Jared
spuścił głowę. Wcześniej nie zamierzał jej nic mówić i było mu wstyd, że
wszystko tak łatwo się wydało.
-
On wyjeżdża, prawda? Wyjeżdża beze mnie. – powiedziała z gniewem, ale i z
uczuciem porażki. Nie chciała się rozklejać, lecz łzy same zaczęły napływać jej
do oczu.
-
Nie. To ja wyjeżdżam, Genevieve. – odparł Jared cicho, lecz wystarczająco
głośno, by go usłyszała.
Dziewczyna
spojrzała na niego. Włosy zakrywały mu całą twarz, ale domyślała się, jaką ma
minę. Pomyślała, że powinna poczuć się lepiej wiedząc, że Shannon nie zamierzał
jej zostawić i uciec od problemów. Jednakże myśl, iż Jared próbuje zrobić
dokładnie to samo, zasmuciła ją jeszcze bardziej. Wiedziała, że to jej wina.
-
Wyjechałbyś, gdybym… - zaczęła swoje pytanie, ale on nie pozwolił jej skończyć.
Podniósł wzrok i spojrzał Gen w oczy. Obydwoje wpatrywali się w siebie smutno,
a ich głosy się łamały.
-
Wyjechałbym. Może później, ale i tak bym to zrobił.
Genevieve
pokręciła głową z niedowierzaniem.
-
Proszę, nie wyprowadzaj się. Nie przeze mnie. Pomyśl o Shannonie, o swojej
matce…
Jared
zrobił krok do przodu, znajdując się blisko niej. Patrzył na nią z góry i
starał się być stanowczy. Wiedział, że łatwo poddawał się jej urokowi i
potrafił godzić się na wszystko, co mówiła.
-
Robię to właśnie z myślą o nich. Z myślą o tobie. Tak będzie lepiej dla nas
wszystkich. A Shannon… jak widać moja opieka nie odnosi żadnych skutków. To jego
życie, a ja go nie zmienię, dopóki sam tego nie będzie chciał. Ty też tego nie
zrobisz, Gen. Tak długo zajmowałem się jego życiem, że zapomniałem o własnym. Przepraszam,
że wtedy obwiniałem cię za to, że się o niego nie troszczysz. Obydwoje
powinniśmy zatroszczyć się najpierw o siebie. Ja zrobię to właśnie w ten
sposób.
Dziewczyna
zacisnęła powieki, by stłumić płacz. Gdy je otworzyła, jego twarz spochmurniała
jeszcze bardziej.
-
Mylisz się. Zmienię go, przysięgam. Jestem pewna, że kiedy teraz z nim
zerwałam, wszystko zmieni się na lepsze. – powiedziała z przekonaniem, choć
sama do końca nie wierzyła w swoje słowa. – A ty nie powinieneś wyjeżdżać z
mojego powodu.
Jared
uśmiechnął się cierpko.
-
Słyszałem wczoraj waszą rozmowę. Wiem, że całe to zerwanie jest tak właściwie fikcją
i nadal go kochasz, ale przez moment się ucieszyłem. – powiedział z goryczą. – Znienawidziłem
się za to. Poczułem się podle, życząc źle mojemu bratu. Nie byłem wcale
uradowany tym, że wreszcie może się zmienić. Ciszyło mnie, że nie jesteście już
razem. – Genevieve patrzyła na niego z bólem, wcale o nic go nie obwiniając.
Współczuła mu i teraz to ona czuła się podle, nie mogąc go uszczęśliwić. Chłopak
dotknął wierzchem dłoni jej policzka i spojrzał jej głęboko w oczy. – Dlatego muszę
wyjechać. Nie mogę wciąż się oszukiwać, że kiedykolwiek poczujesz do mnie
chociaż w połowie to samo, co czujesz do niego.– Jared cofnął rękę, co jeszcze
bardziej ją zasmuciło. Rozumiała, dlaczego nie może zostać w Bossier, ale nie
zmieniało to faktu iż pragnęła, by nie wyjeżdżał, niezależnie od powodów. Nawet
nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. – Miałem wiele szans przed tym i po tym,
jak się poznaliście i ich nie wykorzystałem. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale
jak to mówią, nic nie dzieje się bez przyczyny. Może tak miało być, może dzięki
temu uratowałem mojego brata od destrukcji. Nie płacz. Będę was odwiedzać. –
powiedział starając się uśmiechnąć. – Żegnaj, Genevieve.
Dziewczyna
uwierzyła, że będzie przyjeżdżał, jednak i tak nie poprawiło to jej nastoju.
Chciała po raz ostatni zrobić coś, co choć trochę wynagrodziłoby całe
cierpienie, jakie mu sprawiła, będąc z jego bratem. Czuła, że tak trzeba choć
wiedziała, że Jared nigdy nie śmiałby ją o to poprosić.
Zbliżyła
się do niego i stojąc na palcach, chwyciła za tył głowy chłopaka i zaczęła go
całować, przeczesując palcami jego włosy. Całkowicie się tego nie spodziewał,
ale nie pozostał obojętny wobec jej gestu. Nie zastanawiał się, czy będzie miał
wyrzuty sumienia przed bratem, jednakże mimo wszystko to Gen postanowiła go
pocałować. W dodatku (teoretycznie) nie była już z Shannonem.
Genevieve
nie czuła tego, co Jared. Całując Shannona miała wrażenie, jakby cały świat
zatrzymywał się tylko dla nich. Robiąc to samo z Jaredem jedynie cieszyła się,
że może podarować mu swego rodzaju prezent. To utwierdziło ją w przekonaniu, że
miał rację. Nigdy nie byłaby w stanie pokochać go tak samo, jak jego brata,
jeśli w ogóle mogłaby coś do niego poczuć.
Kiedy
usłyszeli głośne chrząknięcie, odsunęli się od siebie jak poparzeni. Genevieve
spojrzała z przerażeniem na stojącą w progu Constance, która przyglądała się
całej scenie z nieukrywanym zdziwieniem. Wydawała się być także rozczarowana.
-
Mamo, to nie tak jak myślisz. – Jared wiedział, że żadne wytłumaczenie nie jest
dobre w obecnej sytuacji, ale i tak czuł, że musi to wyjaśnić. Nie chciał, by
jego matka żywiła jakąkolwiek urazę do Genevieve lub by stanęła przed wyborem,
czy powiedzieć o tym Shannonowi, czy nie.
-
Lepiej już pójdę. – powiedziała pospiesznie Gen czując, jak oblewa się
rumieńcem.
-
Genevieve… - zatrzymał ją jego głos, gdy minęła jego matkę i stała już w progu.
Kiedy się odwróciła, Constance zniknęła już z pola widzenia. – Musisz wiedzieć,
że Shannon pojechał dzisiaj do klubu. Wydaję mi się, że jest teraz w Oyster i robi to samo, co wcześniej. Naprawdę,
nie trać na niego swojego życia. Musi chyba spaść na samo dno, żeby wreszcie
coś zrozumieć. Pozwól mu na to.
-
Do zobaczenia. – rzekła dziewczyna, ignorując to, co powiedział. Celowo nie
użyła słowa „żegnaj”. Nie chciała, by było to ich ostateczne pożegnanie.
Gdy
wróciła do domu, wciąż nikt nie przyjechał. Leanne została podrzucona do babci,
gdyż Jared pożegnał się z nią przed powrotem Genevieve ze szkoły. Dziewczyna
usiadła bezradnie na łóżku w swoim pokoju i zaczęła płakać. Zastanawiała się,
dlaczego to wszystko spotkało właśnie ją. Patrzyła na ściany swojej sypialni
malowane przez Shannona i myślała o tym, co by było, gdyby Jared faktycznie
wcześniej ją gdzieś zaprosił. Nie była pewna, czy po poznaniu jego brata i tak
nie zapałałaby do niego uczuciem, ale podejrzewała, że nie chcąc łamać serca
Jareda i niszczyć ich braterskiej więzi, byłaby z nim lub zostawiła, ale nie
odważyłaby się zacząć chodzić z Shannonem.
Ostatnie
słowa Jareda dźwięczały w jej głowie. Prosił ją, by odpuściła. Pewnie miał
rację, pomyślała. Ale perspektywa patrzenia na to, jak stacza się na samo dno
napawała ją rozpaczą. Odejście od niego była najtrudniejszą i najgorszą rzeczą,
jaką dotąd przyszło jej zrobić. Nie sądziła, że mogłaby go całkowicie zostawić
na pastwę losu, a nawet gdyby to zrobiła nie miała pewności, czy czegoś by go
to nauczyło. Bała się, że dno mogłoby dla niego oznaczać przedawkowanie, a
wtedy z pewnością nie wybaczyłaby sobie, iż mu nie pomogła.
Wyobrażając
sobie otrzymania wieści o śmierci Shannona, Genevieve odruchowo się wzdrygnęła.
Zrozumiała, że nie może siedzieć bezczynnie w domu, podczas gdy on zapewne bawi
się w klubie, nie zważając na konsekwencje. Nie myślała już nawet o tym, że
łamie złożoną jej obietnicę. Traktowała jego nałóg jak chorobę, która odbierała
mu rozum i zmuszała go do oszukiwania i brania narkotyków. I choć wiedziała, że
to od niego zależało czy podda się używkom, czy nie, była święcie przekonana,
iż gdy ją zobaczy, wróci z nią do domu i zgodzi się na pójście na odwyk. Przyrzekła
sobie, że zrobi wszystko, by tak się stało.
Kiedy
wyszła już z domu, na zewnątrz zobaczyła Tessę kroczącą w jej stronę. Za
dziewczyną zauważyła auto Ethana.
-
O, na szczęście cię złapałam. Zabieram cię do kina. Obejrzymy jakąś kiepską
komedię romantyczną i pożalimy się na wszystkich beznadziejnych facetów świata.
– powiedziała z uśmiechem poprawiając swoją dżinsową kurtkę. Genevieve także
miała taką na sobie, jednakże zarzuciła ją niedbale na ramiona, nie chcąc
tracić czasu.
-
Musimy to przełożyć. Teraz muszę uratować jednego z tych beznadziejnych
facetów.
Tessa
przewróciła oczami, zastawiając jej drogę.
-
Dokąd się wybierasz?
-
Do klubu niedaleko stąd. Chyba właśnie tam teraz jest.
-
Idę z tobą. – powiedziała Tessa zdecydowanym tonem i nie pozwoliła jej
zaprzeczyć. – Obie wiemy, jak kończy się zostawianie cię samej w klubie. Ethan
nas zawiezie.
***
Shannon
sam nie wiedział, jak znalazł się pod wejściem do klubu. Jeździł bez celu po
mieście, próbując unikać domów swoich znajomych. Nie chciał, by ktoś namówił go
na wspólne imprezowanie. Jednak nikt nie musiał go zapraszać do Oyster. Zawędrował w tę okolicę
wiedziony instynktem, a może raczej palącą potrzebą uśmierzenia bólu po
rozstaniu. To była jedyna metoda, jaką znał.
Na
początku postanowił sobie, że jedynie wejdzie do klubu i spróbuje się bawić nie
zażywając narkotyków. Po wejściu zobaczył niewielką ilość ludzi, gdyż było
jeszcze za wcześnie na tłumy. Usiadł przy barze i zamówił piwo, chcąc w ten
sposób znaleźć zamiennik dla dragów. O tej porze muzyka była bardziej
melancholijna i stonowana, dopiero za około dwie godziny zaczynała się
prawdziwa zabawa. Niektórym to nie przeszkadzało; ci, którzy balowali tu od
rana tańczyli nie zwracając zbytniej uwagi na to, co dobiega z głośników.
Po
wypiciu piwa Shannon miał ochotę pograć w bilard, jednakże wszystkie stoły były
już zajęte przez grupki znajomych, przez co nie miał szansy do nikogo dołączyć.
Zamówił więc drugie piwo. Obok niego było jedynie jedno puste miejsce, które
jeszcze bardziej go dobijało. Sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej
osamotniony. Jednak gdy na miejscu po jego prawej stronie usiadł mężczyzna po
trzydziestce, Shannon natychmiast stwierdził, iż wolałby, aby miejsce pozostało
puste.
-
Cześć, młody. – powiedział uśmiechając się niebezpiecznie. Jego srebrny ząb
błysnął, gdy obrócił się bokiem by zamówić Bourbon.
-
James. – odparł Shannon nie kryjąc niezadowolenia.
Umięśniony
mężczyzna zdjął cienką czapkę, odsłaniając wygoloną głowę. Na jego kostkach
widniały wytatuowane litery, a szyja pokryta była więziennymi malunkami.
-
Nie odzywałeś się. Przez chwilę nawet pomyślałem, że chcesz zrezygnować z
interesów. – powiedział, nie czekając na wyjaśnienia. – Na szczęście
przyszedłeś. Mam dla ciebie świeży towar, takiego jeszcze na oczy nie
widziałeś. – zaśmiał się z ekscytacją.
-
Sęk w tym, że nawet nie chcę zobaczyć. – rzekł ze znudzeniem, próbując być
delikatny. Wiedział, że z ludźmi takimi jak James nie należy zadzierać.
Mężczyzna
oparł łokieć o blat i przyjrzał mu się uważniej.
-
Chyba mnie nie dosłyszałeś. – powiedział z wyraźną groźbą w głosie, nachylając
się bliżej.
-
Słyszałem wszystko, co powiedziałeś. Po prostu nie jestem już zainteresowany.
James
spojrzał na barmana, który stał przy drugim końcu baru. Upewniając się, że nikt
ich nie słyszy, chwycił Shannona mocno za ramię. Nie był to jednak
przyjacielski gest.
-
Słuchaj, młody. Nie lubię ludzi, którzy nie dotrzymują danego mi słowa. Chyba
zapomniałeś już, że masz u mnie dług wdzięczności. Nie sądzę, byś już go
spłacił. – Z każdym kolejnym słowem mężczyzna mówił coraz ostrzej i groźniej. –
Nie muszę ci chyba tłumaczyć, co robię z ludźmi, którzy mnie zawodzą. Naprawdę
nie chciałbym, abyś był jednym z nich. Więc jak będzie?
Shannon
patrzył mu w oczy z narastającą wściekłością. Miał ochotę wstać i mu przyłożyć.
Wiedział jednak, że w najlepszym wypadku skończyłoby się to pobytem w szpitalu,
a w najgorszym – kulką w łeb. Wciągnął głośno powietrze, starając się utrzymać
nerwy na wodzy. Ze wszystkich sił pragnął mu odmówić. Nie pozwalał mu na to
honor, ale przede wszystkim lęk. Nie bał się wcale o siebie. Miał gdzieś, czy
James zemści się za odrzucenie jego propozycji. Miał jednak rodzinę i
dziewczynę, dla której zrobiłby wszystko. Nie chciał, by komukolwiek coś się
stało i stwierdził, że skoro naważył sobie piwa, musi je teraz wypić.
Owym
długiem była wielokrotna pomoc Jamesa. Miał przydane znajomości, potrafił
zawsze wszystko załatwić. Kiedy Shannon potrzebował wsparcia w kradzieżach, mężczyzna
zawsze mu pomagał. Gdy musiał nastraszyć kogoś, kto był mu winien pieniądze,
James zawsze zajmował się delikwentem. Shannon w zamian sprzedawał jego
narkotyki, od których miał także swój procent. Jednak głównym długiem, jaki u
niego zaciągnął, było uratowanie mu życia.
Mieli
wtedy zamiar tylko okraść niewielki sklep. Broń miała być użyta jedynie po to,
by nastraszyć kasjera. Jednak żaden z nich nie wziął pod uwagę, że ich ofiara
może stać się napastnikiem. Gdy mężczyzna wyjął pistolet i wycelował w
Shannona, James wyrwał mu broń i oberwał w bark. Nie stało mu się nic
poważnego, jednak gdyby nie on, Shannon mógłby już nie żyć. Właśnie dlatego
chłopak nie mógł mu odmówić.
-
Co to za nowy towar? – zapytał wypuszczając powietrze z płuc, a James
uśmiechnął się szeroko.
-
No, takie podejście mi się podoba. Chodź, sam wypróbujesz.
Shannon
odpalił papierosa i ruszył z mężczyzną w stronę stolików. Klub zaczął zapełniać
się ludźmi, a oni zajęli miejsce w głębi sali. Do stolika przysiadł się także
kuzyn Jamesa, Tyler. Był on młodszy, ale zaliczył tyle samo odsiadek, co on,
jeśli nie więcej. James wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki foliowy worek i
położył go na stole z zadowoleniem. Po raz pierwszy w życiu Shannon nie miał ochoty
spróbować niczego, co mogło go odurzyć. Jednakże nie mógł zawieść Jamesa.
Wiedział, że tym samym zawiedzie Genevieve, ale postanowił najpierw uporać się
z jednym problemem. Stwierdził, że dopiero po spłaceniu długu będą mogli żyć
spokojnie, a on przestanie ćpać. Póki co był przyparty do muru i tylko tak mógł
się uwolnić. Pragnął tego nawet za cenę złamania przysięgi, którą dał Gen.
Zrobiłby wszystko, by była bezpieczna.
-
Nazwaliśmy je z Tylerem insomnia.
Gwarantują nie tylko bezsenność, ale i zajebisty odlot. – powiedział James
śmiejąc się gardłowo i zaczął rozpakowywać przezroczystą torebkę, wyjmując z
niej czarno-czerwone tabletki. - No, to na zdrowie, chłopcy.
***
-
Genny, chyba pomyliłaś drogę. Tu nie ma żadnego klubu. – powiedziała Tessa, z
niepokojem patrząc na mijane budynki opuszczone od kilkudziesięciu lat.
-
To tam. – dziewczyna wskazała na zardzewiałe wejście. – To dość… sekretne
miejsce.
Ethan
zmierzył ją wzrokiem, nie dowierzając. Nie miał pojęcia, że przyjaciółka jego
siostry bywa w takich miejscach.
-
Chociaż to całkowicie nie pochwalam waszego beznadziejnego pomysłu uważam, że
powinienem tam wejść z wami. – stwierdził, czując się za nie odpowiedzialny.
-
Nie wiem czy nas wpuszczą. Potrzebne jest hasło, którego nie mam.
Tessa
zauważyła mężczyznę, który wyszedł właśnie z tajemniczego klubu. Był młody i
wyglądał na nieźle wstawionego, dlatego wpadł jej do głowy pewien pomysł. Wysiadła
z auta i pobiegła w jego stronę, zanim zdążył wsiąść do swojego samochodu.
Oparła się o nie z gracją, a Genevieve i Ethan patrzyli na nią zaskoczeni.
-
Cześć, przystojniaku. – powiedziała Tessa zalotnie, choć wcale nie uważała
chłopaka za specjalnie urodziwego. – Chciałabym się dziś trochę zabawić w
klubie ze znajomymi, ale zapomnieli podać mi hasła. Mógłbyś mi pomóc?
Chłopak
był zbyt oszołomiony i pijany, by zachować jasność umysłu.
-
Dzisiaj nie ma żadnego hasła. – odparł.
Tessa
parsknęła z niezadowoleniem. Nie uwierzyła mu. Mimo irytacji postanowiła nie
rezygnować tak szybko.
-
Nie bądź taki. To tylko głupie hasło. – kontynuowała, przysuwając się bliżej.
-
Nie zrozumieliśmy się. – zaśmiał się starając się z nią flirtować. – Dzisiejsze
hasło to dzisiaj nie ma żadnego hasła.
Musisz powiedzieć to słowo w słowo, wtedy cię wpuszczą. Pamiętaj, dzisiaj nie ma żadnego hasła. Musisz też
zapukać do drzwi w określonym tempie. – chłopak zastukał w szybę swojego
samochodu. – Łapiesz?
Tessa
wciąż nie była pewna, czy chłopak się z nią nie droczy, albo jest pijany i
zapomniał hasła. Podziękowała mu jednak i gdy poprosił o jej numer, nakreśliła
przypadkowe cyfry na jego dłoni. Pokazała Genevieve i Ethanowi, by wysiedli z
auta. Gdy stanęli pod drzwiami, Tessa starała się bezbłędnie odwzorować
pukanie. Kiedy oczekiwali na ich otwarcie, zaczęli tracić nadzieję. W końcu w
wejściu pojawił się bramkarz.
-
Hasło. – burknął.
-
Dzisiaj nie ma żadnego hasła. – wydukała
zdenerwowana Tessa.
Mężczyzna
zmierzył ich wzrokiem, po czym przesunął się i otworzył szerzej drzwi,
rozglądając się na zewnątrz. Gdy Ethan jako ostatni miał zamiar wejść do klubu,
zatrzymał go silną ręką.
-
Faceci po dwudziestej trzeciej wchodzą za stówę.
Chłopak
spojrzał na siostrę i jej przyjaciółkę z rezygnacją.
-
Nie wziąłem tyle kasy.
Dziewczyny
spojrzały po sobie. Tessa chciała dać sobie spokój i wrócić do domu, jednakże
Genevieve pozostawała zdeterminowana. Jej przyjaciółka wiedziała, że jeśli nie
pójdzie tam z nią, i tak Gen wejdzie sama.
-
Przyjedź po nas za godzinę, okej?
Chłopak
chciał polemizować, jednakże widząc groźne spojrzenie niecierpliwego bramkarza
tylko przytaknął i odszedł. Widział, jak drzwi zamykają się za dziewczynami i
miał co do tego złe przeczucia. Stwierdził jednak, że nawet jeśli cofnąłby się
po pieniądze, i tak nie skupił się na sposobie, w jakim Tessa zapukała do
drzwi. Wsiadł więc do samochodu i odjechał, cały czas mając wyrzuty sumienia,
że pozwolił swojej siostrze i jej przyjaciółce wejść samotnie do podejrzanego
klubu.
O kurcze nie pisz tak, bo mi szkoda wszystkich Jareda, Shannona i Gen.Czemu to wszystko musiało się tak źle potoczyć. Po co Shann szedł do tego głupiego klubu. Kurcze nigdy nie sądziłam,że z jakimś opowiadaniem tak się zżyję. Kocham je i nie wiem jak to będzie gdy je zakończysz...
OdpowiedzUsuńAle fajnie, że dodałaś dzisiaj rozdział. Czekałam na niego z niecierpliwością:) Świetny jest, nawet nie bardzo wiem co napisać. Już nie mogę się doczekać jak Gen wpadnie do klubu i zobaczy co Shann robi. Kurcze z jedenej strony nie chcę, żeby to opowiadanie się skończyło a z drugiej to już bym chciała,aby był już ten wypadek i żeby już wszystko wiedzieć. To jest chyba dziwne, ale trudno:)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz uwielbiam to opowiadanie. Kurcze to moje absolutnie ulubione. Nie wiem co to będzie jak ono się skończy... Ale nie chcę się martwić na zapas. Świetny rozdział, tylko trochę wkurzył mnie ten pocałunek Gen i Jareda, ale cóż niech Gen przed śmiercią ma trochę przygód z innymi facetami:):):):):):)
OdpowiedzUsuńJejku.. Po zakończeniu poprzedniego aż bałam się zacząć czytać ten rozdział XD Mam nadzieję, że Constance nie opowie Shannonowi o tym co widziała, bo biedaczek się załamie :( I boję się, że w klubie dojdzie do czegoś złego... Świetny rozdział jak zwykle, uwielbiam to jak piszesz i jak trzymasz w napięciu :D
OdpowiedzUsuńUżyję tutaj mało poetyckiego stwierdzenia, ale tylko takie w tym momencie odzwierciedla to, co się we mnie dzieje po przeczytaniu rozdziału: JARAM SIĘ MAX! Coraz bliżej do końca tego opowiadania, a mi zamiast być smutno, na buzi z rozdziału na rozdział rośnie mi uśmiech od ucha do ucha. Jestem niesamowicie ciekawa jak będzie wyglądał ostatni rozdział. Z pewnością mnie zaskoczysz. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda pana J., ale wszyscy wiemy, że to mu wyjdzie na dobre. S. wpakował się w niezłe bagno, z którego sam musi wyjść. Czy pomoc G. jest mu niezbędna?
A i jeszcze jedno- czemu E. odjechał? Skoro się tak obawiał to nie mógł zostać pod klubem i poczekać już tę godzinkę, ale być cały czas w gotowości i jak najbliżej siostry? Ehs
Dziękuję Ci za rozdział i życzę weny! ;))
Trzymasz w napięciu do samego końca - ostatnia strona w książce jest wszystkim znana - pomimo posiadania tej wiedzy z coraz większym napięciu czekam na kolejny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń-K.B.
Miało być napięciem, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWooow! Nie wiem co napisać,naprawdę.Tworzysz coś niesamowitego i nie wiem jak mam to opisać słowami.
OdpowiedzUsuń