poniedziałek, 10 listopada 2014

34. Devotion




         Gdy autobus odjechał, przed Shannonem znów pojawił się obraz rodziców Genevieve. Patrzyli jeszcze chwilę w kierunku drogi, ale szybko odwrócili wzrok na niego. Chłopak tylko wpatrywał się w nich z rozgoryczeniem i zaciskał pięści. Bał się, że wybuchnie, a tym razem nikt by go nie powstrzymał przez pobiciem Rhysa.
         Shannon odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę motoru, myśląc tylko o tym, jak przetrwa cały ten czas bez Genevieve.
          - Tak będzie lepiej. – powiedziała Isabelle do swojego męża, widząc jego niepewną minę.
         - Chyba tylko dla was. – burknął Shannon tak głośno, by go usłyszeli i wsiadł na motor, ani razu już na nich nie patrząc.
***
         - Chcesz chusteczkę, kochanie? – zapytała starsza kobieta siedząca przed nią. Genevieve tylko pokiwała przecząco głową, wycierając łzy rękawem.
         Wyjęła własne chusteczki, które szybko się skończyły. Patrzyła na drogę, którą wiele razy przejeżdżała z Shannonem. Dałaby teraz wszystko, by cofnąć się do tamtych dni, być w jego aucie i znów słuchać z nim radia, rozmawiać o bzdurach, śmiać się i zabierać mu jego okulary przeciwsłoneczne. Chciała znów poczuć wiatr we włosach wdzierający się do pojazdu przez uchylone okna, słońce oświetlające jego twarz tak, że oczy wydawały się być złoto-zielone. Zamiast tego dostała chłodny poranek w autobusie wiozącym ją ponad pięćset mil od miejsca, w którym był on.
         Próbowała zasnąć, ale ciągła gonitwa myśli sprawiała, że nie potrafiła zmrużyć oka. Chciała czytać, ale gdy tylko zagłębiła się w pierwszą stronę, zaczęło jej się kręcić w głowie i robić niedobrze. Oparła więc głowę o okno i wpatrywała się tępo w drogę, wyobrażając sobie, że na jej końcu wcale nie będzie znajdowało się Destin, a Bossier City.
***
         Constance była rano zaskoczona, że jej syn zniknął tak wcześnie i to w dodatku bez słowa. Jared natomiast był wściekły gdy zauważył, iż jego motor nie stoi pod wiatą. Chciał pojechać do pracy samochodem brata, ale szybko przekonał się, dlaczego Shannon połasił się na jego pojazd, a nie na swój.
         - Przestań, Jared. Twój brat na pewno zaraz wróci i odda ci twój motor, pewnie miał coś ważnego do załatwienia. – jego matka jak zwykle próbowała ratować sytuację, choć sama zastanawiała się, co kierowało jej starszym synem.
         - Co Shannon może mieć ważnego do załatwienia? – rzucił jedząc śniadanie i ze zdenerwowaniem patrząc na zegar. – Zresztą nawet jeśli przyjedzie teraz, to i tak będę już spóźniony.
         Kobieta właśnie zaparzała kawę, kiedy do domu wszedł jej drugi syn.
         - Stary, gdzieś ty do cholery był?
         Shannon przeszedł przez kuchnię połączoną z salonem i jadalnią jak burza i rzucił tylko kluczykami w brata, zamykając ze sobą drzwi od ich wspólnego pokoju. Jared w ostatniej chwili złapał klucze w locie, patrząc zaskoczony na matkę. Constance wiedziała tyle, co on, dlatego tylko odwzajemniła spojrzenie i wróciła do parzenia kawy.
         Jared chciał porozmawiać z bratem, ale był już na tyle spóźniony, że nie mógł sobie na to pozwolić. Stwierdził, że w tym stanie i tak Shannon za dużo mu nie powie, dlatego nawet wolał poczekać, aż ochłonie. Constance nie podzielała jego opinii, dlatego gdy tylko wyszedł, zapukała do drzwi pokoju, w którym siedział Shannon. Kiedy nie odpowiedział, szarpnęła za klamkę.
         Pomieszczenie było puste. Jej syn zabrał tylko kilka rzeczy z pokoju i wyszedł przez okno, jako że ich dom był parterowy. Kobieta westchnęła i zamknęła je, nie widząc już nigdzie swojego syna. Zniknął za to stary rower, który stał zawsze pod drzewem przy płocie.
***
         Shannon jechał najszybciej, jak potrafił, nie patrząc nawet dokąd jedzie. Skręcał, gdzie popadło i przejeżdżał na każdym kolorze światła, raz prawie lądując na masce czerwonego BMW. Wiedział, że tylko w ten sposób uniknie tego, co normalnie zrobiłby w tej sytuacji. Kiedy się już zmęczył, zatrzymał się na chodniku. Uświadomił sobie, że jest pięć minut drogi od domu Paula. Postanowił, że musi stąd jak najszybciej odjechać, by nie popełnić jakiegoś głupstwa.
         - Shannon? – zapytał głos za jego plecami. Kiedy się odwrócił, zobaczył twarz kolegi. – Co ty tu robisz, w dodatku na rowerze? Nie starczyło forsy na benzynę? – Paul zaśmiał się, ale napotykając poważną twarz chłopaka, natychmiast stracił dobry humor. Poprawił torby z zakupami w swoich rękach i podszedł do niego bliżej. – Widzę, że coś ci leży na wątrobie.
         Shannon próbował zachować kamienną twarz, chociaż wiedział, że Paul już domyśla się, dlaczego ma tak zły nastrój.
         - Można tak powiedzieć. – odparł jadąc wolno, by dotrzymać mu kroku.
         - Da się to załatwić. – uśmiechnął się Paul, a Shannon westchnął niechętnie. – No co?
         - Wolałbym nie…
         Paul spojrzał na niego z litością.
         - Co, dziewczyna nie pozwala? Wiesz, ostatnio stałeś się strasznym pantoflarzem. – powiedział zachęcająco, a Shannon pokręcił przecząco głową, właściwie sam do siebie.
         - Niech będzie. – powiedział w końcu, gdy zatrzymali się pod domem Paula.
         - No, i to rozumiem. – odparł wesoło kolega. – Czekaj tu chwilę, tylko odniosę ojcu zakupy.  
***
         Gen nie zauważyła nawet, kiedy w końcu zasnęła. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała pogodne niebo i znak, że od Destin dzielą ją jeszcze trzy mile. Starała się jakoś wyprostować, gdyż od siedzenia w tej samej pozycji bolały ją plecy. Zdjęła bluzę, w której było jej już gorąco i włożyła ją do torby.
         Kiedy autobus się zatrzymał, niepewnie ruszyła do drzwi. Na zewnątrz stał osiemnastoletni chłopak z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Miał jasnobrązowe włosy muśnięte słońcem, przez co wydawały się o wiele jaśniejsze, niż w rzeczywistości były. Gen nie chciała robić mu przykrości, dlatego również się uśmiechnęła. Zawsze cieszyła się na jego widok i tak było tym razem, ale okoliczności sprawiły, że jej entuzjazm nie był tak wielki, jak dotąd.
         - Jake! – pisnęła i pozwoliła mu się objąć. Po minucie kuzyn odsunął ją od siebie i przyjrzał się jej badawczo, wciąż się uśmiechając.
         - No proszę, Genny, jak wydoroślałaś przez te pół roku!
         Ostatni raz na Florydzie była latem z rodzicami. Odwiedzanie ciotki i kuzyna było ich tradycją, co wakacje jeździli tam mniej więcej o tej samej porze. Nigdy jeszcze nie była w Destin dwa razy w roku i zastanawiała się, co nagadała jej matka, że Jake nie był zdziwiony wizytą i o nic nie pytał.
         - Zapuściłeś zarost. – stwierdziła Gen śmiejąc się. Jake miał dość chłopięcą urodę i domyśliła się, że chciał w ten sposób dodać sobie parę lat, co niezupełnie mu wyszło.
         - Jak widać. – zaśmiał się. – Pójdę po twoją walizkę. Mama już na ciebie czeka z powitalnym obiadem. Mój samochód stoi tam, możesz już wsiadać. – chłopak wskazał białego pikapa w głębi parkingu.
         Genevieve ruszyła w jego stronę. Zauważyła, że na pace znajdowały się dwie deski surfingowe oraz przybory do nurkowania. Ominęła samochód i zajęła miejsce pasażera. Jake wrzucił jej walizkę obok desek i po chwili sam wsiadł do środka. Włączył radio, a z głośników popłynęła wesoła piosenka. Kuzyn wciąż się uśmiechał i podrygiwał wesoło do muzyki, chcąc ją rozbawić. Wiedział od swojej matki, dlaczego Genevieve przyjechała do nich w środku roku. Nie potrafił zrozumieć postępowania Isabelle, ale nie zamierzał go kwestionować wiedząc, jaka jest jego ciotka. Postanowił zrobić wszystko, by Gen czuła się tu dobrze i nie zamartwiała się problemami, które zostawiła w Bossier City.
         Kiedy przejeżdżali przez długi most nad wodą, wpatrywała się w rozciągającą się wokół rzekę. Ciepłe powietrze rozwiewało jej włosy i na chwilę zamknęła oczy, czując się jak wtedy, gdy jeździła samochodem z Shannonem.
         Gdy ponownie otworzyła oczy, byli już na znajomej ulicy. Genevieve zawsze była rozbawiona białym piaskiem znajdującym się wszędzie, gdzie tylko nie było betonu czy asfaltu. Było to dla niej dość niespotykane, gdyż przywykła by mieć na podwórku trawnik, a nie piach z którego wyrastała uschnięta od słońca trawa.
          Dziewczyna zobaczyła już z daleka skrzyżowanie, na którym skręcili w Magnolia Drive i po chwili jej oczom ukazał się spory, piętrowy dom koloru jasnej żółci. Wszelkie schody, drzwi balustrady i kolumny były białe, podobnie jak u wielu z ich sąsiadów. Ich dom jednak odróżniał się od innych ładniejszym frontowym ogrodem, na którym rosły niskie palmy i trochę więcej trawy. Jake wjechał na betonowy podjazd i zatrzymał się pod jednym z dwóch garaży, które znajdowały się pomiędzy wysokimi schodami prowadzącymi do wejścia do domu. Gdy Genevieve wyszła z auta zobaczyła, jak ciotka Bethany stoi u szczytu schodów i uśmiecha się podobnie do swojego syna.
         Bethany miała kilka cech wyglądu które sprawiały, że była podobna do Rhysa. Ciemne włosy przyozdabiały jasne refleksy jak u jej syna, a szare oczy wyglądały jak morze podczas sztormu. Mieli z bratem także trochę wspólnego jeśli chodziło o charakter, choć zdaniem Genevieve ciotka przejęła tylko te dobre. Była spokojna, wesoła i opanowana, zawsze gościnna oraz uprzejma. Przeprowadziła się z rodzinnego Nowego Orleanu po tym, jak poznała tam swojego męża. Był wojskowym i często z tego powodu zmieniali miejsce zamieszkanie, w końcu lądując w Destin. Wtedy jej mąż wyruszył na misję, z której już nie wrócił. Postanowiła zostać z synem na Florydzie, ciesząc się z każdej najkrótszej wizyty swojej rodziny.
         - Niech no cię uściskam. – powiedziała zadowolona i objęła swoją bratanicę. Chętnie zgodziła się ugościć Genevieve w swoim domu, choć podobnie jak Jake nie pochwalała metod wychowawczych Isabelle. – Chodźcie, zrobiłam już obiad.
         Ich dom był urządzony w typowym dla tego regionu stylu. Wszystko było białe, kremowe bądź jasnobrązowe, z morskimi, miętowymi akcentami. Genevieve odświeżyła się w łazience i wróciła do salonu, z którego przeszła do jadalni. Usiadła przy okrągłym, drewnianym stole razem z kuzynem. Po chwili dołączyła do nich także Bethany, stawiając przed nimi lasagnę. Wcześniej Jake przyniósł także lemoniadę i szklanki.
         - Jak minęła ci podróż, słonko? – zapytała kobieta, uśmiechając się do niej. Była w wieku Isabelle, choć wyglądała nieco młodziej, prawdopodobnie przez wieczną radość na twarzy i pogodę ducha.
         Genevieve zaczęła jeść potrawę przygotowaną przez ciotkę i udawać, że jest wniebowzięta pobytem w jej domu.
         - Nawet nie zauważyłam, kiedy dojechałam na miejsce. – skłamała.
         Bethany przyjrzała się badawczo dziewczynie. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że wcale nie jest tak, jak opowiadała to Isabelle. Szwagierka twierdziła, że Genevieve zadurzyła się w narkomanie i kryminaliście, ale ona i jej mąż zainterweniowali w odpowiednim momencie, przez co dziewczyna potrzebuje tylko krótkiego wyjazdu, by o nim zapomnieć. Opowiadała o buncie córki, o tym jak ta znajomość źle na nią wpływała i Bethany nie mogła uwierzyć, że jej spokojna dotąd bratanica mogłaby aż tak bardzo się zmienić. Gdy obserwowała teraz Genevieve podejrzewała, że Isabelle sporo podkoloryzowała swoją historię.
         - Chcesz zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że już u nas jesteś? – zapytała chcąc sprawdzić jej reakcję. Genevieve natychmiast z pochmurnej zamieniła się w rozgniewaną, choć starała się to ukryć i brzmieć neutralnie.
         - Może później. – dla niej „później” oznaczało „nigdy”. Nie miała ochoty rozmawiać z matką, wciąż czując do niej żal.
         Jake spojrzał na matkę i pokręcił przecząco głową wiedząc, co planuje.
         - Więc… co to za chłopak, który tak zawrócił ci w głowie? – zapytała z entuzjazmem, a Gen myśląc o Shannonie znów miała ochotę się rozpłakać.
         - Założę się, że mama już sporo ci o nim powiedziała. – odparła z ironią Genevieve, spodziewając się opinii Bethany na temat Shannona, którego nawet nie znała.
         - Nie interesuje mnie to, co sądzi o nim Isabelle. Chcę usłyszeć to od ciebie. – Bethany uśmiechnęła się zachęcająco.
         - Ma na imię Shannon. – zaczęła niepewnie Gen, ale widząc podekscytowanie ciotki i uśmiech kuzyna postanowiła kontynuować. – Mieszka naprzeciwko nas z matką i bratem, który zajmuje się czasem Leanne. Jest ode mnie trochę starszy, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Wiem, że mama ma go za chuligana, ale on wcale taki nie jest. Owszem, kiedyś taki był, ale teraz naprawdę się zmienił…
         Genevieve opowiadała o Shannonie tak długo, że wystygnął jej obiad na talerzu. Bethany słuchała z przejęciem jej opowieści, całkowicie zmieniając opinię na temat chłopaka. Już wcześniej nie sugerowała się za bardzo słowami Isabelle, ale teraz była już pewna, że szwagierka jak zwykle stara się podporządkować córkę swoim zbyt wysokim wymaganiom.
         - Nie wierzę, że Rhys pozwolił Isabelle na coś takiego. Coś czuję, że czeka mnie poważna rozmowa z moim braciszkiem. – powiedziała Bethany, a Gen mimowolnie parsknęła śmiechem. Uwielbiała ciotkę i jej podejście do życia. Żałowała, że jej matka nie była taka jak ona.
***
         Minął już tydzień, a Shannon zapomniał już, co to znaczy być trzeźwym. Obudził się w swoim łóżku, choć nie pamiętał jak się tam znalazł. Był już wieczór, a Jared stał w końcu pokoju i wyciągał czystą koszulkę z szafy. Spojrzał na brata z dezaprobatą i pokręcił głową.
         - Nie mogę patrzeć, jak doprowadzasz się do takiego stanu. Uważasz, że to w czymś pomoże? – burknął, choć nie spodziewał się usłyszeć sensownej odpowiedzi.
         - Gdzie idziesz? – zapytał Shannon wciąż leżąc i wodził ręką po podłodze, szukając butelki z wodą, którą często zostawiał pod łóżkiem. Bolała go głowa i czuł pragnienie, mając po prostu ogromnego kaca.
         - Pilnować Leanne. O dziwo rodzice Genevieve wciąż chcą mnie widzieć w swoim domu, chociaż jak wróci z Florydy to pewnie wszystko się zmieni.
         - Skąd wiesz, że wyjechała na Florydę? – zapytał Shannon zdumiony. Od kiedy wyszedł z domu w dniu, gdy wyjechała Genevieve, nie rozmawiał ani z bratem, ani z matką.
         - Isabelle mi powiedziała. – odparł, wkładając na siebie koszulkę. – Rozumiem, że cię to załamało, ale chociaż spróbuj się ogarnąć. Sądzę, że Genevieve byłaby tego samego zdania. Dzwoniła do ciebie kilka razy, ale nie było cię w domu albo leżałeś zalany w trupa.
         Shannon natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej.
         - Kiedy ostatnio dzwoniła? Co jej powiedziałeś?
         - Cały czas mówiłem, że nie ma cię w domu. Przedwczoraj zadzwoniła po raz ostatni i powiedziała, że mi nie wierzy. Od tamtego czasu się już nie odezwała i nie zostawiła żadnego numeru.
         Jared miał już wyjść, kiedy Shannon zawołał go po imieniu. Chłopak odwrócił się do brata i spojrzał na niego z desperacją.
         - Musisz coś dla mnie zrobić.
***
         Genevieve każdego ranka chodziła na plażę. Jake wieczorami zabierał ją na miasto lub do swoich znajomych. Poznał ją ze swoją dziewczyną, którą od razu polubiła. Były w równym wieku i dlatego też od razu złapały ze sobą dobry kontakt. Rano natomiast zostawała sama, gdyż ciotka pracowała w swoim sklepie ze sprzętem do surfingu, a Jake chodził do szkoły. Dziewczyna chciała pomóc w sklepie, ale Bethany stwierdziła, że powinna korzystać z wolnego czasu i uczyć się lub czytać książki. Wychodziła więc na plażę, którą od ich domu dzieliło jakieś trzysta metrów.
         Zabierała ze sobą pasiasty koc, książkę i butelkę wody, po czym siadała na środku plaży. Tym razem wyszła bez tego wszystkiego, chciała tylko pochodzić po ciepłym piasku. Wpatrywała się w wodę, która wciąż budziła w niej strach. Myślała o tym, że gdyby Shannon tu był, zapewne uczyłby ją pływać. Szybko jednak do tych pozytywnych myśli wdzierały się o wiele gorsze. Przez ten cały tydzień, Shannon ani razu nie odebrał jej telefonu. Za każdym razem robił to Jared lub Constance, którzy zawsze twierdzili, że nie ma go w domu. Dzwoniła rano, w południe i wieczorem. Nigdy go nie było.
         Przez to zaczęła myśleć, że tak naprawdę jej matka miała rację. Shannon zapomniał o niej w dniu, w którym wyjechała. Nie chciał z nią rozmawiać i robił wszystko, by dać jej to do zrozumienia. Od kiedy ostatni raz poniżyła się i zadzwoniła do niego, przychodziła już na plażę tylko po to, by płakać i rzucać kamieniami do wody.
         Czuła się oszukana i zdradzona. Zastanawiała się, co robi Shannon. Podejrzewała, że pije na umór i spotyka się z Carą, lub inną naiwną dziewczyną, która zgodziła się wskoczyć mu do łóżka. Chodziła po mokrym piasku, a fale co chwilę uderzały w jej stopy. Zaczęła myśleć o tym, by wskoczyć do wody i nigdy z jej nie wyjść, ale stwierdziła, że nie warto robić tego z powodu kogoś, kto nigdy jej nie kochał. Nie chciała dawać mu satysfakcji, iż nabrał kolejną głupią dziewczynę. Po raz pierwszy pomyślała, że chciałaby zostać w Destin jak najdłużej, by nie musieć wracać do domu i go oglądać. Co innego wmawiać sobie, że ktoś cię nie kocha, a co innego to usłyszeć od osoby, która wciąż była dla ciebie całym światem.
         W końcu postanowiła skończyć swój spacer. Zaszła już zbyt daleko od domu i zaczęła się cofać, wciąż idąc linią brzegową. Mijała ludzi z psami lub biegających po plaży, ale nikt nie zwracał na nią zbytniej uwagi. W końcu znów znalazła się tam, skąd zaczęła swoją przechadzkę. Wciąż płakała myśląc o Shannonie i wyobrażała sobie, że tu jest. Patrzyła w przejrzystą wodę i zamiast jej szumu, słyszała teraz jego głos, wołający ją po imieniu.
         - Genny! – jego głos brzmiał dokładnie tak, jak wtedy, gdy wołał ją na dworcu. Wydawał jej się tak realny, że postanowiła się odwrócić, choć podejrzewała, że nie będzie tam nikogo.
         Zobaczyła chłopaka biegnącego w jej stronę i  wciąż wykrzykującego jej imię. Za pierwszym razem pomyślała, że to Jake. Jednak gdy się zbliżał, jego twarz i sylwetka nie przypominały już kuzyna. Przypominały jej Shannona. Gdy był już w połowie drogi do niej, była niemalże pewna, że to on.
         Całkowicie zapomniała o tym, jak bardzo się na nim zawiodła. Nie pamiętała już, że nie odbierał telefonów, że przed chwilą zastanawiała się, jak to będzie gdy z nią zerwie po powrocie do Bossier City. Pobiegła w jego kierunku i wciąż miała wrażenie, że to tylko sen lub jej wyobraźnia. Jednak gdy znalazła się już w jego objęciach i upadli na piasek była pewna, że to on. Leżała na plecach na piasku, a on pochylał się nad nią, uśmiechając się szeroko.
         - Nie odbierałeś. – wydukała mimowolnie, będąc w szoku.
         - Przepraszam. – powiedział z bólem w oczach, widząc jej zapłakane spojrzenie. – Upijałem się, ćpałem. Nie mogłem znieść tego, że nie ma cię przy mnie. Tak bardzo cię przepraszam.
         Dziewczyna objęła jego twarz rękoma jakby chciała się upewnić, że jest prawdziwy. Natychmiast przybliżyła jego twarz do swojej i ich wargi się spotkały. Poczuła znajomy smak papierosów mieszających się z gumą miętową i poczuła się, jakby była w domu. Łzy popłynęły po jej policzkach, ale był to płacz ze szczęścia. Ich pocałunek nie był taki jak zwykle, był o wiele bardziej brutalny, namiętny, a zarazem pełen miłości i tęsknoty. Mówił więcej, niż jego krótkie „przepraszam” i zawierał w sobie wszystko, co chciał jej powiedzieć. A ona tylko czekała, aż się obudzi, bo nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
        
_____________________________________________________

Zapraszam na nowego bloga z fanfiction, o którym wcześniej już pisałam. Pojawił się tam właśnie drugi rozdział ;) 

         

12 komentarzy:

  1. Cass kolejny świetny rozdział:) Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tak szybko piszesz zawsze takie dobre rozdziały i w dodatku nie boję się tego powiedzieć jeden lepszy od drugiego:) Początkowo byłam wściekła, że Shann znowu pije i ćpa, ale potem oczywiście znowu byłam szczęśliwa z tego, że przyjechał do Gen:) jesteś cudowną autorką:) I absolutnie lubię ciocię i Kuzyna Gen. Nawet nie wiesz jak żałuję, że mama Gen nie jest taka fajna. Przesyłam Ci bardzo dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Niestety, nie wszyscy maja tyle szczęścia i rodzice bywają różni...

      Usuń
  2. Och... Jaki cudowny rozdzial! Już lubie kuzyna i ciotke Gen :D wiem co czuje Gen... Dlatego jej wspolczuje. Ale to jest Shann ktory zawsze znajdzie jakas deske ratunku. Wg mnie jest debilem ze chlal i cpal. Przez to mogl o wiele wczesniej wyciagnac od niej gdzie jest i się z nia spotkac. Ostatnie zdania... Po prostu jak oni spotkali się na plazy to mialam ochote poplakac się ze szczescia. Umiesz grac na emocjach ;_;
    Pozdrawiam, zycze weny i nie mogę doczekac się nastepnego rozdzialu! Oby pojawil się jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurcze nie zaglądałam tu wczoraj bo byłam pewna, że nie będzie tak szybko nowego rozdział, a tu proszę taka niespodzianka:) Jak zwykle piszę, że jesteś cudowna i zawsze mnie czymś zaskoczysz:) Ale ja lubię tą jej ciotkę:) Całkowite przeciwieństwo Isabel. Cudownie że piszesz tak często rozdziały, które zawsze mają bardzo wysoki poziom:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Te ostatnie rozdziały są mistrzowskie. Chce Ci podziękować że piszesz to ff ♥ Jest sto razy lepsze niż jakakolwiek ksiązka. Gdy konczyłam czytac łzy mi stanęły w czach ze szczęścia. Wywołujesz we mnie duzo emocji. Ten fanfaction jest wspaniały powiada o zapierającej dech w piersiach miłości, ukazuje jak bardzo można sie zmienić przez miłość, jest dramatyczny, romantyczny, zabawny i gdy go czytam mam wrażenie jakby zaraz serce miałoby m podskoczyc do gardła xd ale co zrobić jak są perfekcyjne? Kocham Cie Bardzoo ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. o matko. i znow cala w lzach jestem. Jak Ty pieknie dziewczyno piszesz, to poprostu nie ma slow zeby opisac jak bardzo uwielbiam czytac Twoje opowiadanie. Zawsze uwazalam ze piszesz na wyskokim poziomie ale Ty mnie zawsze zaskakujesz! Nigdy nie pomyslalam ze jakis rozdzial Ci nie wyszedl czy sie opuscilas, jestes poprostu niesamowita!

    I czasami zapominam ze to opowiadanie tak a nie inaczej sie skonczy... :(

    /S,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Oj tam, do końca jeszcze troche czasu...

      Usuń
  6. Super, super -wyglądam kolejnego, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)