piątek, 19 grudnia 2014

43. Threat




         Jared spuścił głowę. Wcześniej nie zamierzał jej nic mówić i było mu wstyd, że wszystko tak łatwo się wydało.  
         - On wyjeżdża, prawda? Wyjeżdża beze mnie. – powiedziała z gniewem, ale i z uczuciem porażki. Nie chciała się rozklejać, lecz łzy same zaczęły napływać jej do oczu.
         - Nie. To ja wyjeżdżam, Genevieve. – odparł Jared cicho, lecz wystarczająco głośno, by go usłyszała.
         Dziewczyna spojrzała na niego. Włosy zakrywały mu całą twarz, ale domyślała się, jaką ma minę. Pomyślała, że powinna poczuć się lepiej wiedząc, że Shannon nie zamierzał jej zostawić i uciec od problemów. Jednakże myśl, iż Jared próbuje zrobić dokładnie to samo, zasmuciła ją jeszcze bardziej. Wiedziała, że to jej wina.
         - Wyjechałbyś, gdybym… - zaczęła swoje pytanie, ale on nie pozwolił jej skończyć. Podniósł wzrok i spojrzał Gen w oczy. Obydwoje wpatrywali się w siebie smutno, a ich głosy się łamały.
         - Wyjechałbym. Może później, ale i tak bym to zrobił.
         Genevieve pokręciła głową z niedowierzaniem.
         - Proszę, nie wyprowadzaj się. Nie przeze mnie. Pomyśl o Shannonie, o swojej matce…
         Jared zrobił krok do przodu, znajdując się blisko niej. Patrzył na nią z góry i starał się być stanowczy. Wiedział, że łatwo poddawał się jej urokowi i potrafił godzić się na wszystko, co mówiła.
         - Robię to właśnie z myślą o nich. Z myślą o tobie. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. A Shannon… jak widać moja opieka nie odnosi żadnych skutków. To jego życie, a ja go nie zmienię, dopóki sam tego nie będzie chciał. Ty też tego nie zrobisz, Gen. Tak długo zajmowałem się jego życiem, że zapomniałem o własnym. Przepraszam, że wtedy obwiniałem cię za to, że się o niego nie troszczysz. Obydwoje powinniśmy zatroszczyć się najpierw o siebie. Ja zrobię to właśnie w ten sposób.
         Dziewczyna zacisnęła powieki, by stłumić płacz. Gdy je otworzyła, jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej.
         - Mylisz się. Zmienię go, przysięgam. Jestem pewna, że kiedy teraz z nim zerwałam, wszystko zmieni się na lepsze. – powiedziała z przekonaniem, choć sama do końca nie wierzyła w swoje słowa. – A ty nie powinieneś wyjeżdżać z mojego powodu.
         Jared uśmiechnął się cierpko.
         - Słyszałem wczoraj waszą rozmowę. Wiem, że całe to zerwanie jest tak właściwie fikcją i nadal go kochasz, ale przez moment się ucieszyłem. – powiedział z goryczą. – Znienawidziłem się za to. Poczułem się podle, życząc źle mojemu bratu. Nie byłem wcale uradowany tym, że wreszcie może się zmienić. Ciszyło mnie, że nie jesteście już razem. – Genevieve patrzyła na niego z bólem, wcale o nic go nie obwiniając. Współczuła mu i teraz to ona czuła się podle, nie mogąc go uszczęśliwić. Chłopak dotknął wierzchem dłoni jej policzka i spojrzał jej głęboko w oczy. – Dlatego muszę wyjechać. Nie mogę wciąż się oszukiwać, że kiedykolwiek poczujesz do mnie chociaż w połowie to samo, co czujesz do niego.– Jared cofnął rękę, co jeszcze bardziej ją zasmuciło. Rozumiała, dlaczego nie może zostać w Bossier, ale nie zmieniało to faktu iż pragnęła, by nie wyjeżdżał, niezależnie od powodów. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. – Miałem wiele szans przed tym i po tym, jak się poznaliście i ich nie wykorzystałem. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale jak to mówią, nic nie dzieje się bez przyczyny. Może tak miało być, może dzięki temu uratowałem mojego brata od destrukcji. Nie płacz. Będę was odwiedzać. – powiedział starając się uśmiechnąć. – Żegnaj, Genevieve.
         Dziewczyna uwierzyła, że będzie przyjeżdżał, jednak i tak nie poprawiło to jej nastoju. Chciała po raz ostatni zrobić coś, co choć trochę wynagrodziłoby całe cierpienie, jakie mu sprawiła, będąc z jego bratem. Czuła, że tak trzeba choć wiedziała, że Jared nigdy nie śmiałby ją o to poprosić.
         Zbliżyła się do niego i stojąc na palcach, chwyciła za tył głowy chłopaka i zaczęła go całować, przeczesując palcami jego włosy. Całkowicie się tego nie spodziewał, ale nie pozostał obojętny wobec jej gestu. Nie zastanawiał się, czy będzie miał wyrzuty sumienia przed bratem, jednakże mimo wszystko to Gen postanowiła go pocałować. W dodatku (teoretycznie) nie była już z Shannonem.
         Genevieve nie czuła tego, co Jared. Całując Shannona miała wrażenie, jakby cały świat zatrzymywał się tylko dla nich. Robiąc to samo z Jaredem jedynie cieszyła się, że może podarować mu swego rodzaju prezent. To utwierdziło ją w przekonaniu, że miał rację. Nigdy nie byłaby w stanie pokochać go tak samo, jak jego brata, jeśli w ogóle mogłaby coś do niego poczuć.
         Kiedy usłyszeli głośne chrząknięcie, odsunęli się od siebie jak poparzeni. Genevieve spojrzała z przerażeniem na stojącą w progu Constance, która przyglądała się całej scenie z nieukrywanym zdziwieniem. Wydawała się być także rozczarowana.
         - Mamo, to nie tak jak myślisz. – Jared wiedział, że żadne wytłumaczenie nie jest dobre w obecnej sytuacji, ale i tak czuł, że musi to wyjaśnić. Nie chciał, by jego matka żywiła jakąkolwiek urazę do Genevieve lub by stanęła przed wyborem, czy powiedzieć o tym Shannonowi, czy nie.
         - Lepiej już pójdę. – powiedziała pospiesznie Gen czując, jak oblewa się rumieńcem.
         - Genevieve… - zatrzymał ją jego głos, gdy minęła jego matkę i stała już w progu. Kiedy się odwróciła, Constance zniknęła już z pola widzenia. – Musisz wiedzieć, że Shannon pojechał dzisiaj do klubu. Wydaję mi się, że jest teraz w Oyster i robi to samo, co wcześniej. Naprawdę, nie trać na niego swojego życia. Musi chyba spaść na samo dno, żeby wreszcie coś zrozumieć. Pozwól mu na to.
         - Do zobaczenia. – rzekła dziewczyna, ignorując to, co powiedział. Celowo nie użyła słowa „żegnaj”. Nie chciała, by było to ich ostateczne pożegnanie.
         Gdy wróciła do domu, wciąż nikt nie przyjechał. Leanne została podrzucona do babci, gdyż Jared pożegnał się z nią przed powrotem Genevieve ze szkoły. Dziewczyna usiadła bezradnie na łóżku w swoim pokoju i zaczęła płakać. Zastanawiała się, dlaczego to wszystko spotkało właśnie ją. Patrzyła na ściany swojej sypialni malowane przez Shannona i myślała o tym, co by było, gdyby Jared faktycznie wcześniej ją gdzieś zaprosił. Nie była pewna, czy po poznaniu jego brata i tak nie zapałałaby do niego uczuciem, ale podejrzewała, że nie chcąc łamać serca Jareda i niszczyć ich braterskiej więzi, byłaby z nim lub zostawiła, ale nie odważyłaby się zacząć chodzić z Shannonem.
         Ostatnie słowa Jareda dźwięczały w jej głowie. Prosił ją, by odpuściła. Pewnie miał rację, pomyślała. Ale perspektywa patrzenia na to, jak stacza się na samo dno napawała ją rozpaczą. Odejście od niego była najtrudniejszą i najgorszą rzeczą, jaką dotąd przyszło jej zrobić. Nie sądziła, że mogłaby go całkowicie zostawić na pastwę losu, a nawet gdyby to zrobiła nie miała pewności, czy czegoś by go to nauczyło. Bała się, że dno mogłoby dla niego oznaczać przedawkowanie, a wtedy z pewnością nie wybaczyłaby sobie, iż mu nie pomogła.
         Wyobrażając sobie otrzymania wieści o śmierci Shannona, Genevieve odruchowo się wzdrygnęła. Zrozumiała, że nie może siedzieć bezczynnie w domu, podczas gdy on zapewne bawi się w klubie, nie zważając na konsekwencje. Nie myślała już nawet o tym, że łamie złożoną jej obietnicę. Traktowała jego nałóg jak chorobę, która odbierała mu rozum i zmuszała go do oszukiwania i brania narkotyków. I choć wiedziała, że to od niego zależało czy podda się używkom, czy nie, była święcie przekonana, iż gdy ją zobaczy, wróci z nią do domu i zgodzi się na pójście na odwyk. Przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, by tak się stało.
         Kiedy wyszła już z domu, na zewnątrz zobaczyła Tessę kroczącą w jej stronę. Za dziewczyną zauważyła auto Ethana.
         - O, na szczęście cię złapałam. Zabieram cię do kina. Obejrzymy jakąś kiepską komedię romantyczną i pożalimy się na wszystkich beznadziejnych facetów świata. – powiedziała z uśmiechem poprawiając swoją dżinsową kurtkę. Genevieve także miała taką na sobie, jednakże zarzuciła ją niedbale na ramiona, nie chcąc tracić czasu.
         - Musimy to przełożyć. Teraz muszę uratować jednego z tych beznadziejnych facetów.
         Tessa przewróciła oczami, zastawiając jej drogę.
         - Dokąd się wybierasz?
         - Do klubu niedaleko stąd. Chyba właśnie tam teraz jest.
         - Idę z tobą. – powiedziała Tessa zdecydowanym tonem i nie pozwoliła jej zaprzeczyć. – Obie wiemy, jak kończy się zostawianie cię samej w klubie. Ethan nas zawiezie.
***
         Shannon sam nie wiedział, jak znalazł się pod wejściem do klubu. Jeździł bez celu po mieście, próbując unikać domów swoich znajomych. Nie chciał, by ktoś namówił go na wspólne imprezowanie. Jednak nikt nie musiał go zapraszać do Oyster. Zawędrował w tę okolicę wiedziony instynktem, a może raczej palącą potrzebą uśmierzenia bólu po rozstaniu. To była jedyna metoda, jaką znał.
         Na początku postanowił sobie, że jedynie wejdzie do klubu i spróbuje się bawić nie zażywając narkotyków. Po wejściu zobaczył niewielką ilość ludzi, gdyż było jeszcze za wcześnie na tłumy. Usiadł przy barze i zamówił piwo, chcąc w ten sposób znaleźć zamiennik dla dragów. O tej porze muzyka była bardziej melancholijna i stonowana, dopiero za około dwie godziny zaczynała się prawdziwa zabawa. Niektórym to nie przeszkadzało; ci, którzy balowali tu od rana tańczyli nie zwracając zbytniej uwagi na to, co dobiega z głośników.
         Po wypiciu piwa Shannon miał ochotę pograć w bilard, jednakże wszystkie stoły były już zajęte przez grupki znajomych, przez co nie miał szansy do nikogo dołączyć. Zamówił więc drugie piwo. Obok niego było jedynie jedno puste miejsce, które jeszcze bardziej go dobijało. Sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej osamotniony. Jednak gdy na miejscu po jego prawej stronie usiadł mężczyzna po trzydziestce, Shannon natychmiast stwierdził, iż wolałby, aby miejsce pozostało puste.
         - Cześć, młody. – powiedział uśmiechając się niebezpiecznie. Jego srebrny ząb błysnął, gdy obrócił się bokiem by zamówić Bourbon.
         - James. – odparł Shannon nie kryjąc niezadowolenia.
         Umięśniony mężczyzna zdjął cienką czapkę, odsłaniając wygoloną głowę. Na jego kostkach widniały wytatuowane litery, a szyja pokryta była więziennymi malunkami.
         - Nie odzywałeś się. Przez chwilę nawet pomyślałem, że chcesz zrezygnować z interesów. – powiedział, nie czekając na wyjaśnienia. – Na szczęście przyszedłeś. Mam dla ciebie świeży towar, takiego jeszcze na oczy nie widziałeś. – zaśmiał się z ekscytacją.
         - Sęk w tym, że nawet nie chcę zobaczyć. – rzekł ze znudzeniem, próbując być delikatny. Wiedział, że z ludźmi takimi jak James nie należy zadzierać.
         Mężczyzna oparł łokieć o blat i przyjrzał mu się uważniej.
         - Chyba mnie nie dosłyszałeś. – powiedział z wyraźną groźbą w głosie, nachylając się bliżej.
         - Słyszałem wszystko, co powiedziałeś. Po prostu nie jestem już zainteresowany.
         James spojrzał na barmana, który stał przy drugim końcu baru. Upewniając się, że nikt ich nie słyszy, chwycił Shannona mocno za ramię. Nie był to jednak przyjacielski gest.  
         - Słuchaj, młody. Nie lubię ludzi, którzy nie dotrzymują danego mi słowa. Chyba zapomniałeś już, że masz u mnie dług wdzięczności. Nie sądzę, byś już go spłacił. – Z każdym kolejnym słowem mężczyzna mówił coraz ostrzej i groźniej. – Nie muszę ci chyba tłumaczyć, co robię z ludźmi, którzy mnie zawodzą. Naprawdę nie chciałbym, abyś był jednym z nich. Więc jak będzie?
         Shannon patrzył mu w oczy z narastającą wściekłością. Miał ochotę wstać i mu przyłożyć. Wiedział jednak, że w najlepszym wypadku skończyłoby się to pobytem w szpitalu, a w najgorszym – kulką w łeb. Wciągnął głośno powietrze, starając się utrzymać nerwy na wodzy. Ze wszystkich sił pragnął mu odmówić. Nie pozwalał mu na to honor, ale przede wszystkim lęk. Nie bał się wcale o siebie. Miał gdzieś, czy James zemści się za odrzucenie jego propozycji. Miał jednak rodzinę i dziewczynę, dla której zrobiłby wszystko. Nie chciał, by komukolwiek coś się stało i stwierdził, że skoro naważył sobie piwa, musi je teraz wypić.
         Owym długiem była wielokrotna pomoc Jamesa. Miał przydane znajomości, potrafił zawsze wszystko załatwić. Kiedy Shannon potrzebował wsparcia w kradzieżach, mężczyzna zawsze mu pomagał. Gdy musiał nastraszyć kogoś, kto był mu winien pieniądze, James zawsze zajmował się delikwentem. Shannon w zamian sprzedawał jego narkotyki, od których miał także swój procent. Jednak głównym długiem, jaki u niego zaciągnął, było uratowanie mu życia.
         Mieli wtedy zamiar tylko okraść niewielki sklep. Broń miała być użyta jedynie po to, by nastraszyć kasjera. Jednak żaden z nich nie wziął pod uwagę, że ich ofiara może stać się napastnikiem. Gdy mężczyzna wyjął pistolet i wycelował w Shannona, James wyrwał mu broń i oberwał w bark. Nie stało mu się nic poważnego, jednak gdyby nie on, Shannon mógłby już nie żyć. Właśnie dlatego chłopak nie mógł mu odmówić.
         - Co to za nowy towar? – zapytał wypuszczając powietrze z płuc, a James uśmiechnął się szeroko.
         - No, takie podejście mi się podoba. Chodź, sam wypróbujesz.
         Shannon odpalił papierosa i ruszył z mężczyzną w stronę stolików. Klub zaczął zapełniać się ludźmi, a oni zajęli miejsce w głębi sali. Do stolika przysiadł się także kuzyn Jamesa, Tyler. Był on młodszy, ale zaliczył tyle samo odsiadek, co on, jeśli nie więcej. James wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki foliowy worek i położył go na stole z zadowoleniem. Po raz pierwszy w życiu Shannon nie miał ochoty spróbować niczego, co mogło go odurzyć. Jednakże nie mógł zawieść Jamesa. Wiedział, że tym samym zawiedzie Genevieve, ale postanowił najpierw uporać się z jednym problemem. Stwierdził, że dopiero po spłaceniu długu będą mogli żyć spokojnie, a on przestanie ćpać. Póki co był przyparty do muru i tylko tak mógł się uwolnić. Pragnął tego nawet za cenę złamania przysięgi, którą dał Gen. Zrobiłby wszystko, by była bezpieczna.
         - Nazwaliśmy je z Tylerem insomnia. Gwarantują nie tylko bezsenność, ale i zajebisty odlot. – powiedział James śmiejąc się gardłowo i zaczął rozpakowywać przezroczystą torebkę, wyjmując z niej czarno-czerwone tabletki. - No, to na zdrowie, chłopcy.
***
         - Genny, chyba pomyliłaś drogę. Tu nie ma żadnego klubu. – powiedziała Tessa, z niepokojem patrząc na mijane budynki opuszczone od kilkudziesięciu lat.
         - To tam. – dziewczyna wskazała na zardzewiałe wejście. – To dość… sekretne miejsce.
         Ethan zmierzył ją wzrokiem, nie dowierzając. Nie miał pojęcia, że przyjaciółka jego siostry bywa w takich miejscach.
         - Chociaż to całkowicie nie pochwalam waszego beznadziejnego pomysłu uważam, że powinienem tam wejść z wami. – stwierdził, czując się za nie odpowiedzialny.
         - Nie wiem czy nas wpuszczą. Potrzebne jest hasło, którego nie mam.
         Tessa zauważyła mężczyznę, który wyszedł właśnie z tajemniczego klubu. Był młody i wyglądał na nieźle wstawionego, dlatego wpadł jej do głowy pewien pomysł. Wysiadła z auta i pobiegła w jego stronę, zanim zdążył wsiąść do swojego samochodu. Oparła się o nie z gracją, a Genevieve i Ethan patrzyli na nią zaskoczeni.
         - Cześć, przystojniaku. – powiedziała Tessa zalotnie, choć wcale nie uważała chłopaka za specjalnie urodziwego. – Chciałabym się dziś trochę zabawić w klubie ze znajomymi, ale zapomnieli podać mi hasła. Mógłbyś mi pomóc?
         Chłopak był zbyt oszołomiony i pijany, by zachować jasność umysłu.
         - Dzisiaj nie ma żadnego hasła. – odparł.
         Tessa parsknęła z niezadowoleniem. Nie uwierzyła mu. Mimo irytacji postanowiła nie rezygnować tak szybko.
         - Nie bądź taki. To tylko głupie hasło. – kontynuowała, przysuwając się bliżej.
         - Nie zrozumieliśmy się. – zaśmiał się starając się z nią flirtować. – Dzisiejsze hasło to dzisiaj nie ma żadnego hasła. Musisz powiedzieć to słowo w słowo, wtedy cię wpuszczą. Pamiętaj, dzisiaj nie ma żadnego hasła. Musisz też zapukać do drzwi w określonym tempie. – chłopak zastukał w szybę swojego samochodu. – Łapiesz?
         Tessa wciąż nie była pewna, czy chłopak się z nią nie droczy, albo jest pijany i zapomniał hasła. Podziękowała mu jednak i gdy poprosił o jej numer, nakreśliła przypadkowe cyfry na jego dłoni. Pokazała Genevieve i Ethanowi, by wysiedli z auta. Gdy stanęli pod drzwiami, Tessa starała się bezbłędnie odwzorować pukanie. Kiedy oczekiwali na ich otwarcie, zaczęli tracić nadzieję. W końcu w wejściu pojawił się bramkarz.
         - Hasło. – burknął.
         - Dzisiaj nie ma żadnego hasła. – wydukała zdenerwowana Tessa.
         Mężczyzna zmierzył ich wzrokiem, po czym przesunął się i otworzył szerzej drzwi, rozglądając się na zewnątrz. Gdy Ethan jako ostatni miał zamiar wejść do klubu, zatrzymał go silną ręką.
         - Faceci po dwudziestej trzeciej wchodzą za stówę.
         Chłopak spojrzał na siostrę i jej przyjaciółkę z rezygnacją.
         - Nie wziąłem tyle kasy.
         Dziewczyny spojrzały po sobie. Tessa chciała dać sobie spokój i wrócić do domu, jednakże Genevieve pozostawała zdeterminowana. Jej przyjaciółka wiedziała, że jeśli nie pójdzie tam z nią, i tak Gen wejdzie sama.
         - Przyjedź po nas za godzinę, okej?

         Chłopak chciał polemizować, jednakże widząc groźne spojrzenie niecierpliwego bramkarza tylko przytaknął i odszedł. Widział, jak drzwi zamykają się za dziewczynami i miał co do tego złe przeczucia. Stwierdził jednak, że nawet jeśli cofnąłby się po pieniądze, i tak nie skupił się na sposobie, w jakim Tessa zapukała do drzwi. Wsiadł więc do samochodu i odjechał, cały czas mając wyrzuty sumienia, że pozwolił swojej siostrze i jej przyjaciółce wejść samotnie do podejrzanego klubu.  

8 komentarzy:

  1. O kurcze nie pisz tak, bo mi szkoda wszystkich Jareda, Shannona i Gen.Czemu to wszystko musiało się tak źle potoczyć. Po co Shann szedł do tego głupiego klubu. Kurcze nigdy nie sądziłam,że z jakimś opowiadaniem tak się zżyję. Kocham je i nie wiem jak to będzie gdy je zakończysz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajnie, że dodałaś dzisiaj rozdział. Czekałam na niego z niecierpliwością:) Świetny jest, nawet nie bardzo wiem co napisać. Już nie mogę się doczekać jak Gen wpadnie do klubu i zobaczy co Shann robi. Kurcze z jedenej strony nie chcę, żeby to opowiadanie się skończyło a z drugiej to już bym chciała,aby był już ten wypadek i żeby już wszystko wiedzieć. To jest chyba dziwne, ale trudno:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz uwielbiam to opowiadanie. Kurcze to moje absolutnie ulubione. Nie wiem co to będzie jak ono się skończy... Ale nie chcę się martwić na zapas. Świetny rozdział, tylko trochę wkurzył mnie ten pocałunek Gen i Jareda, ale cóż niech Gen przed śmiercią ma trochę przygód z innymi facetami:):):):):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku.. Po zakończeniu poprzedniego aż bałam się zacząć czytać ten rozdział XD Mam nadzieję, że Constance nie opowie Shannonowi o tym co widziała, bo biedaczek się załamie :( I boję się, że w klubie dojdzie do czegoś złego... Świetny rozdział jak zwykle, uwielbiam to jak piszesz i jak trzymasz w napięciu :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Użyję tutaj mało poetyckiego stwierdzenia, ale tylko takie w tym momencie odzwierciedla to, co się we mnie dzieje po przeczytaniu rozdziału: JARAM SIĘ MAX! Coraz bliżej do końca tego opowiadania, a mi zamiast być smutno, na buzi z rozdziału na rozdział rośnie mi uśmiech od ucha do ucha. Jestem niesamowicie ciekawa jak będzie wyglądał ostatni rozdział. Z pewnością mnie zaskoczysz. ;)
    Szkoda pana J., ale wszyscy wiemy, że to mu wyjdzie na dobre. S. wpakował się w niezłe bagno, z którego sam musi wyjść. Czy pomoc G. jest mu niezbędna?
    A i jeszcze jedno- czemu E. odjechał? Skoro się tak obawiał to nie mógł zostać pod klubem i poczekać już tę godzinkę, ale być cały czas w gotowości i jak najbliżej siostry? Ehs
    Dziękuję Ci za rozdział i życzę weny! ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzymasz w napięciu do samego końca - ostatnia strona w książce jest wszystkim znana - pomimo posiadania tej wiedzy z coraz większym napięciu czekam na kolejny. Pozdrawiam
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miało być napięciem, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Wooow! Nie wiem co napisać,naprawdę.Tworzysz coś niesamowitego i nie wiem jak mam to opisać słowami.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)