poniedziałek, 13 października 2014

26. Youth




         - Lily, idź do taty. – powiedziała do siostry, która z niechęcią zeszła z leżaka i podreptała do ojca.
         Genevieve odprowadziła ją wzrokiem, po czym spojrzała pochmurnie na Shannona.
         - Co ty tu właściwie robisz? – zapytała starając się za wszelką cenę ominąć temat kradzieży. Wciąż nie była pewna, co powinna w tej sytuacji zrobić.
         - Twój ojciec mnie zaprosił, bo pomogłem mu przy samochodzie. – odparł, czekając w napięciu na jej kolejne słowa. Ona jednak milczała, siedząc bokiem i patrząc mu w oczy, z których nie dało odczytać się jej uczuć.
         - Nie powinniśmy tu rozmawiać, jeszcze się czegoś domyślą.
         - Czego się domyślą? – zapytał specjalnie, chcąc wziąć ją pod włos. Dziewczyna to zauważyła, ale postanowiła odpowiedzieć.
         - Tego, że jesteśmy razem.
         - A jesteśmy? Po wczorajszym nie byłem pewny, czy nadal chcesz ze mną być. – mówił ściszonym głosem. Miał ochotę chwycić ją za rękę, przysunąć się bliżej. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Mimo wszystko cieszył się, że Gen nie powiedziała o ich związku w czasie przeszłym.
         Genevieve sama nie wiedziała, jaki ruch teraz wykonać. Jej zdaniem kradzież była nie tylko przestępstwem, ale też pod względem moralnym nie była w porządku. Mając ojca policjanta od dziecka miała wpajane pewne wartości i dlatego nie mogła przejść po tym wszystkim do porządku dziennego.
         - Tak naprawdę to nie wiem, Shannon. – westchnęła podenerwowana, ale starała się opanować. – Okradłeś tych ludzi, w dodatku nic mi o tym nie mówiąc.
         - Może dlatego, że spodziewałem się, jak zareagujesz.
         - A jak miałam zareagować? Bić ci brawo, że cię nie złapano? – parsknęła, a Shannon spojrzał na nią błagająco.
         - Pomyśl o tym z innej perspektywy. Robin Hood też zabierał bogatym, a dawał biednym. – uśmiechnął się słabo chcąc choć trochę ją rozchmurzyć, ale osiągnął odwrotny efekt. Gen zaśmiała się ironicznie.
         - Dawał biednym, a nie brał wszystko dla siebie! – starała się nie krzyczeć, ale jej ojciec spojrzał w ich kierunku podejrzliwie. Podszedł do niego jednak sąsiad i odwrócił jego uwagę.
         - W takim razie jestem egoistyczną wersją Robin Hooda. – westchnął. – Okej, rozumiem, że jesteś zła. Okradłem dom i ci o tym nie powiedziałem, ale ty też nie byłaś ze mną szczera.
         Genevieve uniosła brwi w górę nie wiedząc, do czego zmierza. Według niej kradzieży nie można było porównać do niczego, co ona kiedykolwiek zrobiła.
         - Nie udawaj, Genny. Paul mi powiedział, o co go poprosiłaś. Wystarczyły mu trzy piwa i gadał jak najęty.
         Dziewczyna spuściła głowę. Nie pomyślała, że Paul nie dotrzyma słowa i tak szybko powie Shannonowi, co zrobiła.
         - Nikomu tym nie zaszkodziłam, a ty owszem. – starała się obronić, choć wiedziała, że nie postąpiła fair.
         - Zaszkodziłaś sobie, Gen. A to jest ważniejsze niż ci cali Newmanowie, którzy i tak dostaną z ubezpieczenia tyle, że jeszcze wyjdą na plus. Pomijając już to, że nic mi nie powiedziałaś, to bardziej wkurzył mnie sam fakt, że zaczęłaś brać. – powiedział zmartwiony, dyskretnie pochylając się bliżej niej.
         - Nie bądź hipokrytą. – burknęła Gen choć wiedziała, że Shannon ma rację. Nie powinna brać i dobrze o tym wiedziała, ale wciąż coś ją do tego ciągnęło. Zdenerwowała się tylko dlatego, że chłopak ją pouczał, pomimo że sam nie był lepszy.
         - Właśnie dlatego, że biorę wiem najlepiej, jak to uzależnia. Nie chciałbym żebyś też się w to wkręciła i będę zły na siebie, jeśli przeze mnie to zrobisz. Po co to w ogóle brałaś?
         Genevieve chciała coś powiedzieć, ale wiedziała, że nie wygra. Zdawała sobie sprawę, że Shannon troszczy się o nią i z autopsji wie, do czego prowadzą nałogi. Sama nie była z siebie dumna z powodu wzięcia amfetaminy i rozumiała jego obawy.
         - Chciałam się szybciej uczyć. – odparła ze skruchą, a chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem.
         - Okej, jeśli bierzesz dla zabawy to jeszcze aż tak nie uzależnia, ale jeśli zaczynasz z narkotykami z takiego powodu, wkrótce nie będziesz sobie wyobrażała nauki bez amfy.
         Gen miała dość jego pouczania. Czuła się tak, jakby rozmawiała z ojcem choć wiedziała, że on zareagowałby o wiele bardziej nerwowo i prawdopodobnie do końca życia byłaby zamknięta w domu i odcięta od świata.
         - No dobrze, to był ostatni raz. – westchnęła. – Ale ty musisz obiecać, że ostatni raz kradłeś.
         Shannon nie chciał jej oszukiwać. Wiedział, że jeśli złoży Genevieve przysięgę, będzie musiał dotrzymać słowa, a to oznaczało koniec z kradzieżami, a co za tym szło – z szybkim zarobkiem. Z drugiej strony pomyślał, że może to najwyższy czas znaleźć jakąś uczciwą pracę. Warto spróbować, przekonywał sam siebie.
         - Obiecuję. – powiedział, a Gen odetchnęła i słabo się uśmiechnęła.
         Chciała coś powiedzieć, ale zobaczyła nadchodzącego ojca. Rhys spoglądał na nich podejrzliwie, jednakże w duchu powtarzał sobie, iż jego córka jest rozsądną dziewczyną i rozmawia z Shannonem prawdopodobnie tylko z uprzejmości. Zawołał ich do stołu i obydwoje zajęli miejsca na samym środku. Siedzieli obok siebie, a na stole przykrytym ceratą w biało-czerwoną kratkę stały już talerze, kubki i grillowane mięso.
         Isabelle siedziała naprzeciwko Shannona, starając się w ogóle nie patrzeć w jego kierunku. Była zajęta rozmową z sąsiadką w jej wieku, choć wyglądała na nieco starszą i pomaganiem jeść Leanne siedzącej na jej kolanach. Rhys natomiast pochłonięty był pogawędką o swoim samochodzie, co chwilę zagadując Shannona na ten temat. Gen postanowiła skupić się na jedzeniu, nie mając najmniejszej ochoty włączać się w którąkolwiek z dyskusji. Nagle poczuła na swoim kolanie dotyk ręki i niemalże podskoczyła na krześle. Korzystając z okazji, że nikt się jej nie przyglądał, zerknęła pod stół. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy zobaczyła dłoń Shannona.
         Starała się ukryć rumieńce i chęć zachichotania, kiedy chłopak przeniósł rękę na jej udo, wciąż jak gdyby nigdy nic rozmawiając z jej ojcem, lekko się uśmiechając. Rhys odebrał to jako miły gest, jednak Shannon miał całkiem inny powód do radości. Gen chrząknęła wymownie, nie mogąc już powstrzymać naturalnych odruchów, kiedy chłopak gładził ją po nodze. Położyła rękę na jego dłoni i je spletli. Shannon zaczął jeść prawą ręką, a ona piła sok lewą, by nikt nie zauważył nic podejrzanego.
         Po skończonej uczcie goście wciąż siedzieli przy stole i rozmawiali przy kawie i cieście. Genevieve przeprosiła sąsiadów i powiedziała, że zje u siebie. Nie mogła dłużej znieść siedzenia cicho i dotyku Shannona który sprawiał, że jeszcze bardziej nie potrafiła się opanować. Chłopak udawał, że nie zwraca na nią uwagi i wciąż rozmawiał z ojcem dziewczyny oraz resztą sąsiadów.
         Gen weszła do swojego pokoju i odstawiła talerz z ciastem czekoladowym na stolik nocny. Usiadła na łóżku po turecku i zaczęła z nudów przeglądać jakiś magazyn, wciąż ciesząc się, że wyjaśnili sobie wszystko z Shannonem. Usłyszała skrzypnięcie drzwi, dlatego się odwróciła.
         Chłopak z zawadiackim uśmiechem wślizgnął się do pokoju i wsparty rękoma pochylił się nad dziewczyną, całując ją znienacka.
         - Nawet nie wiesz, jak ryzykowałeś dotykając mnie przy stole. I jak ryzykujesz będąc teraz w moim pokoju. – wyszeptała patrząc mu w oczy znajdujące się centymetry od jej twarzy. Shannon cicho się zaśmiał.
         - Lubię ryzyko. – odparł i znów zaczął ją całować. – Powiedziałem im, że idę do łazienki, więc chyba powinienem już powoli wracać. Nie mogłem po prostu wytrzymać, żeby tu nie przyjść. Co powiesz na jutrzejszą randkę z Jasonem?
         Dziewczyna się zaśmiała na samo jego stwierdzenie „randka z Jasonem”. Oczywiście wiedziała, że mówił to z ironią i tak naprawdę miał na myśli siebie.
         - Myślę, że Jason będzie bardzo zadowolony z tego pomysłu. Zadzwonię do ciebie jutro rano, zanim rodzice się obudzą. W wolne soboty zawsze śpią do południa.
         Shannon uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rząd białych zębów. Złożył na jej ustach ostatni pocałunek i podniósł się do pozycji stojącej. Ruszył do drzwi, wciąż nie tracąc dobrego humoru. Na chwilę zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił jej nieme „kocham cię”, a ona zrobiła dokładnie to samo i chłopak zniknął na korytarzu. Gdy wyszedł, dziewczyna zauważyła coś połyskującego na swojej pościeli. Jej złota bransoletka, którą mu wcześniej oddała.
***
         Jeszcze tego samego dnia dziewczyna zadzwoniła do Jasona. Ten od razu się zgodził na spotkanie i nie pytał nawet, o co poszło jej i Shannonowi ostatnim razem. Nawet nie za bardzo go to interesowało. Najważniejsza była dla niego możliwość ponownego spotkania Megan. Shannon również się ucieszył, że znów się zobaczą z Gen. Mieli to zrobić dopiero wieczorem, gdyż wcześniej Jason miał trening.
         Spotkali się pod tym samym kinem, co ostatnio. Gdy Gen wysiadła z Mercedesa, Jason upewnił się po raz ostatni o której godzinie ma się zjawić i odjechał. Dziewczyna od razu zauważyła Shannona, który stał w tym samym miejscu, co ostatnio. Przywitała się z nim i nie mogła się doczekać by dowiedzieć się, co będą robić.
         - Gotowa na zabawę? – powiedział z błyszczącymi oczami, a Gen zaczęła trochę się obawiać.
         - Mam nadzieję, że to nie jest tak straszne, jak brzmi. – odparła pół żartem, pół serio, a chłopak zaczął się śmiać.
         - Od kiedy zabawa brzmi strasznie? – zapytał nie oczekując odpowiedzi. – Będzie fajnie, zobaczysz.
         Genevieve wpatrywała się w oświetlone budynki, których światła tańczyły w ciemnościach. Ulice nie był specjalnie zatłoczone, gdyż Shannon jak zwykle wybierał boczne drogi i swoje własne skróty, w dodatku nie chcąc zdradzić, dokąd jadą. Jego krótkie włosy były potargane przez wiatr, przez co wydawał się być dla niej jeszcze bardziej chłopięcy i seksowny. Jej kasztanowe fale również były rozrzucone na każdą stronę i czym bardziej starała się je ujarzmić, tym bardziej rozwiewał je podmuch wiatru.
         Znaleźli i się w jednej z bogatszych dzielnic Bossier City. Ta okolica była wcześniej pustym polem, jednakże kilka lat temu wybudowano tu spore osiedle domów jednorodzinnych. Wszystkie wyglądały niemalże tak samo, różniły się jedynie kolorami. Każdy z domów miał z tyłu basen, co było widoczne u niektórych domów z mniej zabudowanym ogrodzeniem. W większości budynków było zgaszone światło, a samochody przejeżdżały tędy sporadycznie.
         Shannon przejechał dalej, zatrzymując się przy supermarkecie. Na parkingu nie było dużo samochodów, ale stał już tam znajomy pikap, a wokół niego zgromadzona grupa. Wszyscy pili piwo z zielonych butelek, a gdy Shannon i Gen stanęli przy nich, zostali poczęstowani alkoholem. Paul rzucił Gen przepraszające spojrzenie domyślając się, że już wie, iż ją wydał. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego słabo, nie mając mu tego za złe. Pomyślała, że nawet dobrze się stało. Przynajmniej teraz mogła być szczera z Shannonem.
         W towarzystwie nie było Sloan, jedynie sama Cara. Gen domyśliła się, że dziewczyna wciąż jest w szpitalu, lub odpoczywa w domu. Rudowłosa obdarzyła ją typowym, pogardliwym spojrzeniem i zaczęła wpatrywać się w Shannona. W towarzystwie był też Jared, który zawsze jeździł na miejsce wcześniej, nie chcąc czekać z bratem aż Gen zjawi się pod kinem. I tak wolał jazdę motorem. Obok niego stała Haydee i Vicky, Blake oraz Sage z Mią. Po chwili przyjechał też Hunter i Skye. Gen zauważyła, że nie widziała w tym gronie Monique od czasu wypadku. Domyśliła się, że dziewczyna nie miała ochoty już spędzać w ten sposób czasu, poza tym była w ciąży.
         Shannon rozpalił papierosa i włączył się do rozmowy. Genevieve także postanowiła słuchać tego, co mówi Blake.
         - Który to był numer? – zapytał zgromadzonych.
         - Trzydzieści sześć. – odparła Vicky z ekscytacją. – To na końcu ulicy.
         Chłopak wyjął siatkę z samochodu, w której obijały się o siebie szklane butelki. Rozdał każdemu po dwóch. Genevieve zadeklarowała, że schowa swoje i Shannona w płóciennej torbie na jej ramieniu gdyż widziała, że chłopak nie ma gdzie ich włożyć. Ten się zgodził, ale wziął od niej torebkę i powiedział, że sam będzie ją niósł. Cara wywróciła oczami, ale nic nie powiedziała.
         - No, to możemy ruszać. – powiedział Sage patrząc po towarzyszach, którzy nie mogli się doczekać. Genevieve też była ciekawa co ją czeka, ale postanowiła nie psuć sobie niespodzianki i nie pytać nikogo, co zamierzają zrobić.
         - Może małe wyścigi? – zapytała Haydee, zerkając na Jareda z zachęcającym uśmiechem, po czym spojrzała na wózki sklepowe ustawione pod wiatą na zewnątrz. Chłopak nie był do końca przekonany.
         - No dalej, będzie fajnie. – ciągnęła dziewczyna, chwytając go za rękę i prowadząc w stronę wózków. – Kto się z nami ściga?
         Mia spojrzała na swojego chłopaka, który jak zwykle był obojętny i wzruszył ramionami, gdyż było mu wszystko jedno. Blake powiedział, że będzie sędzią, a Paul zerknął na Carę, która zmierzyła go wzrokiem i pokręciła przecząco głową. Vicky także nie miała ochoty na wyścig. Shannon uśmiechnął się do Genevieve, a ta z niepokojem powędrowała wzrokiem do wiaty. W końcu jednak zaczęła czuć działanie piwa i się zgodziła, idąc pewnym krokiem za pozostałymi. Chłopcy wyciągnęli wózki i podjechali pod pikapa, upewniając się, że nigdzie nie ma kamer ani ochrony.
         Haydee natychmiast wskoczyła do środka tak, że zwisały jej nogi. Mia przykucnęła w środku, Skye oparła się plecami o wewnętrzną ścianę wózka i wyprostowała nogi, a Genevieve usiadła po turecku. Wszyscy ustawili się w równej linii na końcu parkingu i zaczęli się uśmiechać pełni podekscytowania. Vicky i Skye głośno się śmiały żartując, a Gen chwyciła za metalowe kratki wózka, chcąc czuć się jak najbezpieczniej. Spojrzała na górkę, na której końcu znajdowało się wcześniej mijane osiedle. Poczuła narastające przerażenie, ale postanowiła nic nie mówić i się uśmiechać.
         - No, to ścigacie się do znaku, tak? – powiedział Blake wskazując na tablicę z nazwą osiedla.
         - Tak. Odliczaj już. – rzucił Sage, który poczuł ducha rywalizacji i nie był już taki obojętny.
         - I tak przegracie. – odparł Jared śmiejąc się do Haydee.
         - Do startu… gotowi… start!
         Wszyscy natychmiast ruszyli, biegnąc ile sił w nogach. Kiedy już się rozpędzili na dość stromej górce, wskoczyli na wózki i dali ponieść się wiatrowi. Genevieve odruchowo zamknęła oczy, czekając tylko aż znajdą się przy znaku. Czuła szybsze bicie serca i choć było w tym coś ekscytującego, wolała już się uspokoić. Jared wydał z siebie okrzyk zadowolenia, a Mia piszczała ze strachu. Wózki mknęły z dużą prędkością, a wiatr rozwiewał długie włosy dziewczyn. Gen czuła się znów jak podczas wyścigów na motorach, choć nie można było porównać ich szybkości do tej, jaką miał teraz jej „pojazd”.
         Na mecie wózki niemalże się zderzyły. Stali tam Vicky i Paul by ocenić, kto wygrał. Kiedy w końcu się zatrzymali, zaczęli się śmiać i z napięciem czekali na wynik.
         - Czwarte miejsce – Mia i Sage. – powiedziała dziewczyna, a para westchnęła niezadowolona, ale wciąż traktowali to jako zabawę i się uśmiechali. – Trzecie miejsce – Skye i Hunter.
         - Drugie miejsce – Paul próbował budować napięcie. – Gen i Shann!
         Jared wydał siebie okrzyk zwycięstwa, a Haydee wstała i wciąż znajdując się w wózku, uściskała go i pocałowała. Genevieve uśmiechnęła się pocieszająco do Shannona, a ten się zaśmiał. Po chwili dołączyli do nich Cara i Blake. Chłopak pytał, kto wygrał, a wszyscy szli w stronę osiedla. Dziewczyny wciąż siedziały w wózkach, prowadzone przez chłopaków. Cara szurała nogami po ulicy jakby szła tędy za karę, a Vicky cały rozmawiała z Paulem o koszykówce.
         - Koniec przejażdżki. – powiedział Hunter i Skye wysiadła z wózka. Reszta dziewczyn zrobiła to samo. Wszyscy spojrzeli na dom pomalowany brzoskwiniową farbą. Po jego prawej stronie stał taki sam budynek, ale miętowy, a po lewej nie było już nic, gdyż kończyła się tu ulica. Grupa zaczęła iść od tamtej strony, a Gen dała się prowadzić Shannonowi za rękę. Trochę się przeraziła, gdy Sage zaczął podsadzać Mię, by ta wdrapała się przez murek na drugą stronę. Następna była Vicky, a po niej wskoczył Paul i Sage. Skye napotkała wzrok Gen i uśmiechnęła się do niej ciepło.
         - Spokojnie, to nic takiego. Będzie super. – powiedziała, po czym podsadzona przez Huntera zniknęła po drugiej stronie dość wysokiego ogrodzenia. Jej chłopak wdrapał się zaraz za nią i został tylko Blake, Cara, Shannon i Gen.
         Genevieve postanowiła pokazać Carze, że znów nie okaże słabości i dała się namówić. Shannon lekko się schylił i ułożył ręce tak, by mogła na nich położyć stopę. Dziewczyna odbiła się nogą i złapała kurczowo za szczyt murku. Przerzuciła nogę na drugą stronę i spojrzała w dół. Lęk wysokości dawał jej się we znaki, ale pomyślała, że nie da Caralyn tej satysfakcji. Nawet nie zauważyła, kiedy wylądowała bezpiecznie na trawniku, podpierając się rękoma. Shannon podał jej torbę przez płot i wskoczył zaraz za nią, uśmiechając się do niej z dumą, że dała radę.
         Wszyscy, którzy znaleźli się tu przed nimi, kąpali się już w ogromnym, podświetlanym basenie, choć na dworze nie było tak ciepło. Dziewczyny weszły do niego w samej bieliźnie, a Gen spojrzała na to ze skrępowaniem. Nie podejrzewała, że kiedykolwiek zdoła się przełamać i zrobić to, co one. Wolała się już w ogóle nie kąpać, zresztą i tak nie umiała pływać. Poza tym gdyby wskoczyła do wody w ubraniach, byłaby cała mokra i nie miała się w co przebrać. Usiadła więc na skraju basenu mocząc jedynie nogi. Shannon oznajmił, że pójdzie po piwo do torby leżącej na stoliku ogrodowym.
         Caralyn paradowała w bieliźnie po trawniku, patrząc prześmiewczo na Gen, która jako jedyna wciąż była ubrana i nie zamierzała się kąpać. Dziewczyna postanowiła to wykorzystać. Wskoczyła z gracją do wody, podpływając do Vicky chlapiącej się wodą z Paulem.
         - Spójrz tylko na Gen. Chyba przydałaby jej się kąpiel, nie sądzisz? – szepnęła do dziewczyny, a Vicky natychmiast zaczęła się szerzej uśmiechać.
         - Zaraz wrócę, idę po piwo. – rzuciła do Paula i wyszła z basenu. Obeszła go na około i korzystając z okazji, że Shannon wciąż próbuje otworzyć piwo zapalniczką, niepostrzeżenie znalazła się za plecami Gen. Nie podejrzewając, że dziewczyna nie umie pływać, wepchnęła ją do wody.
         Genevieve nie wiedząc, co się dzieje, wpadła w panikę. Nie potrafiła wypłynąć na powierzchnię, a wszyscy myśleli, że udaje i tylko się śmiali. Nikt nie podejrzewał, że Gen się topi, a nie nurkuje chcąc ich nastraszyć. Gdy Shannon usłyszał głośny plusk i narastające śmiechy natychmiast się odwrócił. Zobaczył, że dziewczyna nie siedzi już na brzegu basenu i zaczął biec w jej stronę, jednocześnie nerwowo krzycząc:

         - Ona nie umie pływać!

21 komentarzy:

  1. oooooooo, ciesze sie ze moja wena do Ciebie doleciala, wysylam jeszcze ~~~~ :)
    rozdzial swietny, i znow zakonczenie takie, ze juz sie nie moge doczekac nastepnego odcinka.
    Dzieki !
    /S.

    OdpowiedzUsuń
  2. ZAJEBISTY !!!!!!! KOCHAM CIE MEGA.. SZKODA ZE NIE JESTES MOJĄ SIOSTRĄ ;-;

    OdpowiedzUsuń
  3. awww Cassa piszesz jak prawdziwa pisarka.. sorry ale Twoje ff powinny już znikać z pólek najlepszych księgarni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw musiałyby się na nich pojawić haha (: dzięki.

      Usuń
  4. Oh, jaki piekny i lekki rozdzial, bardzo fajny (: ciesze sie, ze jest wyjasnione, a teraz bedzie Shannon bohater! (:

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez szkołę nie byłam na bieżąco ale już wszystko nadrobiłam, i powiem że jestem zadowolona z wszystkich rozdziałów. W każdym zaskakujesz i trzymasz mnie w napięciu. Pewnie piszę to samo już nie wiem który raz, ale na prawdę to ff jest świetne i nie wiem co sobie zrobię jak się kiedyś skończy. Weny :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziewczyno jeśli Ty piszesz takie rozdziały jak nie masz weny to ja nie wiem co się stanie jak wena do Ciebie wróci:) Rozdział świetny:) nawet nie wiesz jak się cieszę, że wykorzystałaś piosenkę Bena Howarda jedną z moich ulubionych:) muszę ci powiedzieć, że twoja twórczość połączona ze świetną muzyką czyni to ff absolutnie cudownym i wyjątkowym:) tutaj zawsze wszystko się zgadza i jest dobrze przemyślane:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej dziękuję, zawsze staram się dobrać idealnie pasującą muzykę, którą w dodatku lubię :)

      Usuń
  7. Kurna Cara to jednak jest łajza, koniec kropka:) Świetny rozdział:) Życzę weny na dalsze:)

    OdpowiedzUsuń
  8. okej, ten moment łapania za nogę pod stołem to mój ulubiony. opisałaś go tak lekko, a ja tak mocno go odczułam, nie wiem jak to się stało.
    gen się topi, ale jeżeli to basen, to raczej powinna przeżyć (takie baseny mają po 1,7 to mogłaby stanąć na palcach), ale wiesz, że ja lubię jak się źle dzieje (psychopatyczny śmiech). mega się cieszę, że "przywracam ci wenę"; to dla mnie coś specjalnego i jestem hepì, że mogę pomóc.
    podsumowując: macanko piękne, opisy wyborowe a końcówka dokładnie taka jaką lubię! nawet nie wiem co napisać, bo nadal jestem duchem w bossier...

    dużo wszystkiego, z miłością domczi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd wiedziałam, że ci się spodoba? :D
      Dziękuję <3

      Usuń
  9. Ale pozytywny rozdział oczywiście oprócz końcówki:) gdzie jak zwykle mieszasz i mącisz:) Mój ulubiony kawałek to macanko pod stołem na oczach rodziców:) (wiem mam nierówno pod sufitem) a także wyścigi przy supermarkecie:)ale końcówka to chyba się pogniewamy kurcze Gen ma zginąć rozjechana przez Shannona a nie w basenie. Także oszczędź jej trochę:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wooow nieźle się akcja rozkręciła xd czekam na mastępny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam, nie mogłam się doczekać kontynuacji poprzedniego rozdziału- spujne połączenie obydwóch, zakończenie pozostawiające niedosyt ;-)pozostaje czekać na kolejny wierzę że równie wciągający. PS piszesz naprawdę lekko,świetnie się czyta - doza relaksu -oby jak najczęściej Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)