-
Na pewno. Tak jak powiedziałem, skończyłem z tym. – odparł Shannon, starając
się nie tracić opanowania.
Normalnie
pewnie by się zgodził i sprzedał coś chłopakowi. Jednak od początku coś mu tu
nie pasowało. Po pierwsze, Jake nie wyglądał na kogoś, kto lubi używki. Po
drugie, Shannon nie chciał wyjść na kłamcę i krętacza, bo jeszcze minutę
wcześniej powiedział mu, że narkotyki są już dla niego przeszłością. I po
trzecie – wolał nie ryzykować, gdyż żadne pieniądze nie były warte kłótni z
kolejną częścią rodziny Genevieve.
-
To dobrze. Nie wiem czy jesteś na tyle mądry, że z tym skończyłeś czy na tyle
cwany, że wyczułeś podstęp. – powiedział Jake z uśmiechem. – W każdym razie mam
nadzieję, że nie jesteś na tyle głupi, by skrzywdzić Gen.
-
A więc to był test? – Shannon odchylił się na krześle z zadowoleniem. Nie miał
chłopakowi za złe, że próbował go sprawdzić. Wolał nawet nie myśleć co by było,
gdyby jednak połknął haczyk.
-
Tak. I go zdałeś. Witaj w rodzinie. – chłopak parsknął śmiechem.
Jake
nie był pewien, czy Shannon mówił całkowitą prawdę. Jednakże nie mógł mu nic
zarzucić, nie mając dowodów i postanowił, że więcej nie będzie ich szukał.
Zdecydował już się nie wtrącać w sprawy swojej kuzynki i jej chłopaka,
wystarczyła mu ta jedna próba, nawet jeśli nie była do końca autentyczna.
-
Z czego się tak śmiejecie? – zapytała Genevieve, uchylając szerzej drzwi.
Usiadła
Shannonowi na kolanach, a Jake spojrzał na nich promiennie. Jeszcze nigdy nie
widział dziewczyny tak szczęśliwej, tym bardziej podczas jej tygodniowego
pobytu na Florydzie. Nawet gdy przyjeżdżała tu wcześniej z rodzicami i zdawała
się świetnie bawić, nie był to ten sam rodzaj radości. Shannon patrzył w jej
oczy tak, jakby miał w nich utonąć, a ona zdawała się topić razem z nim.
-
Takie tam męskie rozmowy. – odparł Shannon uśmiechając się szelmowsko.
-
Och, wybaczcie mi, że przeszkodziłam w dyskusji. – powiedziała Gen z udawaną
urazą i chciała zejść z jego kolan, ale chłopak przyciągnął ją mocniej do
siebie, przez co całkowicie wpadła mu w ramiona. Otoczył ją rękoma i splótł je
z jej dłońmi.
-
Możemy zrobić dla ciebie wyjątek. – rzucił Jake i wszyscy się zaśmiali.
Bethany
stanęła w drzwiach i spojrzała z uśmiechem na swoją bratanicę i jej chłopaka.
Wcale nie przeszkadzało jej to, jak ją obejmuje. Wręcz przeciwnie – cieszyła
się, że czują się w jej towarzystwie swobodnie i wreszcie nie muszą się
ukrywać.
-
Młodzież ma jakieś plany na wieczór?
Jake
tego dnia obiecał swojej dziewczynie, iż przyjdzie do jej domu z Genevieve.
Wtedy nie wiedział jednak o niezapowiedzianej wizycie Shannona.
-
Miałem się spotkać z Kate, ale mogę to odwołać, jeśli chcecie pójść na jakąś
imprezę czy coś.
Bethany
spojrzała na syna z ukosa.
-
Hej, przypominam ci, że dziś jest czwartek. Umawialiśmy się, że imprezujesz w
piątki.
Jake
przewrócił oczami.
-
Wyjątkowe okoliczności, mamo.
Genevieve
nie chciała urazić kuzyna, ale szczerze mówiąc liczyła, że spędzi wreszcie
trochę czasu sam na sam z Shannonem. Oczywiście nie miała nic przeciwko
towarzystwu Jake’a, ale nie mogła przy nim poruszać niektórych kwestii. Poza
tym ostatni raz była na osobności ze swoim chłopakiem w domku przy Benton Rd,
co zdawało się jej być lata świetlne temu. Podejrzewała, że Shannon myśli tak
samo, ale jak ona nie wie, jak to powiedzieć.
-
W porządku, Jake. Idź do Kate, a my z Shannonem zostaniemy. – powiedziała, a
gdy ciotka odwróciła wzrok na syna, Gen puściła do niego oczko. Chłopak od razu
zrozumiał, co ma na myśli i tylko uśmiechnął się szerzej.
-
Widzisz, mamo, wszyscy będą zadowoleni.
Jake
wstał i poszedł do swojego pokoju przygotować się do spotkania. Bethany także
weszła do środka, więc Gen i Shannon zrobili to samo.
***
Shannon
udał się na parking przy kościele nieopodal, gdzie zostawił swój samochód. Zawiózł
go tam Jake, gdyż i tak jechał do swojej dziewczyny i miał po drodze. Bethany
namówiła go, by ustawił jeepa na ich podjeździe, by miał go zawsze blisko. Gdy
wrócił, zabrał torbę z bagażnika, do której spakował trochę ubrań i
najpotrzebniejsze rzeczy. Póki co zostawił ją w pokoju gościnnym, gdzie spała
Gen choć podejrzewał, że jemu przyjdzie spać na kanapie w salonie. Oczywiście
to i tak było lepsze, niż przydrożny motel czy spanie w samochodzie.
-
Ciociu, miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy wyszli z Shannonem na plażę? –
zapytała Gen błagalnym tonem, starając się przekonać Bethany swoim niewinnym
spojrzeniem.
Shannon
zszedł do salonu akurat w chwili, gdy zadawała to pytanie i stanął obok niej.
Bethany zaczęła się uśmiechać, widocznie rozbawiona postawą swojej bratanicy.
Patrzyła na chłopaka u jej boku z bezradnością, gdyż nie potrafiła im odmówić.
Na dworze było już ciemno, co trochę niepokoiło kobietę chociaż wiedziała, iż
Shannon nie pozwoliłby skrzywdzić Genevieve i będzie z nim bezpieczna.
-
Nie miałabym nic przeciwko, ale musimy ustalić pewne zasady. – Bethany starała
się wyjść na odpowiedzialną i stanowczą, choć wciąż walczyła z uśmiechem. –
Macie czas maksymalnie do dziesią… - Gen pokiwała głową i ściągnęła brwi, chcąc
ubłagać o więcej czasu. - …jedena… - dziewczyna wciąż miała niezadowoloną minę,
a Shannon złożył ręce błagalnie, śmiejąc się i naśladując mimikę swojej
dziewczyny. – No dobrze, dwunastej. Moje ostatnie słowo. – kobieta zaśmiała się
i podniosła wzniosła ręce do nieba, poddając się.
-
Dziękuję. – powiedziała z wdzięcznością Gen, całując ciotkę w policzek, co
bardzo ją ucieszyło.
-
Dobrze już, dobrze. Może nie jestem tak stanowcza jak twoja matka, ale
pamiętaj, że i u mnie obowiązują jakieś granice.
-
To znaczy? – Genevieve wolała się upewnić, co Bethany ma na myśli, by uniknąć
późniejszych nieporozumień.
Kobieta
westchnęła głęboko, a Shannon parsknął śmiechem domyślając się już, co chce
powiedzieć.
-
Wiesz, Genny, jest taki drink, o bardzo wdzięcznej nazwie, która nie wzięła się
znikąd. – zaśmiała się, a dziewczyna była jeszcze bardziej zdezorientowana.
Kompletnie nie znała się na alkoholach, a tym bardziej na nazwach drinków.
-
White Russian? – zapytała
żartobliwie, gdyż był to jedyny drink jakiego było jej dane spróbować i tylko
taką nazwę znała.
Bethany
i Shannon wybuchli śmiechem.
-
Czy Shannon wygląda ci na Rosjanina? – zapytała rozbawiona kobieta, próbując
się opanować.
-
Bethany chodziło raczej o sex on the
beach. – zaśmiał się Shannon, a Gen odruchowo zaczęła się rumienić.
-
Ciociu… - westchnęła zażenowana, a kobieta wzruszyła ramionami.
-
No co? Muszę trochę ci nagadać, żebyś nie poczuła się zbyt swobodnie. –
powiedziała Bethany nie tracąc pogody ducha. – I chyba powinno mnie martwić, że
Shannon wiedział, o czym mówię. – uśmiechnęła się do chłopaka, a on podrapał
się po głowie unikając jej spojrzenia z zażenowaniem, choć też się zaśmiał. - No
dobra, idźcie już na tę plażę, ale pamiętajcie o tym, że wam ufam, a chyba nie
chcielibyście mnie zawieść.
-
Będziemy grzeczni. – powiedział Shannon przekonująco, chociaż nikt ze zgromadzonych
mu nie uwierzył, nawet on sam.
***
Na
zewnątrz zapadł już zmrok. Było całkiem ciemno, choć światła odległych hoteli,
wysokich bloków czy domków przy plaży oświetlały ją na tyle, by dokładnie
widzieli swoje twarze. Szli trzymając się za ręce i śmiejąc się z sytuacji,
która miała miejsce kilka minut temu w domu Bethany.
Kiedy
szli wzdłuż brzegu, wiał słaby wiatr, tworzący niewielkie fale. Szli wzdłuż
brzegu, nie milcząc ani nie puszczając się nawet przez sekundę. W końcu zatrzymali
się i usiedli na chłodnym i wilgotnym piasku. Siedzieli przodem do wody, a
Genevieve znalazła sobie miejsce między jego kolanami, opierając się o klatkę
piersiową chłopaka. Czuła na szyi jego oddech i odchyliła głowę tak, by
spoczęła na jego ramieniu. Obejmował ją rękoma, a ich dłonie się splatały.
-
Nigdy bym nie pomyślał, że znajdziemy się razem na Florydzie, w dodatku sami. -
powiedział ściszonym głosem pamiętając, iż jego usta są blisko jej ucha.
-
A ja nie pomyślałabym, że specjalnie tu przyjedziesz.
-
Naprawdę tak trudno w to uwierzyć? Przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie
wszystko. Mogłabyś nawet pojechać na koniec świata, a ja bym znalazł jakiś
sposób, by być tam z tobą.
Dziewczyna
nie wiedziała jak odpowiedzieć, dlatego odwróciła głowę i go pocałowała. Nigdy
nie wymarzyłaby sobie takiej chwili i wiedziała, że Shannon mówi na poważnie.
Wierzyła, że naprawdę zawsze wymyśli coś, by być blisko niej, chociażby miał
podjąć ogromne ryzyko.
-
To takie dziwne. Mieszkaliśmy tak blisko siebie, mijaliśmy się w szkole, twój
brat prawie codziennie był w moim domu, a tyle czasu zajęło nam, by w ogóle
zacząć ze sobą rozmawiać. – zaśmiała się przypominając sobie, jak na początku
reagowała na Shannona. Usłyszała, jak i on parsknął śmiechem.
-
Co sobie pomyślałaś, kiedy otworzyłem ci drzwi gdy przyszłaś z ciastem? – teraz
wydawało mu się aż niewiarygodne, że Isabelle mogła zrobić dla niego cokolwiek
miłego.
Genevieve
próbowała dokładnie odtworzyć ten dzień w swojej głowie, co nie było trudne.
Najwięcej kłopotów sprawiało jej przypomnienie sobie, co wtedy czuła, bo teraz
wszystko diametralnie się zmieniło. Pomimo, że nie miało to miejsca bardzo dawno
temu poczuła, jakby to zdarzyło się wieki temu.
-
Pomyślałam sobie, że jesteś cholernie irytujący i zadufany w sobie. –
powiedziała i obydwoje wybuchli śmiechem. – A potem wkurzało mnie, że w gruncie
rzeczy mi się spodobałeś i nie mogłam przestać o tym myśleć.
-
Wiedziałem, że już od samego początku nie mogłaś mi się oprzeć i tylko
zgrywałaś niedostępną. – zażartował.
-
A ty, co sobie wtedy pomyślałeś? – Gen przypomniała sobie, jak zatrzasnął jej
drzwi przed nosem. Zastanawiała się wtedy, jak bardzo musiała mu być obojętna,
a wręcz nie do zniesienia, że nie chciał jej już oglądać.
Shannon
zamyślił się na chwilę.
-
Na początku nie zwróciłem na ciebie zbytniej uwagi. Ale później spojrzałem ci w
oczy i… nie słyszałem już nawet, co do mnie mówiłaś. Ciężko mi było uwierzyć,
że w końcu coś poczułem. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Spotykałem ładne
dziewczyny, przyglądałem im się i po prostu myślałem, że są atrakcyjne, ale to
wszystko. Kiedy zobaczyłem ciebie, stojącą nieśmiało w progu poczułem coś
dziwnego i się przestraszyłem. Dlatego zamknąłem szybko drzwi. Chciałem później
to wszystko stłumić. Starałem się cię unikać, ale wtedy spotkaliśmy się na
imprezie Ethana i to znów do mnie wróciło.
Genevieve
przypomniała sobie, jak Shannon uratował ją przed chłopakiem, który za dużo
wypił i miał lepkie ręce.
-
Wtedy spojrzałam na ciebie trochę inaczej. Pierwszy raz nie byłeś dla mnie
oschły. No, przynajmniej przez chwilę.
Shannon
miał przed oczami ten moment. Pamiętał, że wtedy skorcił samego siebie za to,
iż na chwilę pozwolił sobie stracić kontrolę i okazać jej jakiekolwiek uczucia.
Nigdy nie podejrzewałby, że przyjdzie mu się śmiać z własnej głupoty.
-
Powiedziałaś mi, że jeśli będę odtrącał ludzi, zostanę samotny. – przypomniał sobie
nagle i się zaśmiał. Gen całkowicie już zapomniała, że powiedziała te słowa w
nerwach i ogólnym szoku wszystkim tym, co się wtedy wydarzyło. –
Odpowiedziałem, że może chcę być samotny.
-
A ja dodałam, że nikt nie chce być samotny. Jednak to ja zawsze mam rację. –
powiedziała i spojrzała w jego roześmiane oczy, błyszczące niczym tafla wody
oświetlana blaskiem księżyca w kształcie sierpa.
-
W jednym nie miałaś racji. – odparł po chwili. – Powiedziałaś, że nie lubisz
takich chamów jak ja. Jesteś ze mną, więc chyba jednak zmieniłaś zdanie.
Gen
przypomniała sobie, jakimi epitetami zwykła obrzucać Shannona. Nie pamiętała
już kiedy nazwała go chamem, ale wiedziała, że z pewnością to zrobiła,
prawdopodobnie nie raz.
-
Nie, to ty się zmieniłeś. Kiedyś byłeś prawdziwym chamem.
-
Wciąż jestem, ale nie dla ciebie. – zażartował.
-
Nie prawda. Naprawdę się zmieniłeś, inaczej moja ciotka nawet by cię nie
zaprosiła do domu. Poza tym mimo
wszystko byłeś miły dla moich rodziców, przynajmniej zanim przywaliłeś ojcu w
nos.
Shannon
mimowolnie się roześmiał, choć patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu swoim
czynem tylko pogorszył to, co i tak było już beznadziejne.
-
Proszę cię, nie rozmawiajmy teraz o twoich rodzicach. Chcę chociaż przez chwilę
udawać, że mnie nie nienawidzą i gdy wrócimy do Bossier City wszystko będzie
tak normalne, jak tutaj.
Genevieve
nawet nie potrafiła sobie wyobrazić powrotu do domu. Wiedziała, że będzie tak,
jak mówił Shannon. Nic nie będzie normalne, a oni nie odpuszczą, dopóki nie
doprowadzą do ich zerwania.
-
Chciałabym, żeby tak było już zawsze. – powiedziała ze smutkiem, poważniejąc.
Shannon przytulił ją mocniej i oparł
głowę na jej ramieniu.
-
Zrobię wszystko, żeby tak się stało. – wyszeptał jej do ucha.
-
Wiem. Ale oni zrobią wszystko, żeby to zepsuć.
-
Więc postaram się bardziej. – próbował ją rozchmurzyć choć wiedział, jak trudna
jest ich sytuacja. – W końcu będą mieli dość walki.
-
Chyba po moim trupie. – westchnęła, a on nawet nie chciał rozmyślać co by było,
gdyby naprawdę odeszła.
-
Jeśli nie, poczekam aż będziesz już pełnoletnia i nie będą mogli niczego ci
zabronić.
Jego
słowa trochę podniosły ją na duchu. Odwróciła się do niego i spojrzała mu w
oczy. Znów chwycił ją w pasie i znaleźli się na piasku, leżąc na plecach obok
siebie. Otoczył ją ramieniem, a ona położyła mu rękę na klatce piersiowej i
przywarła do jego boku.
-
Obiecujesz? – zapytała spoglądając na jego skupioną twarz. Wpatrywał się w
gwiazdy, ale gdy tylko zadała mu pytanie, natychmiast spojrzał na nią.
-
Obiecuję. – odparł i przyciągnął ją mocniej do siebie.
Obydwoje
poczuli się teraz tak, jakby nic wokół nie istniało. Nigdy jeszcze nie czuli
takiej beztroski. Nie zastanawiali się, czy po powrocie do domu będą mieli
kłopoty, czy nie. Shannon wiedział, że dużo jej obiecał. Postanowił jednak nie
spocząć, dopóki nie dotrzyma przysięgi.
-
Nad czym się tak zastanawiałeś?
-
Kiedy? – znów się zamyślił i nie zrozumiał jej pytania.
-
Przed chwilą. Patrzyłeś w niebo i nad czymś myślałeś. Tak mało o tobie wiem, a
jednocześnie czuję, jak znałabym cię lepiej niż siebie samą.
Teraz
i ona patrzyła na małe, połyskujące punkciki na ciemnym niebie. Shannon
spojrzał na nią na chwilę, ale ona nawet czując na sobie jego wzrok, nadal
patrzyła na gwiazdy. Po chwili i on podążył za jej spojrzeniem i zastanowił się
chwilę.
-
Wiesz o mnie więcej, niż ktokolwiek, Gen. – stwierdził, starając się ominąć jej
pytanie.
-
Jak widać to nie wystarczy bym wiedziała, o czym myślałeś.
Westchnął
ciężko i zamknął na chwilę oczy, jakby nie mógł się inaczej skupić.
-
Zastanawiałem się, jakby to było, gdyby żył mój ojciec. Gdyby nigdy mnie nie
zawiódł. Możliwe, że nigdy nie byłbym dla ciebie obojętny, może byłbym całkiem
innym człowiekiem. Byłbym bardziej jak mój brat, a twoi rodzice nie mieliby się
do czego przyczepić…
Genevieve
widziała, że opowiadanie o ojcu sprawia mu ból, ale chciała w jakiś sposób
pomóc Shannonowi uporać się z dręczącymi go myślami.
-
Gdybyś był inny, możliwe że nigdy bym się w tobie nie zakochała. Kocham cię
takim jaki jesteś i nie powinieneś winić o nic swojego ojca. – Gen przypomniała
sobie słowa Shannona w pizzerii, które wciąż nie dawały jej spokoju. – Dlaczego
powiedziałeś wtedy, że był tchórzem?
Shannon
zagryzł wargę, ale w końcu otworzył oczy i wpatrywał się pusto w niebo.
-
Ponieważ tylko tchórz zabija się zamiast walczyć. – odparł beznamiętnie, choć Genevieve
wiedziała, że tylko wykorzystuję swoją starą metodę na ukrycie emocji.
-
Przepraszam, nie wiedziałam… Może powinieneś mu wybaczyć. Tylko tak ruszysz
dalej, Shannon. Nie niszcz sobie życia rozmyślając nad czymś, co już się nie
zmieni.
Shannon
pocałował ją w czubek głowy.
-
Jak zwykle masz rację. – powiedział patrząc jej w oczy. – Widzisz, teraz wiesz
już o mnie chyba wszystko.
Obydwoje
dobrze wiedzieli, że to nie prawda. Shannon był zbyt skomplikowanym
człowiekiem, by kiedykolwiek ktoś mógł poznać go na wylot. Genevieve wiedziała
jednak, że jest jedną z osób, która wiedziała o nim najwięcej, i to w
zupełności jej wystarczyło.
-
Wiesz, dzień przed wyjazdem z Bossier zadzwoniła do mnie Monique. – powiedział nagle,
a Gen z niecierpliwością wyczekiwała dalszej części opowieści. – Urodziła dziewczynkę
i dała jej na imię Shannon. Wyjawiła, że to było ostatnią wolą Luke’a, zanim
umarł w szpitalu. Powiedziała, że już mnie nie obwinia za jego śmierć i mi
wybacza. Obiecałem jej, że ich odwiedzę po powrocie.
-
A ty, wybaczyłeś sobie? – zapytała Genevieve widząc, że chłopak nie czuje ulgi
wiedząc, że Monique nie ma mu za złe spowodowania wypadku.
-
Nie wiem. Chyba nie do końca. Ale trochę mi lepiej wiedząc, że nawet Luke nie
uważał, że to była moja wina. Z czasem się z tym pogodzę, ale jeszcze nie
teraz.
***
-
Tak, słucham? – powiedziała do słuchawki Bethany, spoglądając na godzinę. Było
już wpół do dwunastej i zastanawiała się, kto mógł dzwonić o tej porze.
-
Tu Isabelle. Nie mogłam wcześniej zadzwonić, miałam dyżur. Dasz mi może Gen do
słuchawki?
-
Już śpi. – powiedziała pospiesznie kobieta, siląc się na neutralny ton.
-
W takim razie powiedz jej rano, że ma się zacząć pakować.
daję 47372747173738183/10
OdpowiedzUsuńrozdział jak zawsze cudowny. już kończą mi się komplementy 💕
A mi się juz kończą podziękowania <3
UsuńChyba po moim trupie. – westchnęła, a on nawet nie chciał rozmyślać co by było, gdyby naprawdę odeszła.
OdpowiedzUsuńnie nie nie nie, nawet nie wiesz jakie to ciary wywolalo u mnie...
i sielanka sie skonczy, ciekawe tylko dlaczego tak nagle.
Jak zwykle pobijasz sama siebie, jestes super!
/S.
Troche celowo wam tak uprzykrzam zycie :c
UsuńDziękuję :3
Idealny rozdzial, szkoda tylko, ze wszystko sie skonczy, jak ja nienawidze isabell, no glupia krowa!
OdpowiedzUsuńDzięki (: a kto ją lubi?
UsuńUfff wybrnal z sytuacji :D czyli jeszcze leb ma na karku ;P rozdzial cudowny. Wreszcie otworzyl się przed nia do konca. Sa cudowna para :3 uwielbiam ciotke Gen *.* ale koncowka rozdzialu zostawia we mnie duzo niepokoju. Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńWeny!!!
Cwaniak :) dziękuję!
UsuńNawet nie wiesz jak się cieszę,że Shann wybrnął z tej sytuacji:) W ogóle rozdział pozytywny i taki też refleksyjny:) Super mi się podobał. Życzę weny!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze ci się spodobał :)
UsuńA było tak pięknie! :) Wstrętna Isabell, wszystko musi popsuć... Ale wiem, że jakoś to rozwiążesz ;) Czekam na kolejny z niecierpliwością :* Weny, weny, weny!
OdpowiedzUsuńPostaram się, jakos muszę :) dzięki!
UsuńRzadko trafiają się takie opowiadania gdzie czekam na nowe rozdziały z utęsknieniem! Mogę napisać dwie rzeczy: Rozdział jak zwykle super, super super i czekam na nowy :3
OdpowiedzUsuńDzięki! Miło mi :3
UsuńShannon wybrnął z tej sytuacji. Szkoda , że Gen musi już wyjeżdżać :( Uwielbiam wszystkie twoje opowiadania i nie mogę doczekać się nowego. Życzę weny :) Mam do ciebie prośbę prośbę, możesz na grupie na fb podać link do mojego opowiadania. Sam się trochę wstydzę http://one-night-of-the-hunterr.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xoxo
Dziękuję, miło mi. O jaką grupę chodzi, bo nie sprecyzowałaś....poza tym nie ma się co wstydzić, tam są przecież same Echelony (:
UsuńRozdział genialny jak wszystkie inne tylko kiedy nastepny, bo to już 6 dni przerwy!!! ;)
OdpowiedzUsuńSooner than soon (;
Usuń347368632897239863247324/10. Nie wiem, co napisać, serio. xD
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest genialne.
Dziękuję :)
Usuń