Leanne odłożyła komórkę, zerkając na Rebekę, która też właśnie skończyła rozmowę. Była cała w skowronkach i jeszcze przez chwilę uśmiechała się sama do siebie. Kiedy zauważyła, że przygląda się jej kuzynka, natychmiast próbowała się opanować.
- No co? - zapytała, podchodząc do kanapy. - Jack dzwonił. Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Nie chciał mi powiedzieć, co to takiego. Uznał, że jak przyjadę to się dowiem.
Lea miała poprosić dziewczynę o pojechanie z nią do szpitala, ale widząc jej ekscytacje domyśliła się, że chce jak najszybciej pojechać do Jacka.
- To się dowiedz. - uśmiechnęła się do kuzynki, ale ta od razu zauważyła, że coś ją trapi. Usiadła na oparciu kanapy i przyjrzała się jej z konsternacją.
- Coś się stało?
Leanne westchnęła. Powiedziała Rebece o tym, że Genevieve jest w szpitalu, ale nie była zbyt szczegółowa. Pominęła fakt, jak poważny był jej stan ponieważ wiedziała, iż kuzynka i tak nie przejmie się jej losem.
- Jared dzwonił. Powiedział mi, że już wiadomo co z Amber, ale niczego nie może dowiedzieć się od lekarzy. Powinnam tam pojechać.
Rebecca zaczęła podejrzewać, że Leanne nie powiedziała jej wszystkiego. Widziała to w jej smutnych oczach, drżących dłoniach i łamiącym się głosie.
- Pojadę tam z tobą. - zadeklarowała.
Leanne spojrzała na nią badawczym wzrokiem.
- Nie musisz tego robić. Wiem, że nie znosisz Amber. Powinnaś jechać do Jacka. Poradzę sobie.
- Właściwie to przestałam ją trochę nienawidzić. Jack przyznał, że to ona z nim zerwała. Wiedziała o tym, że cały czas spotykaliśmy się ze sobą i ani razu nic o tym nie wspomniała, nie była dla mnie szorstka. - Leanne była zaskoczona tymi rewelacjami, ale dobrze rozumiała, dlaczego Genevieve tak się zachowywała. - Wiesz, ja na jej miejscu wydrapałabym mi oczy, a na nim się zemściła. Ona nie dość, że pozwoliła nam się spotykać za jej plecami, to jeszcze zostawiła Jacka i popchnęła go w moim kierunku. Nie rozumiem Amber, ale powinnam być jej wdzięczna. Gdyby nie ona, prawdopodobnie nadal byłabym „tą drugą” dla Jacka.
Leanne westchnęła.
- No dobrze, zadzwonię po taksówkę. - powiedziała, sięgając po komórkę. Nie zdążyła jej nawet chwycić, kiedy jej kuzynka zaprotestowała.
- Przecież ja mogę nas zawieźć. - obruszyła się Rebecca. Leanne nie potrafiła delikatnie przekazać dziewczynie, że Jared nie do końca ufa jej umiejętnościom za kierownicą. Postanowiła więc odpuścić i zgodzić się na jej propozycję.
***
- Spróbuj zadzwonić do niej jeszcze raz. - zasugerował Shannon, choć Jared dzwonił do Leanne już kilka razy. Postanowił jednak posłuchać jego rady i ponownie wybrał numer dziewczyny. Znowu nic.
Jared ze zdenerwowania zaczął krążyć w kółko, a Shannon stał pod drzwiami czekając z niecierpliwością na jakąkolwiek nową wiadomość. Oboje byli kłębkiem nerwów i żaden z nich nie myślał nawet o tym, by się odezwać.
- Kiedy będę mógł ją zobaczyć? - zapytał Shannon, zaczepiając przechodzącą pielęgniarkę. Kobieta spojrzała na niego ze współczuciem i westchnęła głęboko.
- Potrzebuje odpoczynku, poza tym od razu się nie obudzi. Niech pan przyjdzie jutro.
- Chcę ją tylko zobaczyć, nawet przez minutę.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem, a na jej twarzy pojawiła się widoczna konsternacja. Patrzyła na stojącego przed nią zdesperowanego mężczyznę i nie potrafiła mu odmówić. Westchnęła głęboko, rozglądając się dookoła.
- Minuta. - rzuciła stanowczo. - Nawet nie minuta, sekunda.
***
Shannon ubrał na siebie całą ochronną odzież, jaką wcisnęła mu pielęgniarka i wszedł do niewielkiej sali. Na jej środku stało szpitalne łóżko, a dookoła aparatura wydająca przeróżne dźwięki, do której przypięta była Genevieve.
Kiedy Shannon podszedł bliżej zauważył na jej głowie ogromny opatrunek. Gdyby nie on i kilkanaście rurek, Genevieve wyglądałaby dokładnie tak samo, jak zawsze. Mężczyzna obserwował, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada, co w tej chwili było dla niego najważniejsze.
Shannon dotknął wierzch jej chłodnej dłoni i spojrzał na spokojną twarz. Nie mógł doczekać się, aż Gen w końcu się obudzi i otworzy oczy. Wiedział, że nie nastąpi to zbyt prędko, jednakże ta wizja dodawała mu otuchy. Postanowił na razie nie przejmować się słowami lekarza i jego ostrzeżeniem, że to nie koniec leczenia. W tej chwili liczyło się tylko to, że jej serce wciąż biło. Shannon nie zauważył nawet, że zaczął się uśmiechać.
- Niestety musi pan już wyjść. - usłyszał za plecami i niechętnie się odwrócił.
Delikatnie ucałował Genevieve w policzek i wyszedł za kobietą. Na korytarzu zauważył Jareda opartego o ścianę i wpatrzonego w dal. Jego ręce nerwowo stukały o oparcie krzesła, które stało przed nim.
- Jeszcze nie przyszła? - zapytał Shannon, a Jared spojrzał na niego tak, jakby wybudził się właśnie z amoku.
- Nie. - odparł cicho, po czym spojrzał na komórkę. Żadnej wiadomości, żadnego połączenia. - A co z Gen?
Shannon westchnął bezradnie. Wiedział, że Jared i tak niezbyt go nie słucha, tylko myśli o Leanne, ale postanowił odpowiedzieć.
- Będzie z nią w porządku. - odparł i choć za wszelką cenę chciał brzmieć tak, jakby był w pełni pewien swoich słów, w głębi serca wiedział, że nie jest do końca przekonany.
Jared uśmiechnął się do niego krzepiąco, po czym znów odwrócił wzrok w stronę drzwi na końcu korytarza. Kiedy się otworzyły, jego serce niemalże zamarło. Dwie młode kobiety szły przyspieszonym krokiem w ich stronę, a Shannon nie zauważył nawet, kiedy jego brat wybiegł im na spotkanie.
- Boże, Leanne, tak się martwiłem. - powiedział Jared rozpaczliwym głosem, natychmiast ściskając swoją dziewczynę. Ta gdy tylko wypuścił ją z objęć spojrzała na niego zaskoczona. Dopiero po chwili dotarło do niej, że zapomniała wziąć ze sobą telefonu, przez co Jared mógł się o nią niepokoić.
- Przepraszam. - wydukała pełna poczucia winy. - Spieszyłyśmy się, nie pomyślałam nawet o komórce, Becky starała się nie jechać szybko, potem trafiłyśmy na korki…
- Już dobrze, nic się nie stało. - odparł Jared biorąc głęboki oddech. Nie chciał jej dłużej trzymać w niepewności i denerwować. Spojrzał w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widział Rebekę, ale ta zniknęła już z zasięgu jego wzroku. - Gen teraz śpi. Właściwie niepotrzebnie przyjeżdżałyście. Nie wpuszczą cię do niej przynajmniej do jutra. Jedna pielęgniarka ulitowała się nad Shannonem i wszedł na chwilę do jej sali, ale to się już raczej nie powtórzy.
- Pójdę z nim porozmawiać. - powiedziała zerkając na siedzącego pod salą mężczyznę.
Leanne usiadła obok niego i niemalże natychmiast go uściskała. Jared był nieco zaskoczony oglądając tę scenę. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że Leanne i Shannona łączyła jedna, ważna rzecz - miłość do tej samej osoby. I choć były to dwie zupełnie inne relacje, to właśnie oni najlepiej rozumieli siebie nawzajem. Mimo uczuć, które kiedyś żywił do Genevieve Jared, teraz nie był w stanie postawić się na ich miejscu. Starał się ich pocieszać i wspierać, ale wiedział, że to za mało. Tylko oni mogli w pełni się zrozumieć i wzajemnie podnieść na duchu, dlatego postanowił się nie wtrącać. Ruszył w stronę automatu z napojami i bez pośpiechu zaczął szukać drobnych w kieszeni luźnych spodni.
***
Na dworze nie zaczęło jeszcze świtać, kiedy budzik natrętnie próbował wyrwać go ze snu. Shannon przetarł zmęczone oczy i mrużąc je zaczął siłować się z komórką, starając się wyłączyć dźwięk przeszywający jego czaszkę. Kiedy wreszcie mu się to udało, niechętnie wstał z łóżka.
Ostatnio nieprzespane noce zaczęły dawać się we znaki. Nigdy nie spał zbyt dobrze, a zwłaszcza wtedy, gdy nawiedzały go koszmary - zawsze jednak udawało mu się zmrużyć oczy na przynajmniej kilka godzin. Teraz zasypiał po całym dniu czuwania w szpitalu, by następnie obudzić się godzinę lub dwie później i znów tak samo przeżyć dzień.
Dzisiejsza pobudka była inna. Dotarło to do niego, kiedy ciepły strumień wody obmywał jego ciało, ostatecznie go wybudzając. Uświadomił sobie, że być może już dzisiaj porozmawia z Genevieve. Zresztą nie musiała nawet nic mówić. Wystarczyłoby mu, gdyby po prostu spojrzała mu w oczy lub słabo się uśmiechnęła. Gdy o tym pomyślał, natychmiast nabrał wigoru i stracił chęci do spania.
Zatrzymał się na chwilę w hotelowej restauracji na szybkie śniadanie, kupił bukiet kwiatów w pobliskiej kwiaciarni, po czym ruszył prosto do szpitala. Zaczął zastanawiać się, czy Gen się już obudziła. W głębi duszy chciał, by zaraz po otwarciu oczu ujrzała jego twarz i poczuła, że ktoś cały czas był przy niej. Z drugiej strony dość miał już czekania. Pomyślał, iż niezależnie co się wydarzy, on z pewnością się ucieszy.
Kiedy przebrnął przez zawiłe korytarze i pielęgniarkę czuwającą w rejestracji, nie potrafił opanować swojego podekscytowania. Gdy znalazł się pod drzwiami sali poczuł łomot swojego serca.
Po otwarciu drzwi przed jego oczami ukazał się podobny obraz do tego, który ujrzał wczoraj. Genevieve leżała na łóżku z zamkniętymi powiekami, a w sali rozbrzmiewały dźwięki szpitalnych urządzeń. Shannon był nieco rozczarowany, że jednak będzie musiał jeszcze trochę poczekać, ale postanowił się nie poddawać i być cierpliwym. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wazonu.
Na parapecie stała szklana waza, którą napełnił wodą z kranu umieszczonego w kącie pokoju. Postanowił ustawić go na niewielkiej szafce nocnej, znajdującej się przy jej łóżku. Następnie sięgnął po kwiaty, które zostawił na chwilę na parapecie.
- S-Shannon… - usłyszał cichy, ochrypnięty głos, gdy wstawiał kwiaty do wazonu. Natychmiast odwrócił głowę w kierunku Genevieve i stanął nad jej łóżkiem.
Patrzyła na niego oszklonymi, zielonymi oczami, kompletnie oszołomiona. Przez chwilę nie wiedziała, czy to sen, czy naprawdę się obudziła. Widziała uśmiech na jego twarzy, radość w oczach, głęboki oddech pełen ulgi.
- Genny. - powiedział, przysuwając krzesło by usiąść jak najbliżej niej. Złapał ją za chłodną rękę, która po chwili była równie ciepła, co jego. Kiedy Genevieve uświadomiła sobie, że wcale nie śni, natychmiast uśmiechnęła się mając ochotę płakać z radości, że wszystko się udało. Delikatnie uwolniła rękę z jego uścisku i położyła ją na jego policzku.
- Czekałeś na mnie? - zapytała, choć było to bardziej stwierdzeniem faktu.
- Od zawsze na ciebie czekałem. - odparł, nie mogąc przestać się uśmiechać.
Gen chciała się podnieść, ale gdy tylko lekko spróbowała się podeprzeć, natychmiast stwierdziła, że to kiepski pomysł. Była otępiała silnymi lekami przeciwbólowymi i czuła, jakby jej ciało nie wybudziło się razem z nią.
- Wszystko się udało, tak?
Shannon nie potrafił i nie chciał jej okłamać. Wiedział, że przytakując tylko pogorszy sprawę, ale nie czuł się na siłach, by móc ją teraz przybić i oznajmić, że nie wszystko poszło po ich myśli.
- Z nas dwóch to ty jesteś lekarzem, Gen. - odpowiedział, unikając odpowiedzi. - Zaraz pójdę powiedzieć jakiejś pielęgniarce, że się obudziłaś, więc wszystko ci powiedzą. Powinienem też zadzwonić do Leanne, ale pewnie jeszcze śpi.
Genevieve wyczuła, że coś jest nie tak. Jego ton się zmienił. Nie był już tak optymistyczny i radosny. Wiedziała jednak, że nic od niego już nie wyciągnie, postanowiła więc cierpliwie poczekać na opinię lekarza.
- Spokojnie. Zdąży mnie jeszcze odwiedzić. - powiedziała udając, że nie zauważyła w zachowaniu Shannona nic dziwnego. - Wszystko z nią dobrze?
Shannon przypomniał sobie poprzedni dzień, kiedy Jared wychodził z siebie zastanawiając się, co stało się Leanne. Wtedy przez moment jego młodszy brat poczuł się tak, jak on sam. Oboje martwili się o swoje ukochane wiedząc, że w każdej chwili mogą je stracić. Shannon dopiero teraz zrozumiał, iż powinien przejąć się sytuacją Jareda. Zbagatelizował nieobecność Leanne, podczas gdy jego brat odchodził od zmysłów. Dotarło do niego, iż dziewczynie naprawdę mogło się coś stać. Cieszył się, że jednak wszystko skończyło się szczęśliwie.
- Tak. Była tu wczoraj wieczorem, ale nie pozwolili jej cię zobaczyć.
- Cieszę się, że nic złego się nie wydarzyło.
Kiedy Shannon miał znów zabrać głos, do sali weszła pielęgniarka. Wcześniej jej tu nie widział. Gdy napotkała wzrok Genevieve, natychmiast się rozpromieniła.
- Nasza śpiąca królewna wreszcie się wybudziła. - powiedziała z ciepłym uśmiechem, a dla Shannona stało się jasne, że się znają. - Czyżby to dzięki twojemu księciu?
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Shannon wymienił z Gen porozumiewawcze spojrzenie.
- Najwyraźniej. - odparła Gen, zaczynając mówić podobnym do siebie głosem. - Teraz jeszcze musi uwolnić mnie z wieży.
- Bywał tu tak często, że zna ten budynek lepiej ode mnie. - powiedziała pielęgniarka, uśmiechając się do nich. - Pójdę powiedzieć Jones’owi, że jesteś już na nogach. No, przynajmniej w przenośni.
- Dzięki, Macy.
***
Po krótkiej chwili w sali pojawił się lekarz. Spojrzał na Shannona tak, jakby szukał u niego wsparcia. Oboje wiedzieli, że rozmowa z Genevieve nie będzie najłatwiejsza. Shannon cieszył się, iż to nie on będzie zmuszony przekazać je złe nowiny. Nie potrafiłby tego z siebie wydusić, chociażby najmocniej się starał. Wiedział, jak bardzo ją to załamie i sprawi, że znów będzie pesymistycznie nastawiona do swojego powrotu do zdrowia.
- Mógłbym porozmawiać na osobności z Amber? - zapytał doktor, a Shannon natychmiast podniósł się z krzesła. Gen złapała go za rękę, chcąc go zatrzymać. Po minie i tonie Victora domyśliła się, że nie ma dla niej dobrych wieści.
- To nie będzie konieczne. - odparła, patrząc na niego z uporem.
Shannon spojrzał na kobietę ze współczuciem i troską.
- Proszę, Amber. Tak będzie mi łatwiej.
Genevieve zerknęła ukradkiem na Shannona, a ten tylko kiwnął głową.
- Pójdę po coś do picia. Zaraz wracam. - skłamał. W rzeczywistości zamierzał stać pod drzwiami, dopóki Victor nie opuści sali.
***
Shannon kręcił się po korytarzu niecierpliwie czekając, aż lekarz opuści pokój. W międzyczasie zdążył zostawić Jaredowi wiadomość, że Genevieve się obudziła. Ten nic nie odpisał więc domyślił się, że wciąż śpi i nie odczytał jego esemesa.
Kiedy Shannon usłyszał hałas dobiegający z sali, natychmiast poczuł się w obowiązku sprawdzenia, co się stało. Wparował do pomieszczenia bez pukania, a to, co zastał przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
Genevieve siedziała na łóżku, zasłaniając usta dłonią, jakby bała się, że zacznie krzyczeć. Po jej policzkach spływały strumienie łez, a strącony przez nią wazon rozbił się w drobny mak na podłodze. Zwarty bukiet zamienił się w kwiaty porozrzucane po linoleum, na którym utworzyły się także niewielkie kałuże od wylanej wody.
- To niczego nie przesądza… - Victor mówił pocieszającym głosem, jakby starał się przekonać dziecko, że jego rana wcale nie jest tak poważna, jak mu się wydaje i plaster sprawi, iż wszystko wróci do normy. - Teraz może być już tylko lepiej…
- Dlaczego to muszę być ja? - powiedziała łkając i nie zauważając nawet, że Shannon wszedł do środka. - To nie może być prawda… Miało być już dobrze. Miało być już dobrze. - powtarzała, dopóki nie zachłysnęła się własnymi łzami.
Nie wiem co napisać. Pozostawię komentarz bez komentarza.
OdpowiedzUsuń~ Aila
O matko...nie... dalej nie wiem,co powiedziec... mamnadzieje, ze bedzie dobrze, a Tobie zycze osobistego sukcesu.pamietaj, ze maturalnaklasa to nic nie jest(: a nauczyciele specjslnie robia taka nagonke. Wierze w Ciebie(:
OdpowiedzUsuńNie wiem, co napisać. Czuję niedosyt, nienawidzę zakończeń w takich momentach. ._.
OdpowiedzUsuńChcę już wiedzieć, co z Gen.
Weny!
Kurcze ja muszę już wiedzieć co ten lekarz powiedział do Genny. Nie wytrzymam z ciekawości;(
OdpowiedzUsuń