niedziela, 21 grudnia 2014

44. Insomnia




         Shannon nie podejrzewał, że wmuszony mu przez Jamesa narkotyk będzie miał aż tak silne działanie. Jeszcze nigdy nie czuł się tak podekscytowany, a zarazem otumaniony. Insomnia sprawiała, że jego umysł się buntował, każąc ciału robić to, na co miało ochotę. Chwilami nie potrafił opanować śmiechu, za chwilę jednak miał ochotę popełnić samobójstwo. Wcześniej myślał, że James i Tyler również zażyją choć jedną tabletkę, jednakże obydwoje siedzieli z nim przy stoliku, sącząc swoje drinki. Patrzyli na niego jak na królika doświadczalnego, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Byli zadowoleni, że ich dzieło odnosi zamierzone efekty.
         Po upływie pół godziny jego stan radykalnie się zmienił. Już nie miał wahań nastroju, jednakże widział jakby w zwolnionym tempie. Światła mrugały szybko, a jemu kręciło się w głowie zupełnie tak, jakby znajdował się na karuzeli. Obrazy na zmianę zamazywały się i wyostrzały, mimo tego nie czuł się źle. Wszystko to było dla niego tak nowe i dziwne, że w pewnym sensie mu się podobało i miał ochotę sięgnąć po kolejną tabletkę, która leżała na stole wraz z całym opakowaniem.
         - Mówiłem, że to zajebista sprawa. – powiedział James, a Tyler parsknął śmiechem.
         - Powinienem posłuchać. – odparł Shannon uśmiechając się i mrużąc powieki, jakby oślepiało go światło.
         - Lepiej późno, niż wcale. – rzucił Tyler pijąc drinka i przekrzykując hałas. – Zobaczysz, jak ludzie się na to rzucą. Będą do ciebie walić drzwiami i oknami.
         Shannon miał coś odpowiedzieć, ale w oddali mignęła mu znajoma twarz. Po chwili zauważył kolejną. Nie wiedział, czy to narkotyk wywołał u niego halucynacje, czy wzrok go nie myli i naprawdę w klubie znajdują się Tessa i Genevieve. Obie twarze zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Shannon był już niemalże pewien, że coś mu się przewidziało, więc odwrócił wzrok.
***
         - Cholera, wszyscy są tu naćpani, czy co? – marudziła Tessa, kiedy kolejna osoba potrąciła ją na parkiecie.
         - Widzę go, siedzi pod ścianą. – krzyknęła Gen, trzymając przyjaciółkę za rękę, by się nie zgubiła.
         Gruby mężczyzna wpadł na Tessę, a ta zatoczyła się do tyłu i wylądowała na podłodze. Zamortyzowała upadek łokciami, jednakże depczący ją ludzie sprawili jej jeszcze większy ból, niż sam upadek. Genevieve pomogła dziewczynie wstać, jednak widząc jej rozzłoszczoną minę pożałowała, że w ogóle z nią tu przyjechała.
         - Ledwo tu weszłam, a już mam dość! – wrzasnęła Tessa, przekrzykując muzykę.
         Gen była pewna, że jej oświadczenie usłyszała połowa klubu, jednakże nikogo to nie obchodziło. Nikt nawet na nią nie spojrzał, wszyscy byli zajęci tańcem lub byli pod wpływem tak silnych substancji, że nic do nich nie docierało. W Oyster zawsze ludzie fizycznie znajdowali się w tym samym miejscu, jednakże psychicznie każdy był w swoim świecie. Wszystkim odpowiadał taki porządek, jedynie ludzie trzeźwi czuli się tu obco. Dlatego zaraz po wejściu każdy ruszał prosto do baru lub ćpał.
         - To wyjdź i na mnie poczekaj. – Tessa spojrzała na nią z wyrzutem, ale Gen była tak zdenerwowana faktem, że Shannon naprawdę okazał się być kłamcą i siedział sobie spokojnie w klubie, podczas gdy ona odchodziła od zmysłów, że nie uważała na słowa. Nie potrafiła się już kontrolować i irytowało ją zachowanie przyjaciółki, która tylko ją spowalniała. – Mówię poważnie, Tess. Jeśli masz narzekać, to lepiej wyjdź albo wróć do domu beze mnie.
         Tessa wyrwała rękę z jej uścisku i bez słowa zaczęła przeciskać się w stronę wyjścia. Genevieve próbowała ją zatrzymać zdając sobie sprawę, że nie powinna zostawiać jej samej, ale napierający na nią tłum sprawił, że szybko straciła dziewczynę z pola widzenia. Postanowiła więc załatwić najpierw sprawę z Shannonem, a dopiero później wrócić do przyjaciółki. Nie wiedziała, czego się spodziewać po swoim chłopaku, ale miała nadzieję, że wróci z nią do domu i zrozumie swój błąd.
         Zignorowała kilkanaście prób złapania ją za różne części ciała i nawet nie starając się być delikatna, przepychała się między tańczącym tłumem. Widziała jego twarz i wiedziała, że nie odpuści dopóki nie znajdzie się przy jego stoliku. Żałowała, że nie ma jakiejś łatwiejszej drogi, ale nawet gdyby miała tak przejść kilometr, zrobiłaby to bez wahania.
         Nie była pewna, czy ją zauważył, bo ich spojrzenia nie skrzyżowały się ani razu. Nawet gdy w końcu przed nim stanęła, zdawał się jej nie zauważać. Był pogrążony w żywej i zabawnej rozmowie z dwoma swoimi znajomymi siedzącymi z nim przy stoliku, których nigdy wcześniej nie spotkała. Nie wyglądali jej jednak na odpowiednie towarzystwo dla Shannona, a jej wątpliwości rozwiało zachowanie młodszego z mężczyzn, który niemalże pożerał ją wzrokiem od momentu, gdy tylko ją zauważył.
         - Shannon? – rzuciła Genevieve podniesionym głosem, chcąc zwrócić jego uwagę. Chłopak spojrzał na nią mętnym spojrzeniem i jak gdyby nigdy nic zapalił papierosa.
         - Po co tu przyszłaś? – zapytał oschle, nie próbując nawet unikać jej wzroku.
         Zazwyczaj pod wpływem narkotyków Shannon był dla niej obojętny, ale jeszcze nigdy nie traktował jej tak lekceważąco. Tym razem jednak nie było to tylko winą zażytych przez niego tabletek. Celowo chciał pokazać mężczyznom siedzącym u jego boku, że Genevieve nic dla niego nie znaczy. Był gotów potraktować ją jak śmiecia, nawet jeśli miała nie odzywać się do niego do końca życia. Wiedział, że tylko wtedy będzie bezpieczna. Gdyby popełnił jakiś błąd lub nie posłuchał Jamesa, postanowiłby się na nim zemścić krzywdząc kogoś dla niego bliskiego. James nie był głupi, był niebezpieczny i przebiegły. Zdawał sobie sprawę, że skrzywdzenie Shannona byłoby przysługą. Natomiast największą karą byłoby zastraszanie ludzi, na którym mu zależało.
         - Przyszłam po ciebie, martwiłam się. – powiedziała starając się nie rozpłakać. Sposób, w jaki ją traktował sprawiał, że żałowała przyjścia do klubu. Po raz pierwszy pomyślała, że Jared mógł mieć rację i powinna pozwolić Shannonowi iść swoją drogą, nawet jeśli była najgorszą z możliwych. – Ale widzę, że niepotrzebnie.
         - Racja, niepotrzebnie. – prychnął. – Idź lepiej do domu, mamusia cię już pewnie szuka.
         Genevieve spuściła wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć w jego znudzone i obojętne spojrzenie. Wbiła spojrzenie w stół, na którym zauważyła leżące tabletki w foliowym woreczku.
         - Hej, laleczko, przestań być taka spięta. Zamiast wracać do domu lepiej zabaw się z nami. – Tyler złapał dziewczynę za nadgarstek ciągnąc ją w swoją stronę, a Shannon musiał sięgnąć po kolejną tabletkę, byle mu nie przyłożyć. Poczuł, że jeśli tego nie zrobi, nie będzie w stanie dłużej udawać osoby, którą jeszcze niedawno naprawdę był.
         Genevieve wyrwała rękę i spojrzała oskarżycielsko na Shannona. Nie mogła uwierzyć, że ćpa na jej oczach.
         - Możecie nas na chwilę zostawić? – zapytała, choć był to raczej rozkaz. James spojrzał na Shannona ostrzegawczo, ale ten tylko przytaknął i mężczyźni zniknęli przy barze.
         Dziewczyna usiadła obok niego, patrząc mu prosto w oczy. Wciąż miała nadzieję, że zachowywał się tak tylko przez towarzystwo, w jakim się znajdował.
          - Obiecałeś. Obiecałeś mi, że z tym skończysz. – powiedziała nie próbując już opanować łez napływających jej do oczu.
         Shannon poczuł, jak insomnia zaczyna działać. Starał się przez chwilę próbować kontrolować sytuację, chcąc wytłumaczyć dziewczynie swoje zachowanie. Jednakże narkotyk był silniejszy i całkowicie stłumił jego entuzjazm. Sprawił, że obrazy zlały się w jedno, a on nie potrafił wydusić z siebie słowa. Cały czas trzymał w dłoni woreczek z tabletkami, ale całkowicie już o tym zapomniał.
         Genevieve widząc go takim stanie wpadła w szał. Spojrzała nienawistnie na woreczek i bez zawahania mu go wyrwała. Shannon nie potrafił nawet zareagować. Chciał ją powstrzymać, ale czuł się przybity do siedzenia, podczas gdy Gen ruszyła w stronę toalety przeciskając się przez tłum.
         Gdy znalazła się w łazience, natychmiast weszła do jednej z kabin i wysypała zawartość woreczka do sedesu. Bez wyrzutów sumienia spuściła wodę i patrzyła, jak czarno-czerwone pigułki znikają. Wyszła z toalety pełna gniewu i rozczarowania. Wróciła do stolika i cieszyła się, że James i Tyler jeszcze nie wrócili.
         - Gdzie są te tabletki?! – wykrzyczał Shannon, nagle odzyskując mowę.
         - Spuściłam je w kiblu.
         Chłopak poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Nie mógł uwierzyć, że pozwolił Genevieve na coś takiego.
         - Oszalałaś?! Oni mnie zabiją!
         - Shannon, posłuchaj mnie. Nie obchodzi mnie nawet, czyje to były dragi. – powiedziała zdecydowanie, nachylając się nad stolikiem. – Mam już dość ciągłego niańczenia cię. Już przestałam się łudzić, że się zmienisz. – dziewczyna wzięła głęboki wdech, z trudem wypowiadając trudne dla niej słowa. – To koniec. Z nami koniec.
         Genevieve wybuchła płaczem i szybciej niż kiedykolwiek zaczęła biec w kierunku wyjścia.
***
         - Twoja niunia jednak nie ma ochoty się zabawić? – zapytał Tyler, nie otrzymując odpowiedzi.
         - Muszę do niej iść… wyjaśnić… - mamrotał Shannon, walcząc z opadającymi powiekami. Znów kręciło mu się w głowie, jednak tym razem nie potrafił tego opanować.
         - Wziąłeś jeszcze jedną tabletkę? – zapytał James bez większego zainteresowania. Shannon przytaknął, bezskutecznie próbując wstać. Za każdym razem opadał bezwiednie na fotel, z każdą minutą czując się coraz gorzej. - Gdzie je masz?
         Widząc, że chłopak nie zamierza odpowiedzieć, James zaczął się denerwować. Gdy wraz z Tylerem nie znaleźli tabletek ani na kanapach, ani na podłodze, przestali być mili. Starszy z mężczyzn chwycił Shannona za kurtkę i zaczął nim potrząsać, jakby to wystarczyło, by wytrzeźwiał.
         - Kurwa, gdzie są te tabletki?! – wrzeszczał na niego James, ale chłopak nie odpowiadał. Nie chciał, by Genevieve miała kłopoty, jednakże sam także nie mógł wydusić z siebie słowa, choć chętnie zrzuciłby na siebie całą winę.
         - Jamie… - Tyler powiedział bardziej do siebie niż do kuzyna, nagle coś sobie przypominając. James jednak dobrze go usłyszał. Odepchnął z impetem Shannona z powrotem na kanapę i spojrzał z gniewem na Tylera. – Widziałem ją, jak siedzieliśmy przy barze. Chyba szła do toalety.
         Mężczyzna zaklął pod nosem.
         - Zostań tu. – powiedział stanowczo i ruszył w miejsce, gdzie miała być dziewczyna.
         W toalecie nie było żywej duszy. Jednak podczas sprawdzania każdej z kabin, zauważył na podłodze charakterystyczną czerwono-czarną tabletkę, a z kosza wystawał foliowy worek. James z frustracji kopnął w drzwi kabiny tak mocno, że wypadły z zawiasów. Z impetem wyszedł z łazienki, potrącając każdego na swojej drodze. Gdy znalazł się z powrotem przy stoliku, Shannon siedział w tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie.
         - I co, była tam? – zapytał Tyler, choć widząc minę kuzyna znał już odpowiedź.
         - Ta suka spłukała w kiblu cały worek insomnii! – wrzasnął z frustracją James. – Kurwa, całe sto tabletek!
         - Znajdziemy ją. – Tyler starał się załagodzić sytuację, jednakże James był już nie do opanowania.
         Shannon znów próbował wstać. Chciał pobiec do Gen i ją ostrzec, jednakże gdy tylko udało mu się podnieść, James popchnął go na kanapę. Chłopak zaczął starać się go odepchnąć, ale wtedy otrzymał cios prosto w szczękę, przez który natychmiast odleciał.
         - Nie, to ja ją znajdę. Ty zostaniesz tu z nim na wypadek, gdyby nagle odzyskał siły i chciał nam zwiać.
         - Zwiać? Przecież jest nieprzytomny!
         - Kurwa, chociaż ty nie rób problemów. – Tyler posłusznie przytaknął, chcąc uniknąć konfliktu z kuzynem. Był dla niego jak ojciec, dlatego zawsze go słuchał i wykonywał wszystkie jego polecenia. – Ta szmata pożałuje, że się urodziła.
***
         Genevieve wybiegła z płaczem na zewnątrz. Wyjście z klubu zajęło jej jeszcze więcej czasu niż wejście. Przez łzy widziała wszystko jak przez mgłę, a z kolei przez szybko zmieniające się neonowe światła obrazy migotały jej przed oczami. Nie miała wystarczającej siły, by przepchnąć wielkich facetów czy utrzymać pion, gdy co druga osoba ją potrącała. Ciągle ktoś spychał ją w prawo, a za chwilę była już po lewej stronie. Robiła krok do przodu i dwa do tyłu. W końcu jednak odetchnęła powietrzem przesiąkniętym dymem pochodzącym ze starych fabryk, jednakże było dla niej o wiele lepsze niż zapach tytoniu, który wciąż czuła na swoich ubraniach.
         Na zewnątrz nie było Tessy. Genevieve pomyślała, że wróciła już do domu będąc na nią zła, lub czeka z nim gdzieś w samochodzie. Oparła się o ceglaną ścianę, chcąc choć trochę odetchnąć i się wypłakać. Gdy już trochę się uspokoiła, postanowiła ruszyć w stronę parkingu, gdzie zawsze parkował Shannon. Pomyślała, że pewnie tam Ethan zatrzymał swoje auto.
         Kiedy była już w połowie drogi, za plecami usłyszała ciężkie kroki. Jednak nie pomyślała najpierw o ucieczce. Myślała, że to Shannon. Zatrzymała się, głośno wzdychając i odwróciła się by zobaczyć jego twarz. Gdy zamiast tego pojawiła się przed nią sylwetka o wiele za wysoka i muskularna, by mógł być nią Shannon, chciała zacząć krzyczeć. James szybko ją złapał, zasłaniając wytatuowaną dłonią jej usta i zaczął ciągnąć ją za tył budynku, w przeciwnym kierunku do parkingu.
         Genevieve serce podchodziło do gardła, jednakże pomimo przerażenia próbowała wierzgać nogami i atakować mężczyznę. Był jednak zbyt silny, by była w stanie wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę, lub chociaż wyrwać się z jego uścisku. James zaciągnął ją za klub, popychając dziewczynę na ceglaną ścianę. Odbiła się od niej z impetem i wylądowała na betonowej podłodze, oparta o blaszane śmietniki. Czuła tępy ból na twarzy, gdyż zahaczyła twarzą o wystający ze ściany drut. Na jej ręce spłynęła strużka krwi, z boku twarzy dziewczyna była na tyle oszołomiona, że zwracała uwagę tylko na mężczyznę, który budził w niej największy strach, jaki w życiu odczuła.
         Jego niebezpieczny uśmiech sprawiał, że na całym ciele Gen pojawiła się gęsia skórka, a jej ciałem targały dreszcze. Zaczęła spoglądać w każdym możliwym kierunku, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Wszędzie widziała jednak opuszczone, ceglane budynki poodgradzane metalową siatką. Nawet jeśli byłaby w stanie przeskoczyć przez ogrodzenie, nie widziała dużych szans na wyrwanie się z rąk Jamesa.
         - Pomo… - zaczęła wołać na ratunek łamiącym się głosem, jednakże uciszyła ją groźba mężczyzny, który wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki srebrny pistolet. Wymierzył prosto w jej twarz, a widząc determinację oprawcy Genevieve nie sądziła, by żartował.
         - Jeszcze raz się odezwiesz bez pytania, a bez wahania pociągnę za spust. – powiedział, nadal trzymając ją na muszce. – Jak masz na imię?
         - Genevieve. – odparła rzewnie płacząc i przyciskając rękaw kurtki do krwawiącej rany.
         James znów groźnie się uśmiechnął.
         - Więc, Genevieve… Powiedz mi, co cię kurwa podkusiło, żeby spłukać dzieło mojego życia w kiblu?
         Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, próbując wydusić z siebie chociażby słowo, jednakże perspektywa śmierci odbierała jej mowę. James wpadł w szał, kiedy Gen odwróciła wzrok i wybuchła płaczem. Podszedł do niej, chwytając za kurtkę i podniósł dziewczynę do pozycji stojącej. Objął dłonią jej szyję, ściskając ją bez większej ostrożności. Miał gdzieś, czy zginie od uduszenia, czy od postrzału. Dziewczyna zaczęła walczyć o tlen, bezskutecznie obkładając go rękoma, którym brakowało już siły.
         Gdy nagle znalazła się z powrotem na ziemi, wolna od jego uścisku, przez chwilę pomyślała, że umarła. Ujrzała przed sobą Jamesa leżącego bezwiednie na ziemi, a nad nim stojącą dziewczynę z cegłą w dłoni. Jej twarz oświetlała latarnia. Tessa była oszołomiona i przestraszona tym, co zrobiła. Kierowana instynktem samozachowawczym i adrenaliną uderzyła Jamesa w głowę pierwszym przedmiotem, jaki napotkała na swojej drodze. Przez cały ten czas siedziała na parkingu, czekając na Ethana. Kiedy usłyszała krzyki dobiegające z tyłu klubu, natychmiast ruszyła na pomoc.
         Tessa nachyliła się nad Genevieve i podała jej rękę. Dziewczyna wstała, wciąż krztusząc się i kaszląc.
         - Czy ja go… zabiłam? – zapytała Tessa, spoglądając na znieruchomiałego mężczyznę.
         Genevieve to nie obchodziło. Myślała teraz jedynie o tym, by jak najszybciej stąd uciec.
         - Nie wiem. Tessa, musimy się stąd zmyć. Błagam.
          - Okej. Chodźmy.
         Niemalże w tej samej chwili, w której Genevieve się odwróciła, usłyszała pisk Tessy. James trzymał pociągnął ją za nogę, przez co gruchnęła o ziemię.
         Przy śmietniku Gen zauważyła błyszczący przedmiot. Pistolet, pomyślała. Musiał wypaść z jego dłoni, gdy Tessa go ogłuszyła. Ręce dziewczyny się trzęsły, ale bez wahania wycelowała w mężczyznę, który próbował kopnąć jej leżącą na ziemi przyjaciółkę. James spojrzał na nią z politowaniem, ale nie ruszył się ani o centymetr.
         - Zostaw ją i daj nam odejść, albo przysięgam, że strzelę. – wydukała Gen, chwytając broń w dwie dłonie.  
         James parsknął śmiechem, a Tessa przetoczyła się na drugi bok by nie mógł jej dosięgnąć i podniosła się z ziemi. Podbiegła do Gen dziękując jej w duchu za to, że miała wystarczająco dużo odwagi, by chwycić broń. Dziewczyny myślały już, że najzwyczajniej w świecie odejdą, jednakże mężczyzna zignorował groźbę Genevieve i zaczął iść wolno w jej kierunku.
         - I tak wiem, że tego nie zrobisz. Jesteś na to za słaba.
         - Odsuń się! – wrzasnęła desperacko Gen wiedząc, że ma rację. Nie miała tyle odwagi, by zabić człowieka. Jednakże nie po raz pierwszy w życiu trzymała w rękach broń. Jej ojciec czasem zabierał ją na strzelnicę, przez co umiała obchodzić się z bronią i oddawać celne strzały. Jedyną kwestią było to, że strzelanie do kartonu w niczym nie przypominało mierzenia do żywego celu.
         - No dalej, strzelaj. – parsknął James unosząc ręce do góry. Zrobił kolejny krok do przodu, znajdując się coraz bliżej. Z każdym cofnięciem się Gen on się zbliżał.
         - Gen, strzelaj! – wrzasnęła Tessa, kiedy James rzucił się do ataku, chcąc wyrwać dziewczynie broń.
         Genevieve nie zauważyła nawet, kiedy oddała strzał. Trafiła w sam środek tarczy, jakby powiedział to jej ojciec. Mężczyzna padł na ziemię trzymając się za klatkę piersiową, przez chwilę jeszcze zipiąc ostatnimi siłami. Dziewczyna wciąż trzymała w ręce broń, jakby była do niej przywiązana. Stała nad ciałem Jamesa jak w amoku, nie potrafiąc wykonać nawet prostego ruchu.
         Tessa odwróciła się na moment i zobaczyła, że ktoś biegnie w ich kierunku. Pociągnęła Genevieve za rękę i rzuciła się do ucieczki. Gen wciąż nie otrząsnęła się z tego, co właśnie zrobiła, ale właśnie dzięki temu, że nie do końca to do niej docierało, bez słowa pobiegła z Tessą. Wskoczyły na blaszane kontenery i zwinnie przeskoczyły przez metalową siatkę.
         Biegły przed siebie nie zastanawiając się, gdzie zawędrują. W końcu znalazły się na bocznej drodze, która prowadziła na osiedle Genevieve. Jedynym problemem było to, że wokół znajdowały się same puste budynki i nikogo, kto w razie kłopotów mógłby im pomóc.
         - Musimy się pospieszyć. Jeśli ten facet nas dogoni, nigdzie się nie ukryjemy. – powiedziała Tessa zatrzymując Gen. Szarpnęła ją za nadgarstek, jednakże dziewczyna nie zareagowała.
         - Tessa, zabiłam człowieka. – odparła dziewczyna patrząc na nią pustym wzrokiem. Dziewczyna pomyślała, że jej przyjaciółka wygląda jak obłąkana. Złapała ją za ramiona i zdecydowanie nią potrząsnęła.
         - Genny, uratowałaś nam życie. Skup się teraz na powrocie do domu, dobrze? Tam pomyślimy, co dalej.
         Dziewczyna przytaknęła, budząc się z amoku.
         - Mam broń. Ucieknę tą drogą, a ty pobiegniesz skrótem obok złomowiska. Jeśli mnie dogoni… Zrobię to, co będę musiała. – powiedziała Gen nie będąc do końca pewną, czy da radę zrobić to ponownie. Tessa spojrzała na nią pełna wątpliwości.
         - Nie, zrobimy na odwrót. Dasz mi broń i ja pójdę tędy, a ty pobiegniesz koło złomowiska. Jestem lepszą biegaczką.
         Genevieve wiedziała, że dziewczyna ma rację. Była też pewna, że Tessa jest bardziej odważna od niej i na pewno nie zawaha się oddać strzału. Po raz ostatni ją uścisnęła i pobiegła w przeciwnym kierunku, zostawiając za sobą Tessę.
***
         Tyler zobaczył tylko znikającą za ogrodzeniem sylwetkę. Gdy nie wyczuł u Jamesa pulsu, wpadł w histerię. Po raz pierwszy w życiu uronił łzy, choć szybko je stłumił. Natychmiast postanowił ukarać winną jego śmierci.
         Znał tę okolicę jak własną kieszeń, dlatego domyślał się, dokąd mogła uciec. Pobiegł z powrotem do klubu i zaciągnął wciąż nieprzytomnego Shannona do jego samochodu. Gdy wrzucił go na tylne siedzenia, wyjął z jego kieszeni kluczyki i usiadł za kierownicą. Opuścił parking z piskiem opon, wiedząc dokładnie, dokąd zmierza. Minął kilkanaście fabryk i zrujnowanych ceglanych budynków, znajdując się wreszcie niedaleko złomowiska. Wjeżdżał w najwęższe uliczki, znajdując się na tej najbliżej dzielnicy domów jednorodzinnych. Kiedy już tracił nadzieję, zauważył w oddali biegnącą dziewczynę. Wbiegła już w osiedle, co sprawiło, że miał wątpliwości czy powinien ryzykować i atakować ją na widoku. Jednakże był tak zaślepiony nienawiścią, że w końcu skręcił w ulicę i wrzucając ostatni bieg, docisnął gaz. Widząc niską, ciemnowłosą dziewczynę w zakrwawionej dżinsowej kurtce nie miał wątpliwości, że to ona. Gdy odwróciła się zaskoczona tylko upewnił się, że to ją widział w klubie. To ona zabiła jego kuzyna, jego jedyną rodzinę. Bez wahania uderzył w nastolatkę, a ona z impetem przeleciała przez maskę srebrnego jeepa.

         Tyler ani razu nie obejrzał się za siebie. Odjechał jeszcze kilkanaście kilometrów i zostawił auto na pustym parkingu jakiegoś marketu, który w środku nocy był zamknięty. Posadził nieprzytomnego Shannona na miejsce kierowcy by wyglądało to tak, jakby on prowadził. Wyszedł z auta i wsiadł do autobusu, który zatrzymał się właśnie na przystanku. Dokonał swojej osobistej vendetty i obiecał sobie, że po raz kolejny nie obejrzy się za siebie. 

23 komentarze:

  1. O matko... Świetny rozdział. Mam nadzieję, że nie ostatni, że jeszcze coś tu napiszesz... Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, aby Shann dowiedział się o tym jak było na prawdę. Mi olbrzymi kamień spadł z serca, że to nie on ją zabił. Proszę niech on się jakoś o tym dowie. Chociaż moralnie ponosi odpowiedzialność w pewnym stopniu za jej śmierć to jednak on tego nie zrobił. Może byłoby mu lżej. Jesteś świetna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się okaże, w czy napisze coś jeszcze... Niech to pozostanie póki co moim sekretem :) dziękuję!

      Usuń
  2. WIEDZIALAM, ZE TO NIE SHANNON ZABIL! TERAZ TYLKO MUSZA SIE O TYM DOWIEDZIEC! SHANNON NIE MOZE ZYC Z WYRZUTAMI SUMINIA, CASS, KOCHAM CIE, K O C H A M C I E, WYSLUCHALAS MOICH PROSB, TAK MI KURWA SMUTNO, ZE PLACZE, ZE TO KONIEC, ZE TAK, ZE JUZ NIGDY, ADWFGERE, matko, moje feelsy sa rozdarte, umarlam razem z gen (*)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że nas czymś zaskoczysz:) jak dobrze, że S. jej nie zabił tylko szkoda, że o tym nie wie.Wiesz co mam nadzieję, że jeszcze będzie pare rozdziałów.Wiesz liczę tu na te łamiące serce sytuacje z tym jak Shann uświadomi sobie co "zrobił", to jak zachowają się jej rodzice, Jared, pogrzeb.Kurcze jestem też ciekawa czemu Tessa nigdy nie powiedziała Shannowi, że Gen zabiła tego frajera może dzięki temu by się domyślił prawdy. Jesteś rewelacyjna dziewczyno. Kocham to opowiadanie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyno kocham Cię i twoją twórczość. Błagam Cię napisz tu coś jeszcze. Druga prośba wiem, że minęło już dużo czasu, ale proszę Cię niech Shann z przyszłości dowie się jak to było na prawdę z tym wypadkiem. Może wtedy będzie mu lżej i będzie mógł ruszyć do przodu.Proszę, proszę, bardzo ładnie proszę:) Jesteś cudowna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, czy Twoje prośby zostaną wysłuchane, ale na pewno bedzie się tam jeszcze działo :) dzięki!

      Usuń
  5. CASS KOCHAM CIĘ NORMALNIE! Jedno z najlepszych ff jakie czytałam. Wiedziałam, że Shannon nie zabił. Ale co to za różnica, skoro on tego nie wie i żyje z ciągłym poczuciem winy? Mam nadzieję, że w NDR to się jakoś wyjaśni. Szkoda, że to już koniec, ale mam nadzieję, że coś jeszcze tutaj napiszesz :) Kocham to ff, mimo takiego zakończenia i na pewno jeszcze do niego wrócę i to nie jeden raz. Jak sobie pomyślę o tych wszystkich szczęśliwych chwilach Gen i Shanna to chce mi się płakać. Mogło być tak pięknie... Masz niesamowity talent, pisz jak najwięcej! Mam nadzieję, że NDR będzie miało szczęśliwsze zakończenie, bo jak nie to chyba utopię się we własnych łzach. Chyba za bardzo związałam się emocjonalnie z bohaterami i tu i w NDR. Ale to kolejny dowód, że niesamowicie piszesz. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww. Dziękuję bardzo, to przemiłe ;)
      Zobaczymy jak to bedzie, póki co niewiele mogę zdradzić.

      Usuń
  6. Nawet nie wiesz jak ja kocham to opowiadanie. Jest perfekcyjne. Mimo iż od początku wiedziałam jaki będzie koniec to nigdy mnie ono nie znudziło. Pisałaś świetne rozdziały. Niektóre z nich to były prawdziwe perełki:) Parę razy zdarzało mi się uronić łzę, bo tak działałaś na moje emocje:) Ten Tyler na prawdę w najgorszy możliwy sposób zemścił się na Shannonie. Jak pomyślę o tych latach pełnych bólu, żalu, złości i niekończących się wyrzutach sumienia to robi mi się go po prostu szkoda. Tak zwyczajnie, po ludzku. To Twoja zasługa, że tak zżyłam się z głównymi bohaterami, że tak strasznie szkoda mi śmierci Gen, zmarnowanych szans Shannona na lepsze, szczęśliwe życie z Gen. Mam tylko nadzieję, że jakoś się dowie w końcu, po tych wszystkich latach, że nie zabił miłości swego życia. Rodzice Gen też powinni się o tym dowiedzieć. Mam nadzieję, że tak będzie. Shann zawsze będzie się czuł winny bo przez swoje zachowanie doprowadził do śmierci Gen, bo ona to wszystko zrobiła, aby on się ogarnął i zmienił, ale to nie on ją potrącił i powinien o tym wiedzieć. Kocham to opowiadanie i mam nadzieję jak wszyscy, że jeszcze coś tu napiszesz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro juz tak prosicie to chyba nie powstaje mi nic innego :)
      Dziękuję!

      Usuń
  7. wiedziałam, wiedziałam, WIEDZIAŁAM!!!! Shannon jest niewinny, szkoda tylko Gen,ale jak sama mówiłaś, tak musiało być... Świetny rozdział. Pozdrawiam M.J. Niech 30 STM będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak to dobrze, że to nie Shann ją zabił, tylko kurna szkoda że o tym nie wie. Bardzo ładnie Cię proszę napisz jeszcze kilka rozdziałow tutaj:) takich lamiących serce, jak to tylko ty potrafisz:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Super zakończenie, nie zabił jednak ma prawo obarczyć się winą za to co się stało - paradoksalnie ze wszystkich sił próbowali nawzajem się chronić nie patrząc na cenę którą przyjdzie im zapłacić, zapominając o tym że nie można nikogo uchronić przed samym sobą. Pomijając fakt jak do tego doszło życie Schann.. jedną ręką podarowało wolność od długu niekończącej się wdzięczności bezpardonowo wykorzystywanej dając możliwość rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Drugą zabierając wszystko na czym mu naprawdę zależało marzenia, pragnienia, miłość, normalność, Ją. Natomiast G. dostała spokój, walka dobiegła końca nastał cisza.
    Dobra to by było na tyle , pozdrawiam, życzę weny również na kolejnych ff
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uffff.. kamień spadł mi z serca że to nie Shanon. To byłoby zbyt straszne. Uwielbiam to ff i szkoda że to już koniec, nawet jeśli dodasz kilka rozdziałów. Gen zasłużyła na miłość i życie, nie taki powinnien być jej los, ale takie jest życie i Twoja wola ;) Świetny rozdział. Życzę weny, jak zawsze i czekam na rozdziały tu i na innych Twoich ff <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Prze czytałam siedem razy i za każdym razem ryczę, to jest takie świetne. Nie wiem co mam pisać, bo to co tworzysz jest czymś niesamowitym i niezastąpionym...... Cass, kocham cię po prostu

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)