wtorek, 29 lipca 2014

4. Reckless


         Genevieve była pełna obaw, gdy zatrzymali się pod średniej wielkości, czerwonym blaszanym budynkiem z daszkiem. Był tak wyciszony, że na zewnątrz w ogóle nie było słychać muzyki. Podświetlona biała nazwa nad wejściem głosiła: Rockin’ Rodeo.
         - Chyba nie będziemy tu jeździć na mechanicznym byku? – zażartowała Tessa. Ona w przeciwieństwie do Gen była wyluzowana i podekscytowana. Jej entuzjazm na chwilę opadł, gdy przy wejściu ujrzała muskularnego ochroniarza.
         - Cześć Jeff. – rzucił Ethan do mężczyzny i przywitali się.
         Ochroniarz spojrzał na dziewczyny przymrużając oczy. W ogóle wydawał się im być jakiś dziwny, jakby wyciszony. Pomimo, że je obserwował, zdawał się myśleć o czymś innym i nie skupiać na nich zbytnio.
         - A to co za panienki? – rzucił do Ethana, ale patrzył na dwie przyjaciółki. Brat Tessy przeszedł już przez wejście, a one zostały na zewnątrz. Cofnął się bez pośpiechu i spojrzał na zniecierpliwioną Tessę. Dziewczyna wiedziała, że brat zrobi wszystko, by ochroniarz je wpuścił. Inaczej Ethan sam by nie poszedł i musiał odwieźć je do domu.
         - Poznałem je w zeszłym tygodniu w Paradiso. – udał zadowolonego i dumnego z siebie. Facet był tak naćpany, że za bardzo nie zwracał uwagi na szczegóły.
         - Niezłe są. – spojrzał na nie z pożądaniem w oczach, a zwłaszcza na Genevieve. Choć budził u dziewcząt wstręt, uśmiechnęły się do niego. – Dobra, wchodźcie. Dzisiaj będzie dobra zabawa.
         Facet zaśmiał się gardłowo odsłaniając srebrnego zęba i przesunął się, by mogły wejść.
         Gdy tylko znaleźli się w środku, poczuli uderzającą falę gorąca. Na dole było duszno i głośno, a wszędzie unosił się zapach tytoniu i alkoholu. Na scenie grał jakiś zespół, ale wcale nie country, a rock. Ludzie na parkiecie kołysali się rytmicznie do muzyki, a przy stolikach i ścianach ludzie rozmawiali ze sobą, całowali się albo obmacywali. W klubie panował mrok, przełamany kolorowymi światłami odbijającymi się od kul dyskotekowych. Gdy dziewczyny to zobaczyły, chwyciły się za ręce by się nie zgubić w tłumie ludzi i szły teraz bliżej Ethana.
         - Chyba nie muszę was niańczyć? – rzucił do dziewczyn Ethan widząc, że idą za nim.
         - Chcesz nas zostawić tu same? – zapytała Tessa przerażona tą myślą. Wokół kręciło się kilka nieprzyjemnych typków rozbierających je wzrokiem. Genevieve aż wzdrygnęła się widząc ich wzrok.
         - Idźcie sobie kupić piwo czy coś, ale bez szaleństw. Będę cały czas na górze, w loży numer trzy. Jak będziecie chciały już jechać to przyjdźcie. A, i radzę wam trzymać się cały czas razem. Zrozumiano? - Dziewczyny spojrzały na niego zszokowane. Nie mógł wziąć ich ze sobą? Chciały się odezwać, ale nie wiedziały jakich argumentów mogą użyć. Chłopak wcisnął siostrze banknot do ręki.  – Okej, wezmę to jako „tak”. To na razie.
         Ethan szybko wtopił się w tłum. Później dziewczyny widziały jak idzie po wąskich schodach do góry i znika na antresoli. Przyjaciółki spojrzały na siebie porozumiewawczo, nie wiedząc co robić.
         - Idziemy po to piwo? – zapytała zmieszana Tessa. Już nie była tak podekscytowana jak wcześniej.
         Genevieve nigdy wcześniej nie piła alkoholu. Czasami dostała jedynie kieliszek wina do obiadu od rodziców, ale to wszystko. Tessa jako posiadaczka starszego brata miała w tej kwestii więcej doświadczenia, gdyż Ethan pozwalał jej trochę wypić na swoich imprezach. Nigdy jednak nie była pijana, więc właściwie wychodziło na to samo co w przypadku Genevieve.
         Genevieve przytaknęła i trzymając się za ręce zaczęły przeciskać się między tańczącymi i obmacującymi się ludźmi.
         - Uważaj jak chodzisz! – krzyknął ktoś ostro za plecami Genny, ale ta przyspieszyła kroku nie odwracając się. Wolała nie prowokować tu nikogo.
         Gdy wreszcie oparły się o blat baru odetchnęły z ulgą. Tu chociaż dało się oddychać, a nie jak na parkiecie. Tessa zamówiła dla nich dwa piwa. Do klubu mogli wejść tylko dorośli, dlatego nawet nie zapytano ją o dowód. Barman położył na blat dwa kufle piwa, a za ich plecami akurat zwolniło się miejsce przy stoliku.
         Dziewczyny usiadły przy czteroosobowym stole i zaczęły pić swoje piwa. Były mocne i gorzkie, ale było im tak gorąco, że każdy chłodny napój był mile widziany.
         - Hej, możemy się dosiąść? – zapytał jakiś mężczyzna w średnim wieku. Miał wąsa i kowbojski kapelusz, a jego towarzysz był gruby i równie ohydny co ten pierwszy.
         - Przepraszamy, ale czekamy na kogoś. – powiedziała z udawaną uprzejmością Genevieve.
         Myślała, że to zadziała na mężczyzn i sobie pójdą. Pomyliła się. Faceci usiedli na fotelach obok nich i uśmiechnęli się odsłaniając brzydkie zęby, lub jak w przypadku grubszego gościa – prawie ich brak.
         - Nie szkodzi, jak przyjdą to ustąpimy. Może dacie się namówić na kolejne piwo? – zapytał wąsaty mężczyzna zdejmując kapelusz. Widział, że dziewczyny już kończą swoje piwo.
         - Właściwie to pójdziemy poszukać naszych chłopaków, bo chyba się zgubili. – rzuciła Tessa chcąc się ich pozbyć raz na zawsze.
         Chwyciła przyjaciółkę za rękę i poderwała ją do góry, prowadząc w stronę parkietu. Obróciwszy się zobaczyła, że mężczyźni idą za nimi. Chciała jak najszybciej dostać się do góry i nie zamierzała już rozdzielać się z Ethanem. Miała ochotę go zabić za to, że je tu zostawił.
         Natręci przysunęli się do nich na parkiecie, chcąc z nimi zatańczyć. Gruby chwycił za rękę Tessę, a chudszy Genevieve, przez co mimowolnie się puściły. Po chwili Genevieve straciła przyjaciółkę z zasięgu wzroku. Facet przystawiał się do niej uśmiechając się, co jeszcze bardziej ją odrzucało. Po ostatniej sytuacji z Adamem postanowiła przyjąć inną taktykę. Chciała być dla niego miła.
         Zaczęła z nim tańczyć, przesuwając się coraz bliżej w stronę sceny i rozglądając się za Tessą. Spod sceny można było szybciej wyrwać się do góry, skąd ostrzegła by Ethana. Uśmiechała się sztucznie do faceta, a to zachęcało go jeszcze bardziej by złapać ją za tyłek, że nie mogła mu się wywinąć. Na samą myśl, że mógłby przysunąć się jeszcze bliżej, robiło jej się niedobrze.
         Pomimo starań nie udało jej się dotrzeć nawet blisko sceny. Postanowiła zmienić swój plan, tańcząc coraz bardziej w prawo. Liczyła, że może stamtąd uda jej się pobiec na antresolę, wyrywając się facetowi z objęć i znikając w tłumie. Już przymierzała się do ucieczki, już miała go odepchnąć… Nagle poczuła, że uderzyła w kogoś plecami. Odruchowo obróciła głowę, zapominając o swoim planie.

***

         Bracia postanowili się założyć, kto szybciej sprzeda cały towar. Podzielili się nim po równo, aby walka była sprawiedliwa. Shannon już był do przodu dzięki ochroniarzowi, ale Jared nie zamierzał się zniechęcać.
         Jared zdecydował się iść do góry, przeciskając się między ludźmi. Dobrze wiedział, że wszyscy idą do swoich loży aby w towarzystwie coś zażyć, ale liczył na to, że niektórym będzie mało. Shannon natomiast postanowił poszukać swoich stałych klientów na dole, na parkiecie i korytarzach. Poszedł do wąskiego przejścia między główną salą, a toaletami. Zobaczył tam kilku potencjalnych klientów, którzy właśnie kończyli jointa lub wciągali kreskę.
         Podszedł do pierwszego i zapytał, czy czegoś nie potrzebuje. Gdy drugi to usłyszał, sam przyszedł i poprosił o biały proszek. Pierwszy facet wziął jedną uncję marihuany i LSD, po czym odszedł w stronę toalet. Gość od kokainy powiedział, że poleci go przyjacielowi, więc z pewnością zyska jeszcze jednego klienta. Kiedy także zniknął, Shannon sprawdził, co u zostało. Postanowił odłożyć co nieco dla siebie, a gdyby Jared pytał uda, że to sprzedał.
         Postanowił wrócić na salę. Rozglądał się wokół, szukając jakiś znajomych twarzy. Zauważył młodą dziewczynę, którą kojarzył z innego klubu. Kupowała kiedyś u niego trochę zioła na imprezę.
         - Silvia? – podszedł do blondynki i uśmiechnął się sztucznie. Był to jego typowy uśmiech zarezerwowany dla wiernych klientek.
         - Shann! – uścisnęła go przyjacielsko. Chyba sporo już wypiła, czuć było od niej wódkę. Jej koleżanki spojrzały na nią i zaczęły coś między sobą gadać i chichotać. – Co cię tu sprowadza kochany?
         - Interesy. – zaśmiał się. – Nie potrzebujesz czegoś?
         Dziewczyna spojrzała na koleżanki, po czym znów wróciła do niego spojrzeniem. Objęła go i wyszeptała mu do ucha:
         - Masz jakieś tabsy? Zaraz zanudzę się tu z nimi na śmierć. – udawała przed przyjaciółkami, że szepcze mu coś uwodzicielsko.
         - Ile chcesz? – odszeptał, obejmując ją w pasie.
         - Tylko dwie.
         - Jak dla ciebie dwadzieścia dolców.
                Shannon wsunął jej kolorowe tabletki do małej torebki, którą miała zawieszoną na długim pasku na ramieniu. Przysunęła się do niego bliżej i całując go namiętnie w usta, włożyła mu do tylnej kieszeni banknot. Odsunęła się od niego i z uśmiechem przeprosiła go mówiąc, że musi wracać do koleżanek.
         Shannon odwrócił się na pięcie i wytarł z twarzy jej jasnoróżową szminkę. Przełożył pieniądze z tylnej kieszeni do przedniej obawiając się, że może paść ofiarą kieszonkowców. Po drodze sam jednak wpadł na niektórych, wyciągając im coś zręcznie z kieszeni. Zazwyczaj ludzie trzymali pieniądze gdzieś na wierzchu, by szybko zapłacić przy barze. Uzbierał tak parę dolców.
         Zobaczył gościa w kowbojskim kapeluszu obmacującego tańcu jakąś brunetkę. Pomyślał, że to dobra okazja by ją okraść. Pary jak oni zatracały się w tańcu, nie myśląc czy po tyłku pieści cię twoja druga połówka, czy ktoś okrada ci właśnie tylnią kieszeń. Minął gościa w kapeluszu i odwrócił się do nich plecami. Już miał sięgnąć ręką do jego kieszeni, kiedy nieoczekiwanie dziewczyna zrobiła krok w prawo i zderzyli się plecami.
         - Jak łazisz… - rzucił do niej potrącony chłopak, chcąc udać że znalazł się tu przypadkiem, po czym zawiesił głos zobaczywszy jej twarz.
         Shannon przyglądał się badawczo, nie będąc pewien czy jej nie pomylił. Było ciemno, a światła po tej stronie świeciły mniej intensywnie. Poza tym ten strój i ubiór zupełnie do niej nie pasował. Jednak gdy usłyszał już jej głos był pewien, że to ona.
         - Shannon, nareszcie jesteś! – wykrzyczała do niego odsuwając się od obleśnego typa, który z nią tańczył. – Wszędzie cię szukałam, kochanie.
         Chłopaka zatkało, nie wiedział jak zareagować. Genevieve objęła go w pasie i przytuliła do niego. Wiedziała, że ten plan będzie bardziej skuteczny, niż poprzedni uwzględniający ucieczkę. Błagała go tylko w myślach, by się nie odezwał i robił to, co ona.
         Złapała go za dłoń i poprowadziła w stronę schodów, znikając z pola widzenia natrętnego kowboja. Gdy tylko znaleźli się pod nimi, Shannon wyrwał gwałtownie jej rękę.
         - Co to miało być? – zapytał rozzłoszczony, bo znów będzie musiał przepychać się między ludźmi by znaleźć jakiś klientów. Ta dziewczyna coraz bardziej działała mu na nerwy.
         - Przepraszam, musiałam… Ten facet nie chciał mnie puścić, rozdzielił mnie z Tessą i… - zaczęła się tłumaczyć zdenerwowana. Nie chciała go w to mieszać, a szczerze mówiąc był ostatnią osobą na ziemi, od której chciałaby uzyskać pomoc. Nie miała jednak wyboru.
         - Dobra, mało mnie to interesuje, tak samo jak to, że w ogóle tu jesteś. – chciał się jej jak najszybciej pozbyć, by nie przeszkadzała mu dłużej w pracy. – Skoro już się z nim uporałaś, to życzę miłej zabawy.
         Normalnie Genevieve by go olała albo nawet zwyzywała od najgorszych, ale wiedziała, że go potrzebuje. Zanim odszukałaby Ethana, jego siostrze mogło się już coś stać. Nie mówiąc już o tym, w jakich kłopotach byłaby, gdyby znów ktoś ją zaczepił w drodze na górę. Musiała odrzucić dumę na bok, bo dobro Tessy było ważniejsze.
         - Proszę, zostań. – złapała go za biceps gdy już się odwracał na pięcie. Spojrzał na jej delikatną dłoń i chwycił za nadgarstek. Dziewczyna poczuła dziwny prąd przechodzący między nimi, on też musiał odczuć tę elektryczność. Trzymał ją za przegub jeszcze chwilę, patrząc jej głęboko w oczy. Później nagle puścił jej rękę, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, co robi.
         Jakiś chłopak podszedł do niego i szepnął mu coś na ucho. Shannon spojrzał niepewnie na Gen, ale potem wyjął mały woreczek i dał go chłopakowi, w zamian otrzymując pieniądze. Genevieve obserwowała to z zaciekawieniem, ale i przerażeniem. Więc po to tu przyszedł, pomyślała.
         - Wybacz, ale mam interesy do załatwienia. – powiedział do niej z groteskową uprzejmością.
         Genevieve przypomniała sobie, że ma w torebce trochę pieniędzy, które wzięła w razie czego z domu.
         - Masz, to wszystko co mam. – wetknęła mu w rękę dziesięć dolarów. – Daj mi cokolwiek, czym handlujesz i pomóż mi znaleźć moją przyjaciółkę.
         Shannon spojrzał na nią jakby upewniał się, że nie żartuje.
         - Okej, sprzedam ci i sobie pójdę. – droczył się z nią, bo bawiło go jej zdenerwowanie i fakt, że wepchnęła mu na siłę swoje pieniądze.
         - Tessa też od ciebie coś kupi jak ją znajdziemy. Proszę cię, Shannon. – Genevieve ledwo przechodziły te słowa przez gardło, ale wiedziała, że tylko tak uratuje przyjaciółkę.
         Shannon zastanowił się chwilę. W głębi duszy zrobiło mu się trochę żal dziewczyny, ale wmawiał sobie, że pomoże jej tylko dlatego, iż na tym zarobi. Schował pieniądze Genevieve do kieszeni i dał jej małą, niebieską tabletkę z wytłoczonym motylkiem. Nie był pewien, czy dobrze zrobił, ale w końcu mu zapłaciła. Zresztą on w jej wieku też brał i nic mu nie było.
         Gdy się obrócił, by rozejrzeć się po klubie, Gen wzięła tabletkę. Nie pomyślała nawet by zapytać, co to albo jakie ma działanie. Liczyła na natychmiastowy efekt, ale nic nie poczuła. Może na nią to nie działało.
         - Jak ona wygląda? – zapytał Shannon z średnim zainteresowaniem.
         - Jest do mnie podobna, ma ciemne proste włosy… - zaczęła Genevieve, ale Shannon sam skojarzył fakty.
         - To ona odciągała cię do klasy z korytarza i siedziała z Ethanem w aucie?
         - Tak, to jego siostra.
         - Trzeba tak było od razu. – powiedział Shannon. Musiał mieć u Ethana jakiś dług, bo nagle stał się skory do pomocy. – Chodź.
         Genevieve ruszyła za nim na parkiet, ale ciągle ktoś na nią wpadał. Nie chciała chwytać Shannona za rękę żeby się nie zgubić, więc chwyciła go za róg koszuli. Spojrzał tylko na jej rękę, ale nic nie powiedział. Obydwoje rozglądali się wokoło, ale nigdzie nie widzieli dziewczyny. Po kilkunastu minutach Gen zaczęła tracić nadzieję, że znajdą ją całą i zdrową.
         - Tam jest! – wrzasnął do niej Shannon, idąc w stronę baru. Następnie skręcił w prawo. Dopiero teraz Genevieve zauważyła przyjaciółkę przypartą do kolumny, obcałowywaną przez jakiegoś chłopaka.
         Shannon odciągnął go od Tessy i wymierzył mu celny cios w oko. Facet ukrył twarz w dłoniach i oparł się o ścianę. Z pewnością będzie miał śliwę pod okiem.
         - Zwariowałeś?!  - wykrzyczała Tessa w stronę Shannona i podbiegła do chłopaka, który jeszcze chwilę temu ją całował. Zaczęła coś do niego mówić i chciała złapać go za rękę, ale chłopak odtrącił ją i uciekł. Tessa podbiegła do Genevieve i zaczęła ją wyzywać. – To ty mu kazałaś uderzyć Aarona?!
         Genevieve zatkało. Chciała jej pomóc, a ona miała jeszcze pretensje.
         - Myślałam, że robi to wbrew twojej woli… - zaczęła Gen, ale Tessa jej przerwała.
         - Dobra, nieważne. Idę go poszukać, spotkamy się niedługo na górze w tej loży Ethana.
         Gen chciała ją zatrzymać, ale ta już zniknęła zostawiając ją z Shannonem. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę – dotąd był znudzony, ale chyba spodobało mu się, że bez konsekwencji mógł kogoś uderzyć. Genevieve nie chciała zostać z nim sama, dlatego już miała mówić, że pójdzie do Ethana.
         Nagle jednak zakręciło się jej w głowie i mimowolnie wpadła na Shannona, w ostatniej chwili chwytając się rękawa jego koszuli na wysokości łokcia, a drugą ręką za jego ramię.
         - Co się stało? – zapytał lekko zaniepokojony widząc, że nie może utrzymać się na nogach. Spojrzał jej w oczy – miała już trochę powiększone źrenice, na szczęście było tu na tyle jasno, że mógł to zauważyć. – Wzięłaś to, co ci dałem?
         Do Genevieve wszystkie dźwięki dochodziły jakby spod wody. Słyszała, jak słowa i muzyka mieszają się w jej głowie, obijając głuchym echem. Nagle poczuła nieodpartą ochotę, aby przytulić się do niego mocniej. Nie skoordynowała jednak swoich ruchów i pchnęła go na ścianę, o którą jeszcze przed chwilą opierał się Aaron.
         - Co to było… - zaczęła Gen, ale nagle mimowolnie się roześmiała. Nagle miała tak dobry humor, że chciała przetańczyć całą noc.
         - Extasy. – odparł Shannon rozbawiony jej zachowaniem. Specjalnie wybrał ten specyfik, ale nie myślał, że dziewczyna w ogóle go weźmie. Nie zauważył tego wcześniej, a narkotyk działał dopiero po kilkudziesięciu minutach.
         Nagle Genevieve stała się niezwykle pobudzona, ponadto zaczęła odpinać koszulę chłopaka i ręką błądziła po jego klatce piersiowej, cały czas chichocząc. Shannon nie wiedział, co zrobić. Normalnie nie miałby wyrzutów sumienia, by wykorzystać dziewczynę w takim stanie. Genevieve była jednak młoda i niedoświadczona w wielu kwestiach, a narkotyki wzięła tylko ze względu na niego.
         Genevieve chciała go całować, ale on złapał ją mocno za ręce i obrócił ją do siebie tyłem. Objął ją tak, że nie mogła nic zrobić rękami. Zaczęła się trochę szarpać, ale gdy Shannon wyszeptał jej do ucha, iż zabierze ją  w bardziej ustronne miejsce, zgodziła się i dała mu się poprowadzić przez parkiet. Po drodze wyrwała się mu jeszcze i zaczęła tańczyć, ale szybko złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Trzymał jej nogi, bo za dużo nimi machała i czuł, jak dotyka jego tyłek rękami.
         Wziął ją do góry, z trudem wchodząc z dziewczyną po schodach. Nie była ciężka, ale ciągle chwytała się balustrady, przez co ciągła go w tył. W końcu jednak udało się mu dotrzeć na antresolę i zaczął patrzeć na numerki loży. Były to oddzielone kotarami pomieszczenia, które miały zapewnić większą prywatność niż na dole.
         - W której loży jest Ethan? – zapytał dziewczynę, gdy odstawił ją już na ziemię. Genevieve spojrzała na niego rozbawiona i najwyraźniej nie dotarło do niej pytanie.
         - Jeden, dwa, trzy, cztery… - zaczęła wyliczać śmiejąc się głośno. Shannonowi nie chciało się jej pilnować, ale nie chciał jej mieć na sumieniu, gdyby coś się stało. Zauważył, że jego brat wychodzi z jednego z pomieszczeń. Gdy zobaczył go z Genevieve lgnącej do niego jak ćma do światła, szybko pobiegł w ich stronę.
         - Co ona tu robi? – zapytał zdenerwowany. Genevieve odsunęła się od Shannona i rzuciła się na jego brata, zawieszając mu ręce na szyi.
         - Jared, kocham cię! – wykrzyknęła mu do ucha wesoło. – Żartowałam, wolę Shannona!
         Chłopak spojrzał na brata oskarżycielskim wzrokiem.
         - Co ty jej dałeś? – zapytał ostro.
         Shannon spojrzał na dziewczynę gładzącą jego brata po twarzy i zaśmiał się, gdy Jared zaczął ją odtrącać. Ta jednak nie dawała za wygraną.
         - Chcę tańczyć! Chodźmy tańczyć! – wrzasnęła i chwyciła Jareda za ręce, ruszając nimi tak, by tańczył jak ona.
         - Extasy… sama chciała, nie zmuszałem jej, długa historia. – Shannon zaczął się tłumaczyć, ale wciąż śmieszyło go zachowanie dziewczyny.
         - Jej matka mnie zabije! – Jaredowi nie było do śmiechu. – Mówiła, że pojedzie po nią do koleżanki żeby zajęła się siostrą, na pewno je teraz szukają!
         - Ona przyjechała tu z nią i jej bratem, właśnie ich szukałem… Są ponoć w którejś loży.
         Jared został z Genevieve, a Shannon szukał Ethana w każdym pomieszczeniu. Szybko znalazł go pod trójką. Wytłumaczył mu szybko co się stało, a ten natychmiast poszedł z nimi w miejsce, gdzie czekała Gen. Tessa akurat weszła po schodach do góry i spojrzała zaniepokojona na przyjaciółkę, która dziwnie się zachowywała.
         Shannon jako najbardziej muskularny z mężczyzn znów przerzucił sobie Genevieve przez ramię i wyniósł ją na zewnątrz tylnym wyjściem, w eskorcie Ethana, Tessy i Jareda.
         - Co ty jej zrobiłeś?! – wykrzyczała Tessa do Shannona, gdy postawił Genevieve na ziemi przy aucie jej brata.
         - Sama chciała, dobra? – odparł wkurzony, bo miał dość wszystkich oskarżeń.
         Genevieve nie chciała wejść do samochodu, wciąż klejąc się do Shannona. Udało mu się ją do tego przekonać dopiero wtedy, gdy na siłę wepchnął ją do auta. Ethan odjechał z nią i Tessą z piskiem opon.
         - To co, kto wygrał zakład? – zapytał rozbawiony Shannon. Jared spojrzał na niego niezadowolony.
         - Za to, że sprzedałeś jej dropsa, zostajesz zdyskwalifikowany. – odparł Jared i cofnął się w stronę wejścia do klubu. – Muszę się napić. 

8 komentarzy:

  1. Najlepszy rozdział jak dotąd. Uwielbiam to opowiadanie, tak bardzo różni się od wszystkich pozostałych ff!
    Sposób w jaki przedstawiasz tutaj Shannona>>>>>>>>>>>>>>>>
    Weny, bo następnego doczekać się już nie mogę... <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Postaram się jak najszybciej, ale nic nie obiecuję bo jeszcze muszę dodać na Nuit, ale na którymś z nich na pewno się coś pojawi #soon :)

      Usuń
  2. Cóż. Okej, moje przewidywania sprawdziły się, ale tylko po części. Shannon strzelił w twarz temu gościowi, ale jednocześnie mam w głowie teraz tylko jedną myśl: CZY TEN FACET OSZALAŁ? Jak Gen zorientuje się (nie wiem, za czyją sprawą), że wzięła, to będzie ciężko... nawet bardzo.
    Weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko już niebawem. Ah, szalony i nieokiełznany Shannon :)
      Dziękuję!

      Usuń
  3. Fajne, podoba mi się...czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń
  4. pisz jak najszybciej bo świente

    OdpowiedzUsuń

Jeśli rozdział przypadł Ci do gustu, koniecznie skomentuj i daj mi o tym znać :)