niedziela, 16 listopada 2014

36. Belong




         - Na pewno. Tak jak powiedziałem, skończyłem z tym. – odparł Shannon, starając się nie tracić opanowania.
         Normalnie pewnie by się zgodził i sprzedał coś chłopakowi. Jednak od początku coś mu tu nie pasowało. Po pierwsze, Jake nie wyglądał na kogoś, kto lubi używki. Po drugie, Shannon nie chciał wyjść na kłamcę i krętacza, bo jeszcze minutę wcześniej powiedział mu, że narkotyki są już dla niego przeszłością. I po trzecie – wolał nie ryzykować, gdyż żadne pieniądze nie były warte kłótni z kolejną częścią rodziny Genevieve.
         - To dobrze. Nie wiem czy jesteś na tyle mądry, że z tym skończyłeś czy na tyle cwany, że wyczułeś podstęp. – powiedział Jake z uśmiechem. – W każdym razie mam nadzieję, że nie jesteś na tyle głupi, by skrzywdzić Gen.
         - A więc to był test? – Shannon odchylił się na krześle z zadowoleniem. Nie miał chłopakowi za złe, że próbował go sprawdzić. Wolał nawet nie myśleć co by było, gdyby jednak połknął haczyk.
         - Tak. I go zdałeś. Witaj w rodzinie. – chłopak parsknął śmiechem.
         Jake nie był pewien, czy Shannon mówił całkowitą prawdę. Jednakże nie mógł mu nic zarzucić, nie mając dowodów i postanowił, że więcej nie będzie ich szukał. Zdecydował już się nie wtrącać w sprawy swojej kuzynki i jej chłopaka, wystarczyła mu ta jedna próba, nawet jeśli nie była do końca autentyczna.
         - Z czego się tak śmiejecie? – zapytała Genevieve, uchylając szerzej drzwi.
         Usiadła Shannonowi na kolanach, a Jake spojrzał na nich promiennie. Jeszcze nigdy nie widział dziewczyny tak szczęśliwej, tym bardziej podczas jej tygodniowego pobytu na Florydzie. Nawet gdy przyjeżdżała tu wcześniej z rodzicami i zdawała się świetnie bawić, nie był to ten sam rodzaj radości. Shannon patrzył w jej oczy tak, jakby miał w nich utonąć, a ona zdawała się topić razem z nim.
         - Takie tam męskie rozmowy. – odparł Shannon uśmiechając się szelmowsko.
         - Och, wybaczcie mi, że przeszkodziłam w dyskusji. – powiedziała Gen z udawaną urazą i chciała zejść z jego kolan, ale chłopak przyciągnął ją mocniej do siebie, przez co całkowicie wpadła mu w ramiona. Otoczył ją rękoma i splótł je z jej dłońmi.
         - Możemy zrobić dla ciebie wyjątek. – rzucił Jake i wszyscy się zaśmiali.
         Bethany stanęła w drzwiach i spojrzała z uśmiechem na swoją bratanicę i jej chłopaka. Wcale nie przeszkadzało jej to, jak ją obejmuje. Wręcz przeciwnie – cieszyła się, że czują się w jej towarzystwie swobodnie i wreszcie nie muszą się ukrywać.
         - Młodzież ma jakieś plany na wieczór?
         Jake tego dnia obiecał swojej dziewczynie, iż przyjdzie do jej domu z Genevieve. Wtedy nie wiedział jednak o niezapowiedzianej wizycie Shannona.
         - Miałem się spotkać z Kate, ale mogę to odwołać, jeśli chcecie pójść na jakąś imprezę czy coś.
         Bethany spojrzała na syna z ukosa.
         - Hej, przypominam ci, że dziś jest czwartek. Umawialiśmy się, że imprezujesz w piątki.
         Jake przewrócił oczami.
         - Wyjątkowe okoliczności, mamo.
         Genevieve nie chciała urazić kuzyna, ale szczerze mówiąc liczyła, że spędzi wreszcie trochę czasu sam na sam z Shannonem. Oczywiście nie miała nic przeciwko towarzystwu Jake’a, ale nie mogła przy nim poruszać niektórych kwestii. Poza tym ostatni raz była na osobności ze swoim chłopakiem w domku przy Benton Rd, co zdawało się jej być lata świetlne temu. Podejrzewała, że Shannon myśli tak samo, ale jak ona nie wie, jak to powiedzieć.
         - W porządku, Jake. Idź do Kate, a my z Shannonem zostaniemy. – powiedziała, a gdy ciotka odwróciła wzrok na syna, Gen puściła do niego oczko. Chłopak od razu zrozumiał, co ma na myśli i tylko uśmiechnął się szerzej.
         - Widzisz, mamo, wszyscy będą zadowoleni.
         Jake wstał i poszedł do swojego pokoju przygotować się do spotkania. Bethany także weszła do środka, więc Gen i Shannon zrobili to samo.
***
         Shannon udał się na parking przy kościele nieopodal, gdzie zostawił swój samochód. Zawiózł go tam Jake, gdyż i tak jechał do swojej dziewczyny i miał po drodze. Bethany namówiła go, by ustawił jeepa na ich podjeździe, by miał go zawsze blisko. Gdy wrócił, zabrał torbę z bagażnika, do której spakował trochę ubrań i najpotrzebniejsze rzeczy. Póki co zostawił ją w pokoju gościnnym, gdzie spała Gen choć podejrzewał, że jemu przyjdzie spać na kanapie w salonie. Oczywiście to i tak było lepsze, niż przydrożny motel czy spanie w samochodzie.
         - Ciociu, miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy wyszli z Shannonem na plażę? – zapytała Gen błagalnym tonem, starając się przekonać Bethany swoim niewinnym spojrzeniem.
         Shannon zszedł do salonu akurat w chwili, gdy zadawała to pytanie i stanął obok niej. Bethany zaczęła się uśmiechać, widocznie rozbawiona postawą swojej bratanicy. Patrzyła na chłopaka u jej boku z bezradnością, gdyż nie potrafiła im odmówić. Na dworze było już ciemno, co trochę niepokoiło kobietę chociaż wiedziała, iż Shannon nie pozwoliłby skrzywdzić Genevieve i będzie z nim bezpieczna.
         - Nie miałabym nic przeciwko, ale musimy ustalić pewne zasady. – Bethany starała się wyjść na odpowiedzialną i stanowczą, choć wciąż walczyła z uśmiechem. – Macie czas maksymalnie do dziesią… - Gen pokiwała głową i ściągnęła brwi, chcąc ubłagać o więcej czasu. - …jedena… - dziewczyna wciąż miała niezadowoloną minę, a Shannon złożył ręce błagalnie, śmiejąc się i naśladując mimikę swojej dziewczyny. – No dobrze, dwunastej. Moje ostatnie słowo. – kobieta zaśmiała się i podniosła wzniosła ręce do nieba, poddając się.
         - Dziękuję. – powiedziała z wdzięcznością Gen, całując ciotkę w policzek, co bardzo ją ucieszyło.
         - Dobrze już, dobrze. Może nie jestem tak stanowcza jak twoja matka, ale pamiętaj, że i u mnie obowiązują jakieś granice.
         - To znaczy? – Genevieve wolała się upewnić, co Bethany ma na myśli, by uniknąć późniejszych nieporozumień.
         Kobieta westchnęła głęboko, a Shannon parsknął śmiechem domyślając się już, co chce powiedzieć.
         - Wiesz, Genny, jest taki drink, o bardzo wdzięcznej nazwie, która nie wzięła się znikąd. – zaśmiała się, a dziewczyna była jeszcze bardziej zdezorientowana. Kompletnie nie znała się na alkoholach, a tym bardziej na nazwach drinków.
         - White Russian? – zapytała żartobliwie, gdyż był to jedyny drink jakiego było jej dane spróbować i tylko taką nazwę znała.
         Bethany i Shannon wybuchli śmiechem.
         - Czy Shannon wygląda ci na Rosjanina? – zapytała rozbawiona kobieta, próbując się opanować.
         - Bethany chodziło raczej o sex on the beach. – zaśmiał się Shannon, a Gen odruchowo zaczęła się rumienić.
         - Ciociu… - westchnęła zażenowana, a kobieta wzruszyła ramionami.
         - No co? Muszę trochę ci nagadać, żebyś nie poczuła się zbyt swobodnie. – powiedziała Bethany nie tracąc pogody ducha. – I chyba powinno mnie martwić, że Shannon wiedział, o czym mówię. – uśmiechnęła się do chłopaka, a on podrapał się po głowie unikając jej spojrzenia z zażenowaniem, choć też się zaśmiał. - No dobra, idźcie już na tę plażę, ale pamiętajcie o tym, że wam ufam, a chyba nie chcielibyście mnie zawieść.
         - Będziemy grzeczni. – powiedział Shannon przekonująco, chociaż nikt ze zgromadzonych mu nie uwierzył, nawet on sam.
***
         Na zewnątrz zapadł już zmrok. Było całkiem ciemno, choć światła odległych hoteli, wysokich bloków czy domków przy plaży oświetlały ją na tyle, by dokładnie widzieli swoje twarze. Szli trzymając się za ręce i śmiejąc się z sytuacji, która miała miejsce kilka minut temu w domu Bethany.
         Kiedy szli wzdłuż brzegu, wiał słaby wiatr, tworzący niewielkie fale. Szli wzdłuż brzegu, nie milcząc ani nie puszczając się nawet przez sekundę. W końcu zatrzymali się i usiedli na chłodnym i wilgotnym piasku. Siedzieli przodem do wody, a Genevieve znalazła sobie miejsce między jego kolanami, opierając się o klatkę piersiową chłopaka. Czuła na szyi jego oddech i odchyliła głowę tak, by spoczęła na jego ramieniu. Obejmował ją rękoma, a ich dłonie się splatały.
         - Nigdy bym nie pomyślał, że znajdziemy się razem na Florydzie, w dodatku sami. - powiedział ściszonym głosem pamiętając, iż jego usta są blisko jej ucha.
         - A ja nie pomyślałabym, że specjalnie tu przyjedziesz.
         - Naprawdę tak trudno w to uwierzyć? Przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Mogłabyś nawet pojechać na koniec świata, a ja bym znalazł jakiś sposób, by być tam z tobą.
         Dziewczyna nie wiedziała jak odpowiedzieć, dlatego odwróciła głowę i go pocałowała. Nigdy nie wymarzyłaby sobie takiej chwili i wiedziała, że Shannon mówi na poważnie. Wierzyła, że naprawdę zawsze wymyśli coś, by być blisko niej, chociażby miał podjąć ogromne ryzyko.
         - To takie dziwne. Mieszkaliśmy tak blisko siebie, mijaliśmy się w szkole, twój brat prawie codziennie był w moim domu, a tyle czasu zajęło nam, by w ogóle zacząć ze sobą rozmawiać. – zaśmiała się przypominając sobie, jak na początku reagowała na Shannona. Usłyszała, jak i on parsknął śmiechem.
         - Co sobie pomyślałaś, kiedy otworzyłem ci drzwi gdy przyszłaś z ciastem? – teraz wydawało mu się aż niewiarygodne, że Isabelle mogła zrobić dla niego cokolwiek miłego.
         Genevieve próbowała dokładnie odtworzyć ten dzień w swojej głowie, co nie było trudne. Najwięcej kłopotów sprawiało jej przypomnienie sobie, co wtedy czuła, bo teraz wszystko diametralnie się zmieniło. Pomimo, że nie miało to miejsca bardzo dawno temu poczuła, jakby to zdarzyło się wieki temu.
         - Pomyślałam sobie, że jesteś cholernie irytujący i zadufany w sobie. – powiedziała i obydwoje wybuchli śmiechem. – A potem wkurzało mnie, że w gruncie rzeczy mi się spodobałeś i nie mogłam przestać o tym myśleć.
         - Wiedziałem, że już od samego początku nie mogłaś mi się oprzeć i tylko zgrywałaś niedostępną. – zażartował.
         - A ty, co sobie wtedy pomyślałeś? – Gen przypomniała sobie, jak zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zastanawiała się wtedy, jak bardzo musiała mu być obojętna, a wręcz nie do zniesienia, że nie chciał jej już oglądać.
         Shannon zamyślił się na chwilę.
         - Na początku nie zwróciłem na ciebie zbytniej uwagi. Ale później spojrzałem ci w oczy i… nie słyszałem już nawet, co do mnie mówiłaś. Ciężko mi było uwierzyć, że w końcu coś poczułem. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Spotykałem ładne dziewczyny, przyglądałem im się i po prostu myślałem, że są atrakcyjne, ale to wszystko. Kiedy zobaczyłem ciebie, stojącą nieśmiało w progu poczułem coś dziwnego i się przestraszyłem. Dlatego zamknąłem szybko drzwi. Chciałem później to wszystko stłumić. Starałem się cię unikać, ale wtedy spotkaliśmy się na imprezie Ethana i to znów do mnie wróciło.
         Genevieve przypomniała sobie, jak Shannon uratował ją przed chłopakiem, który za dużo wypił i miał lepkie ręce.
         - Wtedy spojrzałam na ciebie trochę inaczej. Pierwszy raz nie byłeś dla mnie oschły. No, przynajmniej przez chwilę.
         Shannon miał przed oczami ten moment. Pamiętał, że wtedy skorcił samego siebie za to, iż na chwilę pozwolił sobie stracić kontrolę i okazać jej jakiekolwiek uczucia. Nigdy nie podejrzewałby, że przyjdzie mu się śmiać z własnej głupoty.
         - Powiedziałaś mi, że jeśli będę odtrącał ludzi, zostanę samotny. – przypomniał sobie nagle i się zaśmiał. Gen całkowicie już zapomniała, że powiedziała te słowa w nerwach i ogólnym szoku wszystkim tym, co się wtedy wydarzyło. – Odpowiedziałem, że może chcę być samotny.
         - A ja dodałam, że nikt nie chce być samotny. Jednak to ja zawsze mam rację. – powiedziała i spojrzała w jego roześmiane oczy, błyszczące niczym tafla wody oświetlana blaskiem księżyca w kształcie sierpa.
         - W jednym nie miałaś racji. – odparł po chwili. – Powiedziałaś, że nie lubisz takich chamów jak ja. Jesteś ze mną, więc chyba jednak zmieniłaś zdanie.
         Gen przypomniała sobie, jakimi epitetami zwykła obrzucać Shannona. Nie pamiętała już kiedy nazwała go chamem, ale wiedziała, że z pewnością to zrobiła, prawdopodobnie nie raz.
         - Nie, to ty się zmieniłeś. Kiedyś byłeś prawdziwym chamem.
         - Wciąż jestem, ale nie dla ciebie. – zażartował.
         - Nie prawda. Naprawdę się zmieniłeś, inaczej moja ciotka nawet by cię nie zaprosiła do domu. Poza  tym mimo wszystko byłeś miły dla moich rodziców, przynajmniej zanim przywaliłeś ojcu w nos.
         Shannon mimowolnie się roześmiał, choć patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu swoim czynem tylko pogorszył to, co i tak było już beznadziejne.
         - Proszę cię, nie rozmawiajmy teraz o twoich rodzicach. Chcę chociaż przez chwilę udawać, że mnie nie nienawidzą i gdy wrócimy do Bossier City wszystko będzie tak normalne, jak tutaj.
         Genevieve nawet nie potrafiła sobie wyobrazić powrotu do domu. Wiedziała, że będzie tak, jak mówił Shannon. Nic nie będzie normalne, a oni nie odpuszczą, dopóki nie doprowadzą do ich zerwania.  
         - Chciałabym, żeby tak było już zawsze. – powiedziała ze smutkiem, poważniejąc. Shannon przytulił  ją mocniej i oparł głowę na jej ramieniu.
         - Zrobię wszystko, żeby tak się stało. – wyszeptał jej do ucha.
         - Wiem. Ale oni zrobią wszystko, żeby to zepsuć.
         - Więc postaram się bardziej. – próbował ją rozchmurzyć choć wiedział, jak trudna jest ich sytuacja. – W końcu będą mieli dość walki.
         - Chyba po moim trupie. – westchnęła, a on nawet nie chciał rozmyślać co by było, gdyby naprawdę odeszła.
         - Jeśli nie, poczekam aż będziesz już pełnoletnia i nie będą mogli niczego ci zabronić.
         Jego słowa trochę podniosły ją na duchu. Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy. Znów chwycił ją w pasie i znaleźli się na piasku, leżąc na plecach obok siebie. Otoczył ją ramieniem, a ona położyła mu rękę na klatce piersiowej i przywarła do jego boku.
         - Obiecujesz? – zapytała spoglądając na jego skupioną twarz. Wpatrywał się w gwiazdy, ale gdy tylko zadała mu pytanie, natychmiast spojrzał na nią.
         - Obiecuję. – odparł i przyciągnął ją mocniej do siebie.
         Obydwoje poczuli się teraz tak, jakby nic wokół nie istniało. Nigdy jeszcze nie czuli takiej beztroski. Nie zastanawiali się, czy po powrocie do domu będą mieli kłopoty, czy nie. Shannon wiedział, że dużo jej obiecał. Postanowił jednak nie spocząć, dopóki nie dotrzyma przysięgi.
         - Nad czym się tak zastanawiałeś?
         - Kiedy? – znów się zamyślił i nie zrozumiał jej pytania.
         - Przed chwilą. Patrzyłeś w niebo i nad czymś myślałeś. Tak mało o tobie wiem, a jednocześnie czuję, jak znałabym cię lepiej niż siebie samą.
         Teraz i ona patrzyła na małe, połyskujące punkciki na ciemnym niebie. Shannon spojrzał na nią na chwilę, ale ona nawet czując na sobie jego wzrok, nadal patrzyła na gwiazdy. Po chwili i on podążył za jej spojrzeniem i zastanowił się chwilę.  
         - Wiesz o mnie więcej, niż ktokolwiek, Gen. – stwierdził, starając się ominąć jej pytanie.
         - Jak widać to nie wystarczy bym wiedziała, o czym myślałeś.
         Westchnął ciężko i zamknął na chwilę oczy, jakby nie mógł się inaczej skupić.
         - Zastanawiałem się, jakby to było, gdyby żył mój ojciec. Gdyby nigdy mnie nie zawiódł. Możliwe, że nigdy nie byłbym dla ciebie obojętny, może byłbym całkiem innym człowiekiem. Byłbym bardziej jak mój brat, a twoi rodzice nie mieliby się do czego przyczepić…
         Genevieve widziała, że opowiadanie o ojcu sprawia mu ból, ale chciała w jakiś sposób pomóc Shannonowi uporać się z dręczącymi go myślami.
         - Gdybyś był inny, możliwe że nigdy bym się w tobie nie zakochała. Kocham cię takim jaki jesteś i nie powinieneś winić o nic swojego ojca. – Gen przypomniała sobie słowa Shannona w pizzerii, które wciąż nie dawały jej spokoju. – Dlaczego powiedziałeś wtedy, że był tchórzem?
         Shannon zagryzł wargę, ale w końcu otworzył oczy i wpatrywał się pusto w niebo.
         - Ponieważ tylko tchórz zabija się zamiast walczyć. – odparł beznamiętnie, choć Genevieve wiedziała, że tylko wykorzystuję swoją starą metodę na ukrycie emocji.
         - Przepraszam, nie wiedziałam… Może powinieneś mu wybaczyć. Tylko tak ruszysz dalej, Shannon. Nie niszcz sobie życia rozmyślając nad czymś, co już się nie zmieni.
         Shannon pocałował ją w czubek głowy.
         - Jak zwykle masz rację. – powiedział patrząc jej w oczy. – Widzisz, teraz wiesz już o mnie chyba wszystko.
         Obydwoje dobrze wiedzieli, że to nie prawda. Shannon był zbyt skomplikowanym człowiekiem, by kiedykolwiek ktoś mógł poznać go na wylot. Genevieve wiedziała jednak, że jest jedną z osób, która wiedziała o nim najwięcej, i to w zupełności jej wystarczyło.
         - Wiesz, dzień przed wyjazdem z Bossier zadzwoniła do mnie Monique. – powiedział nagle, a Gen z niecierpliwością wyczekiwała dalszej części opowieści. – Urodziła dziewczynkę i dała jej na imię Shannon. Wyjawiła, że to było ostatnią wolą Luke’a, zanim umarł w szpitalu. Powiedziała, że już mnie nie obwinia za jego śmierć i mi wybacza. Obiecałem jej, że ich odwiedzę po powrocie.
         - A ty, wybaczyłeś sobie? – zapytała Genevieve widząc, że chłopak nie czuje ulgi wiedząc, że Monique nie ma mu za złe spowodowania wypadku.
         - Nie wiem. Chyba nie do końca. Ale trochę mi lepiej wiedząc, że nawet Luke nie uważał, że to była moja wina. Z czasem się z tym pogodzę, ale jeszcze nie teraz.
***
         - Tak, słucham? – powiedziała do słuchawki Bethany, spoglądając na godzinę. Było już wpół do dwunastej i zastanawiała się, kto mógł dzwonić o tej porze.
         - Tu Isabelle. Nie mogłam wcześniej zadzwonić, miałam dyżur. Dasz mi może Gen do słuchawki?
         - Już śpi. – powiedziała pospiesznie kobieta, siląc się na neutralny ton.

         - W takim razie powiedz jej rano, że ma się zacząć pakować. 

20 komentarzy:

  1. daję 47372747173738183/10
    rozdział jak zawsze cudowny. już kończą mi się komplementy 💕

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba po moim trupie. – westchnęła, a on nawet nie chciał rozmyślać co by było, gdyby naprawdę odeszła.

    nie nie nie nie, nawet nie wiesz jakie to ciary wywolalo u mnie...

    i sielanka sie skonczy, ciekawe tylko dlaczego tak nagle.
    Jak zwykle pobijasz sama siebie, jestes super!
    /S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche celowo wam tak uprzykrzam zycie :c
      Dziękuję :3

      Usuń
  3. Idealny rozdzial, szkoda tylko, ze wszystko sie skonczy, jak ja nienawidze isabell, no glupia krowa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ufff wybrnal z sytuacji :D czyli jeszcze leb ma na karku ;P rozdzial cudowny. Wreszcie otworzyl się przed nia do konca. Sa cudowna para :3 uwielbiam ciotke Gen *.* ale koncowka rozdzialu zostawia we mnie duzo niepokoju. Czekam na kolejny!
    Weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet nie wiesz jak się cieszę,że Shann wybrnął z tej sytuacji:) W ogóle rozdział pozytywny i taki też refleksyjny:) Super mi się podobał. Życzę weny!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. A było tak pięknie! :) Wstrętna Isabell, wszystko musi popsuć... Ale wiem, że jakoś to rozwiążesz ;) Czekam na kolejny z niecierpliwością :* Weny, weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzadko trafiają się takie opowiadania gdzie czekam na nowe rozdziały z utęsknieniem! Mogę napisać dwie rzeczy: Rozdział jak zwykle super, super super i czekam na nowy :3

    OdpowiedzUsuń
  8. Shannon wybrnął z tej sytuacji. Szkoda , że Gen musi już wyjeżdżać :( Uwielbiam wszystkie twoje opowiadania i nie mogę doczekać się nowego. Życzę weny :) Mam do ciebie prośbę prośbę, możesz na grupie na fb podać link do mojego opowiadania. Sam się trochę wstydzę http://one-night-of-the-hunterr.blogspot.com/
    Pozdrawiam xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi. O jaką grupę chodzi, bo nie sprecyzowałaś....poza tym nie ma się co wstydzić, tam są przecież same Echelony (:

      Usuń
  9. Rozdział genialny jak wszystkie inne tylko kiedy nastepny, bo to już 6 dni przerwy!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. 347368632897239863247324/10. Nie wiem, co napisać, serio. xD
    Twoje opowiadanie jest genialne.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)