve
w końcu spojrzała w stronę Shannona, za wszelką cenę powstrzymując się przed
spojrzeniem na nieboszczyka. Chłopak spojrzał z przygnębieniem i tęsknotą na
swojego bladego przyjaciela. Pomyślał, że dużo się nie zmienił. Fakt, jego
skóra miała trochę inny odcień, ale wyglądał nadal jak Luke. Miał zamknięte
oczy i ręce splecione na klatce piersiowej. Shannon miał wrażenie, jakby jego
przyjaciel spał i zaraz miał otworzyć oczy oraz uśmiechnąć się do niego, jak
miał to w zwyczaju. Shannon dotknął lekko jego lodowatej dłoni i z trudem
wyszeptał:
-
Żegnaj, przyjacielu. Do zobaczenia.
Genevieve
widziała, że miał już oszklone oczy. Wtedy właśnie zabrał dłoń i odszedł
szybkim krokiem, unikając spojrzenia wszystkich. Nie znosił, gdy ludzie
patrzyli na niego z litością i współczuciem. Natychmiast opuścił kościół, a Gen
pobiegła za nim. Nie mogła dotrzymać mu kroku z powodu wysokich butów, ale gdy
wyszła z budynku zobaczyła jak Shannon opiera się o drzwi swojego samochodu i
wygląda, jakby zaraz miał zwymiotować. Kiedy podeszła do niego i złapała go za
ramię zobaczyła, że chłopak cicho płacze, nie zwracając na nią uwagi. Jej dotyk
zaczął go trochę uspokajać, ale wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że jednak coś w
nim pękło i łzy skapały po jego policzkach.
-
Shannon… - powiedziała niepewnie Genevieve, mówiąc cicho i spokojnie.
-
On powinien tu być, nie tam… - mówił Shannon przez łzy, zachłystując się
powietrzem. Genevieve spojrzała za siebie by upewnić się, że nikt nie wychodzi
jeszcze z kościoła. Nie chciała, by Shannon miał później jeszcze więcej
zmartwień ponieważ wiedziała, jak bardzo nie chce przed wszystkimi okazywać
uczuć.
-
Tak mi przykro. – odparła dziewczyna nie wiedząc, co innego mogłaby w tej
sytuacji powiedzieć. Shannon wyprostował się nagle i wszedł do auta, a
Genevieve zrobiła to samo.
Shannon
siedział opierając się o kierownicę, by nie było widać jego twarzy. Było
słychać, że wciąż krztusi się łzami, ale po dłuższej chwili usiadł normalnie z
zamkniętymi oczami. Gen wyjęła z małej torebki chusteczkę i chwyciła jego rękę,
by włożyć mu ją do środka. Spojrzał na nią mokrymi od łez oczami i zdobył się
na słaby uśmiech, po czym otarł powieki i policzki chusteczką.
-
Wiem, żałośnie teraz wyglądam. – powiedział zmienionym tonem, jakby w sekundę
chciał stać się obojętny, ale nie potrafił. – Miałaś płakać za nas obu. – powiedział
bardziej żartem, niż z wyrzutem.
-
Chyba jeszcze będę miała ku temu okazję. – odpowiedziała po chwili. Dla niej
zawsze najgorsza była msza pogrzebowa na cmentarzu, ponieważ w kościele i tak
nigdy nie zaglądała do trumien.
Shannon
zdążył się już opanować, gdy zobaczył ludzi opuszczających kościół wraz z
trumną niesioną przez kilku mężczyzn do samochodu z zakładu pogrzebowego.
Chłopak nie chcąc jechać w konwoju, postanowił ruszyć i dotrzeć na cmentarz
przed wszystkimi. Znów jechał chaotycznie, a ręce dygotały mu na kierownicy.
Nic nie mówił, ale wyglądało na to, że uspokoił się, chociażby na zewnątrz.
Po
krótkim czasie dojechali pod bramę cmentarza. Otoczony był czarnym ogrodzeniem,
a nad wejściem widniał złoty napis na żeliwnej konstrukcji z nazwą cmentarza. Do
płotu przyklejono kilka kartek z nekrologami. Pogoda nadal pozostawała taka
sama, a niebo ani trochę się nie przejaśniało. Shannon czekał, aż wszyscy dotrą
na miejsce. Gdy zobaczył już tłum ludzi wchodzących przez bramy, księdza i
mężczyzn wnoszących trumnę, postanowił wysiąść z auta. Genevieve zrobiła to
samo i obserwowała, jak Shannon wyciąga z bagażnika wieniec. Znów idąc obok
niego, szła tym razem w stronę cmentarza. Jej obcasy wbijały się w piaszczystą
dróżkę, ale starała się dotrzymać mu kroku.
Wokół,
jak to na cmentarzu, roiło się od niskich grobów, kilku mauzoleów i większych
pomników. Szli cały czas prosto, aż nagle skręcili w lewo i zatrzymali się przy
rozkopanej dziurze zaraz pod dużym, rozłożystym drzewem. Mężczyźni postawili
zamkniętą już trumnę na trawie, a ksiądz rozpoczynał mszę.
Kiedy
wygłaszał typowe dla pogrzebów kazanie, ludzie zaczynali płakać jeszcze
bardziej. Genevieve nie mogła już wytrzymać i jej także łzy popłynęły po
policzkach. Wyciągnęła chusteczkę, bo i katar zaczął jej doskwierać. Spojrzała
na Shannona – stał niewzruszony, ale przygnębiony. Najwyraźniej jeden wybuch
płaczu mu wystarczył. Wpatrywał się w trumnę, ani na chwilę nie spuszczając z
niej wzroku. Dopiero gdy ksiądz zrobił krótką pauzę, usłyszał łkanie Gen i
skierował wzrok na dziewczynę. Zrobiło mu się jej żal, ale był także w jakimś
sensie wdzięczny. Nie znała dobrze jego przyjaciela, ale i tak była wrażliwa na
jego nieszczęście. Shannon odłożył wieniec na ziemię, po czym objął ją
ramieniem i wciąż trzymając, spojrzał znów na trumnę z jasnego drewna.
Genevieve dodało to trochę otuchy i pozwoliła sobie na wtulenie się w Shannona
by odwrócić wzrok, gdy mężczyźni w białych rękawiczkach chwycili za trumnę aby
umieścić ją w wykopanym dole. Shannon objął ją mocniej, otaczając ramionami i
odwrócił wzrok od spuszczanego w dół pudła.
Ludzie
zaczęli podchodzić, by rzucić do wykopanej dziury jakieś kwiaty lub garść
ziemi. Shannon nie podszedł, po prostu nie zamierzał przeciskać się między
rodziną zmarłego. Jego znajomi też trzymali się na uboczu, właściwie zostali
tylko Paul, Blake, Skye i Hunter. Monique nie pozwolono przyjść na cmentarz,
dla dobra dziecka, gdyż stres nie był dla niej wskazany. Sage pojechał po
kościele do domu, twierdząc, że nie znosi cmentarzy.
Skye
spojrzała ukradkiem na Genevieve wtuloną w Shannona i łokciem szturchnęła
Huntera, by także to zobaczył. Uśmiechnęła się przez łzy ciesząc się, że
chłopak nie jest tu sam i zaskoczona faktem, że objął dziewczynę. Paul również
się odwrócił, trochę mniej dyskretnie, ale Shannon i tak patrzył w innym
kierunku.
-
Muszę iść złożyć kwiaty. – szepnął Shannon do ucha Genevieve, a ona niechętnie
się od niego odsunęła.
Wydmuchała
nos w chusteczkę i nieco opanowała emocje obserwując, jak Shannon przeciska się
między ludźmi i składa wieniec na ziemi, wokół innych, jednych większych,
drugich mniejszych. Gdy to zrobił stał jeszcze przez chwilę nad grobem. Nagle
na niebie pojawiła się błyskawica, która z głośnym hukiem oznajmiła, że
nadchodzi burza. Genevieve pomyślała, że to Luke dał im znać, że wszystko z nim
w porządku.
-
Dzięki za przyjście. – powiedział do Shannona brat Luke’a. W jego spojrzeniu
było coś, co sprawiało, że byli do siebie jeszcze bardziej podobni, choć Nigel
wydawał się być nieco wyższy. – Przy okazji, mam na imię Nigel. – mężczyzna
zwrócił się do Genevieve, która także mu się przedstawiła. – Może przyjdziecie
na stypę?
Shannon
spojrzał na Gen niepewnie i dziewczyna wiedziała już, że nie ma na to ochoty.
-
Nie, dziękuję Nigel. Spędź ten czas z rodziną.
Nigel
spojrzał na niego smutno.
-
Wiesz dobrze, że byłeś dla niego jak brat. – westchnął i zrobił pauzę. – Ale
dobrze, skoro tak chcesz to nie będę cię zmuszał.
-
Jeszcze raz moje kondolencje. – odparł Shannon, a Nigel znów mu podziękował i
odszedł.
Shannon
wraz Gen wrócił do wozu. Nie włączył radia jak miał to w zwyczaju, po prostu
odpalił silnik i ruszył, starając się wyminąć wszystkie samochody zaparkowane
przy cmentarzu.
-
Skoro nie idziemy na stypę, to może zatrzymamy się gdzieś żeby zjeść? Nie
jadłem nic od rana. Ja stawiam.
Genevieve
dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna. Ona również nic nie zjadła, a
kanapki zostawione jej rano przez matkę wyrzuciła przez płot psu sąsiadów.
-
Jasne, czemu nie. – odparła, bo i tak miała czas na powrót do domu. Wszakże
matka nakazała jej wrócić do domu zaraz po stypie, ale nie musiała wiedzieć, że
wcale na niej nie była. Zawsze mogła powiedzieć co innego. Poza tym Gen i tak
nie przewidywała, by któryś z jej rodziców był w domu przed południem czy nawet
wieczorem, skoro rano obydwoje ruszyli do pracy.
Shannon
zboczył z głównej drogi prowadzącej do Bossier City i kierował się w przeciwnym
kierunku. Mijając znak na Benton Rd spojrzał na niego z pogardą, przypominając
sobie o tych przeklętych wyścigach. Skręcił w Swan Lake Rd. Gen nie poznawała
tej drogi, nigdy tu nie była. Niebo jeszcze przez chwilę przecinały błyskawice,
ale gdy dojechali na miejsce wszystko się uspokoiło. Zupełnie jak Shannon,
który ochłonął po pogrzebie. To prawda, pomyślał, że po pogrzebie człowiek
czuję się lepiej, jakby miał pewność, że zmarły zaznał już spokoju.
Zatrzymali
się przy małej knajpce stojącej u stóp jeziora, nazwanej na cześć jego
właściciela, „U Butler’a”. Na parkingu stało kilka aut, a wśród nich dominowały
większe busy z nazwami rozmaitych firm lub stare pikapy. Jeep Shannona wpasował
się tam idealnie.
W
środku panował raczej spokój, ze względu na wczesną porę większość jadła tam
śniadanie, choć znaleźli się też alkoholicy, którzy zamiast posiłku wybierali
wódkę. Genevieve pomyślała o piersiówce Shannona. Miała nadzieję, że chłopak
nigdy nie skończy jak oni.
Bar
był urządzony przeciętnie, nad barem wisiały kolorowe chorągiewki, a wszystkie
meble były z ciemnego drewna. Knajpa wydawała się większa, niż można było
przypuszczać widząc ją z zewnątrz. Czuć było tu zapach oleju, na którym zapewne
smażono wszystko, co znajdowało się w menu. Kelnerki ubrane w równe uniformy
składające się z czarnej koszulki z niebieskim logo i ciemne spódniczki lub
spodenki przysłonięte błękitnym fartuszkiem krzątały się w tę i z powrotem przyjmując
zamówienia albo przynosząc je gościom. Z głośników płynęła wesoła muzyka, która
miała ożywić rozespanych ludzi.
Kiedy
usiedli przy jednym ze stolików, natychmiast podeszła do nich czarnowłosa
kelnerka o figurze modelki. Była pięknie opalona i przez chwilę Genevieve
poczuła uczucie zazdrości, bo ona nigdy nie mogła długo wysiedzieć na słońcu, przez
co zazwyczaj była blada. Widać było, że dziewczynie spodobał się Shannon, bo
obdarzyła go o wiele bardziej promiennym uśmiechem, niż poprzedniego klienta. Nawet
nie spojrzała na Gen, podała im tylko dwie karty z menu, powitała w barze i
odeszła.
Genevieve
przejrzała kartę i stwierdziła, że ma ochotę na kanapkę z jajkiem, serem i
szynką. Gdy kelnerka znów podeszła, Gen zauważyła na jej bluzce plakietkę z
imieniem. Shannon zamówił porcję bekonu
z jajkami i grzankami. Nie odwzajemnił pogodnego uśmiechu Candice i poprosił
jeszcze o dwie szklanki soku pomarańczowego. Dziewczyna zabrała karty i poszła
do kuchni.
-
Byłeś tu już? – zapytała Genevieve rozglądając się po barze. Przez drzwi
przeszedł właśnie policjant i dziewczyna już się przestraszyła, że to jej
ojciec. Kiedy zobaczyła pulchną twarz gliniarza odetchnęła z ulgą.
-
Często tu wpadaliśmy. Ja i Luke. – odparł Shannon podążając za wzrokiem
dziewczyny.
Policjant
zauważył, że mu się przyglądają, a chłopak sarkastycznie skinął mu głową. Gen
zrozumiała, że go zna, prawdopodobnie kiedyś przydarzyło mu się aresztować
chłopaka. Gliniarz mruknął coś pod nosem i usiadł jak najdalej, zerkając na
tyłek ciemnowłosej kelnerki niosącej młodym śniadanie. Candice zdjęła z tacy
talerze i szklanki, po czym ze słabszym już uśmiechem odeszła. Policjant
westchnął rozczarowany, gdy wróciła za bar, a jego zaczęła obsługiwać starsza
kelnerka z nieudaną trwałą i mocnym makijażem, który miał ją odmłodzić, ale
zadziałał wręcz odwrotnie.
-
Jedzenie nie jest może jakieś wybitne, ale to miejsce dobrze mi się kojarzy.
Genevieve
musiała przyznać, że jadła lepsze kanapki. Pomyślała jednak, że skoro to
miejsce w jakiś sposób dodaje Shannonowi otuchy i przywołuje miłe wspomnienia,
to równie dobrze może przyjeżdżać tu częściej. Zastanowiła się jednak, czy
jeszcze będzie miała ku temu okazję, czy może to jednorazowe wyjście z
chłopakiem i już więcej nie będzie się z nią spotykał. W końcu wraz z żałobą
mogła mu także minąć ochota na dalszą, jak to określił, przyjaźń. Gen nawet nie
przypuszczała, że ta myśl napełni ją takim smutkiem.
-
Coś się stało? Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał nagle Shannon unosząc wzrok z
nad talerza. Genevieve wyrwała się z przemyśleń i spojrzała na niego
uśmiechając się lekko, byle nie zdradzić powodu swojego milczenia.
-
Przepraszam, zamyśliłam się. Wszystko okej. – odparła, a chłopak odwzajemnił
uśmiech i kontynuował jedzenie. – Czemu tak często tu bywaliście?
-
Tu niedaleko przy jeziorze są takie lasy i dużo polnych dróg. Jeździliśmy po
nich na motorach, albo po prostu nad jezioro ze znajomymi. Później ci pokażę. –
powiedział z tęsknotą wiedząc, że te czasy już nigdy nie wrócą.
Genevieve
zastanowiła się, co Shannon miał na myśli mówiąc „później”. Miała nadzieję, że
to dłuższy odstęp czasu, bo wycieczka po polnych ścieżkach w obcasach nie
wydawała jej się dobrym pomysłem. Z drugiej strony podniosło ją to trochę na
duchu, bo nie martwiła się już tak bardzo, czy Shannon będzie chciał z nią
jeszcze utrzymywać kontakty.
Kiedy
skończyli jedzenie i kelnerka przyniosła rachunek, Shannon zostawił na stoliku
kwotę z napiwkiem. Wstali i wyszli z baru, zostawiając w nim niepocieszoną
Candice, która liczyła, że Shannon zostawi na rachunku swój numer telefonu.
Pomyślała jednak, iż może następnym razem się uda, w końcu teraz był tu z
dziewczyną. Wciąż miała nadzieję, że młoda szatynka była jedynie jego siostrą
albo kuzynką.
Genevieve
chciała już pójść w stronę auta, Shannon jednak zawołał ją i oznajmił, że
skręcają w stronę jeziora. Dziewczyna pomyślała, że jej obawy się spełniły i
oto czeka ją długi spacer w niewygodnych butach, a obcasy będą wbijały się w
piaszczyste podłoże zupełnie tak samo, jak na cmentarzu.
-
Czy ty widzisz, jakie buty mam na sobie? – zapytała, a Shannon dopiero teraz
uświadomił sobie, że o tym nie pomyślał.
-
Możesz iść boso, tam jest tylko piasek. – odparł z zachęcającym uśmiechem.
Genevieve nie chcąc robić mu przykrości zdjęła buty i zaczęła nieść je w dłoni,
uważnie patrząc pod nogi. Nie chciała nadepnąć na jakiś odłamek szkła lub
kamień.
Shannon
specjalnie zwolnił kroku, by dziewczyna nie musiała się spieszyć i nic sobie po
drodze nie zrobiła.
-
Jak tam twoja noga? – zapytał. Na początku Genevieve myślała, że chłopak mówi
to sarkastycznie, ale potem spostrzegła, że było to zwykłe pytanie.
-
Już lepiej. Troszkę jeszcze kuleję, ale uszłam w obcasach, więc chyba nie jest
tak źle. – odparła na chwilę patrząc na jego twarz, ale gdy poczuła mały kamyk
pod stopą znów zaczęła patrzeć pod nogi.
Shannon
zdjął marynarkę i niósł ją w ręce. Genevieve zaczęła się zastanawiać, jak długo
jeszcze będzie musiała iść boso w lesie. Wokół było pełno liściastych drzew,
ale z drugiej strony panował tu spokój i jedynymi dźwiękami były śpiewy ptaków.
-
To dobrze. Jesteśmy już prawie na miejscu.
Minęła
minuta, kiedy Shannon się zatrzymał. Stanęli u szczytu urwiska, z którego widać
było duże jezioro otoczone lasem. Gen pomyślała, że dla takiego widoku warto
było się przemęczyć i tu przyjść. Woda lekko unosiła się na słabym wietrze, a w
oddali leniwie płynęły kaczki. Słońce przebiło się przez chmury i odbijało się
teraz od tafli jeziora.
Shannon
sięgnął po coś z drzewa obok i Genevieve zobaczyła, że w ręku trzyma spróchniałą
deskę przymocowaną do grubego sznura.
-
Luke to tutaj zamontował jak mieliśmy po tyle lat, co ty teraz. – Genevieve poczuła
się teraz tak młodo i trochę ją zabolała myśl, że Shannon może traktować ją jak
gówniarę. Nie dała jednak nic po sobie poznać i słuchała dalej. – Przyjeżdżaliśmy
tu, siadaliśmy na tej, nazwijmy to, huśtawce i skakaliśmy z tego urwiska do
wody. Mogliśmy to robić godzinami i nam się nie nudziło. Z czasem wymyślaliśmy
jakieś nowe sposoby na skok, na przykład do góry nogami albo robiąc salto. – Shannon
uśmiechnął się sam do siebie na to wspomnienie.
-
Ja bym się nigdy na to nie odważyła. – odparła Gen spoglądając w dół urwiska.
Może nie było zbyt wysokie, ale dla niej skok do wody nie wydawał się być
bezpieczny z takiej wysokości. W dodatku nie potrafiła pływać, więc taki wyczyn
tym bardziej nie wchodził w grę.
Shannon
spojrzał na nią jakby chciał upewnić się, że dziewczyna nie żartuje.
-
Jak to? Nigdy nie skakałaś do wody?
Genevieve
jeszcze bardziej poczuła się jak dziecko, ale unikała jego oceniającego wzroku
i patrzyła z przerażeniem w stronę wody. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić,
że mogłaby do niej wskoczyć z tej niepewnej konstrukcji, która liczyła sobie
kilka lat i została nazwana huśtawką, choć nie miała z nią nic wspólnego.
-
Nie, boję się wody. – odparła zawstydzona.
-
Dlaczego? – zdziwiło ją, że Shannon nie był z tego powodu rozbawiony.
-
Bo nie umiem pływać i mam lęk wysokości. – dopiero teraz na niego spojrzała, a
Shannon wpatrywał się na nią zaskoczony.
-
Gwarantuję ci, że po takim skoku pozbyłabyś się wszystkich fobii.
Gen
nie podobało się, że zabrzmiało to jak propozycja. Wcale nie chciała się pozbyć
swoich fobii, a przynajmniej nie w taki sposób.
-
Tak, pozbyłabym się lęku wysokości i przy okazji się utopiła. – odparła sarkastycznie
i miała ochotę wrócić do samochodu.
-
Wyłowiłbym cię zanim byś zdążyła się utopić. – Shannon się zaśmiał, choć
Genevieve poczuła, że nie mówi tego do końca żartem. Zaczęła czuć niepokój,
chociaż wątpiła, by chłopak zepchnął ją z urwiska do wody bez jej zgody. Z
drugiej strony był nieprzewidywalny, więc w razie czego cofnęła się o kilka
kroków.
-
Spasuję. – odparła krzyżując ramiona.
-
No co ty, Genny. Kiedy ostatni raz zrobiłaś coś szalonego i przełamałaś swój
strach? – zapytał podekscytowany. Genevieve wiedziała już, że próbuje ją namówić
na skok do wody i aż wzdrygnęła się na tę myśl.
-
Hm, pomyślmy. Przełamałam mój strach przed prędkością kiedy jechałam z tobą na
motorze i poniekąd mój lęk wysokości, gdy wspinałam się po pergoli do mojego
okna. Ale wtedy to było co innego, bo miałam się czego trzymać. A tutaj
musiałabym puścić ten sznurek i poszybować w powietrzu. W dodatku w sukience. Dziękuję
za takie przeżycia.
Shannon
znów się zaśmiał.
-
Kto powiedział, że w sukience? – Gen naprawdę liczyła, że to kolejny żart. –
Nie bądź taka sztywna. Ja w twoim wieku dałbym wszystko, żeby przyjeżdżać tu
częściej.
Dziewczynę
rozwścieczyło to stwierdzenie.
-
Nie musisz ciągle podkreślać, że jestem od ciebie młodsza i traktować mnie jak
głupie dziecko. – powiedziała i zaczęła iść z powrotem do samochodu. Shannon
złapał ją za przedramię i obrócił w swoją stronę.
-
Hej, nigdy cię tak nie traktowałem. – Gen uniosła brwi ku górze. – No dobrze,
może na początku. Ale potem zobaczyłem, że właściwie to jesteś bardziej
dojrzała niż ja. Może dlatego mnie bawią takie rzeczy, a ciebie nie.
Gen
westchnęła, ale mu uwierzyła. Pomyślała, że bycie młodą dorosłą też jej nie
odpowiada. Była nastolatką, chciała się wybawić i nie myśleć czasami o konsekwencjach,
jakie ją czekały. Zrzuciła winę na rodziców, którzy wychowywali ją na porządną
dziewczynę z zasadami, przez co ograniczała się na każdym kroku. Genevieve
wróciła z Shannonem na urwisko i wpatrywała się w wodę.
Zauważyła,
że Shannon ściąga z siebie koszulę i spojrzała na niego z przerażeniem. On
tylko się uśmiechnął i kontynuował. Genevieve walczyła ze sobą, by nie wpatrywać
się tępo w jego umięśnione ciało i odwróciła wzrok. Chłopak zaczął zdejmować
także spodnie i stając jedynie w bokserkach, przez co Gen mimowolnie się
zarumieniła. Pomyślała, że zwariował, kiedy podskoczył do zawieszonej wysoko huśtawki,
chwycił za deskę i ledwo dotykał ziemi. Cofnął się lekko do tyłu by się
rozpędzić, aż w końcu nie miał już gruntu pod nogami, a huśtawka popędziła do
przodu, zaczepiona jedynie o gałąź drzewa.
Genevieve
obserwowała, jak Shannon unosi się w powietrzu i puszcza kawałek, po czym robi perfekcyjne
salto i znika pod wodą. Przestraszyła się, bo długo nie wypływał na
powierzchnię. Przerażona wpatrywała się w miejsce, gdzie zanurzył się
zeskakując z huśtawki. Woda zabulgotała i wyłonił się z niej Shannon,
zadowolony i wyglądający jak mały chłopiec, który pierwszy raz wskoczył do
wody.
-
Teraz twoja kolej! – wrzasnął chłopak z uśmiechem.
-
Nie mogę! – odpowiedziała krzykiem Gen, a w jej głosie słychać było przerażenie.
Spojrzała na huśtawkę kołyszącą się obok niej.
-
Dasz radę! Złapię cię! – namawiał ją Shannon, a dziewczyna poczuła, że zaczyna
brać pod uwagę skok.
Genevieve
biła się z myślami nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony miała ochotę
zeskoczyć i przełamać swój strach, z drugiej jednak to on ją powstrzymywał i
paraliżował od środka. Shannon miał ogromną nadzieję, że się przełamie i do
niego dołączy. Ona widząc jego twarz, roześmianą na wspomnienie chwil
przeżytych tu z najlepszym przyjacielem miała jeszcze większe wyrzuty sumienia,
że nie potrafi po prostu wskoczyć na huśtawkę i może mniej spektakularnie niż
Shannon wskoczyć do jeziora. A może jednak potrafi? Teraz już łatwiej
przychodziło jej wyobrażanie sobie, że skacze.
Ja nie wiem, czy wiesz, ale mam banana na twarzy :") GENIALNY, PERFEKCYJNY, OMNOMOMO *-*
OdpowiedzUsuńChciałabym być Gen. #FANFICTIONNIGHT uznaję za zakończone dzisiaj, bo jutro na 7 na konie ;-;
Weny, czasu i Marsów życzę! ❤️
Moluś ❤️
Teraz już wiem :D
UsuńBardzo Ci dziękuję <3
Slodkie (: strasznie lubie te historie, nic na to nie poradze (: tak trzymaj i weny, kochana (: pamietaj, ze niedlugo moje imieniny i licze na cos fajnego w rozdziale ;p
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że ją lubisz :)
UsuńDziękuję bardzo, postaram się coś wykombinować na ten wyjątkowy dzień, o ile sama nie będę miała bieganiny przed własnymi imieninami ;)
Ja tu kleję komentarz o jakiejś konkretnej treści a Ty dodajesz nowy rozdział, super XDD
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej przeczytaj sobie ten komentarz spod poprzedniego postu i tylko dodam, że genialnie szybko piszesz (wyborny epitet...)
Pozdrawiam
Spokojnie, przeczytałam go zaraz po dodaniu postu i od razu Ci odpisałam.
UsuńDostaję powiadomienia o komentarzach mailowo, więc żaden mi nie umyka ;)
Ach, zdarza mi się nagły przebłysk to i szybko piszę.
Ja już nie wiem, co mam ci pisać. Zawsze jakoś wolałam Shannon'a od Jared'a, ale to generalnie tylko z wyglądu. Jednak pod wpływem twojego bloga, ubóstwiam go za wnętrze. Rany, jakbym spotkała na ulicy faceta podobnego do niego, to od razu zaproponowałabym mu związek. Mam słabość do złych chłopców:( On jest tu taki omnomnomn. Fajnie, że Gen pod jego wpływem przełamuje swoje lęki. Czasem potrzebna jest nam w życiu taka osoba, która wniesie w nie trochę koloru. Ja np też nie umiem pływać, ale jeszcze nie poznałam takiej osoby, która pomogłaby mi opanować strach. Kurczę, serio, przydałby mi się taki Shanni. Pogrzeb pokazał, że Leto ma uczucia. Nie lubię tego powiedzenia, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą... Ściema i tyle. No nic. Czekam na next, bo chcę czytać jak Shannon łapie Genevieve:D Weny<3
OdpowiedzUsuńHm, ja zawsze miałam odwrotnie, choć z czasem zaczynam zauważać, że obydwoje mają w sobie coś takiego, co nie pozwala mi do końca się opowiedzieć za jednym z nich,chociaż chyba moje serce pozostaje przy Jaredzie. Przyznam, że też uwielbiam takie charaktery i fakt, przydałby się taki zły chłopiec, ale raczej nie mam tak anielskiej cierpliwości jak Gen, więc nie wiem, czy byśmy się nie pozabijali... Ja też nie umiem pływać, piąteczka! Dziękuję bardzo ;)
UsuńTen rozdział jest perfekcyjny:) Pogrzeb oczywiście straszne przeżycie, ale w cudowny sposób opisałaś towarzyszące temu uczucia. Końcóweczka zaś to istne cudo:0
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję:)
UsuńJeju Ten rozdział jest hkfjhfd tak samo jak Twoje całe ff <3 Cassandro powinnaś wydać książkę kupiłabym ją jako pierwsza! Już sie nie moge doczekać następnego rozdziału :DD Ps. Masz super gust muzyczny! uwielbiam Kodaline i jeszcze Birdy jak tu Cie nie Kochać? :*
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś, haha. Na pewno o tym powiadomię, choć wątpię by kiedykolwiek się udało ;)
UsuńO, dziękuję bardzo. Kocham wszystko co od Kodaline lub Birdy, dlatego nie mogłam się powstrzymać :)
Nie mam pytań, co do muzyki, którą wybierasz, mówiłam Ci to już na fejsie, ale ta muzyka jest idealna, dokładnie taka, jakiej słucham i tak pięknie pasuje do rozdziałów, że to jest kurde nieporozumienie. :D
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest świetne! Bardzo dobrze piszesz, mało jest ff, przy których aż tak bardzo nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :) A czekam i tutaj i w Twoim drugim opowiadaniu.
Jedyną wadą tego opowiadania jest to, jak się skończy. Ale to może dla mnie, bo ja jestem wielką fanką happy end'ów. :)
W każdym razie, czekam na następne, pisz dalej, bo jest świetnie. :))
Staram się wybierać ją tak, by pasowała i zazwyczaj tak jest dlatego, że sama jej słucham gdy piszę. Taki soundtrack to zawsze coś, co nadaje rozdziałowi trochę innego klimatu :)
UsuńDzięki wielkie, co do zakończenia, to hmm... póki co jeszcze wszystko trwa, rozkręca się, więc nie myślmy już o końcu :)
Serce mi sie kraja jak pomysle jak ta historia sie zakonczy.
OdpowiedzUsuńW poprzednim opowiadaniu Gen mi sie wydawala malolata ktora chciala mu zaimponowac ze wszelka cene. Tymczasem tu sie okazuje ze ona gotowa jest dla niego zrobic wszystko chociaz czasem zachowuje sie w obec niej jak dupek. I ta scena na koncu O.O
Jedno mi sie nie podoba w twoim pisaniu... Mianowicie to, ze nie konczy sie w takim momencie!
Tak nie wolno, lamiesz nam serca ;P
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdzial :)
Pozdrawiam :)
Przepraszam, ale w jakims momencie musi się skończyć :p a jak jest emocjonujący, to się bardziej czeka na kontynuację. Mianowicie wlasnie dlatego zaczęłam pisać to ff. Nie chciałam, by czytelnicy nuit du reveur pomyśleli, że Shannon przesadza, a Genevieve była tylko gowniara, która starała się z jakiegos powodu zaimponować Shannonlwi, może tylko po to by wydawać się doroslejsza, a on jako starszy kolega nie chciał jej do siebie dopuścić mając ja za małolatę. Cieszę się, że rozwiałam Twoje poprzednie wnioski :) dziękuję!
Usuń