Gdy
autobus odjechał, przed Shannonem znów pojawił się obraz rodziców Genevieve. Patrzyli
jeszcze chwilę w kierunku drogi, ale szybko odwrócili wzrok na niego. Chłopak tylko
wpatrywał się w nich z rozgoryczeniem i zaciskał pięści. Bał się, że wybuchnie,
a tym razem nikt by go nie powstrzymał przez pobiciem Rhysa.
Shannon
odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę motoru, myśląc tylko o tym, jak
przetrwa cały ten czas bez Genevieve.
- Tak będzie lepiej. – powiedziała Isabelle do
swojego męża, widząc jego niepewną minę.
-
Chyba tylko dla was. – burknął Shannon tak głośno, by go usłyszeli i wsiadł na
motor, ani razu już na nich nie patrząc.
***
-
Chcesz chusteczkę, kochanie? – zapytała starsza kobieta siedząca przed nią.
Genevieve tylko pokiwała przecząco głową, wycierając łzy rękawem.
Wyjęła
własne chusteczki, które szybko się skończyły. Patrzyła na drogę, którą wiele
razy przejeżdżała z Shannonem. Dałaby teraz wszystko, by cofnąć się do tamtych
dni, być w jego aucie i znów słuchać z nim radia, rozmawiać o bzdurach, śmiać
się i zabierać mu jego okulary przeciwsłoneczne. Chciała znów poczuć wiatr we
włosach wdzierający się do pojazdu przez uchylone okna, słońce oświetlające
jego twarz tak, że oczy wydawały się być złoto-zielone. Zamiast tego dostała
chłodny poranek w autobusie wiozącym ją ponad pięćset mil od miejsca, w którym był
on.
Próbowała
zasnąć, ale ciągła gonitwa myśli sprawiała, że nie potrafiła zmrużyć oka.
Chciała czytać, ale gdy tylko zagłębiła się w pierwszą stronę, zaczęło jej się
kręcić w głowie i robić niedobrze. Oparła więc głowę o okno i wpatrywała się
tępo w drogę, wyobrażając sobie, że na jej końcu wcale nie będzie znajdowało
się Destin, a Bossier City.
***
Constance
była rano zaskoczona, że jej syn zniknął tak wcześnie i to w dodatku bez słowa.
Jared natomiast był wściekły gdy zauważył, iż jego motor nie stoi pod wiatą.
Chciał pojechać do pracy samochodem brata, ale szybko przekonał się, dlaczego
Shannon połasił się na jego pojazd, a nie na swój.
-
Przestań, Jared. Twój brat na pewno zaraz wróci i odda ci twój motor, pewnie
miał coś ważnego do załatwienia. – jego matka jak zwykle próbowała ratować
sytuację, choć sama zastanawiała się, co kierowało jej starszym synem.
-
Co Shannon może mieć ważnego do załatwienia? – rzucił jedząc śniadanie i ze
zdenerwowaniem patrząc na zegar. – Zresztą nawet jeśli przyjedzie teraz, to i
tak będę już spóźniony.
Kobieta
właśnie zaparzała kawę, kiedy do domu wszedł jej drugi syn.
-
Stary, gdzieś ty do cholery był?
Shannon
przeszedł przez kuchnię połączoną z salonem i jadalnią jak burza i rzucił tylko
kluczykami w brata, zamykając ze sobą drzwi od ich wspólnego pokoju. Jared w
ostatniej chwili złapał klucze w locie, patrząc zaskoczony na matkę. Constance
wiedziała tyle, co on, dlatego tylko odwzajemniła spojrzenie i wróciła do
parzenia kawy.
Jared
chciał porozmawiać z bratem, ale był już na tyle spóźniony, że nie mógł sobie
na to pozwolić. Stwierdził, że w tym stanie i tak Shannon za dużo mu nie powie,
dlatego nawet wolał poczekać, aż ochłonie. Constance nie podzielała jego
opinii, dlatego gdy tylko wyszedł, zapukała do drzwi pokoju, w którym siedział
Shannon. Kiedy nie odpowiedział, szarpnęła za klamkę.
Pomieszczenie
było puste. Jej syn zabrał tylko kilka rzeczy z pokoju i wyszedł przez okno,
jako że ich dom był parterowy. Kobieta westchnęła i zamknęła je, nie widząc już
nigdzie swojego syna. Zniknął za to stary rower, który stał zawsze pod drzewem
przy płocie.
***
Shannon
jechał najszybciej, jak potrafił, nie patrząc nawet dokąd jedzie. Skręcał,
gdzie popadło i przejeżdżał na każdym kolorze światła, raz prawie lądując na
masce czerwonego BMW. Wiedział, że tylko w ten sposób uniknie tego, co
normalnie zrobiłby w tej sytuacji. Kiedy się już zmęczył, zatrzymał się na
chodniku. Uświadomił sobie, że jest pięć minut drogi od domu Paula. Postanowił,
że musi stąd jak najszybciej odjechać, by nie popełnić jakiegoś głupstwa.
-
Shannon? – zapytał głos za jego plecami. Kiedy się odwrócił, zobaczył twarz
kolegi. – Co ty tu robisz, w dodatku na rowerze? Nie starczyło forsy na
benzynę? – Paul zaśmiał się, ale napotykając poważną twarz chłopaka,
natychmiast stracił dobry humor. Poprawił torby z zakupami w swoich rękach i
podszedł do niego bliżej. – Widzę, że coś ci leży na wątrobie.
Shannon
próbował zachować kamienną twarz, chociaż wiedział, że Paul już domyśla się,
dlaczego ma tak zły nastrój.
-
Można tak powiedzieć. – odparł jadąc wolno, by dotrzymać mu kroku.
-
Da się to załatwić. – uśmiechnął się Paul, a Shannon westchnął niechętnie. – No
co?
-
Wolałbym nie…
Paul
spojrzał na niego z litością.
-
Co, dziewczyna nie pozwala? Wiesz, ostatnio stałeś się strasznym pantoflarzem. –
powiedział zachęcająco, a Shannon pokręcił przecząco głową, właściwie sam do
siebie.
-
Niech będzie. – powiedział w końcu, gdy zatrzymali się pod domem Paula.
-
No, i to rozumiem. – odparł wesoło kolega. – Czekaj tu chwilę, tylko odniosę
ojcu zakupy.
***
Gen
nie zauważyła nawet, kiedy w końcu zasnęła. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała
pogodne niebo i znak, że od Destin dzielą ją jeszcze trzy mile. Starała się
jakoś wyprostować, gdyż od siedzenia w tej samej pozycji bolały ją plecy. Zdjęła
bluzę, w której było jej już gorąco i włożyła ją do torby.
Kiedy
autobus się zatrzymał, niepewnie ruszyła do drzwi. Na zewnątrz stał
osiemnastoletni chłopak z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Miał jasnobrązowe
włosy muśnięte słońcem, przez co wydawały się o wiele jaśniejsze, niż w
rzeczywistości były. Gen nie chciała robić mu przykrości, dlatego również się
uśmiechnęła. Zawsze cieszyła się na jego widok i tak było tym razem, ale
okoliczności sprawiły, że jej entuzjazm nie był tak wielki, jak dotąd.
-
Jake! – pisnęła i pozwoliła mu się objąć. Po minucie kuzyn odsunął ją od siebie
i przyjrzał się jej badawczo, wciąż się uśmiechając.
-
No proszę, Genny, jak wydoroślałaś przez te pół roku!
Ostatni
raz na Florydzie była latem z rodzicami. Odwiedzanie ciotki i kuzyna było ich
tradycją, co wakacje jeździli tam mniej więcej o tej samej porze. Nigdy jeszcze
nie była w Destin dwa razy w roku i zastanawiała się, co nagadała jej matka, że
Jake nie był zdziwiony wizytą i o nic nie pytał.
-
Zapuściłeś zarost. – stwierdziła Gen śmiejąc się. Jake miał dość chłopięcą
urodę i domyśliła się, że chciał w ten sposób dodać sobie parę lat, co
niezupełnie mu wyszło.
-
Jak widać. – zaśmiał się. – Pójdę po twoją walizkę. Mama już na ciebie czeka z
powitalnym obiadem. Mój samochód stoi tam, możesz już wsiadać. – chłopak wskazał
białego pikapa w głębi parkingu.
Genevieve
ruszyła w jego stronę. Zauważyła, że na pace znajdowały się dwie deski surfingowe
oraz przybory do nurkowania. Ominęła samochód i zajęła miejsce pasażera. Jake
wrzucił jej walizkę obok desek i po chwili sam wsiadł do środka. Włączył radio,
a z głośników popłynęła wesoła piosenka. Kuzyn wciąż się uśmiechał i podrygiwał
wesoło do muzyki, chcąc ją rozbawić. Wiedział od swojej matki, dlaczego
Genevieve przyjechała do nich w środku roku. Nie potrafił zrozumieć
postępowania Isabelle, ale nie zamierzał go kwestionować wiedząc, jaka jest
jego ciotka. Postanowił zrobić wszystko, by Gen czuła się tu dobrze i nie
zamartwiała się problemami, które zostawiła w Bossier City.
Kiedy
przejeżdżali przez długi most nad wodą, wpatrywała się w rozciągającą się wokół
rzekę. Ciepłe powietrze rozwiewało jej włosy i na chwilę zamknęła oczy, czując
się jak wtedy, gdy jeździła samochodem z Shannonem.
Gdy
ponownie otworzyła oczy, byli już na znajomej ulicy. Genevieve zawsze była
rozbawiona białym piaskiem znajdującym się wszędzie, gdzie tylko nie było
betonu czy asfaltu. Było to dla niej dość niespotykane, gdyż przywykła by mieć
na podwórku trawnik, a nie piach z którego wyrastała uschnięta od słońca trawa.
Dziewczyna zobaczyła już z daleka skrzyżowanie,
na którym skręcili w Magnolia Drive i po chwili jej oczom ukazał się spory,
piętrowy dom koloru jasnej żółci. Wszelkie schody, drzwi balustrady i kolumny
były białe, podobnie jak u wielu z ich sąsiadów. Ich dom jednak odróżniał się
od innych ładniejszym frontowym ogrodem, na którym rosły niskie palmy i trochę
więcej trawy. Jake wjechał na betonowy podjazd i zatrzymał się pod jednym z
dwóch garaży, które znajdowały się pomiędzy wysokimi schodami prowadzącymi do
wejścia do domu. Gdy Genevieve wyszła z auta zobaczyła, jak ciotka Bethany stoi
u szczytu schodów i uśmiecha się podobnie do swojego syna.
Bethany
miała kilka cech wyglądu które sprawiały, że była podobna do Rhysa. Ciemne
włosy przyozdabiały jasne refleksy jak u jej syna, a szare oczy wyglądały jak
morze podczas sztormu. Mieli z bratem także trochę wspólnego jeśli chodziło o
charakter, choć zdaniem Genevieve ciotka przejęła tylko te dobre. Była
spokojna, wesoła i opanowana, zawsze gościnna oraz uprzejma. Przeprowadziła się
z rodzinnego Nowego Orleanu po tym, jak poznała tam swojego męża. Był wojskowym
i często z tego powodu zmieniali miejsce zamieszkanie, w końcu lądując w
Destin. Wtedy jej mąż wyruszył na misję, z której już nie wrócił. Postanowiła
zostać z synem na Florydzie, ciesząc się z każdej najkrótszej wizyty swojej
rodziny.
-
Niech no cię uściskam. – powiedziała zadowolona i objęła swoją bratanicę.
Chętnie zgodziła się ugościć Genevieve w swoim domu, choć podobnie jak Jake nie
pochwalała metod wychowawczych Isabelle. – Chodźcie, zrobiłam już obiad.
Ich
dom był urządzony w typowym dla tego regionu stylu. Wszystko było białe, kremowe
bądź jasnobrązowe, z morskimi, miętowymi akcentami. Genevieve odświeżyła się w
łazience i wróciła do salonu, z którego przeszła do jadalni. Usiadła przy
okrągłym, drewnianym stole razem z kuzynem. Po chwili dołączyła do nich także Bethany,
stawiając przed nimi lasagnę. Wcześniej Jake przyniósł także lemoniadę i
szklanki.
-
Jak minęła ci podróż, słonko? – zapytała kobieta, uśmiechając się do niej. Była
w wieku Isabelle, choć wyglądała nieco młodziej, prawdopodobnie przez wieczną radość
na twarzy i pogodę ducha.
Genevieve
zaczęła jeść potrawę przygotowaną przez ciotkę i udawać, że jest wniebowzięta
pobytem w jej domu.
-
Nawet nie zauważyłam, kiedy dojechałam na miejsce. – skłamała.
Bethany
przyjrzała się badawczo dziewczynie. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że
wcale nie jest tak, jak opowiadała to Isabelle. Szwagierka twierdziła, że
Genevieve zadurzyła się w narkomanie i kryminaliście, ale ona i jej mąż
zainterweniowali w odpowiednim momencie, przez co dziewczyna potrzebuje tylko
krótkiego wyjazdu, by o nim zapomnieć. Opowiadała o buncie córki, o tym jak ta
znajomość źle na nią wpływała i Bethany nie mogła uwierzyć, że jej spokojna
dotąd bratanica mogłaby aż tak bardzo się zmienić. Gdy obserwowała teraz
Genevieve podejrzewała, że Isabelle sporo podkoloryzowała swoją historię.
-
Chcesz zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że już u nas jesteś? – zapytała chcąc
sprawdzić jej reakcję. Genevieve natychmiast z pochmurnej zamieniła się w
rozgniewaną, choć starała się to ukryć i brzmieć neutralnie.
-
Może później. – dla niej „później” oznaczało „nigdy”. Nie miała ochoty
rozmawiać z matką, wciąż czując do niej żal.
Jake
spojrzał na matkę i pokręcił przecząco głową wiedząc, co planuje.
-
Więc… co to za chłopak, który tak zawrócił ci w głowie? – zapytała z
entuzjazmem, a Gen myśląc o Shannonie znów miała ochotę się rozpłakać.
-
Założę się, że mama już sporo ci o nim powiedziała. – odparła z ironią
Genevieve, spodziewając się opinii Bethany na temat Shannona, którego nawet nie
znała.
-
Nie interesuje mnie to, co sądzi o nim Isabelle. Chcę usłyszeć to od ciebie. –
Bethany uśmiechnęła się zachęcająco.
-
Ma na imię Shannon. – zaczęła niepewnie Gen, ale widząc podekscytowanie ciotki
i uśmiech kuzyna postanowiła kontynuować. – Mieszka naprzeciwko nas z matką i
bratem, który zajmuje się czasem Leanne. Jest ode mnie trochę starszy, ale dla
mnie to nie ma znaczenia. Wiem, że mama ma go za chuligana, ale on wcale taki
nie jest. Owszem, kiedyś taki był, ale teraz naprawdę się zmienił…
Genevieve
opowiadała o Shannonie tak długo, że wystygnął jej obiad na talerzu. Bethany
słuchała z przejęciem jej opowieści, całkowicie zmieniając opinię na temat
chłopaka. Już wcześniej nie sugerowała się za bardzo słowami Isabelle, ale
teraz była już pewna, że szwagierka jak zwykle stara się podporządkować córkę
swoim zbyt wysokim wymaganiom.
-
Nie wierzę, że Rhys pozwolił Isabelle na coś takiego. Coś czuję, że czeka mnie
poważna rozmowa z moim braciszkiem. – powiedziała Bethany, a Gen mimowolnie
parsknęła śmiechem. Uwielbiała ciotkę i jej podejście do życia. Żałowała, że jej
matka nie była taka jak ona.
***
Minął
już tydzień, a Shannon zapomniał już, co to znaczy być trzeźwym. Obudził się w
swoim łóżku, choć nie pamiętał jak się tam znalazł. Był już wieczór, a Jared
stał w końcu pokoju i wyciągał czystą koszulkę z szafy. Spojrzał na brata z
dezaprobatą i pokręcił głową.
-
Nie mogę patrzeć, jak doprowadzasz się do takiego stanu. Uważasz, że to w czymś
pomoże? – burknął, choć nie spodziewał się usłyszeć sensownej odpowiedzi.
-
Gdzie idziesz? – zapytał Shannon wciąż leżąc i wodził ręką po podłodze,
szukając butelki z wodą, którą często zostawiał pod łóżkiem. Bolała go głowa i
czuł pragnienie, mając po prostu ogromnego kaca.
-
Pilnować Leanne. O dziwo rodzice Genevieve wciąż chcą mnie widzieć w swoim
domu, chociaż jak wróci z Florydy to pewnie wszystko się zmieni.
-
Skąd wiesz, że wyjechała na Florydę? – zapytał Shannon zdumiony. Od kiedy
wyszedł z domu w dniu, gdy wyjechała Genevieve, nie rozmawiał ani z bratem, ani
z matką.
-
Isabelle mi powiedziała. – odparł, wkładając na siebie koszulkę. – Rozumiem, że
cię to załamało, ale chociaż spróbuj się ogarnąć. Sądzę, że Genevieve byłaby
tego samego zdania. Dzwoniła do ciebie kilka razy, ale nie było cię w domu albo
leżałeś zalany w trupa.
Shannon
natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej.
-
Kiedy ostatnio dzwoniła? Co jej powiedziałeś?
-
Cały czas mówiłem, że nie ma cię w domu. Przedwczoraj zadzwoniła po raz ostatni
i powiedziała, że mi nie wierzy. Od tamtego czasu się już nie odezwała i nie
zostawiła żadnego numeru.
Jared
miał już wyjść, kiedy Shannon zawołał go po imieniu. Chłopak odwrócił się do
brata i spojrzał na niego z desperacją.
-
Musisz coś dla mnie zrobić.
***
Genevieve
każdego ranka chodziła na plażę. Jake wieczorami zabierał ją na miasto lub do
swoich znajomych. Poznał ją ze swoją dziewczyną, którą od razu polubiła. Były w
równym wieku i dlatego też od razu złapały ze sobą dobry kontakt. Rano natomiast
zostawała sama, gdyż ciotka pracowała w swoim sklepie ze sprzętem do surfingu,
a Jake chodził do szkoły. Dziewczyna chciała pomóc w sklepie, ale Bethany
stwierdziła, że powinna korzystać z wolnego czasu i uczyć się lub czytać
książki. Wychodziła więc na plażę, którą od ich domu dzieliło jakieś trzysta
metrów.
Zabierała
ze sobą pasiasty koc, książkę i butelkę wody, po czym siadała na środku plaży. Tym
razem wyszła bez tego wszystkiego, chciała tylko pochodzić po ciepłym piasku.
Wpatrywała się w wodę, która wciąż budziła w niej strach. Myślała o tym, że
gdyby Shannon tu był, zapewne uczyłby ją pływać. Szybko jednak do tych pozytywnych
myśli wdzierały się o wiele gorsze. Przez ten cały tydzień, Shannon ani razu
nie odebrał jej telefonu. Za każdym razem robił to Jared lub Constance, którzy
zawsze twierdzili, że nie ma go w domu. Dzwoniła rano, w południe i wieczorem.
Nigdy go nie było.
Przez
to zaczęła myśleć, że tak naprawdę jej matka miała rację. Shannon zapomniał o
niej w dniu, w którym wyjechała. Nie chciał z nią rozmawiać i robił wszystko,
by dać jej to do zrozumienia. Od kiedy ostatni raz poniżyła się i zadzwoniła do
niego, przychodziła już na plażę tylko po to, by płakać i rzucać kamieniami do
wody.
Czuła
się oszukana i zdradzona. Zastanawiała się, co robi Shannon. Podejrzewała, że
pije na umór i spotyka się z Carą, lub inną naiwną dziewczyną, która zgodziła
się wskoczyć mu do łóżka. Chodziła po mokrym piasku, a fale co chwilę uderzały
w jej stopy. Zaczęła myśleć o tym, by wskoczyć do wody i nigdy z jej nie wyjść,
ale stwierdziła, że nie warto robić tego z powodu kogoś, kto nigdy jej nie
kochał. Nie chciała dawać mu satysfakcji, iż nabrał kolejną głupią dziewczynę. Po
raz pierwszy pomyślała, że chciałaby zostać w Destin jak najdłużej, by nie
musieć wracać do domu i go oglądać. Co innego wmawiać sobie, że ktoś cię nie
kocha, a co innego to usłyszeć od osoby, która wciąż była dla ciebie całym
światem.
W
końcu postanowiła skończyć swój spacer. Zaszła już zbyt daleko od domu i
zaczęła się cofać, wciąż idąc linią brzegową. Mijała ludzi z psami lub
biegających po plaży, ale nikt nie zwracał na nią zbytniej uwagi. W końcu znów
znalazła się tam, skąd zaczęła swoją przechadzkę. Wciąż płakała myśląc o
Shannonie i wyobrażała sobie, że tu jest. Patrzyła w przejrzystą wodę i zamiast
jej szumu, słyszała teraz jego głos, wołający ją po imieniu.
-
Genny! – jego głos brzmiał dokładnie tak, jak wtedy, gdy wołał ją na dworcu.
Wydawał jej się tak realny, że postanowiła się odwrócić, choć podejrzewała, że
nie będzie tam nikogo.
Zobaczyła
chłopaka biegnącego w jej stronę i wciąż
wykrzykującego jej imię. Za pierwszym razem pomyślała, że to Jake. Jednak gdy
się zbliżał, jego twarz i sylwetka nie przypominały już kuzyna. Przypominały
jej Shannona. Gdy był już w połowie drogi do niej, była niemalże pewna, że to
on.
Całkowicie
zapomniała o tym, jak bardzo się na nim zawiodła. Nie pamiętała już, że nie
odbierał telefonów, że przed chwilą zastanawiała się, jak to będzie gdy z nią
zerwie po powrocie do Bossier City. Pobiegła w jego kierunku i wciąż miała
wrażenie, że to tylko sen lub jej wyobraźnia. Jednak gdy znalazła się już w
jego objęciach i upadli na piasek była pewna, że to on. Leżała na plecach na
piasku, a on pochylał się nad nią, uśmiechając się szeroko.
-
Nie odbierałeś. – wydukała mimowolnie, będąc w szoku.
-
Przepraszam. – powiedział z bólem w oczach, widząc jej zapłakane spojrzenie. –
Upijałem się, ćpałem. Nie mogłem znieść tego, że nie ma cię przy mnie. Tak
bardzo cię przepraszam.
Dziewczyna
objęła jego twarz rękoma jakby chciała się upewnić, że jest prawdziwy.
Natychmiast przybliżyła jego twarz do swojej i ich wargi się spotkały. Poczuła
znajomy smak papierosów mieszających się z gumą miętową i poczuła się, jakby
była w domu. Łzy popłynęły po jej policzkach, ale był to płacz ze szczęścia. Ich
pocałunek nie był taki jak zwykle, był o wiele bardziej brutalny, namiętny, a
zarazem pełen miłości i tęsknoty. Mówił więcej, niż jego krótkie „przepraszam”
i zawierał w sobie wszystko, co chciał jej powiedzieć. A ona tylko czekała, aż
się obudzi, bo nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
_____________________________________________________
Zapraszam na nowego bloga z fanfiction, o którym wcześniej już pisałam. Pojawił się tam właśnie drugi rozdział ;)
Cass kolejny świetny rozdział:) Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak szybko piszesz zawsze takie dobre rozdziały i w dodatku nie boję się tego powiedzieć jeden lepszy od drugiego:) Początkowo byłam wściekła, że Shann znowu pije i ćpa, ale potem oczywiście znowu byłam szczęśliwa z tego, że przyjechał do Gen:) jesteś cudowną autorką:) I absolutnie lubię ciocię i Kuzyna Gen. Nawet nie wiesz jak żałuję, że mama Gen nie jest taka fajna. Przesyłam Ci bardzo dużo weny:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNiestety, nie wszyscy maja tyle szczęścia i rodzice bywają różni...
Och... Jaki cudowny rozdzial! Już lubie kuzyna i ciotke Gen :D wiem co czuje Gen... Dlatego jej wspolczuje. Ale to jest Shann ktory zawsze znajdzie jakas deske ratunku. Wg mnie jest debilem ze chlal i cpal. Przez to mogl o wiele wczesniej wyciagnac od niej gdzie jest i się z nia spotkac. Ostatnie zdania... Po prostu jak oni spotkali się na plazy to mialam ochote poplakac się ze szczescia. Umiesz grac na emocjach ;_;
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, zycze weny i nie mogę doczekac się nastepnego rozdzialu! Oby pojawil się jak najszybciej!
Postaram się jak najszybciej, dziękuję (:
UsuńO kurcze nie zaglądałam tu wczoraj bo byłam pewna, że nie będzie tak szybko nowego rozdział, a tu proszę taka niespodzianka:) Jak zwykle piszę, że jesteś cudowna i zawsze mnie czymś zaskoczysz:) Ale ja lubię tą jej ciotkę:) Całkowite przeciwieństwo Isabel. Cudownie że piszesz tak często rozdziały, które zawsze mają bardzo wysoki poziom:)
OdpowiedzUsuńDzięki, miło mi to słyszeć :))
UsuńTe ostatnie rozdziały są mistrzowskie. Chce Ci podziękować że piszesz to ff ♥ Jest sto razy lepsze niż jakakolwiek ksiązka. Gdy konczyłam czytac łzy mi stanęły w czach ze szczęścia. Wywołujesz we mnie duzo emocji. Ten fanfaction jest wspaniały powiada o zapierającej dech w piersiach miłości, ukazuje jak bardzo można sie zmienić przez miłość, jest dramatyczny, romantyczny, zabawny i gdy go czytam mam wrażenie jakby zaraz serce miałoby m podskoczyc do gardła xd ale co zrobić jak są perfekcyjne? Kocham Cie Bardzoo ♥
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuję Asiu <333
Usuńo matko. i znow cala w lzach jestem. Jak Ty pieknie dziewczyno piszesz, to poprostu nie ma slow zeby opisac jak bardzo uwielbiam czytac Twoje opowiadanie. Zawsze uwazalam ze piszesz na wyskokim poziomie ale Ty mnie zawsze zaskakujesz! Nigdy nie pomyslalam ze jakis rozdzial Ci nie wyszedl czy sie opuscilas, jestes poprostu niesamowita!
OdpowiedzUsuńI czasami zapominam ze to opowiadanie tak a nie inaczej sie skonczy... :(
/S,
Dziękuję! Oj tam, do końca jeszcze troche czasu...
UsuńSuper, super -wyglądam kolejnego, pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:)) dzieki
Usuń