-
Genny! Poczekaj! – Genevieve usłyszała za swoimi plecami donośny głos Tessy.
Wołała ją z końca korytarza, doganiając przy rzędzie szafek uczniów ostatnich
klas. Przecisnęła się między tłumem i dopchała wreszcie do dziewczyny.
-
Masz rozmazaną pomadkę. – powiedziała bez większego zainteresowania Gen, a
Tessa zaczęła się rumienić i obsesyjnie wycierać. Szły teraz razem na piętro
wyżej.
Dziewczyna
sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo denerwował ją związek Tessy i Aarona.
Domyślała się, że robiła to podświadomie tylko dlatego, że jej przyjaciółka
nienawidziła Shannona i chciała odpłacić jej się tym samym. Poza tym widząc,
jak Aaron boi się starszego od siebie Shannona, Gen była pewna, iż w nagłym
przypadku chłopak nie obroniłby Tessy tylko uciekł gdzie pieprz rośnie.
Oczywiście dziewczyna wiedziała, że jej relacji z Shannonem nie należało
porównywać do związku przyjaciółki, ale po wczorajszym incydencie przy drzwiach
Genevieve miała wątpliwości, co właściwie było między nimi.
-
Gdzie wczoraj byłaś? Dzwoniłam do ciebie rano, po południu… Chciałam zabrać cię
na piknik ze znajomymi. – Genevieve zauważyła, że Tessa zaczęła się mocniej
malować i przykładać jeszcze większą wagę do ubrań i fryzury. Czuła się
skrępowana, bo jej naturalne fale w niczym nie dorównywały pięknym lokom
przyjaciółki.
-
Ze znajomymi? – zdziwiła się Gen. Zawsze były tylko one dwie, ewentualnie
trafiały się dziewczyny takie jak Johanna z algebry lub Eveline z chemii, które
wymieniały się z nimi notatkami albo dołączały do ich grupy na zajęciach, ale
to wszystko.
-
No wiesz, ze znajomymi Aarona, teraz także moimi. Chciałam, żebyś ich poznała.
Są w jego wieku, starsi od nas o rok, ale to nic, są naprawdę fajni… - Tessa
gadała bez opamiętania.
-
Ciekawe, czy gdybym ja chciała cię poznać ze znajomymi Shannona też byłabyś
taka chętna. – odparła dziewczyna przerywając zachwyty przyjaciółki. Pomyślała
o Sloan, Caralyn… tak, z pewnością by ich polubiła, a raczej pozabijałyby się
nawzajem.
Tessa
westchnęła przeciągle, po czym przybrała obojętny wyraz twarzy mający na celu
ukryć jej niezadowolenie z poruszania tematu Shannona. Kiedy chodziło o tego
chłopaka, z trudem udawało jej się ukryć swoje prawdziwe nastawienie.
-
To co innego… - zaczęła i pomyślała, że to dobra okazja by ją podejść. – Ty w
końcu z nim nie jesteś. Chyba, że…
Gen
spojrzała na Tessę zaskoczona, aż zatrzymała się na środku korytarza.
-
Chyba, że co?
Przyjaciółka
wzruszyła ramionami i szła dalej, więc Gen również ruszyła.
-
Chyba, że o czymś mi nie mówisz. W końcu wczoraj musiało cię nie być w domu do
południa, skoro nie odbierałaś. Nie byłaś ze mną, więc z kim jak nie z Shannonem?
Genevieve
poczuła ukłucie gniewu. Nie podobał jej się ton Tessy, przez który czuła się
jak na przesłuchaniu. Kiedy pomyślała o wczorajszym dniu, miała mieszane
uczucia. Z jednej strony przygnębiający pogrzeb, z drugiej przełamywanie swoich
strachów i kąpiel w jeziorze, później odprowadzenie do domu i… Nie, nie mogła o
tym myśleć, bo zaczęłaby się natychmiast rumienić, a Tessa od razu by to
wychwyciła.
-
Ty mi się nie spowiadasz z kim spędzasz dzień. – odparła wymijająco, a Tessa
już wiedziała, że ma rację.
-
Jak to nie? Właśnie ci powiedziałam, że byłam z Aaronem i jego znajomymi. Teraz
twoja kolej. – dziewczyna chciała utwierdzić się w swoich podejrzeniach.
Genevieve
pomyślała, że właściwie nie ma nic do ukrycia. Doszła do wniosku, iż może
spotykać się z kim chce i nie potrzebuje do tego aprobaty Tessy.
-
Tak, byłam wczoraj z Shannonem i świetnie się bawiłam. – odpowiedziała
sarkastycznie, choć nie było to do końca prawdą. Wolała ominąć temat pogrzebu,
bo wtedy musiałaby wspomnieć o wyścigach, o których przyjaciółka nie mogła się
dowiedzieć.
-
Nie można było tak od razu? – rzuciła Tessa. Spojrzała na swój złoty zegarek,
drogi prezent od Aarona. – Za minutę dzwonek, a ja mam teorię muzyki na dole. A
ty, co teraz masz?
-
Historię sztuki.
-
Okej, to widzimy się na następnej przerwie.
Tessa
odeszła zarzucając włosami. Gen westchnęła. Sama nie wiedzie działa kiedy jej
przyjaciółka zaczęła ją irytować. Ach tak, od kiedy zaczęła wtrącać się w jej
przyjaźń z Shannonem, pomyślała. Postanowiła poczekać, aż jej to przejdzie.
Tessa zawsze była czegoś pewna i uparcie broniła swoich racji, ale po jakimś
czasie jej się to nudziło i zaczynała być obojętna. Genevieve miała głęboką
nadzieję, że tak będzie także w tym przypadku.
Na
historii sztuki dziewczyna nie mogła się skupić. Spoglądała ciągle na zegar,
czekając na lunch. Czuła głód, choć w domu zjadła śniadanie. Stukała ołówkiem o
blat wymyślając najróżniejsze melodie i zastanawiając się, jak to jest grać na
perkusji. Jeszcze nigdy nie miała do tego okazji, nie znała nikogo kto by potrafił.
Ekscentryczny nauczyciel w kolorowej koszuli chodził w tę i z powrotem po klasie
omawiając jakiś obraz, który nie interesował za bardzo Genevieve. Kochała
sztukę, ale dziś nie mogła się skupić, jej myśli cały czas krążyły wokół
wczorajszego dnia i sytuacji, która miała miejsce na jej werandzie. Nie myśl o
tym, skorciła się w myślach, ale nawet nie zauważyła kiedy zaczęła bazgrać w
zeszycie i rysować huśtawkę zawieszoną nad jeziorem. Szybko zamknęła notatnik i
spojrzała na nauczyciela, ale już po sekundzie znów zaczęła się rozglądać gdzie
popadnie.
W
małym okienku w drzwiach zauważyła Shannona na korytarzu. Miał na głowie
słuchawki i słuchał muzyki z walkmana. Genevieve nie miała pojęcia jak zwrócić
na siebie jego uwagę tak, by nikt prócz niego tego nie zauważył. Czuła się
bezradna, dlatego wpatrywała się w chłopaka licząc, że to spostrzeże. On coś
cicho nucił, zmiatając podłogę.
W końcu wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem
spojrzał w okienko. Ujrzał twarz Gen i natychmiast lekko jej pomachał z
uśmiechem. Dziewczyna obejrzała się wokół, czy nikt na nią nie patrzy i również
się uśmiechnęła, opierając twarz na rękach i ukrywając za plecami Kendall Pears,
by nie była tak widoczna. Shannon oparł się o trzonek miotły i patrzył na nią z
tym samym wyrazem twarzy. Po chwili zaczął się wygłupiać i pokazywać coś na
migi, jakby bawił się z nią w kalambury. Gen marszczyła brwi za każdym razem,
gdy czegoś nie rozumiała i miał to powtórzyć. Z tego, co udało jej się odczytać
Shannon stwierdził, że jest głodny jak wilk i czeka na przerwę na lunch.
Genevieve pokazała mu, że też jest głodna, a on odpowiedział, że będzie czekał
na nią na dworze.
-
Montgomery, czy ja ci w czymś przeszkadzam? – zapytał nauczyciel przerywając ich
zabawę.
Mężczyzna
zawsze lubił Genevieve, bo uważała na jego lekcjach i najbardziej ze wszystkich
pasjonowała się sztuką. Teraz jednak zauważył, że nie skupia się na tym co
trzeba. Wszyscy zwrócili swoją uwagę na dziewczynę i podążyli jej wzrokiem w
stronę okienka, ale korytarz był już pusty.
-
Przepraszam, panie Renner. – odpowiedziała ściszonym głosem, a nauczyciel
kontynuował wykład o Tycjanie i jego najsławniejszym obrazie. Lauren posłała
Genevieve podejrzliwe spojrzenie z lekkim uśmiechem dając znać, że widziała
wszystko, co się działo. Dziewczyna pospiesznie odwróciła od niej wzrok i wróciła
do rysowania huśtawki.
Kiedy
lekcja dobiegła końca, pod klasą stała już Tessa cała zdyszana. Biegła z dołu
byle tylko Gen nigdzie jej nie uciekła. Rozmawiały w drodze na stołówkę, ale
tam jej przyjaciółka spotkała Aarona. Zaproponowała, by dziewczyna usiadła z
nimi na zewnątrz.
-
Nie, dzięki. Nie będę wam psuć romantyzmu. – odpowiedziała z wymuszonym
uśmiechem. Tak naprawdę chciała jak najszybciej znaleźć Shannona.
-
No co ty. Zaraz przyjdą moi znajomi, nie będziemy sami. – odparł Aaron wciąż
mając lekką śliwkę pod okiem. Uśmiechnął się słabo i zaczął rozglądać po
zatłoczonym dziedzińcu. – Wszystkie ławki
zajęte, wygląda na to, że będzie trzeba wykurzyć jakiś młodych.
Genevieve
nie mogła słuchać, jak Aaron stara się zaimponować Tessie. Pomyślała, że pewnie
opowiedział znajomym, iż jego podbite oko wzięło się z jakiejś bohaterskiej
walki, którą oczywiście wygrał. Miała ochotę mu coś powiedzieć, ale postanowiła
ze względu na przyjaciółkę się powstrzymać. W oddali zobaczyła Shannona siedzącego
samego przy stole, rozglądającego się na wszystkie strony.
-
Chyba znalazłam już miejsce. – odezwała się i pobiegła ze swoją tacą do stołu.
Nie spodziewała się, by Aaron postanowił się dołączyć, ale miała to gdzieś.
Wolała siedzieć sama z Shannonem, niż z nim i jego bandą.
Shannon
uśmiechnął się do dziewczyny i zauważył, że wszystko co znajdowało się na jej
tacy, było podwójne. Dwa jabłka, dwie porcje nachos, dwa soki w kartonikach…
Genevieve przesunęła tackę na środek pokazując, że może brać co chce. Czuła na
sobie spojrzenia niektórych, ale nie przejmowała się nimi.
-
Nie uwłacza ci jedzenie lunchu ze sprzątaczem? Tessa wygląda na nieźle wkurzoną
z powodu twojego wyboru.
Gen
nie zamierzała patrzeć w jej stronę. Gdyby tylko chciała, mogła do nich
dołączyć. Ona nic nie mówiła na temat Aarona i jego znajomych, więc uważała, że
i Tessa nie powinna oceniać jej towarzysza.
-
Nie jesteś sprzątaczem.. przynajmniej nie z własnej woli. – odpowiedziała biorąc
nachosa.
Shannon
parsknął śmiechem. Nie był już ubrany w roboczy strój, tylko w zwykłą koszulkę
i spodenki.
-
Dużo ludzi o tym nie wie. A nawet jak wiedzą, to chyba jedzenie z przestępcą
też nie jest powodem do dumy.
Teraz
to Gen zaczęła się śmiać. Nigdy nie myślała o Shannonie jako kryminaliście.
Owszem, robił wiele nielegalnych rzeczy, ale wiedziała, że nie jest złym człowiekiem.
Zdawała sobie sprawę, że nie robił tego by kogoś skrzywdzić i nie podejrzewała,
by kiedykolwiek był w stanie kogoś zabić dla pieniędzy czy zabawy. Właściwie
swoimi wybrykami największą krzywdę sprawiał samemu sobie.
-
Kto wie, może ludzie zaczną się mnie bać? – zażartowała Genevieve, a Shannon
wzruszył ramionami z uśmiechem. – A tak w ogóle, to czemu nie jesteś już w
roboczym wdzianku?
-
Skończyłem już na dziś, w sumie mogłem już pójść do domu.
-
W takim razie dlaczego wciąż tu jesteś?
Shannon
spojrzał na Genevieve jakby chciał dać jej do zrozumienia, że to ona jest
powodem jego obecności na lunchu. Dziewczyna przypomniała sobie o wczorajszej
sytuacji na ganku i błagała w myślach Shannona, by nie poruszał tego tematu. Wiedziała,
że wtedy się speszy i zrobi cała czerwona zdradzając swoje myśli, poza tym
wtedy czuła się, jakby całkowicie wyłączyła mózg i nastawiła go tylko na jedną
częstotliwość – na niego.
-
Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby pogadać. – zaczął, a Gen zaczęła nerwowo
stukać butem o trawę prosząc siły wyższe o dzwonek na lekcje. – Jedziemy
dzisiaj do klubu i pomyślałem, że mogłabyś chcieć jechać z nami. Wybieramy się
do Paradiso.
Genevieve
odetchnęła, ale zaczęła się zastanawiać kogo ma na myśli mówiąc w liczbie
mnogiej.
-
Chciałabym, naprawdę. Ale nadal mam szlaban, wyjątek obejmował tylko wczorajszy
dzień, a ja nie mam ochoty znów włamywać się do własnego domu przez okno.
-
Racja. Ja też nie mam ochoty spać pod łóżkiem. – zaśmiał się Shannon trochę
rozczarowany.
-
Zresztą dzisiaj moi rodzice zaprosili na kolację rodziców Jasona. Będą cały
wieczór w domu, nie miałabym nawet jak wyjść.
-
Jason też będzie? – Shannon nagle spoważniał. Widać było, że nie znosi tego
chłopaka i Gen nie była zaskoczona,
przypominając sobie incydent z puszką na korytarzu.
-
Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Jeszcze tego mi brakuje do szczęścia. –
westchnęła dziewczyna. Miała w planach siedzenie w pokoju i malowanie, ale
gdyby miał przyjść także Jason, matka zmusiłaby ją do spędzenia z nim czasu. Nie
podobała jej się nowa znajomość jej matki z Ashley Fields, matką Jasona.
Również była lekarką i gdy już jej młodsze dzieci podrosły, postanowiła wrócić
do pracy, gdzie zaprzyjaźniła się z Isabelle.
Na
dworze nie było dobrze słychać dzwonka, ale wszyscy zaczęli się zbierać.
Genevieve podniosła się z miejsca i wzięła ze sobą tacę. Spojrzała na Shannona
i po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, jak ma się z nim pożegnać.
-
Jakby coś się zmieniło, to wiesz gdzie mnie szukać. – chłopak przełamał
milczenie i także wstał. – Na razie.
-
Jasne. Cześć. – odparła Gen z uśmiechem i lekko mu pomachała, gdy szedł w
stronę tylnej furtki. Widziała, jak chłopak odpala papierosa i idzie chodnikiem
w stronę parkingu.
***
Gdy
tylko się ściemniło, Shannon natychmiast spakował cały towar i zawołał brata.
Jared mógł sobie dziś pozwolić na odrobinę zabawy, bo nie musiał pilnować
sąsiadki. Zastał Shannona wyglądającego z niezadowoloną miną przez okno.
-
Na co tak patrzysz? – zapytał podchodząc bliżej.
Na
podjeździe Montgomerych zaparkowało obce, drogie auto. Wysiadł z niego
posiwiały mężczyzna, jego młodsza o kilka lat żona i ich syn, Jason. Jared
zmierzył wzrokiem Shannona z podejrzliwością. Zdziwiła go jego silna niechęć,
zazwyczaj gdy jego brat kogoś nie lubił, po prostu go ignorował i nie zaprzątał
sobie nim głowy.
-
Co w tym takiego ciekawego? – zapytał Jared odsuwając się od okna i poprawiając
w lustrze włosy.
-
Nic. Denerwują mnie tacy pozerzy jak on. – odparł Shannon i ruszył w stronę
drzwi. – Idziemy, wszyscy już są pewnie na miejscu.
Gdy
Shannon kierował się w stronę jeepa, Jason spojrzał na niego wyzywająco. Czuł
się pewnie w towarzystwie ojca i wiedział, że chłopak nic mu nie może zrobić. Z
sąsiedniego domu wyszła Isabelle i zaczęła z uśmiechem witać gości i zapraszać
ich do środka. Miło skinęła Jaredowi w odpowiedzi na jego powitanie, a
Shannonowi nie odpowiedziała w ogóle. Zniknęła w środku swojego domu, a chłopak
zaczął szczerze współczuć Genevieve. Miał ochotę wdrapać się po pergoli do jej
pokoju i uwolnić ją niczym uwięzioną księżniczkę z wieży.
***
-
Jason, jak przygotowania do przedstawienia? – zapytała miło Isabelle,
całkowicie ignorując fakt, że jej córkę z niego wyrzucono. Genevieve przybrała
najsztuczniejszy wyraz twarzy, na jaki było ją stać i uśmiechała się miło
jedząc kolację przygotowaną przez matkę.
-
Zrezygnowałem. – odparł chłopak i spojrzał na Gen. – Kolidowały z moimi
treningami.
Dziewczynę
zaczął denerwować jego ton, choć wiedziała, że ona ma równie fałszywy.
Wszystko, co miał w sobie Jason ją irytowało – jego głupkowaty uśmieszek,
perfekcyjna fryzura, schludne i drogie ubrania, a także jego przekonanie, iż
jest niesamowicie inteligentny używając trudnych słów. Zaskakujące, pomyślała,
jak chłopak w którym jeszcze niedawno się podkochiwała teraz był dla niej
nieproszonym gościem.
-
Genevieve, masz już partnera na bal jesienny? – zapytała matka Jasona, Ashley.
Miała kasztanowe włosy zaplecione w misterny kok i odstające kości policzkowe.
W wielu zachowaniach przypominała swojego syna, a raczej on przypominał ją.
Gen
pomyślała o jego rodzeństwie. Miała nadzieję, że i oni nie będą tacy sami. Jason
miał jeszcze dwóch młodszych braci, Seana i Jeremiego, mieli po siedem i
dziesięć lat. Zostali w domu, co ucieszyło Genevieve. Nie chciała, by jej mała
siostra bawiła się z kimś z takiej rodziny. Leanne smacznie spała na górze, ale
jej starsza siostra tylko czekała, aż się obudzi co pozwoli jej oderwać się od
stołu.
-
Właściwie, to się na niego nie wybieram. – odparła Gen. Nie miała ochoty iść na
bal z byle kim. Zawsze na wszystkie imprezy szkolne chodziła z Tessą i bawiły
się razem, ale podejrzewała, że teraz jej przyjaciółka będzie zajęta Aaronem, a
ona nie chciała być piątym kołem u wozu.
-
Och, nie masz z kim iść jak mniemam? – odparła ucieszona Ashley, a Genevieve
wiedziała już, że szykują się kłopoty. – Może w takim razie pójdziesz z
Jasonem? On jeszcze nikogo nie zaprosił.
-
Mamo… - wtrącił się Jason nie mając widocznej ochoty na zapraszanie Gen, ale
gdy napotkał wzrok matki szybko zmienił nastawienie. – To wspaniały pomysł. –
uśmiechnął się miło do dziewczyny, a Genevieve miała ochotę zwymiotować.
-
No widzisz, Genny, jednak pójdziesz. Trzeba ci wybrać sukienkę, to już
niedługo. – rzuciła ucieszona Isabelle, posyłając córce ostrzegawcze
spojrzenie. Widziała, że ta chce zaprotestować. – A tak w ogóle Jason, to za
rok zdajesz SAT. Wybrałeś już jakiś collage?
-
Nie, jeszcze nie zdecydowałem czy idę w stronę futbolu, czy może na architekturę,
jak mój ojciec. – Jason z szacunkiem uśmiechnął się do grubawego ojca słuchającego
uważnie jego odpowiedzi.
-
A ty, Genevieve, co chcesz robić w przyszłości? – zapytał Christopher, ojciec
Jasona.
Genevieve
czuła na sobie uważne spojrzenia rodziców i niemalże słyszała ich myśli mówiące
„nie zawiedź nas”. Postanowiła jednak nie odgrywać dłużej tej szopki i mówić
szczerze, jakie ma plany.
-
Chcę zostać aktorką. – odparła w stronę Christophera, a on wyglądał na
widocznie niepocieszonego. Nie takiej partii chciał dla swojego syna.
-
Genevieve myślała też o prawie, jej wujek Andrew się tym zajmuje i zawsze się
tym interesowała. – dodała Isabelle, a rodzice Jasona się ożywili na tę
wiadomość. Genevieve spojrzała na swojego tatę poszukując w nim pomocy, ale on
tylko odwrócił wzrok i zaczął pić wino. Dziewczyna miała ochotę wyjść i
trzasnąć drzwiami, ale powstrzymała się i siedziała cicho. Myślała tylko o tym,
że gdyby mogła to teleportowałaby się do Paradiso.
***
Shannon
tej nocy nie bawił się dobrze i nawet
alkohol nie dawał mu się odprężyć. Jared ciągle rozmawiał z Haydee, śmiejąc się
z czegoś i przynosząc jej piwo. Mówili sobie coś na ucho, bo donośna muzyka
zagłuszała rozmowy. Siedzieli przy stolikach w osobnym wydzielonym
pomieszczeniu, gdzie można było zasunąć kotary i cieszyć się prywatnością. W
środku było jednak wystarczająco duszno i postanowili nic nie zasłaniać.
-
Dlaczego jesteś taki nie w sosie? – zapytała Caralyn przysuwając się bliżej
Shannona. Chłopak spojrzał na nią niechętnie dając jej do zrozumienia, by sobie
poszła. Ona to oczywiście zignorowała. – Ostatnio miałeś więcej energii. –
zaśmiała się odrzucając na bok swoje lśniące włosy. Miała na sobie mocno
dopasowany gorset i krótką spódniczkę, odsłaniając swoje wdzięki.
-
Nie przypominam sobie. – Shannon postanowił udawać, że nie pamięta nic z tamtej
nocy. Tak naprawdę chciał o tym zapomnieć i wiele by dał za to, by nie
pamiętać, albo by w ogóle nic się nie wydarzyło.
-
Mam ci przypomnieć? – Cara oparła dłoń z długimi, czerwonymi paznokciami na
jego ramieniu i niemalże wyszeptała mu to do ucha. Sloan patrzyła na nią z
niezadowoleniem i dzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Sagem, który zasłonił właśnie
kotarę by wciągnąć narkotyk. Jego dziewczyna mu dziś nie towarzyszyła, dlatego
czuł się wolny i postanowił się nieźle zabawić. Wystarczyło tylko trochę, by
zaczął uderzać do Sloan, a ta nie miała nic przeciwko i już po chwili się z nim
obściskiwała.
-
Kto ci powiedział, że chcę pamiętać? – Shannon zupełnie ignorował starania
dziewczyny i jej rękę, którą czuł teraz przesuwającą się po jego plecach.
Chłopak
wyjął wszystko, czego nie sprzedał i postawił przed sobą na stoliku. Nie było
tego za wiele, ale wystarczająco by się odprężyć. Spojrzał na brata, który
zapewne już skorzystał ze swoich pozostałości, bo niezwykle dobrze bawił się z
Haydee, która siedziała mu na kolanach z kuflem piwa. Shannon wciągnął jedną
kreskę, a Cara natychmiast poprosiła go o podzielenie się. Chłopak postanowił
ostatni raz dać jej cokolwiek, po czym kontynuował zażywanie kolejnej dawki.
-
Dlaczego jesteś ostatnio dla mnie taki niemiły? – zapytała niewinnie rudowłosa,
opierając się o niego całym ciałem.
-
Bo nie mam ochoty na twoje gierki. – rzucił Shannon bez ogródek.
Caralyn
postanowiła się nie poddawać tłumacząc sobie, że Shannon jak zawsze gra
niedostępnego, a tak naprawdę ją pożąda. Postanowiła poczekać, aż chłopak
weźmie trochę więcej i będzie bardziej skory do rozmowy. Nie musiała długo na
to czekać. Gdy tylko zobaczyła, że Shannon zaczyna już bełkotać w rozmowie z
Paulem, natychmiast odwróciła jego twarz w swoją stronę.
-
Cara, naprawdę odpowiada ci to, że mogę patrzeć na ciebie tylko wtedy, gdy
jestem naćpany? – powiedział Shannon z zadziornym uśmiechem, a dziewczyna
natychmiast zmieniła wyraz twarzy. Była wściekła i nawet dla niej takie słowa
były zniewagą.
-
Nie wiesz co tracisz. – odparła ze złością, chcąc wstać. Shannon złapał ją za
nadgarstek i przysunął do siebie.
-
Och, dobrze wiem. I wcale nie żałuję. – zaśmiał się i puścił jej rękę, a ona
szybko wybiegła z ich loży. Sloan oderwała się od Sage’a i pobiegła za
przyjaciółką.
-
A tej co? – zapytał roześmiany Jared, widocznie już naćpany.
-
To Cara, zawsze znajdzie sposób na zwrócenie na siebie uwagi. – rzucił Paul i kontynuował
swoją rozmowę z Shannonem. - A gdzie Genevieve? Myślałem, że weźmiesz ją ze
sobą.
Shannon
zaczynał coraz mocniej czuć działanie narkotyku, ale póki co jeszcze logicznie
myślał i składał zdania w całość.
-
Nie mogła wyjść .- odparł i pociągnął łyk piwa.
Paul
był widocznie rozczarowany nieobecnością dziewczyny.
-
No cóż, trudno. Wy coś ze sobą… no wiesz? - Shannon spojrzał na niego wilkiem. – No co…
Normalnie gdy dziewczyna taka jak Cara pakowała ci się do łóżka, byłeś
wniebowzięty, a teraz co? Spławiasz ją i wolisz siedzieć tu ze mną. Jeszcze
trochę, a zacznę podejrzewać, że ci się podobam. – Paul roześmiał się i palił
swojego skręta.
Shannon
zastanowił się nad jego słowami. Miał trochę racji, a raczej całkowitą rację.
Nigdy wcześniej nie odmówił niczego Caralyn i dziewczynom jej pokroju. Po raz
pierwszy przypomniał sobie też pożegnanie z Gen na jej ganku. Sam nie wiedział,
dlaczego chciał ją pocałować. Podobała mu się i naprawdę ją polubił, ale nie
chciał rujnować ich przyjaźni, a związki na stałe nie były dla niego. Ucieszył
się, że telefon im przerwał. Postanowił jednak nie dzielić się swoimi
przemyśleniami na głos.
-
Genevieve to tylko znajoma. A Caralyn mi się znudziła. – odparł i postanowił
zakończyć ten temat.
***
-
Jak to nie możesz przyjść? Skończyła ci się przecież kara. – rzucił niezadowolony
Shannon stojąc w pokoju dziewczyny. Był już wieczór, a jej rodziców nie było w
domu.
-
Muszę jechać z mamą wybrać sukienkę na bal. Znając ją, będzie na każdą kręcić
nosem i spędzimy cały dzień objeżdżając wszystkie butiki w Shreveport. –
westchnęła dziewczyna wycierając farbę z biurka, która przypadkowo się rozlała.
-
Idziesz na bal jesienny? – zdziwił się Shannon. Rozwieszał niedawno plakaty po
szkole i przypomniał sobie o nim.
-
Rodzice mnie zmusili. Muszę iść, w dodatku z Jasonem. – dziewczyna westchnęła zła
i niepocieszona. – Nie wierzę, że nikogo wcześniej nie zaprosił. Jego matka na
pewno zrobiła to specjalnie.
-
Po co? – dla Shannona nic z tego nie miało sensu. Nie przywykł do tego, by
słuchać rodziców i być pod ich dyktando.
-
Bo moja matka myśli, że będę wspaniałą prawniczką, będę miała bogatego męża
architekta, nazywać się będę Fields i zamieszkam w pięknym pałacu otoczona
gromadką ślicznych dzieci. – Genevieve wzdrygnęła się na tę myśl. – Uwierz mi,
wolałabym spędzić ten wieczór z wami nad jeziorem, ale raczej się nie wyrobię.
-
Wierzę w ciebie. – odparł Shannon starając ukryć się niezadowolenie.
Miał
ochotę przyłożyć Jasonowi, sam nie wiedząc do końca za co, może po prostu za
jego sposób bycia. Postanowił się z nim rozmówić przy najbliższej okazji.
Awww (: tylko to napisze, bo znow jestem ZACHWYCONA (: kocham Shsnnona, fajnie, ze splawil Care! (: i szkoda mi Gen, Jason jest blee :/ i moglaby pojechac nad jezioro i w koncu sie pocalowac z Shannonem, mysle, ze kazdy na to czeka (; i WSZYSTKIEGO IMIENINOWEGO, co prawda to nie urodziny, ale I WONT STOP SINGING UNTIL YOU DANCE AROUND THE ROOM (: ♡
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa no i oczywiście za piękne życzenia<3
UsuńNie wiem co mam napisać bo jak zwykle przychodzisz sama siebie. Genialne. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję (:
UsuńWydaje mi się że Paulowi Gen wpadła w oko. To ten który pomagał jej zawieźć Shannona do domu jej babci, nie? Bardzo mi się podoba. Shannon chyba zazdrosny jest o Gennys i powinien przywalic temu Jasonowi. Czekamy na kolejny, wenyyyy.
OdpowiedzUsuńTak, to właśnie ten :) Dziękuję!
UsuńTo takie nudne wciąż pisać, jak świetnie piszesz:D Wkurza mnie matka Gen. W ogóle nie liczy się z jej zdaniem:( Shannon taki wyluzowany, gada z Genevieve taki roześmiany. Tessa też mnie irytuje. Wszyscy wtrącają się w życie Gen, ja bym tak nie wytrzymała długo. Ten bal to będzie jakaś katastrofa... No nic. Buziaki i życzę mnóstwa weny, żebyś nas dopieszczała takimi cudnymi rozdziałami:D
OdpowiedzUsuńMi się takie komentarze nigdy nie znudzą c:
UsuńDziękuję bardzo, wena zawsze się przyda, mam nadzieję, że Was dopieszczę :3
Uwaga!!!!!!!!!!!!! Wydaję oficjalne oświadczenie: TO JEST MOJE ULUBIONE OPOWIADANIE EVER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To prawda, że już brakuje mi komplementów na te rozdziały;) Muzyka jest cudowna, wspaniale dobrana, ale także dobra. Masz świetny gust muzyczny:)
OdpowiedzUsuńOjejku, dziękuję Ci bardzo!
UsuńStaram się wybierać jak najbardziej pasującą, miło że ktoś ma podobny gust ;)
JAKI JASON JEST ŻAŁOSNY HAHA denerwuje mnie matka Gen ashvwvswk cos przewiduje ze na balu cos sie wydarzy...... weny <3
OdpowiedzUsuńOkaże się ;) Dziękuję!
UsuńStwierdzam fakty: Shannie to taki łobuz-zazdrośnik, ale mi się to (przynajmniej ostatnio) bardzo podoba. Jak jeszcze ktoś spróbuje wsadzić nos w decyzje Genny... chciałabym mieć moc dorwania w rzeczywistości co poniektórych i powiedzenia im do słuchu, ale to nie prawdziwe życie, tylko opowiadanie, więc to od ciebie, droga Cass, zależy, jak się potoczy ta historia.
OdpowiedzUsuńJest pięknie.
Przepraszam, że nie komentuję od razu, nie musisz mi również o tym przypominać, ponieważ widzę wpisy. Czasem jest to zwyczajnie niemożliwe, a czasem muszę "przetrawić" rozdział, żeby sklecić choć parę sensownych zdań... Wierzę, że się na mnie nie obrazisz...
A co do balu - zgadzam się z poprzednikami, bal to będzie coś, gdzie mogę spodziewać się Shanna - obrońcy, tak? ^^
Pozdrawiam, życzę dużo weny!
S.
KOOOOOOOOOOCHAM CIĘ NADAL ♥ Taki Shannon bardzo mi się podoba :D Gen zresztą też, już nie jest grzeczna i ułożona :D wreszcie :3 nie moge się doczekać następnego rozdziału! szczególnie że przeczuwam że będzie się działo ^^ Duuużo weny :*
OdpowiedzUsuń