czwartek, 13 listopada 2014

35. Sunlight




         - Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zaśmiał się, patrząc na jej twarz pełną niedowierzania i wątpliwości. Nie wiedział, czy słusznie jest tym rozbawiony. Jakaś część jego bała się, że może Genevieve wciąż ma mu za złe nieodebrane telefony i brak kontaktu. Jednak szybko pomyślał, iż w tej sytuacji nie byłby przez nią całowany.
         - Chyba wciąż nie wierzę, że tu jesteś. – wydukała przez łzy i zaczęła się szeroko uśmiechać. Czuła się jakby była chora psychicznie i miała wahania nastroju, ale było to wynikiem wszystkich emocji, które kumulowały się w niej od tygodnia.
         Shannon także zaczął się śmiać i scałował z jej twarzy słone łzy. Po chwili wykonał całkowicie niespodziewany ruch, przewracając się na plecy tak, że teraz to on leżał na piasku, a ona na nim. Patrzyła na niego z góry, a jego twarz ukryła się w jej gęstych, pofalowanych od wilgoci włosach. Celowo dał jej chwilową przewagę nad sobą, chcąc w ten sposób rozweselić dziewczynę. Genevieve jednak nie potrzebowała do tego żartów i zabaw. Już sama jego obecność sprawiała, że była przepełniona szczęściem.
         Chłopak zaczął ją całować, tym razem lżej i delikatniej, ciągle się uśmiechając.
         - Teraz już wierzysz? – zapytał, chwytając ją w pasie i przyciskając jak najbliżej siebie.
         Genevieve wciąż się śmiała i przytaknęła.
         - Jak mnie tu znalazłeś? Nawet Tessa nie zna adresu ani nazwiska mojej ciotki.
         Shannon uśmiechnął się szelmowsko.
         - Jared wyświadczył mi przysługę. – powiedział tajemniczo, co wzbudziło jeszcze większą ciekawość Gen. Uniosła brwi pytająco, ale wciąż przeczesywała palcami jego włosy. – Kiedy Leanne zasnęła, poszperał trochę w komodzie w waszym salonie i znalazł notatnik Isabelle z różnymi adresami. Tessa powiedziała mi, że wasza ciotka ma na imię Bethany, a Jared dowiedział się, że mieszka na Florydzie. W notesie był tylko jeden pasujący adres. – wyjaśnił Shannon z nieukrywaną dumą, a Genevieve pokręciła głową z niedowierzaniem, choć była pod wrażeniem jego determinacji.
         - Mam nadzieję, że odłożył go na miejsce. Matka zauważa wszystko. – Gen wiedziała, że Jared dużo ryzykował grzebiąc w rzeczach Isabelle, w dodatku nie we własnym interesie.
         - Spokojnie. – powiedział kojąco, głaszcząc ją po policzku. – Spisał tylko adres i włożył notes z powrotem do szuflady.
         Widząc, że Genevieve na chwilę spoważniała przejmując się swoją matką, znów znienacka przewrócił ją na plecy, odzyskując pozycję na górze.
         - Jak długo zostajesz?
         Shannon zastanowił się chwilę. Blake naprawił już jego jeepa, dzięki czemu w ogóle mógł tu przyjechać. Wciąż jednak był mu winny pieniądze za robociznę, których nie miał. Wiedział, jak musi je zdobyć, a nie mógł tego zrobić na Florydzie, a przynajmniej wydawało mu się to trudniejsze nie znając nikogo w okolicy. W dodatku nie miał gdzie się zatrzymać, a pokój w motelu był w stanie opłacić tylko na jedną noc. Widząc jednak przed sobą Genevieve, jej ożywione oczy, uśmiech na twarzy i łzy szczęścia nie potrafił powiedzieć, że niedługo znów ją opuści.
         - Tyle, ile sobie zażyczysz. – powiedział z uśmiechem, choć w głowie już widział siebie nocującego w samochodzie i udającego, że mieszka w motelu.
***
         Jake skończył lekcje godzinę wcześniej. Normalnie rzadko wracał po szkole prosto do domu, jednak z powodu wizyty kuzynki postanowił dotrzymać jej towarzystwa. Czuł się dziwnie zostawiając ją do południa w pustym domu choć wiedział, że potrafi sama się sobą zająć. Nawet gdy był w domu, często nie miała ochoty wychodzić z nim oraz jego znajomymi i zostawała w domu z Bethany, czytając książki lub rysując w swoim zeszycie. Mimo wszystko wolał jednak by nie czuła się osamotniona choć wiedział, że nie zastąpi jej przyjaciół z Luizjany i chłopaka, przez którego znalazła się na Florydzie.
         Kiedy dojechał do domu zdziwiło go, że jest pusty i zamknięty. Zazwyczaj o tej porze Genevieve wracała już z plaży, a przynajmniej tak zawsze mu mówiła. Wiedział jednak, że nigdy nie oddalała się zbytnio od domu i siadała po prostu gdzieś na kocu, czytając książki i wsłuchując się w szum morza.
         Udał się do zejścia na dziką plażę, nie strzeżoną przez ratowników. Idąc już schodkami zauważył w oddali postać leżącą na piasku, której nie widział za dobrze z tej odległości. Kiedy był coraz bliżej, dostrzegał więcej szczegółów.
         - Przestań! – usłyszał głos Genevieve, która próbowała się wyrwać.
Gdy uświadomił sobie, że jego kuzynka jest przyszpilona do piasku przez jakiegoś chłopaka, natychmiast rzucił się biegiem w ich stronę.
***
         Gen cały czas prosiła Shannona, by przestał ją łaskotać, ten jednak nie odpuszczał. Szarpała się, jednocześnie chichocząc, choć z daleka można byłoby pomyśleć, że piszczy.
         Shannon śmiał się w głos razem z nią, całkowicie ignorując dźwięki dookoła. Kiedy zobaczył, że ktoś staje nad nim, było już za późno. Chłopak chwycił go za koszulkę i mocno pociągnął do siebie, odciągając go od Gen i rzucając na piasek. Dziewczyna spojrzała na kuzyna zaskoczona i z roztargnienia nie zaprotestowała, gdy przyciągnął ją do siebie, pomagając jej wstać. Podszedł do Shannona i już miał go uderzyć, kiedy ten wykorzystał moment i kopnął chłopaka w nogę, powalając go na ziemię.
         - Jake, co ty wyprawiasz?! – wykrzyczała Genevieve, podchodząc do kuzyna. Stanęła pomiędzy chłopakami, którzy zaczęli wstawać z piasku oszołomieni. Shannon nie spodziewał się ataku, natomiast Jake był całkowicie zdezorientowany zachowaniem kuzynki, która broniła swojego napastnika.
         - Zaatakował cię… - chłopak spoglądał raz na Gen, raz na Shannona, który otrzepywał piasek z dżinsów luźno zwisających mu na biodrach. Jake wyglądał jak typowy surfer z Florydy; opalony chłopak, ubrany w spodenki do kolan w hawajskie kwiaty i t-shirt. Na szyi nosił swego rodzaju amulet, który dostał kiedyś od swojego ojca. Był to niewielki żółw wyrzeźbiony z turkusu i zawieszony na czarnym rzemyku, którego znaczenie znał tylko jego właściciel.
         Genevieve spojrzała niepewnie na swojego chłopaka. Z jednej strony była przerażona, ponieważ nie wiedziała, jak zareaguje Jake, z drugiej jednak miała ochotę się roześmiać z powodu interwencji kuzyna i zdezorientowanych min ich obu. Shannon w dodatku wyglądał na zazdrosnego, gdyż nie spodobał mu się fakt, że Gen zna chłopaka stojącego teraz przed nim.
         - Jake, to jest mój chłopak. – powiedziała wskazując na Shannona, który z kolei spojrzał na nią z widocznym zdenerwowaniem.
         - Kto to jest do cholery? – zapytał ostro Shannon, co zdziwiło nawet jego. Genevieve dopiero teraz domyśliła się, że wziął jej kuzyna za potencjalnego kochanka i nie mogła się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Teraz oboje patrzyli na nią tak, jakby zupełnie zwariowała.
         - Mówiłaś, że twój chłopak mieszka w Luizjanie. – drążył Jake, próbując zrozumieć to, co miało teraz miejsce.
         Genevieve starała się opanować śmiech i wciąż będąc w dobrym humorze, odpowiedziała:
         - To właśnie on. Jake, to mój chłopak Shannon. Shannon, to mój kuzyn Jake.
         Oboje spojrzeli na siebie zaskoczeni, po czym także zaczęli się śmiać.
         - Okej, to było dziwne. – stwierdził Jake. – Przepraszam, że cię zaatakowałem, ale myślałem, że to ty zaatakowałeś Genny. – wyciągnął do niego rękę. – Jake.
         - Nie ma sprawy. Faktycznie mogło to tak wyglądać. – chłopak uścisnął jego dłoń. – Shannon.
         Genevieve odetchnęła widząc, że śmieszy ich ta sytuacja tak samo jak ją. Shannon wciąż miał dystans do Jake'a, gdyż doświadczenie nauczyło go, by nie ufać w szczere intencje nikogo z rodziny swojej dziewczyny (prócz oczywiście jej samej), ale już na wstępie poczuł, że jako mniej więcej jego rówieśnik prędzej się zrozumieją.
         - Przyjechałeś tu specjalnie z Bossier? – zapytał, a Shannon przytaknął patrząc na Genevieve porozumiewawczo. – Dawno?
         - Właściwie, to pół godziny temu.
         Gen zauważyła, że jej kuzyn nad czymś się zastanawia.
         - Może przyjdziesz do nas na obiad? Musisz być głodny po tylu godzinach jazdy, a moja mama na pewno ucieszy się z okazji poznania cię. Dużo o tobie słyszeliśmy. – powiedział zachęcająco, na co Shannon od razu spoważniał.
         Chłopak podejrzewał, że ten obiad może skończyć się zupełnie tak, jak rozmowa z rodzicami Gen. Nie znał jej ciotki i nigdy wcześniej o niej nie słyszał, a według niego Jake mógł po prostu starać się być uprzejmy. Patrząc na Rhysa, nie spodziewał się dużej różnicy charakterów między nim, a jego siostrą. Spojrzał jednak na Genevieve, która patrzyła na niego tak, jakby chciała powiedzieć „zgódź się”. Tak naprawdę sama miała obawy, jak zareaguje Bethany, jednakże mogła się założyć, że ciotka nie powiadomi jej rodziców o wizycie Shannona, co najwyżej wyprosi go ze swojego domu i uda, iż nigdy nie było go w Destin.
         - Brzmi nieźle. – skłamał, udając zadowolonego.
***
         - Och, wreszcie jesteście. Już miałam po was iść na plażę. – krzyknęła Bethany słysząc zatrzaskujące się drzwi wejściowe.
         Siedziała na kanapie w salonie, czytając magazyn o ogrodnictwie. Wróciła dopiero z pracy i nawet się nie odwróciła, by spojrzeć na ludzi, którzy weszli do jej domu.
         - Mamo, mamy gościa. – powiedział Jake z entuzjazmem, a Bethany zdjęła okulary i obróciła się na sofie.
         Kiedy zobaczyła zmieszanego Shannona od razu wiedziała, kim jest. Spojrzała na jego ramię ozdobione tatuażami, o których wspominała jej Isabelle i kolczyk w uchu. Wyobrażała go sobie całkiem inaczej – myślała, że będzie to wielki, postawny mężczyzna z malunkami na całym ciele, wyglądający na więcej niż dwadzieścia lat i mający w twarzy coś, co każe ci się usunąć na bok. Owszem, był umięśniony i wytatuowany, ale nie wyglądało to wulgarnie czy niebezpiecznie. Nie był zbyt wysoki, choć wyższy od Gen i w jego oczach dało się dostrzec pewną iskrę, która aż zmuszała cię, by zacząć z nim rozmowę.
         Bethany podniosła się z kanapy i stanęła przed nim ze skonsternowaną miną, która wprawiała go w zakłopotanie. Nie wiedział, czy chce się z nim przywitać, czy może pokazać mu, gdzie są drzwi.
         - Ty musisz być Shannon. – powiedziała ciepło, a Gen wypuściła powietrze z płuc. Kobieta się uśmiechnęła, a chłopak to odwzajemnił, podając jej rękę, którą od razu uścisnęła. – Nie wiem, co tu robisz, ale miło, że jesteś. Opowiesz nam wszystko na obiedzie. A tak w ogóle, to mów mi Bethany.
         Shannon zauważył, że kobieta nie proponowała mu już obiadu jak jej syn, a wręcz go do tego zmusiła. Nie miał jednak nic przeciwko i widząc jej entuzjazm, nieco mu ulżyło. Wciąż był nieufny co do Bethany i jej syna, jednak wynikało to bardziej z jego ogólnego dystansu do nowo poznanych osób, niż z jakiejkolwiek niechęci do tej rodziny Genevieve.
         - Może pójdziemy na pizzę? Szczerze mówiąc, nie za bardzo chce mi się teraz gotować. – zaproponowała Bethany, a Shannon spojrzał z uśmiechem na Gen. Ta tylko wzruszyła ramionami i parsknęła śmiechem. Uwielbiała ciotkę i to, że nigdy nie owijała w bawełnę.
         Wszyscy przytaknęli, a kobieta wzięła klucze z haczyka na ścianie. Rzuciła nimi do syna, a sama chwyciła w rękę małą torebkę.
         - Ty prowadzisz. – rzekła w kierunku Jake’a.
         - Jedziemy do Darrena? – zapytał, a zarówno Gen jak i Shannon nie wiedzieli, o czym mówią.
         - Jeszcze pytasz.  – odpowiedziała ironicznie Bethany, choć z jej ust było to raczej żartobliwe. – No dalej, do wyjścia ludzie. Jestem strasznie głodna. – pogoniła ich z uśmiechem i zamknęła drzwi.
***
         - Nie uwierzysz, co zrobił Jake. – powiedziała Genevieve, śmiejąc się do kuzyna.
         Ten się zaczerwienił i zaczął chichotać. Shannon również parsknął śmiechem, a Bethany nie mogła się doczekać, aż jej bratanica opowie swoją historię. Siedzieli przy jednym stole w pizzeri „U Darrena” jedząc ogromną Margheritę. Gen zaczęła opowiadać, jak Jake zaatakował Shannona myśląc, że to napastnik, a Bethany wybuchła śmiechem z niedowierzaniem.
         - Przynajmniej wiem, że pod jego opieką nic ci nie grozi. – rzucił Shannon do Gen żartobliwie.
         - Nie wiedziałam, że mój syn jest taki wojowniczy. – Bethany spojrzała w jego kierunku. - Pewnie masz to za ojcem.
         - Jest jeszcze jakiś wujek, którego mam się obawiać? – zapytał Shannon, a Gen obawiała się reakcji ciotki i kuzyna. Wiedziała, że to dość drażliwy temat.
         - Nie. David zmarł kilka lat temu. – wytłumaczyła Bethany siląc się na słaby uśmiech, choć od razu było widać, że spoważniała jak jej syn.
         - Zginął na misji, był wojskowym. – dodał Jake, jakby czuł się w obowiązku to powiedzieć. Genevieve spojrzała na niego, ale on wciąż skupiał wzrok na Shannonie i jego reakcji.
         - Cóż, przynajmniej umarł jako bohater, a nie tchórz jak mój ojciec. Przykro mi. – powiedział Shannon odległym głosem, zaskakując tym wszystkich.
         Nikt nie chciał już pytać go o ojca, ale wszyscy byli ciekawi, co miał na myśli. Jednak Bethany szybko przeskoczyła na inny temat, a w jej towarzystwie łatwo było zapomnieć, o czym rozmawiali jeszcze minutę temu. Do końca obiadu żartowali, opowiadali sobie zabawne historie i Shannon sam nie mógł uwierzyć, że czuje się w ich gronie tak swobodnie. Marzył, by kiedykolwiek mógł się tak poczuć przy rodzicach Genevieve choć wiedział, że to nigdy się nie stanie.
***
         Po obiedzie Bethany zaproponowała, by Shannon został u nich w domu na kawie i deserze, jakim było ciasto pieczone przez nią i Genevieve poprzedniego dnia. Chłopak z grzeczności nie odmówił, choć wciąż obawiał się, że znów powie coś niewłaściwego.
         Gen usiadła z nim przy stole na tarasie za domem, a Jake poszedł do kuchni, by pomóc matce z kawą. Było ciepłe, przyjemne południe, a słońce mocno przypominało o swojej obecności, choć powoli chyliło się ku zachodowi. Shannon głaskał ręką jej kolano, błądząc ręką coraz wyżej i zataczając kółka na jej udzie. Ich wiklinowe krzesła znajdowały się tak blisko siebie, że stykali się ramionami, splatając ręce na oparciu.
         - Co o nich sądzisz? – zapytała szeptem Gen korzystając z okazji, że wreszcie są sami.
         Shannon cicho się zaśmiał, patrząc na nią z rozbawieniem.
         - Jake wydaje się być w porządku, a twoja ciotka jest wspaniała. Żałuję, że to nie ona cię wychowuje, bo mielibyśmy wtedy o wiele łatwiejsze życie.
         Genevieve westchnęła.
         - To co, zostajemy tu już na zawsze? – zażartowała, choć oddałaby wszystko, by zrealizować ten plan.
         Na tarasie pojawiła się Bethany i Jake, którzy położyli na stole ciasto czekoladowe i kawę, a dla Gen herbatę.
         - No, gołąbeczki, jedzcie. - uśmiechnęła się kobieta zachęcająco. – Shannon, zapomniałam cię zapytać. Zostajesz w Destin dłużej, czy dziś wyjeżdżasz?
         - Poszukam dzisiaj jakiegoś motelu i zostanę chociaż na kilka dni.
         Bethany zrobiła urażoną minę, a wręcz się oburzyła. Genevieve spojrzała na nią zaskoczona, a Shannon był przerażony, że znów powiedział coś nie tak i wszystko zepsuł.
         - Chyba żartujesz! Jaki motel! Zostajesz u nas, nie pozwolę naszemu gościowi płacić za motel. – pokręciła głową i znów zaczęła się śmiać. – Mogłeś tak od razu mówić. Uwielbiamy przyjmować gości, prawda Jake?
         - Jasne. – chłopak uśmiechnął się szczerze do Shannona. – Mama mówi na poważnie, jeśli odmówisz zostania u nas, obrazi się na ciebie.
         - Oczywiście, że się obrażę. – potwierdziła Bethany.
         - W takim razie nie mam wyjścia.
         Shannon czuł się niezręcznie przyjmując jej ofertę, ale znów poczuł, że nie może podjąć innej decyzji. Z drugiej strony cieszył się, że po raz pierwszy spędzi z Genevieve tak dużo czasu.
***
         - Siedźcie. My z Gen pozmywamy. – powiedziała Bethany i zostawiła chłopców na tarasie.
         Jake naprawdę polubił Shannona i ucieszył się, że żadne z niepochlebnych słów Isabelle na jego temat nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wciąż jednak nie mógł zapomnieć, jak ciotka opowiadała Bethany o jego stylu życia i o narkotykach, których podobno nadużywał. Na jego rękach nie było widać już żadnych śladów, jednakże chłopak dobrze wiedział, że nie istniały tylko narkotyki zażywane dożylnie i Shannon mógł brać je w inny sposób.
         Postanowił postawić go przed próbą, którą właśnie wymyślił. Przymknął drzwi tarasowe i przysunął się bliżej Shannona.
         - Nie wiem czy to prawda, ale Isabelle wspominała coś o tym, że brałeś. – zaczął niepewnie, choć nie chciał po sobie tego pokazać. Shannon spojrzał na niego zagadkowo nie wiedząc, do czego zmierza.
         - To już przeszłość. – skłamał. Nie chciał całkowicie się wybielać, ale obawiał się, że jeśli przyzna się do zażywania narkotyków, Jake weźmie go za ćpuna i powie o tym Bethany.
         - Szkoda. – powiedział nagle Jake. Starał się udawać zawiedzionego. – Na pewno? Wiesz, u nas w okolicy jest mało dobrego towaru. Chciałbym coś kupić.

         Jake wyczekiwał jego odpowiedzi. To od niej zależało, czy ostatecznie mu zaufa. Pomyślał, że jeśli Shannon potraktuje poważnie jego prośbę i pociągnie dalej temat, od razu go skreśli i podejrzewał, że jego matka zrobi to samo. 

18 komentarzy:

  1. Kurcze, ale fajny, sielski rozdział:) Ale Gen ma fajną rodzinę. Błagam Cię niech Shann nic nie daje kuzynowi Gen. Niech tym razem nic nie spieprzy, bo stracę do niego wszelką cierpliwość. Niech wreszcie wyciągnie wnioski ze swoich wcześniejszych wpadek!!! Ale nas rozpieszczasz z tak częstymi rozdziałami:) Dzięki:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Najukochańsza Cass 💕
    Jak zawsze rozdział cudowny pod względem języka i fabuły. Kocham ETF całym sercem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!!!! Kolejny rozdział w tym tygodniu:) Ja cię chyba ozłocę:) śmiać mi się bardzo chciało z tej bójki chłopaków:) Mam nadzieję, że Shannon nie będzie głupi i niczego nie zaproponuje kuzynowi Gen. Błagam, błagam, błagam. Oszczędź nam tego. Przecież ciocia by go od razu z domy wygoniła... Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdzial jest taki, ze dluuuuuuuugo na niego czekalam i nie wiem czemu, ale cos mi mowi, ze shannon znow sobie nagrabi... prosze, nie )):

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny:) Tylko ta końcówka...Błagam Cię niech Shannon nie zrobi żadnej głupoty, mógłby wtedy spędzić więcej czasu z Gen bez jej rodziców!!!! Proszę Cię bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Końcówka jak zwykle niszczy wszystko heh. Zobaczymy :)

      Usuń
  6. No musialas w takim momencie przerwac! T_T no nie doczekam się kolejnego no! Cudowny rozdzial, wreszcie slonce wyszlo! Jak cudownie. Mam nadzieje, ze Shann przejdzie probe. Inaczej to bylby totalnie skonczony. Nie mogę doczekac się kolejnego!
    Pozdrawiam i zycze weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. SHANNON SIE SPIER*OL TEGO ! aaaaa teraz bede sie stresowala! /S.

    OdpowiedzUsuń
  8. no i znów pogrywasz sobie z nami - czekam na kolejny - ciekawe co im zgotowałaś , pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Aż miło czytać <3 W końcu coś pozytywnego ;) Uwielbiam Twój styl pisania, aż chce się czytać! Dzięki za ten rozdział, już wyczekuję kolejnego :) Dużo, duużo weny :*

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)