Zanim Genevieve otworzyła oczy,
usłyszała stukot deszczu uderzającego w szybę. Wsłuchiwała się w niego przez
chwilę, czując ciężką rękę na swojej talii. Im dłużej miała zamknięte powieki,
tym wiecej dźwięków słyszała. Miarowe tykanie zegara, spokojny oddech za jej
plecami. Zaczęła wolno się odwracać, delikatnie podtrzymując jego rękę. Gdy
otworzyła oczy, ujrzała twarz wpatrującą się w nią niebezpiecznym spojrzeniem,
od którego natychmiast przeszły ją ciarki, a serce zaczęło bić jak oszalałe.
- Zostaw mnie!!! - zaczęła
krzyczeć, ale mężczyzna nie puszczał. - Zabiłam cię, zostaw mnie!
- Genny, Genny! - usłyszała głos
odbijający się echem w jej głowie. Jakby była pod wodą, a ktoś krzyczał do niej
z powierzchni. - Genny, obudź się.
Kiedy się ocknęła, przez chwilę
jeszcze się szarpała. Spojrzała na zmartwioną twarz Shannona, który nadal
trzymał ją za obojczyki. Potrząsał nią przez kilka minut, a ona wciąż się nie
budziła. Gdy wreszcie otworzyła oczy, wygladała jak bezbronne, przestraszone
zwierzę. Obawiał się wykonać jakikolwiek ruch, by jej nie spłoszyć.
Jej oczy były mokre od łez, a
ciało drżało się tak, jakby było jej okropnie zimno.
- Spokojnie, jestem przy tobie.
To był tylko koszmar. - powiedział, przyciągając ją do siebie. Wtuliła się w
jego nagi tors i nie zamykała oczu w obawie, że znów zobaczy twarz swojego
oprawcy. Shannon gładził wierzchem dłoni jej plecy i czuł, jak przestaje się
trząść. Pocałował czubek jej głowy, a ona otarła łzy z policzków.
Kiedy juz całkowicie się
uspokoiła, ostrożnie odsunęła się od niego.
- Przepraszam, tak mi głupio.
Masz mnie teraz za wariatkę, prawda? - powiedziała zrozpaczonym głosem, którego
nie mógł znieść. Nie potrafił patrzeć, jak cierpi.
Genevieve wbiła wzrok w szarą
pościel, nie mogąc patrzeć mu w oczy. Czuła się jak pacjentka szpitala
psychiatrycznego, której odbiło bo nie wzięła leków. Po części było to prawdą.
Od niemalże dwudziestu lat codziennie przed snem zażywała tabletki, które
umożliwiały jej w miarę spokojny sen. Czasem działały bardziej, czasami mniej.
Jednak bez nich nie była nawet w stanie zmrużyć oczu. Mimo strasznego koszmaru
dziwiła się, że tej nocy w ogóle zasnęła. Pomyślała, że to za sprawą Shannona
zasypiającego u jej boku.
- Nie jesteś wariatką. -
powiedział, unosząc jej brodę tak, by patrzyła mu prosto w oczy. Przyglądała
się jego zmierzwionym włosom, spadającym falą na skronie i jeszcze nieco
zaspanym, piwnym oczom. Ten widok połączony z jego kojącym głosem uspokajał ją
bardziej, niż jakiekolwiek lekarstwa. - Obydwoje nimi jesteśmy. Ja budziłem się
w ten sposób niemalże codziennie, dopóki nie wróciłaś. - Genevieve poczuła się
winna choć wiedziała, że nie to było jego zamiarem. - Chcesz pogadać o tym, co
ci się przyśniło? - zapytał ostrożnie, a ona natychmiast spuściła wzrok.
- Porozmawiamy o tym przy
śniadaniu, dobrze? - zaproponowała z kącikami ust wykrzywionymi w półuśmiechu.
Shannon przytaknął, odpowiadając
jej nieco pogodniejszym uśmiechem. Widziała, że w jego oczach nie wypadła
przekonywująco. Podparła się jedną ręką na niskim zagłówku łóżka, a drugą
dotknęła jego policzka, składając mu na ustach namiętny pocałunek.
Kiedy skończyła, Shannon
przyglądał się, jak szybko wyskakuje z łóżka i zarzuca na siebie jego koszulkę,
która znajdowała się akurat pod ręką. Uśmiechnął się na ten widok, gdyż
przypomniało mu się, jak kiedyś zawsze wybierała jego ubrania po wyjściu z
łóżka. Mimo, że teraz była blondynką ubraną w jego szarą koszulkę Pink Floyd,
ten widok był równie przyjemny co ten, który widział teraz oczami wyobraźni - drobna
szatynka ubrana w jego flanelową koszulę, przechadzająca się z gracją po
wąskiej kuchni w małym, drewnianym domku.
Gdy wszedł do jej kuchni,
przygotowywała w misce ciasto na naleśniki. Podszedł do niej od tyłu i objął w
nagiej talii, odsłoniętej przez mocno wyciętą po bokach koszulkę. Uśmiechnęła
się szeroko i próbowała skupić się na gotowaniu, gdy odrzucał na bok jej włosy
i całował ją po nagiej szyi. Kiedy musnął ją wargami za uchem, paczka mąki
wyślizgnęła się z jej rąk i uderzyła o blat. Rozsypując się, utworzyła w
powietrzu białą mgłę, pokrywającą wszystko dookoła, łącznie z jej twarzą. Gdy
obróciła się do Shannona, ten natychmiast wybuchnął śmiechem. Palcem
wskazującym musnął czubek jej nosa, a na widok jego roześmianej twarzy i ona
zaczęła się śmiać.
Chwyciła za ręcznik i otarła
twarz, po czym wróciła do gotowania. W tym czasie Shannon zaczął sprzątać to,
co z jego winy rozsypało się po połowie kuchni.
Kiedy usiedli obok siebie przy
wyspie kuchennej i zaczęli jeść, Genevieve poczuła, jak atmosfera między nimi
gęstnieje. Shannon nie zamierzał psuć jej nastroju pytając o dzisiejszą
pobudkę, choć najchętniej poruszyłby ten temat.
- Te naleśniki smakują jakby
zrobiła je Isabelle. - powiedział przerywając ciszę, a Gen spojrzała na na niego
rozbawiona.
- Po tylu latach pamiętasz smak
naleśników mojej matki? - zaśmiała się.
Shannon także się rozchmurzył.
- Niektórych rzeczy się nie
zapomina. Mimo, że z całego serca jej nienawidzę, to muszę przyznać, że robiła
najlepsze naleśniki.
Genevieve przypomniała sobie, jak
Shannon podjadał potajemnie jej śniadanie, po całej nocy spędzonej pod jej
łóżkiem.
- W takim razie wezmę za
komplement to, że moje smakują tak samo. - odparła, uśmiechając się do niego.
Długo zbierał się na to, by w
końcu przypomnieć jej o obietnicy, którą złożyła mu tego ranka. Był pewien, że
wcześniej nie miała w życiu osoby, z którą mógłby szczerze porozmawiać o swoich
problemach. Jedynymi ludźmi, którzy znali jej historię byli Isabelle, Rhys i
jej ciotka. Z autopsji wiedział, że zwierzanie się rodzinie nie było tak łatwe,
jak szczera rozmowa z przyjacielem.
- Genny... Obiecałaś mi, że
opowiesz o swoim śnie. - powiedział w końcu czekając, aż kobieta zmieni
nastawienie. Przypuszczał, że jej dobry humor zniknie, jednak tak się nie
stało. Genevieve wygladała na zagubioną i wyraźnie zaskoczoną.
- Śnie? - zapytała, próbując go
sobie przypomnieć, jednakże bezskutecznie. Shannon był pewien, że Gen tylko
udaje, by uciec od odpowiedzi.
- Obudziłaś się dzisiaj z
krzykiem i próbujesz mi teraz wmówić, że tego nie pamiętasz?
Genevieve patrzyła na niego
pustym wzrokiem, zawieszając się na chwilę. Naprawdę nie mogła przypomnieć
sobie poranka. Zajęło jej parę minut, by dotarło do niej, jak wyglądał. Nie
chciała mówić tego Shannonowi, ale ostatnimi czasy coraz częściej łapała się na
tym, że zapominała o prostych rzeczach, miała zawroty głowy lub traciła
równowagę. Nawet przygotowując tego ranka śniadanie, zdarzyło jej się kilka
razy coś upuścić, co wcale nie było spowodowane pocałunkami Shannona. Początkowo
zrzucała winę na ciężki okres w swoim życiu, jednakże teraz była pewna, że to narastające
objawy jej choroby, która powoli zaczynała mieszać jej w głowie.
Gen natychmiast przybrała swoją
aktorską maskę i postanowiła udawać, że nic się nie dzieje, by go nie martwić
na zapas.
- Przepraszam. Myślałam, że
odpuścisz. - skłamała. - Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam.
Kiedy miała wreszcie opowiedzieć
mu o swoim śnie, usłyszała dzwonek telefonu dobiegający z salonu. Spojrzała na
Shannona przepraszająco, a on tylko kiwnął głową na znak, że nie ma nic
przeciwko, by odebrała. Mężczyzna patrzył, jak Genevieve podchodzi do stolika
stojącego w połączonym z kuchnią salonie. Gdy tylko zauważyła numer na
wyświetlaczu, jej mina natychmiast zrzedła. Od razu chwyciła za komórkę i
szybkim krokiem udała się do sypialni.
Shannon jeszcze przez chwilę patrzył
zmartwionymi oczami w kierunku drzwi sypialni. Walczył sam ze sobą, by nie
ruszyć w stronę sypialni. Nie chciał być wścibski, ale zachowanie Genevieve
nieco go zaniepokoiło. Mimo jej talentu aktorskiego i lat rozłąki wciąż potrafił
rozpoznać, kiedy w jej życiu działo się coś złego. Pełen wątpliwości mimowolnie
stanął na korytarzu, opierając się o ścianę pod lekko uchylonymi drzwiami.
- Wiem, że nie mam dużo czasu do
namysłu. – powiedziała ściszonym głosem, krążąc po pokoju. – Wydaję mi się, że
to bezcelowe. – odparła na czyjeś słowa, czekając na odpowiedź rozmówcy. – Wizyta
w szpitalu w niczym nie pomoże. To moja decyzja. Nie namówisz mnie, Victor. –
westchnęła głęboko, widocznie poirytowana. – No dobrze, skoro tak ci na tym
zależy. Przyjadę. Właściwie, muszę z tobą skonsultować parę moich obserwacji.
Wydaję mi się, że jest ze mną coraz gorzej. Ale porozmawiamy o tym, jak
przyjadę. Za godzinę, tak?
Shannon nie czuł już się winien,
że podsłuchał jej rozmowę. Poczuł się oszukany, iż nie chciała podzielić się z
nim czymś tak ważnym, jak pogorszeniem się jej stanu zdrowia. Czym prędzej
wrócił do kuchni i postanowił udawać, że nic się nie stało. Postanowił dać
Genevieve szansę na zrehabilitowanie się.
Gdy znów pojawiła się w kuchni,
na twarzy kobiety widniał sztuczny uśmiech. Shannon od razu wiedział, że nie ma
co liczyć z jej strony na szczerość.
-
Przepraszam, to tylko Leanne. Czuje się coraz lepiej.
***
- Nie
powinnaś zwlekać. – wysoki mężczyzna po czterdziestce patrzył na kobietę przez
okulary w ciemnych, grubych oprawkach. – Tym bardziej teraz, kiedy sama
zauważyłaś już, że choroba postępuje.
Mimo, iż lekarze zazwyczaj nie
okazywali swoim pacjentom zbyt wielu emocji i starali się pozostać
profesjonalni, Victor znał ją od kiedy zaczęła pracować w tym szpitalu. Nie
potrafił zachować się bezstronnie w sytuacji, gdy jedna z jego koleżanek była
poważnie chora.
- Sam powiedziałeś, że operacja
może nie wystarczyć. Co będzie później? Mam dać ci pogrzebać w swojej czaszce,
a potem i tak miesiącami się leczyć, aż w końcu okaże się, że i to nie daje
efektów? – westchnęła, będąc na granicy płaczu. Mężczyzna patrzył na nią ze
ściągniętymi brwiami. Momenty jak ten były częstym zjawiskiem w jego zawodzie,
ale jeszcze nigdy nie musiał leczyć kogoś, kto był mu bliski.
- Amber. – zwrócił się do niej
tak, jakby mówił do dziecka. – Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się
stanie i ty jako lekarka doskonale o tym wiesz. Zawsze doradzałaś swoim
pacjentom, by podjęli ryzyko. Dlaczego więc teraz sama nie chcesz spróbować?
Kobieta ukryła twarz w dłoniach,
a gdy znów podniosła głowę, jej policzki były mokre od łez.
- Może dlatego, że jako lekarz
doskonale znam statystyki. Z doświadczenia wiem, ile ludzi z moją chorobą
przeżywało leczenie.
- Dlatego wolisz umrzeć bez
walki? – zapytał lekarz bez ogródek. Wiedział, że tylko tak może ją podejść.
- Wolę przeżyć swoje ostatnie dni
szczęśliwa z kimś, kogo kocham, niż leżąc w szpitalnym łóżku. – powiedziała pociągając
nosem, nie mogąc dłużej wytrzymać w jego gabinecie, w tym szpitalu. Wszystko tu
przestawało kojarzyć jej się z pracą, a zaczynało ją przytłaczać. Bez słowa
podniosła się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi.
- Masz rację. – powiedział Victor,
stając za biurkiem, a ona odwróciła się do niego. – Nie mogę cię namówić. Ale
proszę cię tylko o jedno – nie zakładaj od razu, że się nie uda. Pomyśl o tym,
że zawsze możesz mieć przynajmniej dodatkowe kilka lat z osobą, którą kochasz.
Genevieve skinęła głową i
pociągnęła za klamkę. Gdy wyszła z gabinetu, czuła się jak w dzisiejszym
koszmarze. Nie wiedziała, co zrobić. Nie potrafiła znaleźć wyjścia z tej
sytuacji. Idąc korytarzem całkowicie zatraciła się w myślach, nie zauważając
ludzi na swojej drodze, dopóki nie wpadła na jednego z nich.
- Przepra… - zaczęła, ale gdy
podniosła wzrok, natychmiast zamilkła.
Shannon z początku patrzył na nią
rozczarowany, jednak gdy tylko zauważył jej oszklone łzami oczy, na jego twarzy
natychmiast pojawił się niepokój.
***
Shannon zabrał ją do miejsca,
które wydawało mu się jedynym, gdzie nie mogła go okłamać. W drodze nie
odezwali się do siebie ani słowem, jakby obydwoje oszczędzali je na poważną
rozmowę. Kiedy dojechali na miejsce, odruchowo ruszyli w stronę rzeki. Usiedli
na brzegu, zupełnie tak samo jak za pierwszym razem, gdy ją tu zabrał. Tym
razem pogoda była nieco lepsza – co prawda słońce ukryte było za chmurami,
jednakże przyjemny wiatr dawał nadzieję na ocieplenie.
Przez chwilę siedzieli jeszcze w
milczeniu. Kiedy Genevieve poczuła na sobie spojrzenie Shannona, mimowolnie
podniosła wzrok. Wiedziała, że tym razem nie będzie potrafiła go okłamać.
Opowiedziała mu o wszystkich
swoich obawach, a także o tym, jak dzisiejszego poranka zrozumiała, jak poważny
jest jej stan. Zwierzyła się także, że nie chce zgodzić się na operację i nie
zdążyła nawet dokończyć, gdyż Shannon natychmiast jej przerwał.
- Przestań. Masz się zgodzić na
operację. Nie obchodzi mnie, czy zrobisz to dla siebie, dla mnie, czy dla
Leanne. Po prostu to zrób.
Gen spojrzała na niego
zaskoczona. Nie spodziewała się po nim takiej bezpośredniości.
- Shannon, sam pomyśl. Możemy
spędzić ten czas tak, jak o tym marzyliśmy przez cały ten czas, gdy się nie
widzieliśmy.
- Nie, Gen. – powiedział stanowczo,
choć w głębi duszy zastanawiał się, czy postępuje słusznie. Wiedział, że jeśli
okaże się, iż Genevieve ma rację i leczenie faktycznie się nie powiedzie, on
będzie obwiniał się za to, że nie przeżyła swoich ostatnich dni tak, jak
chciała. Jednakże był gotów skazać się na kolejne lata życia z poczuciem winy,
jeśli istniała jakakolwiek, nawet najmniejsza szansa, że kobieta przeżyje. –
Jeśli nie podejmiesz leczenia, między nami koniec. Więcej się nie spotkamy. Nie
zamierzam pomóc ci w samobójstwie.
Genevieve
spojrzała na niego ze smutkiem, czując się zdradzona. Nie mogła uwierzyć w
ultimatum, jakie postawił jej Shannon. Po jego oczach widziała jednak, że mówi
poważnie, a nie potrafiła sobie nawet wyobrazić kolejnej rozłąki i umierania w
samotności.
Przez kilka
minut wpatrywała się w słońce wyłaniające się zza chmur, po czym znów spojrzała
mu prosto w oczy.
- Dobrze, zaryzykuję.
Jeszcze dziś zgodzę się na operację. Tylko proszę, nie zostawiaj mnie. –
powiedziała łamiącym się głosem, a Shannon natychmiast przyciągnął ją do
siebie.
Genevieve
wtuliła się w jego tors zupełnie tak samo, jak tego ranka, gdy wyrwał ją z
koszmaru. Znów poczuła się bezpieczna w jego ramionach i wiedziała, że przy nim
nie może spotkać ją nic złego.
- Nigdy. – odparł,
całując ją w czubek głowy.
Po pierwsze primo- ciesze sie, ze zostalam dzis do tak pozna.
OdpowiedzUsuńPo drugie primo- jak wspanisle sie czyta tak dlugi rozdzial.
Po trzecie primo- podoba mi sie jedna literowka (:
Po czwarte primo- wzruszylam sie i na koncu zaczelam plakac, no judgement.
Po piate primo- strasznie mi sie podoba ten rozdzial i zdecydowanie warto bylo czekac sto lat. To kolejny rozdzial, ktory mam ochote wydrukowac i powiesic w ramce.
Po szoste primo- milo ze strony Shannona, ze taki jest, moje feelsy do niego urosly.
Po siodme primo- mam nadzieje, ze Genny przezyje operacje i bedzie zdrowa i bedzie z Shannonem, ze stworza tak cudowne Cassiatka, jaka Ty jestes
Po osme primo- pokochalam Cie za ten blog i kocham nadal, cudowne dzielo sztuki.
Po dziewiate primo- jestes cydowna i zycze mase weny i spokoju ducha.
Az na koncu po dziesiate primo- heil Cass, ave Cass, bless you, Cass ♡ jestes wielka, drobna osobka, a jakze wspaniala ♡
ojejejejejejej *o*
Usuńtyle ciepłych słów to chyba nawet na swoim pogrzebie nie usłyszę... dziękuuuuję <3
Kocham, kocham, kocham. I nie mogę znieść tego, że tak rzadko dodajesz rozdziały. Po prostu kocham cię i nienawidzę jednocześnie. I mi też podoba się ta literówka... :D
OdpowiedzUsuńZ poważaniem,
J.B
gdzie jest ta sławna literówka? xD
Usuńpisałam rozdział w drodze, na iPadzie, więc pewnie gdzieś się wdarła autokorekta :v
dziękuję, teraz będą już częściej, przysięgam.
Dzięki za piękny rozdział:)
OdpowiedzUsuńNO COŚ WSPANIAŁEGO!!! I ten poranek w ramionach Shannona, i ta rozmowa nad rzeką... No wszystko to widziałam jakby działo się obok mnie <3 Jesteś wspaniała, wielka, niesamowita, cudowna, kochana, utalentowana, najlepsza i w ogóle the best from the best from the best from the best....... UWIELBIAM CIĘ :* Oby lato dodało ci energii i pomysłów na wspaniałe rozdziały
OdpowiedzUsuńOjej jaki cudowny rozdział:) Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży:)
OdpowiedzUsuńCześć. Założyłam bloga na innym koncie. Zapraszam:
OdpowiedzUsuńhttp://brigthlights.blogspot.com/